„Ciastko z wróżbą” to pierwsza część drugiej serii „Cukierni Pod Amorem”. W dwóch planach czasowych: historycznym i współczesnym, przedstawia losy znanych już i nowych bohaterów od 1945 roku do współczesności.


Ciastko z wróżbąSierpień 2016 roku. Trwają Dni Gutowa. W konkursie na Ciastko Roku bierze udział cukiernia Pod Amorem. Tym razem projektodawcą i autorem receptury jest Zbyszek, syn Waldemara Hrycia.

Mimo wahań ze strony ojca to właśnie jego pomysłowe ciastko z wróżbą ma być wystawione do konkursu. Waldemar i Helena martwią się nie tylko o debiut zawodowy Zbyszka, lecz także o jego nowy związek z nieznaną dziewczyną.

Złymi przeczuciami napawa ich również zapowiedziana wizyta prawniczki z Nowego Jorku – Moniki Grochowskiej-Adams, zatrudnionej przez spadkobierców przedwojennych właścicieli cukierni. Podczas obchodów Monika Grochowska-Adams nieoczekiwanie spotyka dawną przyjaciółkę, Tessę Steinmeyer.

Obie panie, dziś już pod siedemdziesiątkę, to kobiety sukcesu, wracają jednak tu, gdzie upłynęło ich dzieciństwo. To spotkanie nie jest przypadkowe. Tessa, poważnie chora, przyjeżdża do Gutowa, aby załatwić niedokończone przed laty sprawy…

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, jedna z najbardziej rozpoznawanych polskich autorek, z wykształcenia historyk teatru, zadebiutowała jako scenarzystka serialu „Tata, a Marcin powiedział…”. Jest autorką kilkunastu poczytnych powieści dla młodzieży i dorosłych, spośród których „13 Poprzeczna” zdobyła tytuł Książki Roku 2008. Trzytomową „Cukiernią Pod Amorem”, przedstawiającą losy Polski i Polaków na przestrzeni ponad stu lat, podbiła serca czytelników i rankingi sprzedaży. „Ciastko z wróżbą” to pierwsza z trzech powieści nowego cyklu „Cukierni Pod Amorem”, której pierwsze tomy sprzedane w czterystu tysiącach egzemplarzy uzyskały status bestsellerów.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Cukiernia Pod Amorem. Ciastko z wróżbą
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 12 września 2017
 
 

Ciastko z wróżbą

Wstęp

W Gutowie, niewielkim miasteczku niedaleko Płocka, pod koniec sierpnia organizowane jest obrosłe już tradycją lokalne święto. Dni Gutowa gromadzą nie tylko licznych turystów, w swoistą podróż sentymentalną przyjeżdżają tu również nieobecni od dziesięcioleci dawni mieszkańcy. Jednym z ważnych punktów programu jest konkurs na ciastko, który rokrocznie mobilizuje miejscowe cukiernie.
Podczas zwiedzania miasta goście chętnie zaglądają do funkcjonującej od ponad stu lat cukierni Pod Amorem, dawniej zwanej Pod Aniołem, która kojarzy im się z dzieciństwem i latami młodzieńczymi. Losy jej obecnych właścicieli, Hryciów, w przedziwny sposób splotły się z dziejami szlacheckiej rodziny Zajezierskich, dziedziców pobliskiego majątku ziemskiego.
Ostatni właściciel dóbr, hrabia Tomasz, zmarł w 1943 roku. Jego spadkobierca, Adam Toroszyn, nie zdecydował się na powrót z obozu jenieckiego do PRL-owskiej Polski, mimo że zostawił tu ukochaną sprzed wojny – Celinę Cieślak (po mężu Hryć). Do Gutowa dotarł dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Wnuk Adama, Xavier, goszcząc tu z dziadkiem, zakochał się we wnuczce Celiny, Idze Hryć, domykając tym samym koło rodzinnej historii.
Aktualnie w pałacu Zajezierskich znajduje się hotel prowadzony przez Igę i Xaviera Toroszynów, a w jednym z pomieszczeń funkcjonuje Muzeum Zajezierskich, którego celem jest ochrona pamiątek pozostałych po szlachec­kich rodach żyjących w okolicy.
Opowiedziała o nich w swej powieści pochodząca stąd autorka, Monika Grochowska-Adams. Zamieszkała dziś w Nowym Jorku prawniczka, zajmująca się odzyskiwaniem utraconych po wojnie nieruchomości, jest absolwentką tutejszego liceum im. Norwida oraz dawną przyjaciółką syna Celiny Hryć, Grzegorza, byłego burmistrza miasta, obecnie posła na Sejm RP.
Z powodu zleconych jej w Paryżu poszukiwań delikatnej natury Monika musi zbliżyć się do Heleny i Waldemara Hryciów, obecnych właścicieli cukierni, co powoduje, że poznaje ich codzienność oraz troski natury zawodowej i rodzinnej, a przy okazji robi swoisty rozrachunek własnego dzieciństwa i młodości, które dotychczas z różnych powodów wolała pomijać milczeniem.

Gutowo, sierpień 2016

O siedemnastej trzydzieści jak zwykle rozbrzmiały dzwony kościoła pod wezwaniem Świętego Mikołaja. Za pół godziny Helena Hryć zamknie cukiernię. Na szczęście na półkach zostało niewiele towaru, bo nie wszystko będzie można jutro sprzedać. Od lat żelazną zasadą Hryciów była świeżość ich wyrobów. Klient raz stracony nie wróci, dlatego codziennie, właśnie kiedy biły dzwony, następowała wyprzedaż ciast i ciastek. Latem przychodziło sporo klientów. Rynek o tej porze, zwłaszcza w tak piękne dni jak dzisiejszy, wciąż tętnił życiem. Na ławkach wokół fontanny przesiadywały matki z dziećmi i staruszkowie, którzy już czekali na okazję. Helena widziała, jak się podnoszą, kierując swe kroki w stronę cukierni. Po tańsze ciasta wpadały też zagonione gospodynie domowe, które na szóstą umawiały się z przyjaciółkami lub miały przyjąć gości. Przez pół godziny przeszklone półki niemal całkiem pustoszały.

Ukośne promienie sierpniowego słońca oświetlały ratusz i pobliskie kamieniczki ciepłym różowo-pomarańczowym światłem. Helena przez dłuższą chwilę chłonęła ten piękny widok, przypatrując mu się, jakby to był impresjonistyczny obraz. Chciałaby kiedyś taki namalować, ale zawsze brakowało jej czasu. Westchnęła zmęczona i oderwała wzrok od okna, skupiając uwagę na kasie. Podczas gdy raport się drukował, podeszła do drzwi, aby je za­mk­nąć. Przez rynek od strony Szewskiej szła mieszkająca po sąsiedzku Kasia Malczyk, dziewczyna syna Hryciów, Zbyszka. Helena uśmiechnęła się, gotowa do niej pomachać, ale Kasia nie spojrzała jak zwykle w okno cukierni. Wróciwszy za ladę, Helena oderwała pasek z raportem sprzedaży, wyjęła pieniądze z kasy i poszła na zaplecze, aby je policzyć. Ekspedientki Basia i Nikola już zbierały swoje rzeczy. Na pożegnanie Helena rzuciła im nieuważne: „Do jutra”.

Kiedy po stromych schodach weszła do znajdującego się nad cukiernią mieszkania, uderzył ją dziwny spokój. Na ogół wraz z mężem i synem jedli o tej porze kolację, a właściwie późny obiad przygotowany przez pomoc domową. To jedna z nielicznych chwil w ciągu dnia, kiedy mogli przez dwadzieścia minut pobyć razem, i tego rytuału Helena broniła zawsze z zaciętością, która jej mężczyznom wydawała się przesadna. Teraz nie było ani Waldka, ani Zbyszka. Zwyczajnie ją zlekceważyli.
Podeszła do okna, chcąc sprawdzić, czy nie idą właśnie przez podwórze, nikogo jednak nie spostrzegła. Pod domem nie parkował też samochód Zbyszka. Może Waldek posłał go do Płocka? Od dwóch tygodni w pełnej konspiracji przygotowywali ciastko niespodziankę na Dni Gutowa. Rokrocznie cukiernia Pod Amorem stawała w szranki z innymi cukierniami i prezentując nowe atrakcyjne ciastko, rzadko przegrywała. Nie bez powodu miała renomę najlepszej gutowskiej ciastkarni.
Zbyszek okazał się nieodrodnym synem swego ojca. Nie tylko byli fizycznie podobni, mieli te same zainteresowania i przez kilkanaście godzin dziennie mogli stać przy produkcji, bawiąc się wymyślaniem nowych receptur. Waldemar doczekał się godnego kontynuatora tradycji rodzinnej, a Zbyszek coraz częściej go zadziwiał. Wyobraźnia chłopaka pokonywała zdawałoby się nieprzekraczalne granice, polot oraz stały głód wyzwań czyniły zeń idealnego cukiernika. Dlatego rodzice mogli być spokojni, kto w przyszłości zajmie ich miejsce i będzie kontynuował dzieło rozpoczęte po wojnie przez Leona i Celinę Hryciów.
Helena uśmiechnęła się do siebie. Zbyszkowi przydałaby się odpowiednia partnerka, było jednak zbyt wcześnie na snucie planów. Kasia miała zaledwie szesnaście lat, chodziła do liceum i Helena zastanawiała się czasem, co tak inteligentna dziewczyna zobaczyła w jej synu, który z trudem ukończył technikum. Niby znali się od dziecka, ale mieli całkiem inne zainteresowania, a trzy lata różnicy to w młodości przepaść. Jednak pół roku temu Kasia zaczęła pojawiać się u nich coraz częściej, raz po raz gdzieś ze Zbyszkiem wychodzili, czasem na dyskotekę, do kina, do Płocka. Aż wreszcie Helena zapytała:
– Chodzisz z Kasią?
Słysząc to, Zbyszek złapał szybki haust powietrza, jakby chciał zaprzeczyć. A przecież nie było w tym nagany, jedynie ciekawość.
– Sam nie wiem! – wyrzucił z siebie.
Patrzył na nią jakoś tak bezradnie, więc nie naciskała. Nie ponowiła już potem tego pytania, bo Kasia przychodziła niemal codziennie. Helena słyszała dobiegające z pokoju Zbyszka śmiechy i przekomarzania. Tak im zazdrościła, że nie obciąża ich żadna przeszłość! Złe wybory, pomyłki, kalkulacje i wpadki. Życie nie wycisnęło na nich jeszcze swego piętna, nie nasyciło goryczą, rozpaczą, przemocą. Nadal mogli marzyć, mieć nadzieję na szczęście nieokupione cierpieniem. Byli dwiema czystymi kartami. Uśmiechała się, kiedy szli przez rynek, trzymając się za ręce. Przypominała sobie wtedy pierwsze randki z Waldkiem i siebie samą, przymuszoną przez okoliczności do uwiedzenia przyszłego męża.

Początkowo wcale jej się nie podobał. Duży, zwalisty, rudawy, ubierał się niechlujnie, wysławiał nieelegancko. Od wielu lat wdowiec, skupiony na pracy, zaniedbany. Gdyby nie przypadek, szczególny splot okoliczności, nie zatrzymałaby na nim spojrzenia. Ale stało się. Od razu wiedziała, że ma na nią ochotę, zresztą nie przekroczyła wtedy jeszcze czterdziestki, nie tacy jak on jej ulegali.
Gdy sprawa ciąży wyszła na jaw, zdecydowała się na wyjazd z Gutowa. Właściwie uciekła. Była wtedy w związku ze swoim pierwszym mężem. Nie mieli potomstwa i właściwie nic już ich nie łączyło, ale choć wszystkiego się domyślał, Ryszard postanowił adoptować jej dziecko. Zamieszkali w Gdańsku, gdzie on dostał pracę. Mimo że nie zostawili adresu, Waldek jakimś cudem ich odnalazł. Ukląkł przed nią i tak długo ze łzami w oczach błagał, aż wreszcie ją przekonał. Właściwie – dlaczego? Może przekonała ją miłość, której Helena nigdy nie doświadczyła? Prawdziwa, bezwarunkowa, pełna żaru. Mężczyźni romansowali z nią, ale żaden jej nie kochał, nawet Ryszard ożenił się z nią dla wygody i aby zamknąć ludziom usta. Tymczasem Waldek gotów był pokonać każdą przeszkodę. Dla niej chciał nawet zostać ojcem nie swojego dziecka.
Postawił jeden warunek: musiała wrócić do Gutowa. I w tym tkwił szkopuł, bo ojcem Zbyszka był starszy brat Waldka, Grzegorz. Waldek o tym wiedział, a Grzegorz poza jedynym razem, kiedy się przyznał podczas jakiejś kłótni, nigdy nie wrócił do tematu. Zresztą Zbyszek nawet nie był do niego podobny, co wszyscy, a zwłaszcza Helena, przyjęli z ulgą. To jednak niczego nie zmieniało.
Powrót nie był łatwy. Helena nie czuła sentymentu do mieściny, gdzie uważano ją za latawicę, ani do rodziny Hryciów, którą Iga, córka Waldka, obrazowo nazywała „sępami”. Helena do nich nie pasowała. Nie chciała też być żoną rzemieślnika. Jej marzenia i aspiracje dotyczące sztuki, ciągle odkładane na później, z powodu ciąży i drugiego małżeństwa zostały całkowicie zaprzepaszczone. W domu Waldka dramatycznie brakowało kobiety. Jego matka i zarazem wspólniczka już nie żyła, a córka właśnie kończyła studia. Należało zakasać rękawy i nie tylko zająć się niemowlęciem, ale też domem i firmą.
Te pierwsze miesiące nie zapisały się dobrze w pamięci Heleny: ciągłe konflikty z Igą, nieustanne wspominanie zmarłej teściowej, która rzekomo wszystko robiła najlepiej, jawna niechęć personelu cukierni. Jednak afronty i przytyki przyjmowała z kamienną twarzą. Znosiła je w spokoju. Robiła, co uważała za stosowne, i systematycznie odciskała na domu i cukierni swoje piętno. Jej talent plastyczny wkrótce się przydał. Zarządziła remont i dopilnowała go, na nowo zaprojektowała wnętrza, papier firmowy i opakowania, sprowadziła prawdziwe porcelanowe filiżanki, zmieniła stoliki i krzesła, a potem, kiedy nie była już tak bardzo potrzebna dziecku, wzorem starszej pani Hryć stanęła za ladą. Ktoś musiał się poświęcić, zwłaszcza że po śmierci Celiny, aby spłacić rodzeństwo Waldka, zachowując przy tym firmę, musieli zaciągnąć kredyt. Zatem on doglądał produkcji, jej zaś domeną stał się handel. W końcu to nawet polubiła i aby skutecznie zarządzać, skończyła kurs marketingu.
Z zewnątrz wyglądali na zamożnych, ale ścibolili każdy grosz, co ich chyba zbliżyło najbardziej. Waldek często ją za to przepraszał, ona jednak wiedziała, że walczy o przyszłość swego dziecka.
– Kiedyś wreszcie spłacimy ten kredyt – powtarzała, bojąc się, że pewnego dnia Iga zdecyduje się wyjść za mąż, a huczne wesele znów nadwątli ich zasoby.
Ale Iga na razie nie planowała ślubu. Zakochana w pół-Angliku Xavierze, często wyjeżdżała, aż pomyśleli z Waldkiem, że może zechce u niego zostać na stałe. Jednak wróciła, a w końcu ściągnęła tu przyszłego męża. Mieli wielkie plany. W pobliskich Zajezierzycach kupili hotel Orbisu i postanowili ów dawny pałac Zajezierskich przywrócić do niegdysiejszej świetności. Na punkcie tego hotelu Iga całkiem zwariowała. To nie był już biznes, lecz misja.
Helena nigdy nie uwierzyła w piękną bajeczkę, opisaną nawet w pewnej powieści, że ostatni hrabia Zajezierski był dziadkiem jej teściowej Celiny. Nie mieli na to świadków, nie mieli dowodów poza pierścieniem, który rzekomo znajdował się kiedyś w posiadaniu ojca Celiny, a potem jej samej i jej brata Zygmunta. Skoro był w ich posiadaniu, to jakim cudem został odkopany w podziemnym korytarzu pod rynkiem? Tak czy inaczej, nawet jeśli nieprawdziwa, ta historia dodawała pałacowi i cukierni aury tajemniczości, która bardzo dobrze wpływała na sprzedaż.
Zwłaszcza latem pełno było w Gutowie turystów. Helena poznawała ich po tym, że wchodzili do cukierni z książką, kupowali jagodzianki, rożki francuskie, oglądali zawieszone na ścianach fotografie. Niekiedy o coś pytali. Zabawne, bo niektórzy mylili ją z Celiną! A przecież zdjęcie Celiny wisiało na ścianie, gdyby żyła, musiałaby już przekroczyć dziewięćdziesiątkę! Zresztą w ogóle nie były do siebie podobne! Jednak aby im nie sprawiać zawodu, Helena wpisywała się czasem do ich książek: „Pozdrawiam, Celina Hryć”. Lubiła też pojawiające się na niektórych twarzach zdumienie, kiedy chcąc ich sprowokować, rzucała tajemniczo:
– Ja jestem Helena, ta zła…

Zeszła na podwórko. Kiedy otwierała drzwi do zakładu, niemal zderzyła się z mężem.
– Kolacja stygnie.
– Już skończyłem! – Uśmiechnął się.
Wystukał na panelu kod uzbrojenia alarmu i zamknął drzwi. Kiedy się do niej odwrócił, promienny i zadowolony, nie musiała pytać, wiedziała.
– Czym ich tym razem zaskoczysz?
– A właściwie gdzie się podział Zbyszek? – Waldemar zignorował pytanie. – To nie jest czas na zabawy.
Wtedy Helena przypomniała sobie Kasię, najwyraźniej unikającą jej spojrzenia.
Może się pokłócili? – pomyślała. Nie chciała jednak niczego przesądzać.
– Nie widziałem go od kilku godzin. Miał mi coś kupić w Płocku, zanim zamkną hurtownie. Najwyraźniej coś go zatrzymało – Hryć powiedział niemal niefrasobliwie i wziął ją za rękę. – Ślicznie dziś wyglądasz!
Uśmiechnęła się kpiąco i pokręciła głową.
– Tylko jedno ci w głowie! – skarciła go z czułością.
Zjedli, nie czekając na syna. Jego komórka nie odpowiadała, co ostatnio zdarzało się coraz częściej. Helena, sprzątając po kolacji, zaczęła się niepokoić.
– Gdzie on się podział?! Dlaczego nie odbiera? Ja oszaleję!
– Mówił, że ma słabą baterię.
– Dlaczego nie dałeś mu na nowy telefon? Czy to warte moich nerwów?!
Hryć nie odpowiadał.
– Z nim się dzieje coś niedobrego! Może wpadł w nieodpowiednie towarzystwo?
– Nasz syn?!

Zbyszek przyjechał wreszcie koło dziewiątej. Najpierw usłyszeli, jak parkuje na podwórzu, potem wbiegł po schodach i poszedł do łazienki. Helena, ciekawa, co go zatrzymało, czekała, aż wejdzie do salonu, gdzie razem z mężem oglądali telewizję.
– Cześć! – krzyknął z kuchni. – Ale jestem głodny!
Wyglądał na zdenerwowanego. Szurał garnkami, nakładał sobie kolację, a potem pochylony nad stołem, jakby ktoś miał mu za chwilę wyrwać talerz, jadł, nie odrywając wzroku od gulaszu.
– Właśnie widzę. – Helena pokiwała głową. – Co się stało?
– Coś z alternatorem.
– Przywiozłeś marcepan? – krzyknął z salonu Wal­demar.
– Nie. W całym Płocku nie mieli – bez zająknięcia odparł Zbyszek.
Nawet na niego nie patrząc, Helena wiedziała, że jej syn kłamie

 
Wesprzyj nas