Czy stary, przegrany mężczyzna – hedonista, który wytrwale broni własnego, trudnego do zaakceptowania kodeksu moralno-obyczajowego, będzie potrafił się zmienić dla jednej kobiety?


Teatr SabataUhonorowany National Book Award (1995) Teatr Sabata Philipa Rotha rozpoczyna się od erotycznego ultimatum, które po trzynastu latach luźnego związku 52-letnia Drenka Balich, stawia swojemu 64-letniemu konkubentowi.

Mickey Sabat jest starym, przegranym mężczyzną, hedonistą, miłośnikiem kobiet, nie stroni od towarzyskich skandali i wytrwale broni własnego, trudnego do powszechnego zaakceptowania kodeksu moralno-obyczajowego. Czy potrafi się zmienić dla jednej kobiety?

Spośród 31 książek napisanych w ponad 50-letniej karierze, Philip Roth szczególnym uczuciem darzy właśnie „Teatr Sabata”: „Wiele osób jej nienawidzi, ale to nie jest powód, dla którego ją lubię. Jest w niej dużo wolności. A tego szukasz jako pisarz, kiedy pracujesz. Poszukujesz swojej własnej wolności. Aby wyzbyć się zahamowań, sięgnąć w głąb pamięci, swych doświadczeń i życia, po czym odkryć prozę, która przekona czytelnika”.

Philip Roth
Teatr Sabata
Przekład: Jacek Spólny
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 20 kwietnia 2017
 
 

Teatr Sabata


I
Nie spełnia się żadna obietnica

Albo przestajesz pieprzyć się z innymi, albo między nami skończone.
Tak brzmiało ultimatum, nie mieszczące się w oszalałej głowie, stuprocentowo nieprzewidywalne ultimatum, jakie pięćdziesięciodwuletnia i zalana łzami kochanka postawiła sześćdziesięcioczteroletniemu kochankowi w kolejną rocznicę związku, który przetrwał — z całą swoją niewiarygodną frywolnością i w nie mniej zdumiewający sposób zachowaną tajemnicą — przez lat trzynaście. I w takiej chwili, gdy opadał przypływ hormonów, powiększała się prostata, z perspektywą najwyżej kilku lat coraz bardziej zawodnej potencji — i przy niewielu więcej latach życia — w obliczu zbliżającego się końca wszystkiego, w takiej oto chwili przykazywano mu, pod groźbą utracenia kobiety, wywrócić się na nice, zmienić się do niepoznaki.
Ona nazywała się Drenka Balich i była powszechnie znaną i lubianą towarzyszką życia i pracy właściciela miejscowego motelu; szanowano ją za serdeczność, której nie szczędziła wszystkim gościom, za ciepłą, matczyną życzliwość w stosunku zarówno do odwiedzających motel dzieci, ludzi starych, jak i dziewcząt z okolicy, które sprzątały pokoje i podawały do stołów; on był zapoznanym lalkarzem Mickeyem Sabatem — niskim, przysadzistym, białobrodym mężczyzną o drażniącym spojrzeniu zielonych oczu i boleśnie powykręcanych przez artretyzm palcach. Gdyby jakieś trzydzieści lat temu, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o Ulicy Sezamkowej, nie odmówił Jimowi Hensonowi, który zaprosił go na obiad w lokalu na Upper East Side i zachęcał do współpracy ze swoją cztero- czy pięcioosobową paczką, gdyby więc nie to, mógłby przez wszystkie te lata siedzieć we wnętrzu Wielkiego Ptaka. I na miejscu Carolla Spinneya znalazłby się Sabat, to na cześć Sabata umieszczono by gwiazdę w hollywoodzkiej Alei Sławy, to Sabat pojechałby do Chin z Bobem Hope’em — o tym przynajmniej z rozkoszą przypominała mu żona, Roseanna, w czasach gdy jeszcze zalewała się w trupa z dwóch niepodważalnych powodów: przez wszystko, co się nie zdarzyło, i wszystko, co nastąpiło. Po Sabacie spływało to jak woda po gęsi, bo w Ptaku nie zaznałby więcej szczęścia niż w Roseannie. W 1989, gdy najadł się wstydu po ujawnieniu, iż molestował seksualnie młodszą o czterdzieści lat dziewczynę, Roseannę trzeba było zamknąć na miesiąc w zakładzie psychiatrycznym, gdyż wskutek związanego ze skandalem upokorzenia przeżyła alkoholowe załamanie nerwowe.
— Nie starcza ci jeden monogamista? — pytał Drenkę. — Tak spodobało ci się jednożeństwo z nim, że chcesz zasmakować go także ze mną? Nie dostrzegasz żadnego związku między godną pozazdroszczenia wiernością twojego męża i fizyczną odrazą, jaką do niego czujesz? — Nie schodząc z wysokiego C, ciągnął: — My, którzy przez cały czas byliśmy dla siebie źródłem podniecenia, nie narzucamy sobie żadnych obietnic, przysiąg, żadnych ograniczeń, a przecież pieprzenie się z nim przyprawia cię o mdłości nawet przez te dwie minuty w miesiącu, gdy przypiera cię do stołu i wsadza od tyłu. A skąd się to bierze? Matija to potężny chłop, aż bije od niego męskość, czarne kudły na głowie jak u jeżozwierza. Włosy ma naprawdę jak igły. Każda podstarzała powiatowa piękność jest w nim zakochana, i to nie tylko przez ten jego słowiański urok. Rozpala je sam jego wygląd. Wszystkie wasze kelnereczki mają fioła na punkcie dołka w jego podbródku. Widziałem go w kuchni, gdy jest sierpień i czterdzieści stopni, a na tarasie do każdego stolika ustawia się z dziesięć chętnych. Widziałem, jak robi kolację, jak piecze kebaby, a koszulkę ma sztywną od potu. Cały świeci się od tłuszczu, a jara nawet mnie. Tylko jego własną żonę to wszystko odrzuca. Dlaczego? Otóż przez całą tę monogamię na pokaz.
Drenka z żałosnym wyrazem twarzy gramoliła się porośniętym lasem, stromym zboczem wzgórza w jego stronę, do punktu, z którego tryskał ich strumień, gdzie czysta woda spływała kaskadami po granitowych głazach, wijąc się pośród wygiętych od wichrów, srebrnozielonych brzóz, które zwieszały gałęzie nad brzegami. Na samym początku romansu, gdy wybrała się na samotną wyprawę w poszukiwaniu tego rodzaju gniazdka, w kępie starożytnych jodeł nieopodal strumienia natknęła się na trzy głazy rozmiarów i barwy małych słoni, otaczających trójkątną polankę, która miała posłużyć im za dom. Z powodu błota, śniegu i pijanych myśliwych strzelających do drzew w lesie, na wierzchołek wzgórza nie można było dostać się przez cały rok, jednak od maja do początku października, z wyjątkiem dni deszczowych, kryli się tu, by odnowić zapasy sił żywotnych. Wiele już lat temu ni stąd, ni zowąd zjawił się helikopter, który zawisł kilkadziesiąt metrów nad ich nagimi, leżącymi na brezentowej płachcie postaciami, ale poza tym wyjątkiem do ich tajnego obozu nie zbliżył się żaden człowiek, mimo że Grota (jak nazwali kryjówkę) znajdowała się zaledwie piętnaście minut od jedynego bitego szlaku, który biegł od Madamaska Falls ku dolinie.
Drenka była podobną do Włoszki Chorwatką z wybrzeża Dalmacji; miała ciemną karnację, była jak Sabat niska — pełna, solidna kobieta, której kształty balansowały na prowokującej granicy nadwagi. Figurą przypominała gliniane figurki wytwarzane mniej więcej 2000 lat p.n.e., tłuste laleczki o dużych piersiach i grubych udach, znajdowane w całej Europie aż po Azję Mniejszą, czczone pod różnymi przydomkami jako wielkie matki bogów. Urodę miała raczej praktyczną, użytkową, a wyjątkiem był tu pozbawiony nasady nos zawodowego boksera, stanowiący swego rodzaju szramę w samym środku twarzy, nos niezbyt pasujący do pełnych ust i dużych, ciemnych oczu, oznaczający — jak przekonywał się Sabat — wszystko, co w jej pozornie konkretnym charakterze było plastycznego i nieokreślonego. Wyglądało to tak, jakby ktoś ją kiedyś pokiereszował, w najmłodszych latach zadał jej druzgocący cios, chociaż w rzeczywistości była dzieckiem bardzo miłych ludzi, nauczycieli licealnych, którzy żywili religijną wręcz cześć dla tworzonych dla niewolników banałów partii komunistycznej Josipa Broz-Tito. Ci mili, przeokropni ludzie szczodrze darzyli swoją jedynaczkę miłością.
Prawdziwy cios był dziełem Drenki. W wieku dwudziestu dwu lat, jako asystentka księgowej na kolejach państwowych, wyszła za Matiję Balicia, przystojnego, młodego i ambitnego kelnera, którego poznała na wakacjach w hotelu na wyspie Brač koło Splitu, będącym własnością związku zawodowego kolejarzy. Miesiąc miodowy pojechali spędzić w Trieście i tyle ich widziano. Uciekli nie tylko dlatego, że chcieli się na Zachodzie dorobić, ale również przez to, że dziadek Matiji siedział w więzieniu od 1948, kiedy to Tito zerwał ze Związkiem Radzieckim, dziadek zaś, miejscowy urzędnik partyjny, komunista idealizujący Matuszkę Rossiję, odważył się otwarcie podawać to posunięcie pierwszego sekretarza w wątpliwość.
— Moi rodzice — tłumaczyła Drenka Sabatowi — byli zagorzałymi komunistami i kochali towarzysza Tito, który uśmiechał się swoim uśmiechem potwora, więc już od małego nauczyłam się, jak kochać go mocniej niż wszystkie inne jugosłowiańskie dzieci. Należeliśmy do pionierów, organizacji młodych dziewcząt i chłopców, którzy śpiewali pieśni i nosili czerwone chusty. Śpiewaliśmy o Tito, który jest tym kwiatuszkiem, tym fioletowym kwiatem, o tym, jak to kocha go cała młodzież. A Matija to inna para kaloszy. Był chłopczykiem kochającym dziadka. I ktoś podkablował dziadka — tak to się mówi? Doniósł. Złożyli na niego donos. Że jest wrogiem ustroju. A wszystkich wrogów zamykano w tym okropnym więzieniu. Najgorzej działo im się, gdy spędzano ich jak bydło na statki i zawożono na wyspę. Walka o przetrwanie. Wszędzie kamienie, jedyny żywioł. Mieli za zadanie tylko je obrabiać, nie wiedzieć czemu i po co je cięli. Ludzi z wielu rodzin zesłano na ten Goli Otok, czyli Nagą Wyspę. Ludzie donoszą na innych z różnych powodów: żeby dostać awans, z nienawiści, zresztą wszystko jedno. W powietrzu czuło się przymus, że trzeba być takim jak należy, czyli popierać ustrój. Na tej wyspie nie dawali im jeść ani nawet pić. Taka wysepka przy brzegu, zaraz na północ od Splitu — można ją dojrzeć z lądu. Dziadek dostał tam zapalenia wątroby i zmarł, zanim Matija zdążył skończyć liceum. Wykończyła go marskość, cierpiał przez tyle lat. Więźniowie wysyłali do domu kartki, w których musieli pisać, że się poprawili. Matka mówiła Matiji, że jej ojciec był niedobry i nie słuchał towarzysza Tito, więc musi iść do więzienia. Matija miał dziewięć lat. Matka wiedziała, co robi. Nie chciała, żeby w szkole sprowokowano go do wygadania czego innego. Dziadek obiecał, że będzie już dobry i będzie kochał druga Tito, więc posiedział w więzieniu tylko dziesięć miesięcy. Ale zachorował na wątrobę. Po jego powrocie matka Matiji urządziła wystawne przyjęcie. Gdy wrócił, ważył czterdzieści kilo. To jakieś dziewięćdziesiąt funtów. A wielkie było z niego chłopisko, takie jak Mate. Zupełnie go zniszczyli. Ktoś na niego doniósł i taki był koniec pieśni. Przez to wszystko po naszym ślubie Matija chciał stamtąd uciec.
— A ty dlaczego chciałaś uciekać?
— Ja? Polityka mnie nie obchodziła. Byłam taka jak rodzice. Za starych czasów, jeszcze przed komuną, gdy była monarchia, kochali króla. Po nadejściu komunizmu kochali komunizm. Było mi wszystko jedno, więc zgadzałam się z uśmiechniętym potworem. Pociągnął mnie zew przygody. Ameryka zdawała się taka wielka, cudowna i zupełnie odmienna. Ameryka! Hollywood! Pieniądze! Dlaczego z nim pojechałam? Byłam młoda. Ciągnęło mnie tam, gdzie najwięcej zabawy.
Uciekając do tego imperialistycznego kraju, Drenka okryła rodziców hańbą, złamała im serca, i oni też umarli niedługo po jej dezercji, obydwoje na raka. Ona tymczasem przepadała za pieniędzmi i „zabawą”, i zapewne tylko rodzicielskiej czułości tych zatwardziałych komunistów zawdzięczała zahamowania, które przeszkadzały temu pełnemu, młodzieńczemu ciału, zwieńczonemu niepokojącą twarzą zbira, w folgowaniu kaprysom bardziej swawolnym niż zwykłe zaprzedanie się w niewolę kapitalizmowi.
Przyznawała się do wzięcia pieniędzy za noc od jednego tylko człowieka, lalkarza Sabata, przy czym w ciągu tych całych trzynastu lat zdarzyło się to tylko raz, gdy zaproponował jej towarzystwo Christy, opiekunki do dzieci, która uciekła z Niemiec i pracowała w delikatesach; wyszukał ją i cierpliwie namawiał do uczestnictwa we wspólnych rozkoszach.
— Gotówką — zażądała Drenka, mimo że sama od chwili, gdy Sabat natknął się na Christę, kiedy łapała autostop do miasta, nie mogła doczekać się tej okazji i nie potrzebowała żadnych namów, żeby się przyłączyć do spisku. — Nowe banknoty — ciągnęła, mrużąc figlarnie oczy, ale mówiąc całkiem serio. — Sztywne i szeleszczące.
Przystosowując się bez wahania do roli, jaką dla niego na poczekaniu wymyśliła, spytał:
— Ile?
— Tysiąc — odparła cierpko.
— Nie mam tyle.
— To nic z tego. Nie bawię się.
— Twarda z ciebie sztuka.
— Zgadza się, twarda — przytaknęła z zachwytem. — Znam swoją wartość.
— Świetnie wiesz, że kosztowało mnie to sporo wysiłku, nic się samo nie zrobiło. Możliwe, że Christa jest rozpuszczona, ale i tak trzeba się o nią trochę postarać. To ty powinnaś zapłacić mnie.
— Nie będziesz się do mnie odnosił jak do dziwki na niby. Chcę być traktowana jak prawdziwa kurwa. Tysiąc dolarów albo nici z tego.
— Stawiasz niebotyczne wymagania.
— To daj mi spokój.
— Pięć stów.
— Siedem i pół.
— Pięć. Więcej nie wygrzebię.
— W takim razie musi być płatne z góry. Chcę tam wejść z pieniędzmi w portmonetce wiedząc, że czeka mnie robota. Chcę poczuć się jak prawdziwa dziwka.
— Nie sądzę — zaoponował Sabat — żeby do tego wystarczyły same pieniądze.
— Mnie wystarczą.
— Szczęściara.
— To ty jesteś szczęściarz — postawiła się Drenka. — No, niech będzie pięćset. Ale z góry, wieczorem dzień wcześniej.
Negocjacje na temat warunków umowy prowadzili pieszcząc się rękami na brezencie w Grocie.
Szczerze mówiąc, Sabata nie interesowały pieniądze. Ale od czasu, gdy artretyzm zakończył jego karierę na międzynarodowych festiwalach lalkowych, Pracownię Lalkarską zaś usunięto z college’u po zdemaskowaniu artysty jako degenerata, pozostawał na wyłącznym utrzymaniu żony, co oznaczało, że nie bez bólu przyszło mu wziąć pięć spośród dwustu dwudziestu studolarówek, jakie Roseanna zarabiała rocznie w miejscowym liceum, i oddać je kobiecie, której motel przynosił 150 tys. dolarów zysku netto rocznie.

 
Wesprzyj nas