Nowe, jeszcze piękniejsze wydanie książki “O ziołach i zwierzętach”, dzięki której świat wokół nas już nigdy nie będzie wyglądał tak samo.


O ziołach i zwierzętachŻeby się zachwycać, nie trzeba mieszkać w lesie – wystarczy rozejrzeć się przed blokiem, w parku, nad strumykiem. Wszędzie wokół rosną rośliny pozornie banalne – lebiodka, babka, macierzanka, pokrzywa. Żyją zwierzęta, na które na co dzień nie zwraca się uwagi – mrówki, winniczki, trzmiele.

Ale dzięki Simonie Kossak okazuje się, że żadne z nich nie jest zwykłe ani banalne: są trujące rośliny, które uzdrawiają, takie, którymi przepędzano złe uroki, i takie, które najlepiej leczyły rany głowy.

Poznamy zwyczaje seksualne korników, pokojową naturę dzików i przekonamy się, czy dymówki zimują w mule na dnie zamarzniętych jezior. Pojawią się też żurawie, sarny, wilki, rysie, rusałki czy ropuchy. Dziurawiec, fiołek, jarzębina czy bukwica.

“O ziołach i zwierzętach” to księga dziwów. Cudowny zielnik.
Simona Kossak daje tu wyraz swojej niezwykłej wrażliwości, która ujawnia się w szczególnym widzeniu świata.

Simona Kossak
O ziołach i zwierzętach
Wydawnictwo Marginesy
Premiera w tej edycji: 8 listopada 2017
 
 

O ziołach i zwierzętach


Simona Kossak była biologiem z wykształcenia i leśnikiem z zamiłowania, krakuską z urodzenia i białowieżanką z wyboru. Ukończyła studia na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego ze specjalnością psychologia zwierząt, a kolejne stopnie naukowe od doktora po profesora zwyczajnego otrzymała w dziedzinie nauk leśnych. Urodziła się i wychowała w Krakowie w Kossakówce, skąd po otrzymaniu dyplomu magistra przeniosła się do Białowieży. Ponad trzydzieści lat mieszkała w głębi Puszczy Białowieskiej, w starej leśniczówce o pięknej nazwie Dziedzinka. W życiu prywatnym była towarzyszką życia znanego fotografika przyrody Lecha Wilczka. Pracowała w Zakładzie Lasów Naturalnych Instytutu Badawczego Leśnictwa, zajmując się zachowaniami dziko żyjących ssaków leśnych oraz ich ekologicznymi relacjami ze środowiskiem.
Oprócz tego inwentaryzowała liczebność oraz skład populacji ssaków łownych i chronionych, przez co aktywnie pomagała leśnikom w racjonalnym zarządzaniu zwierzostanem i ochronie gatunków rzadkich. Była także jednym z pomysłodawców unikatowego na skalę światową urządzenia ostrzegającego dzikie zwierzęta – m.in. krzykiem sójki, ujadaniem psów, rżeniem konia – przed przejazdem pociągu.
Simona Kossak była córką Jerzego, wnuczką Wojciecha i prawnuczką Juliusza – trzech malarzy batalistów rozmiłowanych w koniach, ojczystym krajobrazie i w polskiej historii. Była bratanicą poetki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej oraz pisarki Magdaleny Samozwaniec. Jej stryjeczną babką była Zofia Kossak-Szczucka, autorka powieści historycznych.
„Obciążenie genetyczne”, odebrane wychowanie oraz przesiąknięcie wszechobecną w tej rodzinie miłością do zwierząt spowodowały, że zajmowanie się badaniem przyrody i publikowanie suchych prac naukowych nie wystarczały jej do szczęścia. Pełnię satysfakcji dała dopiero działalność popularyzatorska na rzecz ochrony przyrody. Była autorką kilkuset artykułów, których intencją było „łagodzenie obyczajów”. Opowiadania o ziołach i zwierzętach ukazały się po raz pierwszy w 1995 roku. Simona Kossak ma na swoim koncie też dziesiątki audycji radiowych i telewizyjnych oraz konkretnych działań na rzecz przyrody. Jak sama mówiła – jedyne malarstwo, z jakim sobie świetnie radziła, to pokrywanie jednym kolorem gładkiej ściany mieszkania. Dlatego w pewnym momencie wzięła do ręki kamerę – za swoje amatorskie filmy przyrodnicze otrzymała krajowe i międzynarodowe nagrody.

Babka wąskolistna

Zwana też lancetowatą, koniczynową, języczkami polnymi lub gęsimi, w najstarszych polskich podręcznikach zielarskich figurowała pod wdzięczną nazwą – kopiczka. Jest rośliną trwałą, czyli byliną. Ma krótkie, mięsiste kłącze z licznymi nitkowatymi korzonkami i wystającą tuż nad ziemię rozetę liści. Liście są długie i wąskie, górą zaostrzone, dołem zwężające się w ogonek, ciemnozielone i gładkie, z wyraźnie zaznaczonymi nerwami. Kwitnie od maja do września. Ze środka rozety wyrasta długi, bezlistny pęd zakończony kulistym lub jajowatym kwiatostanem. Kwiaty są małe i niepozorne z dobrze widocznymi białymi pylnikami i pręcikami. Torebki nasienne zawierają po dwa nasiona przypominające czółenka. Jedna roślina wydaje rocznie do tysiąca nasion zdolnych do kiełkowania w ciągu wielu lat. Babka może też rozmnażać się wegetatywnie z kawałków kłącza i z odrośli.
Dzięki swej sile rozrodczej babka wąskolistna rośnie w dużych skupiskach od nizin po wysokie góry, od Islandii po Himalaje. Lubi gleby gliniaste i piaszczyste, w miarę suche i bogate w składniki pokarmowe – głównie azot. Dobre warunki do życia znalazła, jak wiele innych ziół, w pobliżu człowieka. Zamieszkuje więc pastwiska, łąki, trawniki, ogrody warzywne i uprawy rolne – zwłaszcza koniczyny. Zwartych lasów unika, jednak można ją spotkać nawet w Puszczy Białowieskiej na torfowiskach niskich, nad rzekami i na łąkach u jej stóp.
Jak na niewielkie, pospolite ziółko ma babka wyjątkowo dużo ciał biologicznie czynnych. Znaleziono w niej glikozyd – aukubinę, śluzy, saponiny, kwasy organiczne, garbniki, polisacharydy, pektyny, sole mineralne – głównie sód, potas, magnez, a także cynk, wita miny K i C oraz krzemionkę. Nie dziwi więc, że kopiczka należy do najwartościowszych ziół leczniczych o wszechstronnym zastosowaniu. Nawet współczesna medycyna, nierozpieszczająca ziół, sięga po nią ochoczo, szczególnie w przypadkach chorób przewlekłych. Jest lekiem wykrztuśnym przy astmie i innych schorzeniach układu oddechowego. Napar z suszonych liści jako środek osłaniający łagodzi przewlekłe nieżyty jelit i stany zapalne błon śluzowych przewodu pokarmowego, pomaga w leczeniu owrzodzenia żołądka i jelit. Okłady z naparu z liści przyśpieszają gojenie się zakażonych ran i wrzodów, leczą stany zapalne spojówek i powiek. Ksiądz Klimuszko liście babki wąskolistnej dodawał do swych mieszanek ziołowych, którymi niósł ulgę chorym na gościec ścięgnowo-mięśniowy, a nawet gruźlicę i anemię złośliwą.
Lecznicze talenty babki znały ludy Azji i Europy na wiele wieków wcześniej, nim nauczyły się utrwalać swą wiedzę na piśmie. Wiek XX, wiek niedowiarstwa, rozłożył nieszczęsną roślinę na poszczególne składniki, nazwał je uczenie, zaklął we wzory chemiczne i pozostało mu już tylko pochylić czoła przed mądrością analfabetów. Przeszło trzy tysiące lat temu Chińczycy zbierali liście i nasiona babki; roślina była lekiem wykrztuśnym, moczopędnym, usuwającym bezpłodność i choroby oczu. W dawnych czasach – rzecz dziwna – władcy bywali mędrcami. Mityczny cesarz Shennong prawie trzy tysiące lat przed naszą erą opracował najstarszy chiński zielnik. Do naszych czasów zachowała się wersja pochodząca z I wieku n.e., omawiająca trzysta leków podzielonych na cztery grupy. W pierwszej, wśród dwudziestu roślin książęcych, na równych prawach z dostojnym korzeniem żeń-szenia, znalazła się babka wąskolistna.
W starożytnej Grecji i w Rzymie uznana była za panaceum. Pliniusz Starszy wymienia dwadzieścia cztery choroby ustępujące pod jej działaniem, a wśród nich najgroźniejsze – czerwonkę i skutki ukąszenia przez jadowite węże i skorpiony. Lekarze perscy i arabscy zaczęli stosować ją około X wieku. W średniowiecznej Europie rozszerzono jej zastosowanie – liśćmi wykładano buty, uważając, że usuwa zmęczenie i bezsenność. Naparem przepędzano miłość wywołaną złym urokiem, jak też skutki pogryzienia przez wściekłego zwierza. Medycyna ubiegłego wieku i lecznictwo ludowe świeżym sokiem ze zgniecionych liści goiły rany i wrzody, usuwały skutki ukąszeń przez owady i żmije. Świeżym korzeniem usuwano ból zębów – „zastrugany w kształcie ostrokręgu i umocowany na nici wkłada się ile można dalej do ucha; jak tylko przybierze barwę czarniawo-brunatną należy go świeżym zamienić”. A w przypadku febry „liście utłuczone parzą się wodą, przydaje się kilka kropel spirytusu siarczanego i ten sok zażywa się przed przypadnieniem zimna, dniem pierwej zażywszy lekarstwa na laxacyję”.
I pomyśleć: w nagrodę za tak wierną służbę doczekała się babka wąskolistna miana chwastu i chemicznego tępienia. I znów, jak trzy tysiące lat temu, znalazła się w dostojnym towarzystwie – dziś do chwastów zaliczono większość najcudowniejszych ziół.

Borsuki

Późną jesienią zakończone są już wszystkie najważniejsze prace przygotowujące kolonię borsuków na zimowy spoczynek. Pod piaszczystym pagórkiem kryje się rozległy, rozbudowywany w ciągu wielu lat, podziemny system korytarzy, mający nieraz kilkadziesiąt metrów długości i kilka metrów głębokości. Korytarze prowadzą do starannie wysprzątanych komór mieszkalnych. W słoneczne jesienne dni borsuki pracowicie zbierały suche trawy, mech i liście – materiał do wyścielania komór. Czas wolny od prac domowych przeznaczały na jedzenie. Owoce leśne, kłącza, bulwy, grzyby i nasiona uzupełnione białkiem zwierzęcym uzyskanym z upolowanych myszy i żab, z wygrzebanych ze ściółki leśnej dżdżownic, ślimaków, owadów i ich larw posłużyły do zgromadzenia pod skórą zwierząt istnych zwałów sadła.
Musi go starczyć na zimowe miesiące, które borsuki przesypiają w norach. W tym czasie będą pościć i zgromadzone w organizmie materiały zapasowe będą jedynym źródłem energii podtrzymującej procesy życiowe zwierząt.
Gdy rozszaleją się pierwsze śnieżyce, otwory wyjściowe z nor zostaną zatkane pękami trawy, wiatr nawieje liście i śnieg – wielorodzinna kolonia zaszyje się jak borsuk w jamie i zapadnie w sen. Może się zdarzyć, że w którymś z bocznych korytarzy zamieszka lis i zimą jego tropy będą jedyną oznaką życia kryjącego się w ośnieżonym pagórku. W cieplejsze dni w drugiej połowie zimy któryś z borsuków zbudzi się z drzemki, wyjdzie na przechadzkę, a nawet odwiedzi sąsiednią kolonię i pozostanie w niej kilka dni. Na topniejącym śniegu zostawi linię śladów z wyraźnie odciśniętymi długimi pazurami.
Na przedwiośniu w głębi nor, na miękkiej i ciepłej wyściółce komór lęgowych urodzą się ślepe, nagie i całkiem bezradne borsuczęta. Dopiero po trzech tygodniach przejrzą na oczy, lecz jeszcze długo nie opuszczą nor. Troskliwie karmione mlekiem matki porosną białym, sztywnym włosem z dwoma czarnymi pręgami biegnącymi po bokach pyska. A gdy nadejdzie pełnia wiosny, po raz pierwszy wyjdą z gniazda, by w otworze nory grzać się i bawić w cieple promieni słońca. Na dalsze spacery udawać się będą tylko pod opieką matki, najczęściej dopiero po zmroku.
Od kolonii odchodzi wiele dróg wydeptanych przez kolejne pokolenia borsuków. Wiodą one do pobliskiego zagłębienia z wodą lub do przepływającej opodal puszczańskiej rzeczki, do miejsc obfitujących w pokarm, a jedna ze ścieżek prowadzi w ustronne miejsce, dzięki któremu kolonia jest zawsze czysta i pozbawiona charakterystycznego zapachu odchodów zwierzęcych. Borsuki przywiązane są do swych tras, niechętnie i tylko z konieczności je zmieniają, gdyż czują się na nich bezpieczne – dokładnie znają otoczenie i najkrótszą drogę ucieczki do nory. Całymi nocami szwendają się po lesie. W poszukiwaniu pokarmu wygrzebują w ziemi niewielkie lejki; na ich dnie czasem trafi się miot ślepych mysząt lub przysmak borsuczy – gniazdo os. Wspinają się na zadnie nogi i odrywają długimi pazurami korę powalonych drzew w poszukiwaniu larw owadów. Na swych krótkich nogach pokonują spore odległości, przed świtem jednak bezbłędnie trafiają do domu.
Mimo niewielkich rozmiarów ciała, rzadko przekraczających pół metra długości i piętnaście kilogramów ciężaru, dość kiepskiego wzroku i hałaśliwego zachowania, borsuki nie są łatwą zdobyczą dla puszczańskich drapieżników – wilków i rysi. Już samo ubarwienie ciała silnie kontrastujące czernią i bielą ostrzega amatora mięsnego dania przed zbyt pochopnym atakiem. Borsuk ma do obrony nadzwyczaj duże i silne zęby, co połączone z bojowością, szybkim refleksem i znaczną odpornością na ból i rany czyni z niego groźnego przeciwnika. Każdy rozsądny drapieżnik wysoko ceni swe zdrowie; najmniejsze zranienie wyniesione z walki z ofiarą, która ofiarą być nie chce, obniża jego sprawność łowiecką. A przecież okulawiony ryś, to już nie łowca, tylko głodne zwierzę, zdane na myszy i resztki po zdrowych drapieżcach.
Do swych pobratymców borsuki nastawione są przyjaźnie. Z jednym wyjątkiem: gdy nadchodzi czas rui, samce walczą o samice. Wiosną lub jesienią słychać nocą wrzaski gryzących się zwierząt. Również gdy na terytorium kolonii zapuści się obcy, dorosły samiec, nie spotyka się z miłym przyjęciem. Prześladowany przez miejscowe borsuki albo wyemigruje w spokojniejsze rejony, albo – jeśli jest odpowiednio silny – wywalczy prawo stałego pobytu, zdobędzie samicę, założy z nią nową kolonię. Z biegiem lat, głównie poprzez związki małżeńskie dorastających młodych, nowa rodzina zostanie zaakceptowana przez miejscową społeczność.

 
Wesprzyj nas