“Jak zwierzę” to nowe podejście do literatury przyrodniczej i kameralne spojrzenie na życie dzikich zwierząt. Książka emocjonująca, błyskotliwa i zwariowana.


Jak zwierzę. Intymne zbliżenie z naturąCharles Foster chciał wiedzieć, jak naprawdę wygląda życie z perspektywy borsuka, wydry, jelenia, lisa i jerzyka. Postanowił doświadczyć tego na własnej skórze.

Przez kilka tygodni niczym borsuk mieszkał w norze i odżywiał się dżdżownicami.
Jako wydra pływał nocą w rzekach północnej części hrabstwa Devon.
Wzorem żyjącego w mieście lisa szukał jedzenia w kontenerach na śmieci londyńskiego East Endu, a jako jeleń szlachetny stał się przedmiotem polowania, jakie mogłoby się odbyć w górzystej części Szkocji.
Podążając trasą migracyjną jerzyka, odbył podróż z Oksfordu do Afryki Zachodniej.

“Jak zwierzę” to nowe podejście do literatury przyrodniczej i kameralne spojrzenie na życie dzikich zwierząt.

Książka łączy wiedzę z neurobiologii, psychologii i przyrodoznawstwa z konwencją pamiętnika, przemawiając do zwierzęcia tkwiącego w każdym z nas.

Człowiek przemawiający do swojego psa zaprzecza tezie o nieprzekraczalnej granicy oddzielającej oba gatunki. Wykonuje pierwszy i najważniejszy krok na drodze do stania się szamanem.

“Za sprawą nieokiełznanego temperamentu i odwagi Charles Foster zabiera nas w podróż na nieznaną galaktykę. Bo czymże innym jest dla ludzi świat postrzegany z perspektywy borsuka, lisa, wydry, jerzyka czy jelenia szlachetnego. I choć przekroczenie granic oddzielających nas od innych gatunków okazało się niemożliwe, to granice poznania siebie zostały otwarte.Genialnie napisana, arcyciekawa, skrząca się wysublimowanym dowcipem i bardzo zmysłowa, choć momentami absurdalnie niedorzeczna i do obrzydliwości naturalistyczna. Lektura tej książki to swoisty survival.”
Krystyna Czubówna

„Ta pouczająca i wciągająca od pierwszej do ostatniej strony książka jest majstersztykiem współczesnej literatury przyrodniczej. Uczy, że poza nami istnieje ogromny świat wart pokochania”
Guardian

„Foster postawił na autentyzm, zamieniając się w dzikie zwierzęta, i przy okazji odkrył zupełnie nowy świat”
Economist

„Szalony i dziwaczny pamiętnik”
The Times

„Niezwykła… bardzo śmieszna… Foster jest oczytany i sam pięknie pisze”
Sunday Times

„Szokująca, porażająca, zdumiewająca, błyskotliwa książka”
Jay Griffiths

„Nowa ekscentryczna pozycja w kanonie literatury przyrodoznawczej”
The New York Times

„Wyjątkowa, cudowna książka. Foster posługuje się eleganckim stylem i co rusz daje przykłady wybornego poczucia humoru… Z każdym kolejnym krokiem mamy przyjemność obserwować w działaniu ten wysoce nietypowy i dość niepoprawny umysł”
Mark Rowlands, Times Literary Supplement

„Emocjonująca, błyskotliwa, zwariowana… zaskakujące arcydzieło: coś na kształt pieśni satyra albo potraktowania przyrodoznawstwa jako sportu ekstremalnego”
Financial Times

„Głęboka refleksja nad naszymi związkami ze światem przyrody”Observer

„Bardzo zabawna… wyostrza nieużywane od dawna zmysły… Foster postawił na autentyzm, zamieniając się w dzikie zwierzęta i przy okazji odkrywając zupełnie nowy świat. To nie kryzys wieku średniego, ale pasja trwająca przez całe życie”
Economist

„Przedziwna, często przekomiczna kronika… Śmiała, intrygująca próba zrozumienia innych istot zamieszkujących Ziemię”
Nature

„Bogata, wesoła, inspirująca książka, która przypomina, że istoty, z którymi wspólnie zamieszkujemy tę planetę, są co najmniej równie ważne i niezwykłe jak my”
Independent

Charles Foster
Jak zwierzę. Intymne zbliżenie z naturą
Przekład: Jacek Konieczny
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 11 października 2017
 
 

Jak zwierzę. Intymne zbliżenie z naturą

Od autora

Chcę wiedzieć, jak to jest być dziką istotą.
Może mi się to nawet udać. Wesprę się wprawdzie neurobiologią, a także odrobiną filozofii i dużą dawką poezji Johna Clare’a, ale moje zadanie sprowadzi się w głównej mierze do powolnego schodzenia na niebezpiecznie niskie konary drzewa ewolucji; zagrzebywania się w norze wykopanej w walijskiej górze, odwracania kamieni w rzece przepływającej przez hrabstwo Devon, poznawania stanu nieważkości, kształtu wiatru, doświadczania nudy oraz tego uczucia, kiedy mierzwa włazi do nosa, dygotania i wsłuchiwania się w trzaski wysychających rzeczy.
Literatura przyrodnicza przedstawiała zwykle ludzi przechadzających się z kolonialną pewnością siebie po dzikich terenach i opisujących je z perspektywy 180 centymetrów albo ludzi udających, że zwierzęta noszą ubrania. Moja książka jest próbą spojrzenia na świat z perspektywy nagusieńkich walijskich borsuków, londyńskich lisów, wydr z parku narodowego Exmoor, jerzyków z Oksfordu i jeleni szlachetnych z West Country; przekonania się na własnej skórze, co to znaczy pokonywać truchtem albo lotem koszącym przestrzeń konstruowaną w większym stopniu w oparciu o informacje węchowe i dźwiękowe niż wzrokowe. To coś w rodzaju literackiego szamanizmu — a zarazem przedniej zabawy.
Kiedy idziemy przez las, mamy do dyspozycji ten sam zbiór danych (światło, barwy, zapachy, dźwięki, i tak dalej) co wszystkie mieszkające w nim istoty. Czy jednak którakolwiek z nich rozpoznałaby nasz opis tego miejsca? Każdy organizm wytwarza sobie w mózgu inny obraz otoczenia. I potem w takim właśnie świecie żyje. Otaczają nas miliony innych światów. Poznawanie ich jest fascynującym wyzwaniem neurobiologiczno-literackim.
Neurobiologia czyni ogromne postępy: na przykład dzięki badaniom pokrewnych gatunków wiemy, a przynajmniej potrafimy odgadnąć, co dzieje się w nosie borsuka oraz w węchowych obszarach jego mózgu, kiedy przemierza świat. Ale to przecież zaledwie pierwszy krok w naszej literackiej podróży. Nawet jeśli, posiłkując się obrazami rezonansu magnetycznego, opiszemy, które części mózgu uaktywniają się u borsuka, kiedy wyczuwa on zapach ślimaka, zupełnie innym wyzwaniem będzie odmalowanie obrazu całego lasu tak, jak go postrzega borsuk.
Tradycyjna literatura przyrodnicza popełniała dwa grzechy: antropocentryzmu i antropomorfizmu. Antropocentryści opisują naturę w taki sposób, w jaki jawi się ona ludziom, a ponieważ piszą książki dla ludzi, ma to pewnie głęboki sens z komercyjnego punktu widzenia. Tyle że jest dość nudne. Antropomorfiści zakładają, że zwierzęta przypominają ludzi i ubierają je w dosłowne (jak Beatrix Potter) lub metaforyczne (jak Henry Williamson) szaty, a także wyposażają w nasze receptory zmysłowe i ludzki sposób rozumowania.
Starałem się wystrzegać obu tych grzechów — oczywiście na próżno.
Opisuję świat takim, jakim go widzi borsuk, lis, wydra, jeleń szlachetny i jerzyk. Posługuję się w tym celu dwiema metodami. Po pierwsze pochłaniam literaturę psychologiczną poświęconą pokrewnej tematyce, aby stwierdzić, co na temat funkcjonowania tych zwierząt udało się ustalić nauce. Po drugie zanurzam się w ich świecie. Kiedy jestem borsukiem, żyję w norze i jem dżdżownice. Jako wydra próbuję łapać ryby zębami.
Referowaniu odkryć psychologicznych towarzyszy ryzyko przynudzania albo hermetyczności. Opisowi, jakie to uczucie jeść dżdżownicę — ryzyko zrobienia z siebie kompletnego idioty.
Receptory zmysłowe pozwalają zwierzętom odmalowywać obraz otoczenia za pomocą znacznie szerszej palety kolorów, niżby mógł to zrobić jakikolwiek ludzki artysta. Niezwykle bliski związek zwierząt z ich środowiskiem sprawia, że konstruują one w umysłach swój świat ze znacznie większą pewnością niż (nawet) rolnik z dziada pradziada, którego przodkowie zdążyli od czasów neolitu zajrzeć pod każdy kamyk w okolicy.
Książka ta skupia się na czterech żywiołach, z których, według starożytnych, składał się świat. Każdemu przypisane jest inne zwierzę: ziemi — borsuk, który drąży w niej tunele, i jeleń szlachetny, który po niej galopuje; ogniowi — miejski lis żyjący w jasno oświetlonym świecie; wodzie — wydra; powietrzu — jerzyk: najbardziej zagorzały miłośnik przestworzy, który śpi w locie, utrzymując się w nocy w powietrzu dzięki prądom termicznym, i rzadko kiedy ląduje. Jeśli zmieszamy te żywioły w odpowiedniej proporcji, wydarzy się coś magicznego.
Rozdział 1 przedstawia problemy związane z obranym przeze mnie podejściem i próbuje się zawczasu uporać z niektórymi z nich. Jeżeli moja metodologia nie budzi waszych wątpliwości, możecie wskoczyć od razu do nory borsuka w Rozdziale 2.
Rozdział 2 został poświęcony właśnie borsukom. Jego akcja rozgrywa się w masywie Black Mountains w Walii, gdzie spędziłem kilka tygodni o różnych porach roku. Na przestrzeni kilku lat przesiedziałem w sumie pod ziemią około sześciu tygodni, nie tylko w Walii. Rozdział ten jest kolażem rozmaitych doświadczeń.
Będzie to dość długi rozdział. Zawiera wprowadzenie do wielu zagadnień i paru idei naukowych, które okażą się istotne później — na przykład do pojęcia pejzażu zbudowanego raczej z informacji węchowych niż wizualnych. Kolejne rozdziały będą krótsze właśnie dzięki informacjom zawartym w Rozdziale 2.
Rozdział 3 opowiada o wydrach — wędrowcach pokonujących ogromne odległości. Ich „lokalność” rozciąga się na znacznie większy obszar niż w przypadku innych omawianych tu ssaków. Ponieważ wydry przemieszczają się tuż przy ziemi, poznanie tras ich wędrówek jest równoznaczne z zagłębieniem się w fałdy krajobrazu. Wydry żyją w rozcieńczonych roztworach świata. My również, choć zazwyczaj sobie tego nie uświadamiamy. Nasi wspólni przodkowie wyszli z wody, a wydry do niej wróciły. Nie był to całkowity powrót, przez co są nam bliższe niż ryby.
Akcja tego rozdziału rozgrywa się w parku narodowym Exmoor, gdzie i tak spędzam większą część roku. Zgodnie ze zwyczajami wydr poruszałem się po sporym obszarze, choć głównie na rzekach East Lyn i Badgworthy Water oraz w strumieniach, które dopływają do nich z położonych wyżej wrzosowisk, oraz na północnym wybrzeżu hrabstwa Devon, gdzie uchodzą obie rzeki.
Rozdział 4 to spojrzenie na ludzkich mieszkańców miast przez pryzmat lisich oczu, uszu i nosa. Rozgrywa się w londyńskim East Endzie, gdzie mieszkałem przez wiele lat. Przemierzałem wtedy nocami ulice, wypatrując lisich rodzin.
W Rozdziale 5 wracam do Exmoor i na szkockie Western Highlands, aby spędzić trochę czasu pośród jeleni szlachetnych. Widujemy je czasami przez okna samochodów i wydaje nam się, że znamy je lepiej od pełzających, zagrzebujących się w ziemi istot. Nasza mitologia uprawomocnia tę zarozumiałość, a jednocześnie ją podważa. Rogaci bogowie przemykają z gracją przez naszą podświadomość. Są wielcy i doskonale widoczni, ale pozostają bogami i znikają, ledwie wyczuwając nasze spojrzenia.
Przez sporą część swojego życia próbowałem zabić jelenia. Ten rozdział przedstawia polowanie innego rodzaju — próbę wejścia w głowę tego zwierzęcia, a nie podkradnięcia się na odległość dwustu metrów od jego serca.
Rozdział 6 poświęciłem jerzykom, a jego akcja rozgrywa się w powietrzu między Oksfordem a Afryką Środkową. Jerzyki to królowie przestworzy. Wydają się równie nieważkie co mikroskopijne meduzy. Fascynowały mnie już we wczesnym dzieciństwie. Kiedy piszę te słowa w moim oksfordzkim gabinecie, metr nad moją głową pokrzykuje parka jerzyków, które uwiły tam gniazdo. Kawałek dalej, dokładnie na wysokości mojego wzroku, jerzyki urządzają koncerty. Odbyłem podróż śladem tych ptaków przez Europę do zachodniej Afryki.
Rozdział ten rozpoczyna się od zestawienia „faktów”, które wiele osób ze zrozumiałych powodów uzna za kontrowersyjne albo tendencyjne. Zdaję sobie sprawę z tego, że dowody przemawiające za wieloma z przedstawionych tam tez są mocno dyskusyjne. Nie zrażajcie się jednak, proszę, i wytrwajcie chwilę dłużej.
Wybierając jerzyki, postawiłem się na z góry przegranej pozycji. Trudno zrozumieć, dlaczego to zrobiłem. Żadne słowa nie pozwolą choćby zbliżyć się do wiernego opisu życia tych ptaków. Tyle tytułem usprawiedliwienia podejścia, które przyjąłem w tym rozdziale.
W Epilogu podsumowuję moją podróż przez pięć wszechświatów. Czy okazała się daremna? Czy opisałem cokolwiek poza wnętrzem mojej własnej głowy?
Miałem nadzieję stworzyć pracę w dużej mierze albo całkowicie wyzutą z mojej osoby. Jakże to było naiwne! Książka okazała się (w zbyt wielkim stopniu) poświęcona mojemu własnemu udziczeniu, odkrywaniu niedostrzeganej przeze mnie uprzednio dzikości w samym sobie oraz rozżaleniu nad jej utratą. Przepraszam.
Oksford, październik 2015

1.
Jak stawałem się zwierzęciem

Jestem człowiekiem. Przynajmniej w tym sensie, że moi rodzice byli ludźmi.
Ma to pewne konsekwencje. Nie mogę na przykład spłodzić dzieci z lisem. Jakoś się z tym pogodziłem.
Mimo to granice między gatunkami są, jeśli nie iluzoryczne, to z pewnością nieprecyzyjne, a czasami częściowo otwarte. Potwierdzi to każdy biolog ewolucyjny czy szaman.
Minęło zaledwie 30 milionów lat — mgnienie oka na Ziemi, gdzie życie ewoluuje od około 3,4 tysiąca milionów lat — odkąd miałem z borsukiem wspólnego przodka. Jeżeli cofniemy się o dalsze 40 milionów lat, będę wchodził w skład jednej rodziny nie tylko z borsukami, ale również z mewami srebrzystymi.
Wszystkie opisane w tej książce zwierzęta są w miarę blisko spokrewnione. To niezbity fakt. Jeżeli wydaje się to nieprawdopodobne, świadczy to tylko o tym, że nasze odczucia są biologicznymi analfabetami. I trzeba je poddać reedukacji.
W Księdze Rodzaju znajdziemy dwa opisy stworzenia. Jeżeli ktoś chciałby za wszelką cenę uznać je za źródło wiedzy historycznej, powinien wiedzieć, że są ze sobą całkowicie sprzeczne. W pierwszym człowiek został stworzony jako ostatnia istota. W drugim — jako pierwsza. Oba mają nam jednak do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy na temat naszych relacji ze zwierzętami.
W pierwszym opisie człowiek został stworzony szóstego dnia wraz ze wszystkimi zwierzętami lądowymi. Wynikałoby z tego, że jesteśmy w podobnym wieku. Obchodzimy urodziny tego samego dnia.
W drugim opisie w Księdze Rodzaju zwierzęta zostały stworzone specjalnie po to, by dotrzymywać towarzystwa Adamowi. Samotność mu nie służyła. Ale wysiłki Boga poszły na marne: zwierzęta nie zapewniły Adamowi wystarczającego towarzystwa, dlatego stworzona została również Ewa. Adam ucieszył się na jej widok. „Nareszcie!”, wykrzyknął. Jest to okrzyk, który każdy z nas albo zdążył już wydać, albo ma nadzieję wydać pewnego dnia. Niektórych stanów samotności nie ukoi nawet kot. Nie oznacza to jednak, że boski plan okazał się całkowitym niewypałem — że zwierzęta pozostają dla nas całkowicie bezużyteczne jako towarzysze. Doskonale wiemy, że to nieprawda. Świadczy o tym choćby ogromny rynek karmy dla psów.
Adam nadał nazwy wszystkim ssakom i ptakom, zawiązując w ten sposób więź, która legła u podłoża jego i ich tożsamości. Pierwszymi wypowiedzianymi przez niego słowami były nazwy[2]. Wypowiadane przez nas słowa i używane określenia wypływają na to, kim jesteśmy. Adam został ukształtowany przez swoje relacje ze zwierzętami. Te relacje i ich konsekwencje są zresztą niepodważalnymi faktami historycznymi. Dorastaliśmy pośród zwierząt, które pełniły rolę naszych nianiek. Nauczyły nas chodzić, przytrzymując nas łapami pod ramię, kiedy wciąż poruszaliśmy się chwiejnym krokiem. Nazwy — które oznaczają kontrolę — ukształtowały z kolei zwierzęta. Jest to oczywisty, a często i tragiczny w skutkach fakt (przynajmniej dla zwierząt). Ze zwierzętami łączy nas nie tylko genetyczne pokrewieństwo i ogromna wspólna część DNA, ale również historia. Chodziliśmy do tej samej szkoły. Nie dziwmy się zatem, że czasami porozumiewamy się tymi samymi językami.
Człowiek przemawiający do swojego psa zaprzecza tezie o nieprzekraczalnej granicy oddzielającej oba gatunki. Wykonuje pierwszy i najważniejszy krok na drodze do stania się szamanem.

 
Wesprzyj nas