“Żona na sprzedaż” to historia odważnej młodej Hinduski, która z każdym dniem staje się coraz silniejsza i nie traci nadziei na lepszą przyszłość.


Żona na sprzedażZabrana rodzinie w wieku dziewięciu lat, wydana za mąż jako jedenastolatka, matką została w wieku dwunastu lat.

Amila nie zdawała sobie sprawy, jaki koszmar ją czeka, gdy w wieku dziewięciu lat na podstawie fałszywych obietnic złożonych jej matce, zabrano ją z rodzinnego Asamu do Nowego Delhi.

Los nie obszedł się z nią łaskawie: zamiast obiecanych luksusów nie czekało tam na nią nic poza udręką. Po dwóch latach wykorzystywania do niewolniczej pracy została wbrew swej woli wydana za mąż za starszego mężczyznę. Odtąd jej codzienną dolą stały się przymusowy seks, maltretowanie i ciężka fizyczna praca.

Mimo to 24-latka, która w międzyczasie urodziła piątkę dzieci, nie poddała się. Walczy dla swoich dzieci, które dają jej miłość i siłę.

O nieludzkim traktowaniu kobiet w Indiach.

Katharina Finke (ur. 1985) jest niemiecką dziennikarką, piszącą relacje z różnych miejsc na całym świecie – Chin, Indii, Portugalii, Oceanii i Stanów Zjednoczonych. Skupia się przede wszystkim na kwestiach ochrony środowiska i praw człowieka. Finke pracuje dla mediów drukowanych i internetowych („Freitag”, „Greenpeace Magazin”, „Spiegel”, „taz”, „Zeit”) oraz dla niemieckojęzycznych stacji telewizyjnych (ARD, BR, ORF, SF, ZDF, 3sat), a także jako moderatorka.

Amila , Katharina Finke
Żona na sprzedaż
Przekład: Bartosz Nowacki
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 5 października 2017
 
 

Żona na sprzedaż


Dla ochrony protagonistki zmieniłam w książce jej imię, a także imiona innych osób oraz nazwy miejscowości. Niektóre szczegóły zostały lekko przekształcone. Poza tym historia ta została napisana tak, jak opowiedziała mi ją Amila.

Prolog

Oprócz Bollywood, curry i jogi od trzech lat Indie kojarzą się przede wszystkim z innym, mniej sympatycznym tematem: gwałtów. Przyczyniła się do tego historia Nirbhayi, która w grudniu 2012 roku trafiła na nagłówki na całym świecie: w Nowym Delhi po brutalnym zbiorowym gwałcie zmarła 23-letnia studentka. Ponieważ Hinduska wcześniej wypowiadała się na temat przemocy seksualnej, nadano jej imię Nirbhaya, co w języku hindi oznacza „nieustraszona”.
Przez wiele tygodni trwały demonstracje przeciwko nieludzkiemu traktowaniu kobiet na subkontynencie azjatyckim. Indie stały się więc nie tylko miejscem gwałtów, lecz także największych protestów przeciwko temu zjawisku. W żadnym innym kraju świata takie tłumy nie wyszły na ulice, by demonstrować przeciwko przemocy wobec kobiet i przeciwko nierówności płci. Wprawdzie światowa opinia publiczna wkrótce zapomniała o tym problemie, ale dla kobiet w Indiach była to szczęśliwa chwila. Według obrończyń i obrońców praw człowieka oraz feministek i feministów Nirbhaya przerwała zmowę milczenia. Od tej pory część zgwałconych indyjskich kobiet bierze z niej przykład i ujawnia sprawców. W związku z tym liczba zgłaszanych gwałtów w Indiach jest teraz znacząco wyższa niż przed trzema laty. Nie znaczy to jednak, że dzisiaj na subkontynencie rzeczywiście zdarza się więcej aktów przemocy seksualnej niż przed Nirbhayą. Mimo że zaczęto na to zjawisko zwracać baczniejszą uwagę, jednak przemoc wobec kobiet w Indiach, tak samo jak przedtem, jest na porządku dziennym: przeciętnie co dwadzieścia minut jest tam gwałcona kobieta. Jeszcze częściej znieważana, molestowana seksualnie i atakowana. Dziewczęta są porywane, przymusowo wydawane za mąż i oferowane jako towar. Jak dotąd niezliczone noworodki płci żeńskiej były zabijane tuż po urodzeniu, wdowy często były palone (kobietobójstwo).
Kiedy zimą 2011 roku po raz pierwszy udałam się w podróż do Indii, jeszcze o tym nie wiedziałam. Początkowo, prawdopodobnie tak jak wielu turystów, bogata kultura Indii ekscytowała mnie. Byłam oszołomiona jej wielowarstwowością i mnogością przeciwieństw. Szybko zauważyłam jednak, że kobiety na subkontynencie nie cieszą się szacunkiem, są często dyskryminowane. Dotyczy to zarówno turystek, jak i Hindusek, przy czym te ostatnie są w znacznie gorszej sytuacji. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego tak jest. Moje zainteresowanie tym tematem jedni przyjmowali z życzliwością, inni wyśmiewali. Większość zdawała się nie mieć wielkich nadziei, że możliwe jest polepszenie sytuacji kobiet w Indiach. Byłam tym oburzona, chciałam coś zrobić, pisać o tym.
Niestety media w Niemczech nie były zbyt zainteresowane tym tematem i zdołałam opublikować zaledwie kilka krótkich historii. To zmieniło się, kiedy w grudniu 2012 roku wielkie zainteresowanie wzbudziła historia Nirbhayi. Naraz skontaktowało się ze mną kilka mass mediów, ponieważ odkryły, że zajmowałam się już tematem „przemoc wobec kobiet w Indiach”. Zaproponowano mi, bym napisała książkę o losie indyjskich kobiet.
Wiosną 2014 roku znów pojechałam do Indii. Tym razem w towarzystwie fotoreportera Davida Weyanda, ponieważ wiedziałam, że prowadzenie kwerendy w pojedynkę, zwłaszcza gdy jest się kobietą, nie będzie bezpieczne. Nawet pomimo jego wsparcia nie było to proste. Byłam pod wrażeniem, jak wiele kobiet okazało mi zaufanie i opowiedziało o tym, jak zostały zgwałcone. Problem ten dotyczył zarówno młodych dziewcząt, jak i starszych kobiet, zamożnych i biednych, wykorzystanych w domu i w miejscu pracy, w mieście i na wsi, na północy, południu, wschodzie i zachodzie subkontynentu. Jedno łączyło kobiety, które doświadczyły przemocy: chciały mi powierzyć swoją historię, ponieważ wiele z nich absolutnie pierwszy raz mogło o tym opowiedzieć.
To, co dla nich było swego rodzaju wyzwoleniem, we mnie wywołało niepokój. Losy indyjskich kobiet obciążyły mnie o wiele bardziej, niż się spodziewałam, złączyły się z moimi własnymi doświadczeniami napastowania, dlatego musiałam się najpierw nauczyć, jak sobie z tym radzić. Poza tym stanęłam przed koniecznością wyboru na bohaterkę książki tylko jednej kobiety. Było to nie tylko bardzo trudne, lecz budziło we mnie wewnętrzny opór, ponieważ, moim zdaniem, wszystkie zasługiwały na wysłuchanie.
Kiedy poznałam Amilę, wiedziałam, że to jej historię muszę opowiedzieć. Byłam zaskoczona, z jaką łatwością Amila nieustannie rozśmieszała ludzi wokół siebie, pomimo cierpienia, jakie stało się jej udziałem. Imponowała mi silna wola i odwaga tej młodej kobiety, która postanowiła walczyć z niesprawiedliwością. Fakt, że w końcu mogła o tym porozmawiać, nie tylko poprawił jej samopoczucie. Pragnęła także, by jej otwartość – nawet gdyby miała stanowić dla niej samej zagrożenie – przyczyniła się do zmiany losu kobiet w Indiach.
Ponieważ gwałty są powszechnym zjawiskiem w Indiach, Amila występuje w imieniu wszystkich kobiet, które zostały skrzywdzone. Oczywiście można w tym miejscu zacząć dyskusję: w jaki niby sposób? Bo przecież jedna historia ukazuje tylko jedną prawdę. Daje jednak bardzo dobry wgląd w naznaczone niesprawiedliwością i przemocą stosunki między mężczyznami a kobietami na subkontynencie. Ponieważ chciałam odkryć, jakie czynniki odgrywają przy tym istotną rolę, i były dla mnie ważne także inne perspektywy, chciałam o tym porozmawiać z jak największą liczbą kobiet, by w książce znalazły się również dodatkowe informacje. Dlatego jesienią/zimą 2014/15 roku ponownie pojechałam z Davidem Weyandem do Indii.
Podróż wiodła nas z Nowego Delhi i Radźasthanu do stanów Himaćal Pradeś, Meghalaja, Asam i zamiast, jak wiosną, do Tamilnadu, tym razem przez Keralę aż do Maharasztry. Spotykaliśmy się z ludźmi, których już poznaliśmy wcześniej, i nawiązywaliśmy nowe kontakty. Coraz bardziej ugruntowywało się nasze przekonanie, że żadna indyjska kobieta nie jest bezpieczna, niezależnie od tego do jakiej należy kasty, jaką wyznaje religię lub z jakiej części kraju pochodzi. Ponadto uświadamialiśmy sobie coraz bardziej, że temat nie jest łatwy, a przyczyny dyskryminacji kobiet są bardzo złożone.

Z sercem tygrysicy opowiada historię młodej Hinduski Amili, daje wgląd w sytuację kobiet w Indiach, wyjaśnia związki i okoliczności, ma na celu wzbudzenie zainteresowania tym tematem. Nie tylko cierpieniami, lecz także odwagą i siłą, jakie się za nimi kryją. Książka ta powinna zachęcić do podjęcia publicznej debaty na temat „przemocy wobec kobiet w Indiach” i – co byłoby nawiązaniem idealnym – przyczynić się do poprawienia ich sytuacji.
Katharina Finke

1
Wywieziona, sprzedana, wydana za mąż

Bałam się. Bałam się spotkania z Aktharem. Mężczyzną, którego nigdy dotąd nie widziałam i z którym miałam spędzić resztę mojego życia. Byłam zaledwie jedenastolatką i miałam poślubić zupełnie obcego mężczyznę. Nie mogłam spać, ponieważ nie wiedziałam, co mnie czeka. Zamknęłam oczy. Moje powieki były ciężkie, wciąż byłam bardzo zmęczona. Ale moje serce biło gwałtownie. Zrobiło mi się gorąco. Sama sobie zadawałam pytania: co to za człowiek? Czy mnie polubi? Czy będzie mnie bił lathi? Długą, cienką bambusową rózgą?
Nim wstało słońce, pobiegłam do studni, żeby przynieść wodę na cały dzień. Na jej powierzchni odbijało się światło księżyca. Chłodna woda była przyjemnie orzeźwiająca, kiedy zanurzyłam w niej wiadro i zniszczyłam w ten sposób odbicie księżyca. Potem umieściłam wiadro na głowie i balansując, udałam się z powrotem do domu. Chociaż słońce jeszcze nie wzeszło, przeczuwałam, że dzień będzie bardzo gorący. W powietrzu unosiły się piasek i kurz, osadzając się na wszystkim, także na mojej skórze.
Musiałam wielokrotnie przebyć z wiadrem drogę do studni i z powrotem, nim przyniosłam wystarczającą ilość wody. Następnie pozamiatałam dom i nastawiłam ćaj. Czarną herbatę pije się w całych Indiach. Najczęściej gotuje się ją w garnku z odrobiną mleka i dużą ilością cukru. Do tego, zależnie od regionu, stosuje się różne przyprawy (masala), kardamon, cynamon, imbir, goździki, gałkę muszkatołową lub liście laurowe. Dodałam do ćaju tylko nieco imbiru oraz cynamonu i zagotowałam go z odrobiną cukru, za to z większą ilością mleka. Potem zaniosłam go kobiecie, dla której pracowałam od dwóch lat.
Ponieważ była taka tłusta i czułam do niej wstręt, nazywałam ją Moti – w języku hindi jest to potoczne i pogardliwe określenie grubych kobiet. Jeszcze zanim Moti wypiła pierwszy łyk, wrzasnęła na mnie: „Jak ty znowu wyglądasz? Cała zakurzona! Umyj się i zrób się na piękną! Dzisiaj jest bardzo ważny dzień!”.
Wzięłam zapaskudzoną ścierkę kuchenną i starłam kurz ze skóry. Następnie poszłam do wiadra z wodą i umyłam sobie włosy. Bez mydła, ponieważ ono było przeznaczone tylko dla Moti. W końcu weszłam do domu i włożyłam najpiękniejszy salwar kamiz, jaki miałam. To tradycyjny strój noszony przez niektóre Hinduski, składający się z salwar – szerokich, workowatych spodni, kamiz – długiej, luźnej koszuli, oraz zarzuconego na szyję szala, zwanego dupatta. Mój kamiz był jasnopomarańczowy w duże białe kwiaty. Przypominały orchidee, które rosną w moich stronach rodzinnych, w stanie Asam. A cały kamiz umaszczenie tygrysów, które tam żyją. Tylko nie był chaotycznie pasiasty, lecz ukwiecony. Tego salwar kamiz nigdy nie zapomnę. Dziś już by na mnie nie pasował. Wtedy byłam o wiele chudsza. Jednak nie szczuplejsza i piękna, ale wychudzona i słaba.
Kilka dni wcześniej zjawił się starszy pan, aby porozmawiać z Moti i jej mężem. Jak później opowiedziała mi Moti, chciał, żebym wyszła za mąż za jego syna Akthara. I właśnie dzisiaj po raz pierwszy miałam spotkać tego zupełnie obcego mężczyznę i zostać jego żoną. Tego poranka gorliwie się modliłam. Czy mnie polubi, zastanawiałam się, czy będzie mnie traktował tak samo źle jak Moti? Wszystkie natrętne myśli bezsennej nocy krążyły po mojej głowie. Moti i jej mąż zabrali mnie zbiorową taksówką do nieznanej mi wsi, oddalonej około czterdziestu minut od miasta. Oddali mnie mojemu przyszłemu mężowi i jego rodzinie. Moti powiedziała tylko:
– Ma na imię Amila.
Następnie ona i jej mąż pożegnali się z rodziną – ale nie ze mną – i po prostu odjechali.
To było komiczne. Abdul, który był wcześniej z wizytą u Moti, wskazał na mężczyznę obok siebie. Ten był wprawdzie od niego młodszy, ale ode mnie przynajmniej dwa razy starszy i z pewnością o dwie głowy wyższy.
– To jest mój syn Akthar – powiedział. – Jesteś teraz jego żoną.
Akthar przyjrzał mi się uważnie, nie odezwał się jednak ani słowem. Ja także nie. Ale patrzyłam na niego. Wyglądał dziwnie. Jego ciemna, plamiasta twarz pokryta bliznami, z czarnym, trzydniowym zarostem, z wielkim, bulwiastym nosem, nie robiła przyjemnego wrażenia. Przed jego oczami znajdował się mój welon, który przesłaniał jasny błękit jego tęczówek i źrenice. Mimo to spojrzenie źrenic jego oczu przeszyło mnie niczym błyskawica. To spojrzenie sprawiło, że poczułam się nieprzyjemnie i odwróciłam wzrok. Zapalił papierosa i wetknął go sobie w usta. Przy tym odsłonił pożółkłe szpiczaste zęby. Spuściłam powieki i ukradkiem kątem oka zauważyłam bujne czarne włosy dziko sterczące z jego rozpiętej u góry koszuli, następnie odwróciłam głowę. Jednak w moim wnętrzu aż kipiało. Jeszcze mocniej niż rano, kiedy leżałam, nie mogąc spać.
„Jesteś jego żoną!” – to zdanie rozbrzmiewało w mojej głowie niczym echo. Bolało mnie to i czułam, jakby te słowa bezustannie ktoś mocno wbijał mi przez sklepienie czaszki do głowy. „Jesteś jego żoną! Jesteś jego żoną! Jesteś jego żoną!” – powtarzałam te słowa bezgłośnie niczym mantrę. Bałam się. Oby to się już skończyło. Tak się jednak nie stało. Nie wiedziałam, jak do tego doszło, gdzie dokładnie się znajdowałam i kim ten Akthar, mój mąż, właściwie miał być.
Nagle podszedł do mnie jakiś inny mężczyzna i wbił mi mały złoty ćwiek w skrzydełko nosa. Nie udało mu się to za pierwszym razem i na mój ulubiony kamiz zaczęła kapać krew. Jednak nieznajomy wiercił dalej, aż złota ozdoba została pewnie zakotwiczona w skórze, po czym powiedział:
– To jest symbol waszego związku.
Wtedy Akthar krzyknął:
– Muhdak karo (zasłoń twarz)! – i naciągnął mi szal na twarz, zakrywając w ten sposób moje pytające spojrzenie, ponieważ w ogóle nie rozumiałam, co to ma znaczyć. Ale mężczyźni wyglądali na zadowolonych i zostawili mnie samą z jedyną poza mną kobietą, znajdującą się w chacie.
– Nie bój się – powiedziała. – Jestem Kamla, twoja teściowa.
Usiadłyśmy na ziemi i wyjaśniła mi, że dziewczęta, jak tylko wyjdą za mąż i tym samym stają się kobietą, otrzymują taką ozdobę nosa, którą muszą nosić aż do końca życia. Na szczęście lubiłam biżuterię. Ponadto zamężne kobiety musiały całkowicie zakrywać twarz, żeby nie mógł jej oglądać żaden mężczyzna oprócz męża. Następnie pokazała mi różne metody wiązania welonu (ghunghat karna). Albo tak, że całkowicie zasłaniał głowę, kiedy tkanina jest tak cienka, że można widzieć przez nią. Albo przykłada się welon do czoła, a potem dłuższym końcem zawija wokół głowy i osłania nim nos i policzki, a potem wiąże obydwa końce z tyłu głowy, tak że widoczne są tylko oczy. Dzisiaj to wszystko jest dla mnie oczywistością, ale wtedy musiałam się tego dopiero nauczyć. Wspólnie wypróbowałyśmy różne zawoje i wydało mi się to niemal zabawą. W pewnym sensie było to także dziwne i niezwykłe.
Nigdy wcześniej nie słyszałam słowa ghunghat. W moich rodzinnych stronach, w Asamie, welon nazywamy dupatta; jest on wiązany bardzo luźno, a czasami noszony jak szal. Tutaj w Alwarze, w odległości wielu tysięcy kilometrów od mojej ojczyzny, gdzie mieszkałam wtedy od niemal dwóch lat „dużo rzeczy wyglądało zupełnie inaczej”, jak określiła to Kamla.
Alwar to nazwa regionu i jego stolicy w Radźasthanie, państwie związkowym w północno-zachodnich Indiach. Asam, mój stan rodzinny, znajduje się w północno-wschodniej części kraju, na północ od Bangladeszu. Jest to region położony po prawej u góry na mapie Indii, który wygląda tak, jakby już do nich nie przynależał. I dokładnie tak teraz się czułam. Jak outsiderka. Wszystko w Alwarze wyglądało inaczej niż w Asamie i było dla mnie obce. Ziemia była sucha, podobnie powietrze. Z trudem mogłam oddychać. Wszystko było pokryte kurzem. Był on przywiewany z różnych miejsc: z pustyni położonej za rdzawoczerwonym pasmem górskim, zarysowującym się na horyzoncie. Z wielkich białych kominów pieców do wypalania cegieł, wzniesionych z czerwonych cegieł palonych, które sterczały w niebo i z których niepowstrzymanie wydobywały się kłęby czarnego dymu. I ze spalin niezliczonych samochodów ciężarowych, motocykli, traktorów. Wiele ciężarówek załadowanych kamieniami pędzi niepowstrzymanie główną ulicą, łączącą różne miejscowości regionu Alwar ze stolicą prowincji.
Tylko ubiór mężczyzn, biała kurta, był mi znany. Długie, pozbawione kołnierzyka koszule o luźnym kroju są w Indiach tradycyjną częścią stroju męskiego. Dla większej swobody ruchów od wysokości bioder lub kolan, w zależności od tego, jak są długie, koszule po bokach nie są zszyte, dokładnie tak samo jak kamiz dla kobiet. Rękawy sięgają aż po nadgarstki. Pod kurtą mężczyźni noszą najczęściej spodnie z materiału, dzisiaj także dżinsy.
Niektórzy mężczyźni osłaniają włosy długimi chustami, które zawijają na głowie niczym turban. Alternatywną opcją dla takiego nakrycia głowy są białe, robione szydełkiem czapeczki take, które nosi wielu muzułmanów. W Alwarze widywałam ich zdecydowanie więcej niż w Asamie. Także Akthar miał czapeczkę take, nosił ją najczęściej wtedy, kiedy wybierał się do meczetu. Wydaje mi się, że także meczetów jest tu więcej niż świątyń hinduistycznych.
Kiedy mężczyźni nie przebywali w meczecie, palili fajkę wodną lub rozglądali się znudzeni po okolicy. Wydawało się, że także zwierząt nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. W nielicznych bajorach kilka czarnobrunatnych bawołów domowych, zwanych też wodnymi, zażywa kąpieli, żeby się ochłodzić. Krowy grzebią w śmieciach, piętrzących się na skraju drogi, znad których unosi się potworny fetor. Wszędzie leżą plastikowe i kartonowe kubki po ćaju. Między nimi w śmieciach przeciągają się leniwie psy, a świnie chrumkając, tarzają się w błocie. Na ich grubej szczecinie błoto wysycha wyjątkowo szybko. Nic dziwnego, słońce leje się bowiem z nieba bezlitosnym żarem.
Podczas gdy mężczyźni i bydło bezczynnie przeczekują upał, kobiety nieustannie się krzątają. Znoszą na głowach duże wiązki drewna na opał albo siano z okolicznych pól. Prawie każda trzyma jeszcze dziecko na ramieniu albo prowadzi je za rękę. Jak tylko najmniejsze mogą już chodzić, pomagają matkom w codziennych pracach. U niektórych kobiet kamiz opina brzuch, ponieważ znów są w ciąży. Rodzić dzieci, troszczyć się o dużą rodzinę i gospodarstwo domowe, to zadania kobiet w Alwarze. Przy tym powinny opuszczać dom tylko wtedy, kiedy pracują na polu lub przynoszą do domu drewno na opał.
Jeśli wychodzą na zewnątrz, muszą się zasłaniać, w przeciwnym razie ludzie zaczynają gadać i kobieta ma nieprzyjemności w domu, wyjaśniła Kamla. Bo zamężna kobieta bez ghunghatu i ćwieka w nosie jest złą kobietą. Podobnie jak mężczyzna ma niewielki wpływ na to, kogo przyjdzie jej poślubić. O tym decydują rodzice.
– U nas w Alwarze kobieta nie musi wyrazić zgody na zawarcie małżeństwa – pouczyła mnie Kamla. – Wystarczy, że mężczyzna w trakcie nikah (muzułmańskiego ślubu) wypowie przysięgę małżeńską i są przy tym obecni dwaj męscy świadkowie.

 
Wesprzyj nas