Dwa najważniejsze (jak dotąd) dramaty Doroty Masłowskiej „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” i „Między nami dobrze jest”.


Dwa najważniejsze (jak dotąd) dramaty Doroty Masłowskiej „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” i „Między nami dobrze jest” pokazują, że autorka nie tylko znakomicie operuje językiem, jest niezwykle wyczuloną obserwatorką naszej codzienności, ale też doskonale czuje scenę.

Dorota Masłowska– ur.1983, pisarka, autorka sztuk teatralnych.
Zadebiutowała w 2002 powieścią “Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”, wydany dwa lata później “Paw królowej” przyniósł jej nagrodę Nike. W 2012 nakładem naszej Oficyny ukazała się kolejna jej powieść, “Kochanie, zabiłam nasze koty”, zaś w 2015 zbiór felietonów “Więcej niż możesz zjeść. felietony parakulinarne”.
Ponadto, w 2013 roku, nakładem Wydawnictwa Literackiego wydany został wywiad rzeka z autorką pt. “Dusza światowa”, rok później adresowana do dzieci i dorosłych książka “Jak zostałam wiedźmą”, zaś w 2017 roku zbiór felietonów “Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu”.
Jej dramat “Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” wystawiany był m.in w Australii, USA i na Sachalinie. Za napisaną dla Teatru Rozmaitości sztukę “Między nami dobrze jest” (2008) otrzymała nagrodę Ministra Kultury.
W 2014 roku ukazała się debiutancka płyta Doroty Masłowskiej “Społeczeństwo jest niemiłe”.

Dorota Masłowska
Dramaty
Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku, Między nami dobrze jest
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 14 września 2017
 
 

Dorota Masłowska Dramaty


Między nami dobrze jest

OSOBY:
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA
HALINA
BOŻENA
OSOWIAŁA STARUSZKA NA WÓZKU INWALIDZKIM
MĘŻCZYZNA
AKTOR
PREZENTERKA
EDYTA
MONIKA

Akt 1
SCENA 1

Stary wielokondygnacyjny budynek ludzki w Warszawie. Mieszkanie jednopokojowe. Dwie pary drzwi — jedne wychodzą na podwórko z pojemnikami na odpady wtórne, zza drugich dochodzi cały czas toaletowy szum, wodne bełkoty, ciurkanie rur. Okno, za którym przetacza się cały czas w bezpośredniej bliskości dzika, wszystkożerna karuzela wielkiego miasta ze swoimi tramwajami, samochodami, klaksonami i przelatującymi po niskim niebie samolotami, od których drży w barku butelka ze zwietrzałym ciociosanem, drżą misterne piramidy obitych i oblepionych resztkami żywności garnków i garnuszków na kuchence, trzęsie się obraz w wiecznie włączonym telewizorze i syczy i spina się żarówka w żyrandolu. Wnętrze sprawia cały czas wrażenie zbudowanego na pękającej ziemi albo spychanego spycharką, Mała Metalowa Dziewczynka w marynarskim ubranku i z dziko prężącą się kokardą w rzadkich metalicznych włoskach i jej babcia, Osowiała Staruszka na Wózku Inwalidzkim ciągnąca za sobą po wykładzinie splątane kable warkoczy albo pajęczyn, są w nim jak pasażerki tonącego statku — zawieszone pomiędzy paniką a nudą, bezmyślną aktyw nością a bezmyślną stagnacją, klaustrofobią a lękiem przestrzeni, z charakterystyczną dla osób skazanych na swoje towarzystwo niejasnością, czy bardziej gonią się, czy przed sobą uciekają, czy zmęczone jednym i drugim trwają w bezruchu. Pomiędzy ich naprzemiennymi napadami stuporu i nadpobudliwości matka Dziewczynki, Halina, wykonuje z niewzruszeniem automatycznego zwierzęcia pociągowego automatyczne czynności gospodarcze, a teraz akurat wychodzi wyrzucić śmieci.

OSOWIAŁA STARUSZKA NA WÓZKU INWALIDZKIM:
Ech, pamiętam dzień, w którym wybuchła wojna.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Co wybuchło?
OSOWIAŁA STARUSZKA NA WÓZKU INWALIDZKIM:
Wojna. Byłam wtedy młodą śliczną dziewczyną, a twarz miałam jak wiosna, serce tłukło się w młodej piersi jak słowiczek schwytany w…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
W słoiczek.
OSOWIAŁA STARUSZKA NA WÓZKU:
Jeszcze wtedy chodziłam na nogach, Boże, jak ja chodziłam.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Eee, przesadza babcia z tym chodziłam i chodziłam.
OSOWIAŁA STARUSZKA:
A tak, chodziłam, pamiętam, że…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Tyle babcia chodziła, to się chyba babcia nachodziła. Teraz babcia sobie może wreszcie gdzieś nie pójść. O Jezu, ja to jak bym była babcią, to bym sobie nie poszła, oj nie poszła. Do szkoły, na angola i jeszcze by się znalazło w parę miejsc.
OSOWIAŁA STARUSZKA:
W te i we wte, w te i we wte. Przed wojną to się chodziło że aż hej. Do kina, na wafle, na ptifury, nad rzekę. Po piasku, po ziemi, nad rzekę. Po trawie, po fiołkach puszystych, nad rzekę, w upalne dni, gdy jej gruba, czysta, porżnięta promieniami słońca jak jaka karafka tafla…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Jaką znowu rzekę?
STARUSZKA:
Jak to? Nad Wisłę.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Nad tę gnojówę? O Jezu.
STARUSZKA:
Jaką gnojówę? Tu, nad Wisłę. Tylko saboty na nogi, kawałek chleba w rękę i dalejże. Kąpać się, opalać, marzyć, śnić sen najpiękniejszy, najświętszy sen młodości, czysty jak łzy, co po policzkach…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
A co to jest „chleba”? Nie nie, żartowałam. Też przepadam kąpać się w Wiśle, to ponadczasowa przyjemność. Zawsze jak wychodzę na brzeg, raźno parskając benzyną, to mam odrę, dur brzuszny i zatrucie kadmem, i nie żyję, więc dostaję zwolnienie rekalskie i nie muszę już chodzić do szkoły.
STARUSZKA:
Płotki łowiliśmy, drobne, dzikie, tak się targały raptusy, srebrną tłustą łuską brukając nam dłonie.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Co babcia mówi, my też nieraz łowimy preski. W znaczeniu zgnite kondony. A jak uciekają, a jak się wyrywają! Chłopaki się śmieją, a mnie to krew zalewa, jak sobie uświadamiam, ile szczwanych oportunistycznych potencjalnych Polaczków każdego dnia wywija się od istnienia.
OSOWIAŁA STARUSZKA:
Wszyscy mówili, że Hitler, ojciec mówił, że ten Hitler…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
A jak się wyrywają! Myślą chyba, że Wisła w połowie Polski skręca i płynie prosto do Ameryki i że tam się urodzą ze stupięćdziesięciodolarówką w jednej ręce i trzystapiętnastodolarówką w drugiej, a my tu będziemy sami się użerać na tym kartoflisku. Urodzą się, urodzą, z miotłą i szufelką, i ogryzioną pałką od świątecznego indyka, ze śmietnika! A raczej nie urodzą, bo my ich chlaps i ten…
OSOWIAŁA STARUSZKA:
A kto tam wierzył w jakiegoś Hitlera, młody był człowiek, serce szarpało się w piersi… szarpało się jak złapany…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
…kondon w słoiczek!

Do mieszkania, starannie wycierając pantofle, wchodzi Halina z bimbającym smętnie opróżnionym ze śmieci wiaderkiem. Zadowolona, starannie wyciera pantofle domowe w wycieraczkę i wiesza kluczyk na haczyk. Może przynieść też z piwnicy węgiel, ogórki konserwowe albo tak przydatne zimą przy przywożeniu pościeli z magla saneczki dziecięce, ale najważniejsze, że pod pachą przynosi znaleziony właśnie skarb — wychachmęcony z kubła z makulaturą magazyn kobiecy, mocno już przez kogoś przeczytany.

HALINA:
Jaki słoiczek? Co to znowu za słowa?
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Mama to taka oburzona, jakbym została poczęta drogą usiądnięcia mamy na brudnym fotelu w PKP Nieintercity.

Halina kręci się koło swojego królestwa — kuchenki po sufit zastawionej festiwalem różnych osmalonych i ocharchanych garnuszków, wydartych z kalendarzy przepisów kucharskich, gazetek z Tesco, starannie zachowanych ulotek szkół językowych i etykietek od konserw, stert umytych starannie kubeczków po jogurtach. W ślad za nią postępuje, łakomie zaglądając jej przez ramię i śliniąc się, Mała Metalowa Dziewczynka, usiłująca dostać się do cukierniczki. Halina bije ją po brudnych łapach.

HALINA:
Obiad jadłaś?
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
A co jest na obiad?
HALINA:
A suche pierdo z octem.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA (unosząc pokrywkę jakiegoś garnka):
A suche pierdo, moje ulubione. A co tak wstrętnie śmierdzi?
HALINA (wyrywając jej garnek i kategorycznym gestem zamykając lodówkę):
Zostaw, to ja sobie odgrzeję na kolację.
OSOWIAŁA STARUSZKA:
Aż do Warszawy wkroczyli Niemcy. Ja tylko w sukience, tylko z torebką, w torebce tylko…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Niemcy, Niemcy, coś słyszałam o jakichś Niemczech… O Jezu, wiem, to ci, co tak jodłują!
OSOWIAŁA STARUSZKA:
Ja tylko z torebką, tylko w tej sukience w różyczki…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Chyba w zgnite… Znaczy w suszone!
OSOWIAŁA STARUSZKA:
…wracałam znad Wisły, bo dzień był całkiem upalny, z oczami jeszcze wciąż zbłękitniałymi od patrzenia w jej senną, chłodną, mydlaną, czystą…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
…brudną, ciepłą, zielonkawą, spienioną, jadowitą taflę tej gnojówy…
OSOWIAŁA STARUSZKA:
…gdy aż tu nagle…
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Gdy aż tu nagle bum.
OSOWIAŁA STARUSZKA:
Słucham?
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Dym, płomienie, ogień, widziała babcia?
OSOWIAŁA STARUSZKA:
Co widziałam?
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
No jak się palił?
OSOWIAŁA STARUSZKA:
Co się pali?
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
ROWER. Rower.
OSOWIAŁA STARUSZKA:
Jaki rower?
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
A nie wiem. Strasznie było słychać palącym się rowerem, ja czego jak czego, ale tego charakterystycznego swądu nie pomylę z niczym.
OSOWIAŁA STARUSZKA:
Nie, nie widziałam.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
A ja widziałam.

Niewzruszona rodzinnymi niesnaskami Halina, potrzaskawszy trochę dla animuszu pokrywkami od garnków, ściera ze stołu dłonią niewidzialne okruchy, wyciera ręce w sweter i wzdychając w kierunku niebios, zabiera się do lektury świeżo zdobytego magazynu.

MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Co tam mama ma? Nowa gazetka cenowa?
HALINA:
A to magazyn. „NIE DLA CIEBIE”. Był w kuble z makuraturą. Za darmo, więc mówię: a kupię, a co, a stać mnie.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Nawet niezły.
HALINA:
Z kwietnia zeszłego roku. W sam raz nie dla mnie.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Nawet krzyżówkę ma mama od razu rozwiązaną.
HALINA:
Nie muszę rozwiązywać, tylko od razu mam hasło. Wiosenne tête-a-tête.
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Mama pokaże. Wiosenne tête-a-tête… Chwilka… Wiosenna macanka nad gnojówką?
HALINA:
Babcia już nie jadła obiadu?
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA:
Babciu, nie jadłaś już obiadu?
OSOWIAŁA STARUSZKA:
A co było?

 
Wesprzyj nas