“Podtrzymując wszechświat” to przejmująca historia o znajdowaniu osoby, która widzi cię takim, jakim jesteś naprawdę.


Podtrzymując wszechświatWszystkim się wydaje, że dobrze znają Libby, dziewczynę kiedyś zwaną „najgrubszą nastolatką w Ameryce”. Nikt jednak nie zadaje sobie trudu, żeby dojrzeć cokolwiek poza jej wagą, poznać ją tak naprawdę.

Po śmierci mamy Libby zajadała się w czterech ścianach swojego domu w towarzystwie załamanego ojca i własnego smutku. Teraz dziewczyna wraca do szkoły, jest gotowa na nowych przyjaciół, miłość, na wszystko, co życie ma jej do zaoferowania.

Wszystkim się wydaje, że dobrze znają Jacka. Owszem, to popularny i lubiany uczeń, ale i osoba, która nauczyła się nie rzucać w oczy. Nikt nie zna wielkiego sekretu Jacka: chłopak nie rozpoznaje twarzy, nawet rodzeni bracia wyglądają dla niego jak obcy ludzie.

Jack potrafi zaprojektować i zbudować niemal wszystko, ale nie jest w stanie zrozumieć, jak działają trybiki jego własnego mózgu.

Aż w końcu Jack spotyka Libby. Połączeni okrutną licealną zabawą lądują na szkolnej terapii. Oboje są wściekli, ale wściekłość powoli przeradza się w zaskoczenie. Odkrywają, że im więcej czasu spędzają ze sobą, tym mniej samotni się czują.

Jennifer NIVEN
Podtrzymując wszechświat
Przekład: Donata Olejnik
Wydawnictwo Bukowy Las
Premiera: 27 września 2017
 
 

Podtrzymując wszechświat


Nie jestem beznadziejnym człowiekiem, jednak za chwilę zrobię coś beznadziejnego. Zdaję sobie sprawę, że znienawidzisz mnie za to – Ty oraz inni ludzie – ale i tak to zrobię, żeby ochronić Ciebie oraz siebie.
Wiem, że to brzmi jak wymówka, ale mam coś, co się nazywa prozopagnozją, a co oznacza, że nie rozpoznaję twarzy, nawet moich najbliższych. Nawet mamy. Ba, nawet własnej.
Wyobraź sobie, że wchodzisz do pokoju pełnego obcych – ludzi, którzy nic dla Ciebie nie znaczą, ponieważ nie znasz ich imion ani historii. A potem wyobraź sobie, że idziesz do szkoły, pracy albo – co jeszcze gorsze – wracasz do własnego domu, a więc udajesz się w miejsca, w których powinnaś znać każdego człowieka. I że tam też wszyscy wyglądają na obcych.
Tak to właśnie jest w moim przypadku: wchodzę do pomieszczenia – obojętnie jakiego – i nikogo w nim nie znam. Poznaję ludzi po tym, jak chodzą. Po gestach. Po głosie. Po włosach. Uczę się ludzi za pomocą znaków szczególnych. Mówię sobie, że Dusty ma odstające uszy i rudawą fryzurę afro, a potem zapamiętuję te fakty, dzięki czemu łatwiej mi znaleźć mojego młodszego brata. Nie potrafię jednak wyczarować obrazu jego wielkich uszu i włosów, o ile nie stoi tuż przede mną. Zapamiętywanie ludzi jest jak supermoc, którą posiada każdy człowiek oprócz mnie.
Czy zostałem oficjalnie zdiagnozowany? Nie. I nie tylko dlatego, że zapewne coś takiego znacznie przekracza możliwości doktora Blume’a, pediatry w naszym mieście. I nie tylko dlatego, że moi rodzice od kilku lat mają kupę własnych problemów na głowie. A także nie tylko dlatego – o czym Ty akurat wiesz najlepiej – że trzeba unikać bycia dziwadłem. Główny powód jest taki: gdzieś w głębi duszy mam nadzieję, że to nieprawda. Że może to samo przejdzie. Na razie radzę sobie w następujący sposób:
Kiwam głową i uśmiecham się do wszystkich.
Jestem sympatyczny.
Jestem na topie.
Jestem cholernie zabawny.
Jestem duszą każdej imprezy, ale nie piję. Nie mogę ryzykować utraty kontroli (co zdarza się wystarczająco często na trzeźwo).
Zwracam na wszystko uwagę.
Robię, co jest konieczne. Bywam królem idiotów. Wszystko, byle tylko nie stać się ofiarą. Lepiej być myśliwym niż celem polowania.
Nie mówię ci tego, żeby się usprawiedliwiać za to, co zamierzam zrobić, ale mam nadzieję, że weźmiesz to pod uwagę. To jedyny sposób, żeby powstrzymać moich kumpli przed zrobieniem czegoś jeszcze gorszego, i jedyny sposób, żeby przerwać tę idiotyczną zabawę. Wiedz, że wcale nie chcę nikogo skrzywdzić, chociaż wiem, że to nieuniknione. Ale to nie jest motyw, który mną kieruje.

Z poważaniem,
Jack

PS Jesteś teraz jedyną osobą, która wie, co jest ze mną nie tak.

prozopagnozja rzecz. ż. 1. zaburzenie związane z niemożliwością rozpoznawania twarzy znajomych osób, zwykle w wyniku uszkodzenia mózgu; 2. kiedy każdy jest dla ciebie obcy.

18 GODZIN WCZEŚNIEJ

Gdyby z lampki nocnej wyskoczył teraz dżin, moje trzy życzenia brzmiałyby następująco: żeby żyła moja mama, żeby już nigdy nie zdarzyło się nic złego ani smutnego, żeby należeć do Martin Van Buren High School Damsels, najlepszej drużyny cheerleaderek w trzech sąsiadujących ze sobą stanach.
Ale co zrobić, jeśli nie chcą cię w tej drużynie?
Jest 3.38, to ta pora, w której mój umysł zaczyna latać jak oszalały – zupełnie jak mój kot George, kiedy był mały. Myk, i oto mój umysł wdrapuje się na firanki. Chwilę później zwisa z półki na regale. A potem wkłada łapę do akwarium i zanurza łepetynę w wodzie.
Leżę na łóżku, wpatruję się w ciemność, a mój umysł obija się po pokoju.
A co, jeśli znów zostaniesz uwięziona? Co, jeśli będą musieli zburzyć wejście do stołówki albo łazienki, żeby cię wydostać? Albo jeśli twój tato ponownie się ożeni, a potem umrze, a ty zostaniesz z jego nową żoną i przyrodnim rodzeństwem? Albo jeśli ty umrzesz? Jeżeli się okaże, że niebo nie istnieje i już nigdy nie zobaczysz mamy?
Każę sobie zasnąć. Zamykam oczy i leżę nieruchomo.
Bardzo nieruchomo.
Przez długie minuty.
Każę mojemu umysłowi leżeć razem ze mną, mówię mu: śpij, śpij, śpij.
A jeśli pójdziesz do szkoły i zdasz sobie sprawę, że wszystko się zmieniło i ludzie także? I chociaż będziesz się nie wiem jak starała, nigdy się z nimi nie zrównasz?
Otwieram oczy.
Nazywam się Libby Strout i zapewne o mnie słyszeliście. Najprawdopodobniej oglądaliście nagranie z akcji ratowania mnie z mojego własnego domu. Kiedy ostatnio sprawdzałam, obejrzało je 6 345 981 osób; istnieje spora szansa, że do nich należycie. Trzy lata temu byłam „najgrubszą nastolatką w Ameryce”. W najgorszym momencie ważyłam dwieście dziewięćdziesiąt sześć kilogramów, czyli około dwustu dwudziestu sześciu kilogramów za dużo. Jednak nie zawsze byłam taka gruba. Mówiąc krótko, moja mama zmarła, ja przytyłam, ale nadal tu jestem. I to nie jest wina mojego taty.
Dwa miesiące po tym, jak zostałam uratowana, przeprowadziliśmy się do innej dzielnicy po drugiej stronie miasta. Teraz mogę już sama wychodzić z domu. Schudłam sto trzydzieści siedem kilo, masę dwóch osób z krwi i kości. Zostało mi jeszcze jakieś osiemdziesiąt parę do zrzucenia, ale spoko. Lubię siebie taką, jaka jestem. Przede wszystkim teraz mogę biegać. Jeździć samochodem. Kupować ciuchy w centrum handlowym bez konieczności sprowadzania ich na specjalne zamówienie. Mogę się też okręcać. Nie licząc tego, że pozbyłam się wreszcie strachu o niewydolność jakiegoś narządu, to chyba najlepsza zmiana ze wszystkich.
Jutro będzie mój pierwszy dzień w szkole od czasu piątej klasy. Mój nowy status brzmi „uczennica trzeciej klasy liceum”, co – nie czarujmy się – wygląda znacznie lepiej niż „najgrubsza nastolatka w Ameryce”. Ale i tak jestem PRZERAŻONA.
Czekam na atak paniki.

Caroline Lushamp dzwoni, zanim jeszcze rozlegnie się dźwięk budzika. Wiem, że cokolwiek ma mi do powiedzenia, nie będzie to nic dobrego i wszystko na pewno jest moją winą.
Dzwoni trzykrotnie, ale zostawia tylko jedną wiadomość. Już mam ją wykasować bez odsłuchania, ale może zepsuł jej się samochód i ma problemy? W końcu to dziewczyna, z którą chodzę nieregularnie od czterech lat. (Tak, taką właśnie jesteśmy parą. Zrywamy ze sobą, a potem się schodzimy i wszyscy zakładają, że będziemy razem na wieki).
– Jack, to ja. Wiem, że zrobiliśmy sobie przerwę od siebie, ale to moja kuzynka. KUZYNKA. Rozumiesz? Gratulacje, jeśli to miała być zemsta za to, że z tobą zerwałam, ale naprawdę, kretynie, tym razem przesadziłeś. Jeżeli zobaczysz mnie dzisiaj w klasie, na korytarzu, w stołówce CZY W JAKIMKOLWIEK INNYM MIEJSCU, nie odzywaj się do mnie. A największą przysługę zrobiłbyś mi wtedy, gdybyś poszedł do diabła!
Trzy minuty później dzwoni jej kuzynka. Początkowo wydaje mi się, że płacze, ale potem słyszę głos Caroline w tle. Kuzynka zaczyna krzyczeć, Caroline zaczyna krzyczeć. Usuwam wiadomość.
Dwie minuty później Dave Kaminski przysyła esemesa, ostrzegając, że Reed Young zamierza skopać mi dupę, bo całowałem się z jego dziewczyną. Odpisuję mu, dziękując za ostrzeżenie. Naprawdę jestem mu wdzięczny. Kam ratował mi tyłek znacznie częściej niż ja jemu.
A całe to zamieszanie o dziewczynę, która – powiedzmy sobie szczerze – jest tak podobna do Caroline Lushamp, że przynajmniej na początku sądziłem, że to ona. Czyli Caroline powinna czuć się zaszczycona, bo to tak, jakbym obwieszczał światu, że chcę do niej wrócić, chociaż w pierwszym tygodniu wakacji rzuciła mnie dla Zacha Higginsa.
Zastanawiam się, czy do niej nie napisać, ostatecznie jednak wyłączam telefon i zamykam oczy, żeby się przekonać, czy uda mi się wrócić myślami do lipca. Wtedy miałem na głowie tylko pracę, przeszukiwanie miejscowego złomowiska, tworzenie (zajebistych) projektów w moim (rewelacyjnym) warsztacie i spędzanie czasu z braćmi. Życie byłoby o wiele prostsze, gdyby znów równało się tylko: Jack + złomowisko + rewelacyjny warsztat + zajebiste projekty.
Nie trzeba było leźć na tę imprezę. Nie trzeba było pić. Wiesz dobrze, że nie można ci zaufać. Unikaj alkoholu. Unikaj tłumów. Bo tylko wszystkich wkurzysz.

Jest 6.33 rano, już nie śpię. Stoję przed lustrem. Był taki czas, niecałe dwa lata temu, kiedy nie mogłam, nie chciałam na siebie patrzeć. Zamiast swojego odbicia widziałam skrzywioną twarz Mosesa Hunta, który wrzeszczy na całe boisko:
– Nikt cię nie pokocha, bo jesteś taka gruba!
A potem wszystkie twarze pozostałych czwartoklasistów, którzy na te słowa wybuchnęli śmiechem.
– Jesteś taka wielka, że zasłaniasz księżyc. Wracaj do domu, Flabby Stout[2], wracaj do swojego pokoju…
Dzisiaj widzę głównie siebie – śliczną granatową sukienkę, tenisówki. Oraz odbicie gigantycznego brudnego kociego kłębka. George wpatruje się we mnie swoimi mądrymi złocistymi oczami, a ja próbuję sobie wyobrazić, co mógłby do mnie powiedzieć. Cztery lata temu zdiagnozowano u niego niewydolność serca. Weterynarz dał mu sześć miesięcy życia. Ja jednak dobrze znam George’a i wiem, że odejdzie wtedy, kiedy uzna, że przyszła pora. Teraz mruga do mnie z łóżka.
Myślę, że w tej chwili kazałby mi oddychać. Więc oddycham. Od pewnego czasu jestem w tym naprawdę dobra.
Spoglądam na swoje dłonie: nie trzęsą się, chociaż paznokcie mam obgryzione do żywego mięsa. Co dziwne, jestem całkiem spokojna, zważywszy na okoliczności. Uświadamiam sobie, że atak paniki jednak nie nadszedł – muszę to uczcić. Włączam jedną ze starych płyt po mamie i zaczynam tańczyć. Najbardziej na świecie kocham taniec i to właśnie zamierzam robić w życiu. Od czasu, kiedy skończyłam dziesięć lat, nie chodzę na lekcje, ale taniec mam w sobie i żaden brak treningów mi tego nie odbierze.
Tłumaczę sobie: może w tym roku uda ci się zgłosić się do Damsels.
Mój umysł zatrzymuje się na ścianie i tkwi tam rozdygotany jak galareta. A jeśli nigdy do tego nie dojdzie? Jeśli umrzesz, zanim w twoim życiu wydarzy się cokolwiek dobrego, cudownego albo pięknego? Przez ostatnie dwa i pół roku martwiłam się tylko o jedno: żeby przeżyć. Każda osoba w moim życiu, łącznie ze mną, skupiała się na jednym: musimy zrobić wszystko, żeby ci się polepszyło. A teraz mi się polepszyło. Co będzie, jeśli sprawię im zawód po tym, jak zainwestowali we mnie tyle czasu i wysiłku?
Tańczę jeszcze intensywniej, żeby stłumić te wszystkie myśli. W końcu tata zaczyna łomotać do drzwi, a chwilę później ukazuje się jego głowa.
– Skarbie, wiesz, że uwielbiam Pat Benatar o poranku, ale pytanie, co powiedzą sąsiedzi.
Ściszam muzykę, jednak nie przestaję tańczyć. Kiedy piosenka dobiega końca, biorę marker i ozdabiam jeden but. „Przez całe nasze życie coś gdzieś na nas czeka i nawet jeśli jest to coś złego i my wiemy, że to jest coś złego, to cóż wówczas możemy zrobić? Trudno przecież przestać żyć”[3]. (To Truman Capote, Z zimną krwią). A potem wyjmuję szminkę, którą dostałam od babci na urodziny, pochylam się do lustra i maluję usta na czerwono.

* * *

2 Gra słów: Libby Strout – Flabby Stout. Flabby – ang. sflaczały, stout – ang. przysadzisty, korpulentny.
3 Truman Capote, Z zimną krwią, przeł. Krzysztof Filip Rudolf, Poznań, Dom Wydawniczy Rebis, 2005.

Słyszę szum wody pod prysznicem i głosy na dole. Zakrywam twarz poduszką, ale jest już za późno – obudziłem się.
Włączam telefon i piszę esemesy: najpierw do Caroline, potem do Kama i Reeda Younga. Wszystkim tłumaczę, że strasznie się upiłem (przesadzam), było bardzo ciemno (prawda) i nie pamiętam niczego, ponieważ nie dość, że byłem pijany, to jeszcze zestresowany.
W mojej rodzinie jest ostatnio gówniana sytuacja, o czym nie chcę chwilowo rozmawiać, więc jeśli możesz mi wybaczyć, na zawsze pozostanę Twoim dłużnikiem.
To o gównianej sytuacji jest akurat szczere.
Do wiadomości adresowanej do Caroline dorzucam jeszcze parę komplementów i prośbę, by przeprosiła w moim imieniu kuzynkę. Piszę, że wolę nie robić tego osobiście, żeby jeszcze bardziej wszystkiego nie zagmatwać, a poza tym nie chcę psuć tego, co jest między nami. Chociaż to Caroline ze mną zerwała, chociaż nie spotykamy się od czerwca, kajam się jak głupi. To cena, jaką przychodzi mi zapłacić za próbę uszczęśliwienia wszystkich dookoła.
Zwlekam się z łóżka i idę do łazienki. Marzy mi się długi, gorący prysznic, ale świat ma dla mnie tylko wąską strużkę ciepłej wody, a potem kaskadę lodowatości. Sześćdziesiąt sekund później – bo tylko tyle jestem w stanie wytrzymać – wychodzę, wycieram się i staję przed lustrem.
A więc tak wyglądam.
Zawsze to myślę, gdy widzę swoje odbicie. Ale nie: „Cholera, to ja”. Raczej: „Hm. No dobrze. Co my tu mamy?”. Przysuwam się bliżej, próbuję złożyć elementy mojej twarzy w całość.
Chłopak w lustrze nie jest brzydki – wysokie kości policzkowe, silnie zarysowana szczęka, kąciki ust lekko uniesione, jakby właśnie opowiedział kawał. To coś graniczącego z przystojnością. Przechyla głowę do tyłu i spogląda spod półprzymkniętych powiek, jakby zwykle na wszystkich patrzył z góry. Jakby był inteligentny i doskonale sobie z tego zdawał sprawę. W którymś momencie uświadamiam sobie, że tak naprawdę wygląda jak kretyn. Nie licząc może oczu. Są zbyt poważne, podkrążone, jakby miał problemy ze snem. Ma na sobie tę samą koszulkę z Supermanem, którą nosi od początku lata.
Co znaczą te usta (jak u mamy) w połączeniu z tym nosem (też jak u mamy) i tymi oczami (połączenie oczu obojga rodziców)? Mam brwi ciemniejsze od włosów, ale i tak są jaśniejsze niż brwi taty. Moja skóra ma średniobrązowy kolor, nie taki ciemny jak skóra mamy, ale i nie jasny jak karnacja taty.
Jeszcze jedna rzecz zupełnie tu nie pasuje: włosy. Mam potężną lwią grzywę afro, która sprawia wrażenie, jakby robiła, co jej się żywnie podoba. Jeśli ten chłopak w lustrze jest taki jak ja, z pewnością wszystko sobie kalkuluje. Nawet jeśli nie daje rady zapanować nad fryzurą, nie bez powodu zapuścił włosy: zrobił to, żeby zawsze mógł z łatwością siebie odnaleźć.
W połączeniu tych wszystkich elementów na twarzy jest coś, co pozwala ludziom się rozpoznawać. Coś, co sprawia, że mówią: „O, to Jack Masselin”.
– Czym się wyróżniasz? – pytam swoje odbicie. Chodzi mi o coś prawdziwego, nie o to gigantyczne afro na głowie. Wpadam w zadumę, ale przerywa mi wyraźne parsknięcie, a potem coś chudego przemyka mi za plecami. To chyba mój brat Marcus.
– Mam na imię Jack i jestem taki śliczny – śpiewa, zbiegając po schodach.

PIĘĆ NAJBARDZIEJ ZAWSTYDZAJĄCYCH RZECZY W MOIM ŻYCIU

Jack Masselin

1. Kiedy mama przyszła mnie odebrać z przedszkola (po wizycie u fryzjera), a ja przed nauczycielką, wszystkimi dziećmi i rodzicami, a także dyrektorką oskarżyłem ją, że chce mnie porwać.
2. Kiedy włączyłem się do gry w nogę w Reynolds Park i przez cały czas podawałem piłkę do drużyny przeciwnej, ustanawiając tym samym rekord w kategorii „najbardziej katastrofalny i poniżający debiut stulecia”.
3. Kiedy chodziłem na rehabilitację do naszego szkolnego fizjoterapeuty ze względu na kontuzję barku i spotkanego w supermarkecie faceta wziąłem za mojego trenera koszykówki i powiedziałem mu, że przydałby mi się jeszcze jeden masaż. Jak się okazało, to był pan Temple, szef mojej mamy.
4. Kiedy zalecałem się do Jesselle Villegas, po czym się okazało, że to pani Arbulata, która przyszła do naszej klasy na zastępstwo.
5. Kiedy całowałem się z Caroline Lushamp, a to była jej kuzynka.

Nie mam prawa jazdy, więc do szkoły zawozi mnie tata. Jedną z rzeczy, jakich nie mogę się doczekać w tym roku szkolnym, jest szkolny kurs na prawko. Czekam, aż tata obdarzy mnie jakąś mądrością, złotą radą albo motywującą przemową, ale on zdobywa się tylko na dwa krótkie zdania:
– Dasz radę, Libbs. Będę na ciebie czekał, kiedy to się skończy.
W jego ustach brzmi to złowieszczo, jak początkowa scena w horrorze. Tata się uśmiecha – to z kolei uśmiech, którego na pewno uczą na filmikach instruktażowych dla rodziców. Nerwowy uśmiech osoby, która kąciki ust ma przyklejone taśmą do policzków. Też się uśmiecham.
Co, jeśli utknę za ławką? Albo będę musiała siedzieć w stołówce sama i nikt się do mnie nie odezwie do końca roku?
Mój tata to duży, przystojny facet. Sól tej ziemi. Jest mądry (zajmuje się bezpieczeństwem komputerowym w dużej firmie informatycznej). Ma miękkie serce. Kiedy uwolnili mnie z naszego domu, przeżył naprawdę ciężkie chwile. Dla mnie to było okropne, ale dla niego chyba jeszcze gorsze, zwłaszcza że oskarżano go o zaniedbanie i znęcanie się nade mną. Dziennikarze nie wyobrażali sobie, jak mógł doprowadzić mnie do takiego stanu. Nie mieli jednak pojęcia o lekarzach, do których mnie zabierał, o dietach, jakie próbował mi wdrożyć, choć przecież przez cały czas opłakiwał zmarłą żonę. Nie widzieli jedzenia, które chowałam przed nim pod łóżkiem i w zakamarkach szafy. Nie mogli przypuszczać, że jeśli raz sobie coś postanowię, nic mnie od tego nie odwiedzie. A ja postanowiłam, że będę jadła.
Początkowo nie chciałam rozmawiać z dziennikarzami, ale w którymś momencie stwierdziłam, że czas pokazać światu, że mam się dobrze, a mój tata nie jest czarnym charakterem, jakim go zrobili. Że nie ładuje we mnie ciastek i cukierków, żeby mnie od siebie uzależnić, jak to było w przypadku sióstr z Przekleństw niewinności. Tak więc wbrew życzeniom taty udzieliłam jednego wywiadu stacji z Chicago, a wywiad okrążył pół Ziemi.

 
Wesprzyj nas