“Kronika zapowiedzianej śmierci” to arcydzieło konstrukcji, pisarskiej wstrzemięźliwości i reporterskiej dociekliwości.


Kronika zapowiedzianej śmierciBohaterem jest tu zbiorowość – świadek i komentator swoistego rytuału śmierci zadanej zgodnie z przestrzeganym przez wszystkich kodeksem zasad. Nikt tej śmierci – łącznie z zabójcami – nie chce, ale wszyscy na tę śmierć z różnych powodów się zgadzają.

W środku nocy poślubnej pan młody, stwierdziwszy iż jego żona nie jest dziewicą, zwraca ją rodzinie. Dziewczyna wyznaje, kto jest sprawcą hańby.

Zgodnie z kodeksem honorowym bracia muszą ją pomścić, zabijając wskazanego przez siostrę uwodziciela. I choć robią wszystko, by o ich zamiarze dowiedziało się całe miasteczko, z nadzieją iż ktoś ich powstrzyma, do zapowiadanego zabójstwa, w wyniku splotu fatalnych okoliczności, ale i cichego przyzwolenia, jednak dochodzi.

Gabriel Garcia Marquez
Kronika zapowiedzianej śmierci
Przekład: Carlos Marrodán Casas
Wydawnictwo Muza
Premiera: 20 września 2017
 
 

Kronika zapowiedzianej śmierci


W dniu, w którym miał zostać zabity, Santiago Nasar wstał o piątej trzydzieści rano, chcąc zdążyć na uroczystość powitania statku wiozącego biskupa. Śniło mu się, że szedł w mżawce przez gaj figowców, i przez chwilę był szczęśliwy we śnie, ale obudziwszy się, poczuł się cały zbryzgany ptasimi gówienkami. „Zawsze śniły mu się drzewa – powiedziała mi Plácida Linero, jego matka, odtwarzając w dwadzieścia siedem lat później szczegóły tego nieszczęsnego poniedziałku. – Tydzień wcześniej śniło mu się, że leciał sam w samolocie z cynfolii, który swobodnie przelatywał pomiędzy migdałowcami”. Cieszyła się w pełni zasłużoną sławą nieomylnej tłumaczki cudzych snów, pod warunkiem że opowiadano je na czczo, nie dostrzegła jednak żadnej złowróżbnej przepowiedni w snach swego syna – ani w tych dwóch ostatnich, ani w poprzednich z drzewami, które opowiadał jej we wszystkie ranki poprzedzające jego śmierć.

Santiago Nasar również nie dostrzegł złej wróżby. Spał krótko i źle, nie zdejmując ubrania. Obudził się z bólem głowy, czując na podniebieniu smak miedzianego strzemienia, szybko jednak uznał to za naturalne skutki weselnej hulanki, która przedłużyła się do rana. Nie dość tego: wiele osób napotkanych przez niego od momentu, gdy wyszedł z domu o szóstej pięć, aż do chwili, kiedy w godzinę później został zaszlachtowany jak wieprz, wspominało, że był wówczas nieco ospały, ale w dobrym humorze, i że wszystkim mimochodem napomknął coś o pięknym dniu. Nikt nie był pewien, czy miał na myśli pogodę. Wielu jednomyślnie wspominało, że ranek był pogodny, z nadlatującą od plantacji bananowych morską bryzą, a więc taki, jakiego można było się spodziewać po dobrym lutym tamtych czasów. Większość zgodnie jednak stwierdzała, że pogoda była pod psem, niebo niskie i posępne, w powietrzu unosiła się stęchlizna stojących wód, a w chwili nieszczęścia siąpiła mżawka, taka sama, jaką widział Santiago Nasar w lesie swego snu. Jeśli zaś chodzi o mnie, to po weselnej pijatyce wracałem do przytomności na apostolskim łonie Marii Alejandriny Cervantes i obudziły mnie dopiero dzwony bijące na trwogę, choć myślałem, że uderzono w nie na cześć biskupa.

Santiago Nasar ubrał się w białe lniane spodnie, niekrochmalone, takie same jak te, które miał na sobie poprzedniego dnia na weselu. Było to ubranie na wielkie okazje. Gdyby nie wizyta biskupa, włożyłby spodnie i koszulę koloru khaki i buty do jazdy konnej, czyli to, w co ubierał się w każdy poniedziałek, gdy jechał do hacjendy Divino Rostro, odziedziczonej po ojcu i zarządzanej przez niego roztropnie, choć bez większych sukcesów. Gdy wyruszał konno, przypinał do pasa magnum 357, którego pociski z pancernej stali, jak mawiał, mogły przeciąć konia na pół. W sezonie polowań na kuropatwy brał swoje sokolnicze akcesoria. Poza tym w jego arsenale były: manlicher schonauer 30.06, holand magnum 300, hornet 22 z celownikiem optycznym i wielostrzałowy winczester. Spał zawsze tak jak jego ojciec, trzymając broń w poszewce poduszki, tego dnia jednak przed wyjściem z domu wyjął naboje i schował do szufladki nocnego stolika. „Nigdy nie zostawiał broni nabitej” – powiedziała mi jego matka. Wiedziałem o tym, tak jak wiedziałem, że broń chował w jednym miejscu, amunicję zaś jak najdalej od niej, tak by nikt, choćby przypadkiem, nie uległ pokusie załadowania broni wewnątrz domu. Był to roztropny nawyk narzucony przez ojca od tego dnia, kiedy to rano jedna ze służących, chcąc zdjąć poszewkę z poduszki, zaczęła nią potrząsać; pistolet wypadł i uderzając o podłogę, wystrzelił, kula zaś roztrzaskała szafę w pokoju, przebiła ścianę salonu, z bitewnym gwizdem przeleciała przez jadalnię sąsiedniego domu i obróciła w gipsowy proch świętego naturalnej wielkości z głównego ołtarza kościoła na drugim końcu placu. Santiago Nasar, wówczas małe dziecko, nie zapomniał nigdy tej poglądowej lekcji udzielonej przez nieszczęśliwy traf.

Ostatnim obrazem syna, jaki zachowała w pamięci matka, była wizja jego przelotnego pobytu w sypialni. Obudził ją, gdy usiłował po omacku znaleźć w łazienkowej apteczce tabletkę aspiryny; matka zapaliła wówczas światło i ujrzała go, jak wyłaniał się w drzwiach ze szklanką wody w ręku, i takiego miała go zapamiętać na zawsze. Santiago Nasar opowiedział jej wówczas sen, ona jednak nie zwróciła uwagi na drzewa.

 
Wesprzyj nas