„Apacze” to książka napisana z werwą, ze szczyptą humoru, daleka od łatwych osądów, która obala liczne mity i przekłamania narosłe wokół Apaczów i ich wodzów.


Apacze. Cochise i lud ChiricahuaEdwin Sweeney, opierając się na niezwykle bogatej palecie amerykańskich i meksykańskich materiałów archiwalnych, wspomnień i relacji, ukazuje dramatyczną walkę Apaczów pod wodzą Cochise’a − człowieka ujmującego, o nieprzeciętnej inteligencji i charyzmie – o zachowanie wolności i o niezależność zamieszkanych przez nich terenów.

„Najpiękniejszy Indianin, jakiego kiedykolwiek widziano, mierzył metr osiemdziesiąt, był prosty jak strzała, zbudowany tak doskonale, jak to jest tylko możliwe”. Opis ten nie jest wytworem fantazji powieściopisarza, lecz jednym z licznych świadectw zostawionych przez Amerykanów, którzy zetknęli się z Cochise’em, wodzem Apaczów Chiricahua, zaliczanym do grona najważniejszych przywódców indiańskich.

Edwin Sweeney, opierając się na niezwykle bogatej palecie amerykańskich i meksykańskich materiałów archiwalnych, wspomnień i relacji, ukazuje dramatyczną walkę Apaczów pod wodzą Cochise’a − człowieka ujmującego, o nieprzeciętnej inteligencji i charyzmie, który przez kilka dziesięcioleci odpierał ataki nowoczesnych armii, ścierał się z ochotnikami i łowcami skalpów, próbując obronić tradycyjny tryb życia Indian.

Gdy nierówna wojna zaczęła grozić eksterminacją jego ludu, zgodził się na zawarcie pokoju i założył rezerwat na własnych warunkach − prawdziwą enklawę na terytorium Stanów Zjednoczonych, wyjętą spod wojskowego nadzoru.

Książka napisana z werwą, ze szczyptą humoru, daleka od łatwych osądów, obala liczne mity i przekłamania narosłe wokół Apaczów i ich wodzów − Cochise’a, Mangasa Coloradas czy Geronima. Oprócz nich autor ze znawstwem i starannością kreśli sylwetki pionierów Arizony, wojskowych, handlarzy, łowców nagród, opisuje starcia i potyczki godne westernów, ani na moment jednak nie wychodząc poza ramy warsztatu naukowego.

Edwin R. Sweeney (ur. 1950) – niezależny naukowiec, jeden z najwybitniejszych badaczy dziejów Apaczów. Jest także autorem tytułów „From Cochise to Geronimo: The Chiricahua Apaches, 1874-1886” oraz „Mangas Coloradas: Chief of the Chiricahua Apaches”, opublikowanych przez University of Oklahoma Press.

Edwin Sweeney
Apacze. Cochise i lud Chiricahua
Przekład: Zofia Kozimor
seria „Rodowody Cywilizacji”
Państwowy Instytut Wydawniczy
Premiera: 24 listopada 2017
 
 

Apacze. Cochise i lud Chiricahua

Wstęp

Cochise, największy wódz Apaczów Chiricahua czasów nowożytnych, odegrał w burzliwej historii południowego zachodu drugiej połowy dziewiętnastego wieku rolę pierwszoplanową. Zaliczany do największych indiańskich wodzów Ameryki, był człowiekiem budzącym strach i podziw jednocześnie. Przez całe dziesięciolecia wywierał decydujący wpływ na stosunki między Białymi i Indianami na niespokojnych terytoriach pogranicza. Choć rozgłos zdobył dzięki wojnie, zmarł zawarłszy pokój po latach zmagań z wojskami dwóch potężnych nacji. Jest rzeczą zdumiewającą, że nie powstała dotąd żadna poważna, pogłębiona praca na temat jego życia, jego osobowości i wpływu, jaki wywarł na swą epokę.
Cochise był postacią złożoną, ujmującą, o wyostrzonej inteligencji, wspaniałym wyglądzie i nieprzeciętnych zdolnościach. Był utalentowanym mówcą, wiernym stylowi i wyobraźni Apaczów, wojownikiem o silnym charakterze i człowiekiem honoru, żyjącym według zasad społeczności plemiennej, różnych od norm naszej przemysłowej cywilizacji. Jego wyjątkowe zdolności rozwinięte do maksimum pozwalały mu swobodnie rozmawiać zarówno z generałami i gubernatorami, jak i z prostym człowiekiem. Większość Białych, którzy zetknęli się z nim w okresie pokoju czy rozejmów, była przynajmniej tak samo zafascynowana jego spokojną godnością i żywą inteligencją, jak władzą, jaką miał nad swym ludem oraz wpływem, jaki nań wywierał – zjawiskiem wyjątkowym w kulturze i tradycji Apaczów.
Od stu lat informacje dotyczące Cochise’a i jego działań, a także czasów, w których żył, zostały tak zdeformowane i upiększone przez legendy i mity, że mają niekiedy niewiele wspólnego z rzeczywistością. Z perspektywy złagodzonych obyczajów naszej epoki nawet najbardziej powszednie zdarzenia z jego życia mogą nam się wydać naznaczone surowością i brutalnością. Musimy jednak zrozumieć, że Cochise’a nie można sądzić według naszych wartości, lecz według norm świata, w którym żył, świata brutalnego, okrutnego i bezlitosnego.
W tym kontekście, zważywszy na sposób, w jaki ów świat pojmował i na reguły, jakimi się w swym postępowaniu kierował, Cochise jawi się jako człowiek nieposzlakowany, wierny swym zasadom, jako autentyczny, skończenie doskonały wódz ludu wojowników.
Według kryteriów Białych Cochise z całą pewnością nie był świętym (żaden apacki wojownik nim nie był), ale iluż Białych żyjących w Apaczerii w czasach Cochise’a zasługiwało na to określenie? Śmiały napastnik i skuteczny strateg, dość wpływowy, żeby skupić wokół siebie dużą liczbę zwolenników zarówno z własnej grupy, jak i z całego plemienia, Cochise ucieleśnił ideał wojennego wodza Apaczów Chiricahua. W owych czasach cieszył się sławą na całym kontynencie amerykańskim. Dzisiaj bardziej znane jest jedynie imię Geronima, lecz Geronimo, człowiek formatu znacznie mniejszego, nie może równać się z Cochise’em pod żadnym względem, ani pod względem ówczesnych dokonań, ani pod względem śladu, jaki zostawił w historii.
Wśród współczesnych Cochise’a istnieli oczywiście inni wielcy wodzowie. Cochise nie mógł się poszczycić aliansami politycznymi na miarę sojuszów tworzonych przez swojego teścia, Mangasa Coloradas, który przez niemal dwadzieścia lat aż do swej śmierci (czy też egzekucji) z rąk białych żołnierzy w 1863 roku, był bezsprzecznym liderem Chiricahuów Wschodnich. Nie wykazał zręczności Victoria w sztuce walki podjazdowej. Nie zawdzięczał swej sławy błyskawicznym wypadom, które były specjalnością Nany, kapitana Victoria, nie posiadał też wojskowego geniuszu Juha*. Niemniej jednak wszyscy ci wodzowie dołączali do niego w różnych okresach i choć nie należeli do jego grupy, walczyli z własnej woli u jego boku i pod jego rozkazami. Wszyscy podziwiali i szanowali jego sztukę dowodzenia, jego nieprzejednaną nienawiść do wrogów, a nade wszystko jego odwagę w walkach oraz mądrość okazywaną podczas narad.

* Juh – czytaj: Ho. Amerykanie zapisywali niekiedy jego imię w sposób niemal fonetyczny Whoa. (Wszystkie przypisy oznaczone gwiazdką pochodzą od tłumaczki).

Wielu Białych, którzy zetknęli się z Cochise’em, opisywało go jako „szlachetnego czerwonoskórego”, odwołując się do obrazu stworzonego przez Jamesa Fenimore’a Coopera. Jak na Apacza Cochise był wysoki, zbudowany jak jego młodszy syn Naiche, o którym mówiono, że był bardzo do ojca podobny. Nie zachowała się żadna fotografia Cochise’a, choć wódz musiał być choć raz sfotografowany, niemniej liczne opisy zostawione przez ludzi, którzy go widzieli, czy to podczas negocjacji pokojowych, czy też w wirze walki, pozwalają nam dość dokładnie wyobrazić sobie jego wygląd. Miał około pięciu stóp i dziesięciu cali (1,78 m) wzrostu, a według jednego z oficerów „wydawał się wyższy ze względu na lekkość budowy kostnej i bardzo zgrabną sylwetkę”1. Inny uważał, że „był prosty jak strzała, od stóp do głów zbudowany tak doskonale, jak to jest tylko możliwe”2. Według innych jeszcze odznaczał się „wielką siłą i niezwykle piękną budową”3, był „bardzo męski i marsowy, wyglądał tak, jak wyobrażamy sobie rzymskiego żołnierza”4. Według jednego ze świadków5 ważył około 175 do 180 funtów (79 do 80 kg), czyli jak na dziewiętnastowieczne standardy był człowiekiem mocnej postury. Jego kruczoczarne włosy, rozjaśnione w późniejszych latach srebrnymi nitkami, opadały zwyczajem Apaczów na ramiona.
Miał regularne rysy twarzy, wysokie czoło, wydatny orli nos i wystające kości policzkowe. Jeden z obserwatorów obecnych podczas negocjacji w Nowym Meksyku zanotował, że „jego powściągliwość odzwierciedlała wielką siłę charakteru, choć niekiedy robił wrażenie smutnego czy zamyślonego”6. Alexander Duncan (Al) Williamson, handlarz w Forcie Bowie w latach 1873–1874, którego klientem był również Cochise, twierdził, że wódz „nigdy się nie uśmiechał. Miał zawsze wygląd surowy i poważny”7. Inny Biały uważał, że Cochise „w niczym nie przypominał strasznego, wojowniczego i dzikiego barbarzyńcy”8. Tego samego zdania był generał Oliver Otis Howard, który prowadził z Cochise’em negocjacje pokojowe zwieńczone sukcesem: „Miał przyjemny wygląd i wydało mi się nieprawdopodobne, żeby taki człowiek mógł być notorycznym złodziejem i zimnej krwi mordercą”9.
Choć Cochise słynął z tego, że przywiązywał dużą wagę do prawdy i szczerości, zdarzało się, że nie dotrzymywał słowa danego wrogowi, szczególnie, gdy sądził, że sam został oszukany bądź padł ofiarą perfidii. Często podkreślał, że bardzo ceni prawdomówność, co wyraził w rozmowie z agentem zajmującym się sprawami Indian w 1870 roku: „Chcę mówić prawdę. Człowiek ma jedne usta i jeśli nie mówi prawdy, powinien być odsunięty”10. Innym razem powiedział jednemu z oficerów: „Pragnę mówić szczerze… Nie mam podwójnego języka”11. Podczas rozmowy ze swym przyjacielem, Thomasem J. Jeffordsem, agentem rezerwatu Chiricahua w południowo-wschodniej Arizonie, zauważył: „Człowiek nigdy nie powinien kłamać… Jeśli ktoś zada tobie lub mnie pytanie, na które wolimy nie odpowiadać, wystarczy wyjaśnić: nie mam ochoty o tym rozmawiać”12. Cochise często stosował tę metodę podczas rozmów z Amerykanami, odmawiając udzielenia odpowiedzi lub zmieniając temat. Wykazywał w szczególności niechęć do dyskusji wokół niektórych swoich poczynań, które nadmiernie ciekawiły Białych.
Wagę, jaką przywiązywał do prawości, wykazał podczas wielkiej narady Chiricahuów z Amerykanami w Cañada Alamosa. Wypytywano Victoria i Loca o kradzież bydła na południu Nowego Meksyku, dokonaną przez ich ludzi, do której jednak woleli się nie przyznawać. Właśnie mieli wszystkiemu zaprzeczyć, gdy nagle – według słów jednego z oficerów obecnych podczas rozmowy – Cochise „brutalnie nakazał im powiedzieć prawdę. Wydawało się, iż poczuli ogromną ulgę, gdy dowiedzieli się z jego ust, jak chciał, by odpowiedzieli”13.
Również inni Biali podkreślali uczciwość Cochise’a i przestrzeganie przez niego prawdy bądź tego, co uważał za prawdę. Fred Hughes, pomocnik Jeffordsa w rezerwacie, zanotował, że wódz, zapewniwszy go raz o przyjaźni, „dotrzymał słowa do śmierci”14. Porucznik Joseph Alton Sladen, który jako pomocnik obozowy towarzyszył generałowi Howardowi podczas misji pokojowej u Chiricahuów, napisał, że nie tylko Cochise, ale i jego współplemieńcy wydawali się ludźmi prawymi. Spędziwszy dziesięć dni w obozie Apaczów, zanotował: „We wszystkich kontaktach z nami byli do gruntu uczciwi. […] Podczas mojego tam pobytu nie doszło do kradzieży”15.
Bywało, że Cochise potrafił wykazać wspaniałą bezstronność. W 1860 roku pewien Amerykanin o nazwisku John Wilson zabił w pojedynku cenionego przez Cochise’a wojownika, co wywołało wielkie poruszenie wśród Apaczów. Wódz położył mu kres, orzekając, iż „walka była uczciwa i nikogo nie można winić”16. Według słów żyjącego w rezerwacie świadka zarówno dla swej bliskiej, jak i dalszej rodziny Cochise „był bardziej czuły i uważny niż przeciętny biały mężczyzna. Nie okazywał wobec nich brutalnego charakteru, jaki zazwyczaj mu przypisywano”17. Podobnie jak Victorio, który do swych najlepszych doradców zaliczył siostrę Lozen, Cochise przywiązywał dużą wagę do opinii siostry młodszej o piętnaście lat, która „swoją niezależnością i siłą charakteru dowiodła, iż godna jest pokładanego w niej zaufania”. Życie codzienne Apaczów obozujących w górach Dragoon upływało w atmosferze życzliwości i ciepła, co mocno zaskoczyło Białych, którzy mieli szczęście z nimi przebywać. Sladen zanotował, że żyjący w obozie Cochise’a Indianie byli „zawsze pogodni, rozmowni i spontanicznie okazywali zadowolenie […] skłonni byli do dowcipów i śmiechu z najbłahszych przyczyn. Lubili robić sobie nawzajem niewinne żarty”18.
Dopóki w obozie było jedzenie, żaden Indianin nie chodził głodny. Szczodrość była cechą szczególnie cenioną przez Apaczów. Cochise, jako przywódca, zobowiązany był do niej w dwójnasób, tym bardziej że polowanie i zdobywanie jedzenia przychodziło mu z łatwością. Wspominając swój pobyt w obozie Chiricahuów, Sladen zanotował, że któregoś dnia pewien młody wojownik wrócił z polowania z pustymi rękoma. Widząc to, wódz kazał natychmiast przyprowadzić swojego konia, zabrał strzelbę i odjechał. Po kilku godzinach powrócił z ustrzeloną antylopą, którą natychmiast „oprawiono i podzielono między obecnych”19.
Świadectwa ocalałych z bitew ludzi wskazują dobitnie, że wobec Białych, którzy wpadli w ręce Apaczów, Cochise nie okazywał żadnej litości. Nie znaczy to, że nie był do niej zdolny. Amelia Naiche, jego wnuczka, opowiadała mi o masakrze grupy Białych, z której ocalał jeden mały chłopiec. Większość Apaczów, łącznie z Geronimem, chciała go zabić, Cochise jednak wciągnął chłopca na konia i wziął go pod swoją opiekę. Legenda głosi, że zajął się jego wychowaniem i zwrócił mu później wolność20.
Jak każdy człowiek wódz Chiricahua nie był wolny od wad. Dobry i szlachetny z natury, wrażliwy na los swoich ludzi, wpadał czasami w gwałtowny gniew, szczególnie wtedy, gdy był świadkiem niesprawiedliwości czynionej Indianom. Niemniej sami Indianie też nie pozostawali poza zasięgiem jego gniewu, o czym dobrze wiedzieli i woleli go nie prowokować. Strach Indian przed Cochise’em zabarwiony był zresztą zawsze głębokim respektem. Asa (Ace) Daklugie, syn Juha, wspominał, że kiedy był dzieckiem, często mu powtarzano, żeby nigdy nie patrzył na szałas wodza, gdyż mogło to być odebrane jako brak szacunku21. Jak wielu Apaczów Cochise nie stronił od mocnych trunków i pod wpływem alkoholu bywał brutalny wobec swojej rodziny, jak i wszystkich, którzy weszli mu w drogę. Sladen był świadkiem, jak któregoś wieczoru zwymyślał i uderzył żonę i siostrę, które, przerażone, z krzykiem wybiegły z szałasu. Podczas tego zajścia „Indianie byli wyraźnie zaniepokojeni, wkrótce potem zapanował spokój, lecz ciągle było słychać jego głos”. To prawdopodobnie podczas podobnej sceny jego zuchwała najmłodsza żona ugryzła go w obie ręce, zostawiając mu na długo dwie blizny22.
Pomimo swych słabości Cochise był przedmiotem prawdziwego uwielbienia ze strony Chokonenów, dla których jego słowo miało moc prawa. Fred Hughes nie mógł się nadziwić autorytetowi, jakim się cieszył: Ze zdumieniem obserwowaliśmy, jaką władzę ma nad tym brutalnym plemieniem: uwielbiając go jak bożka, bali się go bardziej niż kogokolwiek; wystarczyło jedno jego spojrzenie, żeby usadzić na miejscu najbardziej bezczelnego z Apaczów swojego plemienia23.
Również Sladen był pod wrażeniem wyjątkowego posłuszeństwa okazywanego Cochise’owi. Antropolodzy, którzy dogłębnie zbadali kulturę Apaczów, podkreślają, że wodzowie nie mieli „całkowitej władzy” nad swoim ludem, że „autorytet przywódcy daleki był od absolutnego”24. W przypadku jednak największych wodzów – Mangasa Coloradas, Victoria, a przede wszystkim Cochise’a – ów autorytet był niemal absolutny. Sladen opisał powrót kapitanów Cochise’a z wyprawy. Wojownicy zdawali wodzowi raporty, a ten „zadawał niekiedy pytania bądź mamrotał pochwałę”. Któregoś razu, wyraźnie niezadowolony z rezultatów jednego z nich, „podniósł głos i wpadł w gniew. Zerwał się na równe nogi […], a ponieważ wojownik poderwał się również, […] wymierzył mu mocny cios w głowę”, czym zakończył sprawę25. Według słów innego świadka Cochise posiadał to, czym żaden inny wódz nie mógł się poszczycić, mianowicie całkowitą władzę nad swoimi grupami: „szeregowiec szybciej odmówiłby wykonania bezpośredniego rozkazu prezydenta niż Apacz Chiricahua rozkazu Cochise’a”26.

 
Wesprzyj nas