Ron Williamson miał być dumą swej rodzinnej miejscowości… Zamiast jednak spełnić pokładane w nim nadzieje, znalazł się w więzieniu osądzony za gwałt i morderstwo. Czy jednak wyrok był sprawiedliwy?


Niewinny człowiekUtalentowanemu chłopakowi udaje się to, o czym marzą wszyscy jego koledzy z niewielkiego miasta w Oklahomie – dostaje się do zawodowej ligi baseballowej. Niestety to, co w powszechnej opinii uchodzi za największe osiągnięcie w tej dziedzinie, dla Rona okazuje się początkiem końca.

Alkohol, narkotyki, niewłaściwe kobiety, wybuchy niekontrolowanej agresji i wreszcie głęboka depresja czynią z niego idealnego podejrzanego, kiedy w spokojnym dotąd miasteczku dochodzi do brutalnego gwałtu i morderstwa.

Po dwóch latach od zbrodni, która wstrząsnęła mieszkańcami Ady, śledztwo utyka w martwym punkcie. Niekompetentni policjanci koniecznie jednak chcą się wykazać, a Ron Williamson jest doskonałym kandydatem na kozła ofiarnego.

Fakt, że zamordowana dziewczyna mieszkała blisko jego domu, wystarcza śledczym do podjęcia działań, które mają doprowadzić Rona na krzesło elektryczne…

John Grisham
Niewinny człowiek
Przekład: Robert Waliś
Kolekcja: John Grisham W świetle prawa
Wydawca: Ringier Axel Springer / Albatros
Premiera w tej edycji: 21 września 2017

Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym

Pod tym adresem można zakupić online prenumeratę całej kolekcji lub pojedyncze tomy.

Niewinny człowiek


Rozdział 1

Pofałdowane wzgórza południowo-wschodniej Oklahomy ciągną się od Norman aż do Arkansas i niewiele wskazuje na to, że pod ich powierzchnią kiedyś znajdowały się rozległe złoża ropy naftowej. Kilka starych platform wiertniczych wciąż znaczy wiejski krajobraz; te, które jeszcze działają, z każdym powolnym obrotem wypompowują kilkanaście litrów i skłaniają przechodniów do zastanowienia, czy gra jest warta świeczki. Wiele po prostu się popsuło i teraz, stojąc nieruchomo pośród pól, stanowią rdzewiejące wspomnienie o pełnych chwały dniach, gdy tryskała ropa, a przedsiębiorcy błyskawicznie dorabiali się majątku.
Kilka platform wznosi się na rolniczych terenach wokół Ady, dawnego naftowego miasteczka o szesnastotysięcznej populacji, w którym znajdują się college oraz siedziba sądu hrabstwa. Jednak platformy nie pracują, gdyż ropa się skończyła. Obecnie mieszkańcy zarabiają na życie w fabrykach, zakładach produkujących paszę oraz na plantacjach orzechów pekanowych i są rozliczani według stawek godzinowych.
Centrum Ady tętni życiem. Przy Main Street nie ma opustoszałych ani zabitych deskami budynków. Handlarze przetrwali, chociaż większość przeniosła się na skraj miasta. W porze lunchu kawiarenki zapełniają się gośćmi.
Siedziba sądu hrabstwa Pontotoc jest stara, ciasna i pełna prawników oraz ich klientów. Wokół znajdują się rozmaite urzędy i kancelarie. Areszt, który przypomina przysadzisty, pozbawiony okien schron przeciwlotniczy, z jakiegoś dawno zapomnianego powodu wybudowano na trawniku przed sądem. Plaga metamfetaminy sprawia, że nigdy nie pustoszeje.
Main Street kończy się przy kampusie East Central University, gdzie uczy się cztery tysiące studentów; wielu z nich dojeżdża spoza miasteczka. Uczelnia pompuje nowe życie w lokalne środowisko, zapewniając dopływ młodych ludzi oraz kadry, co nieco zwiększa zróżnicowanie społeczne w południowo-wschodniej Oklahomie.
Niewiele rzeczy umyka uwadze „Ada Evening News”, redagowanego z pasją dziennika, który zajmuje się sprawami regionu i ostro rywalizuje z „The Oklahoman”, największą gazetą stanu. Na pierwszą stronę zazwyczaj trafiają wiadomości krajowe i zagraniczne, a dalej znaleźć można wieści ze stanu i z hrabstwa oraz to, co najciekawsze — wyniki szkolnych zawodów sportowych, lokalne wiadomości polityczne, kalendarz wydarzeń społecznych oraz nekrologi.
Mieszkańcy Ady i hrabstwa Pontotoc stanowią przyjemną mieszankę małomiasteczkowych południowców i niezależnych ludzi z zachodu. Mówią z akcentem, który mógłby pochodzić ze wschodniego Teksasu albo Arkansas, wyraźnie przeciągając samogłoski. To kraina Czikasawów. W Oklahomie mieszka więcej rdzennych Amerykanów niż w jakimkolwiek innym stanie, a po setkach lat mieszania się ras w wielu białych płynie indiańska krew. Dawna stygmatyzacja ustępuje miejsca dumie z takiego dziedzictwa.
Adę mocno oplata pas biblijny1. W miasteczku znajduje się pięćdziesiąt kościołów różnych chrześcijańskich wyznań. Tętnią życiem nie tylko w niedzielę. Są tu świątynia katolicka i świątynia episkopalna, ale nie ma synagogi. Większość mieszkańców to chrześcijanie, przynajmniej tak twierdzą, przynależność do Kościoła zaś jest obowiązkiem i często określa status społeczny.
Szesnastotysięczna populacja czyni z Ady spore miasteczko jak na standardy wiejskiej Oklahomy, co sprawia, że otwierane są tu fabryki oraz supermarkety. Pracownicy i kupujący przyjeżdżają z kilku hrabstw. Ada znajduje się sto trzydzieści kilometrów na południowy wschód od Oklahoma City i trzy godziny jazdy na północ od Dallas. Każdy tutaj zna kogoś, kto pracuje lub mieszka w Teksasie.
Największym powodem do lokalnej dumy jest licytacja koni rasy quarter. Na ranczach w Adzie hoduje się zwierzęta najwyższej klasy. A kiedy Ada Cougars zdobywają kolejne futbolowe mistrzostwo stanu, miasteczko przez lata chodzi w nimbie chwały.
To przyjazne miejsce, pełne ludzi, którzy lubią rozmawiać z nieznajomymi i ze sobą nawzajem oraz chętnie pomagają każdemu, kto jest w potrzebie. Dzieciaki bawią się na ocienionych trawnikach przed domami. W ciągu dnia nie zamyka się drzwi. Nastolatki wieczorami krążą w swoich samochodach, nie sprawiając niemal żadnych kłopotów.
Gdyby nie dwa głośne morderstwa, które popełniono tam na początku lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, Ada pozostałaby niezauważona przez świat. Dobrzy ludzie z hrabstwa Pontotoc nie mieliby nic przeciwko temu.

* * *

Jakby za sprawą niepisanego miejskiego rozporządzenia większość nocnych klubów i knajp w Adzie znalazła się na peryferiach, wygnana na skraj miasta, żeby wybryki hołoty nie męczyły porządnych mieszkańców. Coachlight było jednym z takich miejsc, ogromnym metalowym budynkiem z kiepskim oświetleniem, tanim piwem, szafami grającymi, weekendową kapelą, parkietem i rozległym żwirowym parkingiem, na którym zakurzone pick-upy znacznie przeważały liczebnie nad sedanami. Stałą klientelę, jak można się spodziewać, stanowili wpadający na drinka po pracy robotnicy z fabryk, szukające rozrywki wiejskie chłopaki, pojawiające się późnymi wieczorami grupy dwudziestokilkulatków oraz rozbawieni ludzie, którzy przychodzili potańczyć i posłuchać muzyki na żywo. Vince Gill i Randy Travis pojawili się tam na początku kariery.
W tym popularnym i zatłoczonym miejscu pracowało dorywczo wielu barmanów, ochroniarzy i kelnerek. Jedną z nich była Debbie Carter, tutejsza dwudziestojednolatka, która kilka lat wcześniej ukończyła szkołę średnią w Adzie i cieszyła się panieńskim życiem. Miała również dwie inne prace dorywcze, a czasami dorabiała jako opiekunka do dzieci. Posiadała własny samochód i mieszkała sama w trzypokojowym mieszkaniu nad warsztatem przy Ósmej Ulicy, niedaleko uniwersytetu. Była ładną dziewczyną — ciemnowłosą, smukłą, wysportowaną, lubianą przez chłopców i bardzo niezależną.
Jej matka, Peggy Stillwell, martwiła się, że Debbie spędza zbyt dużo czasu w Coachlight i innych klubach. Nie chciała, aby córka wiodła takie życie; prawdę mówiąc, Debbie dorastała w kościele. Jednak po skończeniu szkoły zaczęła imprezować i późno wracać do domu. Peggy się to nie podobało, więc czasami kłóciły się o nowy styl życia dziewczyny. W końcu Debbie postanowiła za wszelką cenę się usamodzielnić. Znalazła mieszkanie i wyprowadziła się z domu, chociaż nadal utrzymywała bliskie kontakty z matką.
Wieczorem siódmego grudnia 1982 roku Debbie podawała klientom drinki w Coachlight i zerkała na zegar. Było niewielu gości, więc spytała szefa, czy może na chwilę opuścić posterunek i dołączyć do grupki znajomych. Szef się zgodził i wkrótce dziewczyna piła drinka z Giną Viettą, przyjaciółką ze szkoły, oraz kilkorgiem innych osób. Kolejny kolega ze szkoły, Glen Gore, podszedł do stolika i poprosił Debbie do tańca. Przyjęła zaproszenie, ale w połowie piosenki nagle się zatrzymała i ze złością zostawiła Gore’a na parkiecie. Później w damskiej toalecie powiedziała, że czułaby się bezpieczniej, gdyby któraś z koleżanek przenocowała u niej w mieszkaniu, jednak nie zdradziła, co ją zaniepokoiło.
Tego wieczoru klub zamykano wcześniej, około wpół do pierwszej, więc Gina Vietta zaprosiła kilkoro spośród znajomych na drinka do swojego mieszkania. Większość się zgodziła, ale Debbie, ponieważ była zmęczona i głodna, wolała wrócić do domu. Wszyscy nieśpiesznie wyszli z lokalu.
Kiedy zamykano Coachlight, parę osób widziało, jak Debbie gawędzi na parkingu z Glenem Gore’em. Tommy Glover dobrze znał Debbie, ponieważ pracował z nią w miejscowej fabryce szkła. Znał także Gore’a. Gdy wsiadał do swojego pick-upa, zauważył, że dziewczyna otworzyła drzwi po stronie kierowcy w swoim samochodzie. Gore pojawił się znikąd, rozmawiali przez kilka sekund, po czym Debbie go odepchnęła.
Mike i Terri Carpenterowie pracowali w Coachlight — on jako ochroniarz, ona jako kelnerka. Gdy szli do swojego samochodu, minęli auto Debbie. Siedziała za kierownicą i rozmawiała z Glenem Gore’em, który stał obok przednich drzwi. Carpenterowie pomachali im na pożegnanie i poszli dalej. Miesiąc wcześniej Debbie wyznała Mike’owi, że boi się Gore’a z powodu jego porywczego charakteru.
Toni Ramsey pracowała w klubie jako pucybut. W 1982 roku w Oklahomie branża naftowa wciąż kwitła. Ulicami Ady spacerowało wielu ludzi w eleganckim obuwiu; ktoś musiał je polerować i dzięki temu Toni zdobywała gotówkę, której bardzo potrzebowała. Dobrze znała Glena. Kiedy odjeżdżała tego wieczoru, widziała Debbie za kierownicą jej samochodu. Gore przykucnął przy otwartym oknie po stronie pasażera. Rozmawiali, wydawało się, w cywilizowany sposób. Nie działo się nic niepokojącego.
Gore, który nie miał samochodu, przyjechał do Coachlight ze znajomym, niejakim Ronem Westem, około wpół do dwunastej. West zamówił piwo i usiadł przy stoliku, żeby się zrelaksować, a Gore przespacerował się po klubie. Wyglądało na to, że wszystkich tam zna.
Kiedy zapowiedziano zamknięcie lokalu, West spytał go, czy nadal potrzebuje podwiezienia. Gdy ten przytaknął, West wyszedł na parking, żeby zaczekać na kolegę. Po kilku minutach Gore pośpiesznie opuścił klub i wsiadł do auta.
Stwierdzili, że są głodni, więc West pojechał do śródmiejskiej kawiarni zwanej Waffler, gdzie zamówili szybkie śniadanie. West zapłacił za posiłek, podobnie jak za drinki w Coachlight. Rozpoczął wieczór w Harold’s, innym klubie, do którego udał się w poszukiwaniu swoich wspólników. Natrafił jednak na Gore’a, który od czasu do czasu pracował tam jako barman i DJ. Ledwie się znali, ale kiedy Glen poprosił o podwiezienie do Coachlight, West nie potrafił odmówić.
West był szczęśliwym mężem i ojcem dwóch córeczek, dlatego rzadko zostawał do późna w barze. Chciał wrócić do domu, ale był skazany na towarzystwo Gore’a, który z każdą godziną stawał się coraz bardziej kosztownym kompanem. Kiedy opuścili kawiarnię, West spytał swojego pasażera, dokąd chce pojechać. Gore odpowiedział, że do domu swojej matki, przy Oak Street, kilka przecznic na północ. West dobrze znał miasteczko i ruszył we wskazanym kierunku, ale zanim dotarli do Oak Street, Gore nagle się rozmyślił. Po kilku godzinach jeżdżenia z Westem zapragnął się przespacerować. Na zewnątrz panował mróz, temperatura wciąż spadała i wiał ostry wiatr. Nadciągał zimny front.
Zatrzymali się obok kościoła baptystów przy Oak Avenue, podobno niedaleko domu matki Gore’a. Glen wyskoczył z auta, podziękował za wszystko i ruszył pieszo na zachód.
Kościół był oddalony o półtora kilometra od mieszkania Debbie Carter.
Matka Gore’a tak naprawdę mieszkała na drugim końcu miasta, daleko od kościoła.
Około drugiej trzydzieści Gina Vietta, która była w swoim mieszkaniu z grupą znajomych, odebrała dwa zaskakujące telefony, oba od Debbie Carter. Za pierwszym razem Debbie poprosiła Ginę, żeby przyjechała i ją zabrała, gdyż w jej mieszkaniu przebywa gość, przy którym czuje się nieswojo. Gina spytała, o kogo chodzi. Nagle rozmowa się urwała i rozległy się stłumione głosy oraz dźwięki wskazujące na to, że toczy się walka o słuchawkę. Gina poważnie się zaniepokoiła i uznała prośbę koleżanki za dziwną. Debbie miała własny samochód, Oldsmobile’a z 1975 roku, więc mogła sama pojechać tam, dokąd chciała. Kiedy Gina pośpiesznie wychodziła z mieszkania, telefon zadzwonił ponownie. Okazało się, że Debbie zmieniła zdanie: wszystko u niej w porządku i koleżanka nie musi się kłopotać. Gina ponownie spytała, kim jest ten tajemniczy gość, ale Debbie zmieniła temat i nie zdradziła jego tożsamości. Poprosiła, żeby Gina zatelefonowała rano i ją obudziła; nie chciała się spóźnić do pracy. Zaskoczyła koleżankę, gdyż nigdy wcześniej nie zawracała jej głowy takimi sprawami.
Gina mimo wszystko zamierzała pojechać do mieszkania Debbie, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Miała gości. Było bardzo późno. Debbie Carter potrafiła o siebie zadbać, a poza tym, jeśli była z chłopakiem, Gina nie chciała im przeszkadzać. Położyła się i zapomniała zadzwonić do Debbie kilka godzin później.
Ósmego grudnia około godziny jedenastej Donna Johnson wpadła do Debbie, żeby się z nią przywitać. Przyjaźniły się w szkole średniej, zanim Donna przeprowadziła się do Shawnee, oddalonego od Ady o godzinę jazdy. Spędzała dzień w miasteczku, u swoich rodziców i znajomych. Wspinając się po wąskich schodach prowadzących do mieszkania Debbie nad warsztatem, nagle zwolniła, gdy uświadomiła sobie, że stąpa po rozbitym szkle. Ktoś wybił okienko w drzwiach. Z jakiegoś powodu Donna pomyślała, że to Debbie zostawiła klucze w mieszkaniu, po czym zatrzasnęła zamek, dlatego musiała wybić szybę, żeby dostać się do środka. Zapukała. Nikt nie odpowiedział. Potem usłyszała muzykę dobiegającą z radia w mieszkaniu. Przekręciła gałkę i zauważyła, że drzwi są otwarte. Gdy tylko weszła, wiedziała, że coś jest nie w porządku.
Niewielkie lokum zostało wywrócone do góry nogami — poduchy z sofy leżały na podłodze, wszędzie walały się ubrania. Na ścianie po prawej stronie ktoś nabazgrał jakimś czerwonawym płynem słowa: „Jim Smith umrze następny”.
Donna zawołała Debbie; bez rezultatu. Już kiedyś była w tym mieszkaniu, więc szybko przeszła do sypialni, cały czas nawołując przyjaciółkę. Łóżko było przesunięte, a pościel ściągnięta. Zobaczyła stopę, a następnie, na podłodze po drugiej stronie posłania, ujrzała Debbie, która leżała na brzuchu — naga, zakrwawiona, z jakimś napisem na plecach.
Donna zastygła w bezruchu. Wpatrywała się w przyjaciółkę i czekała, aż ta zacznie oddychać. Miała nadzieję, że to tylko sen.
Cofnęła się i weszła do kuchni. Na białym stoliku zobaczyła kolejne nabazgrane przez zabójcę słowa. Nagle pomyślała, że on wciąż może być w mieszkaniu, i wybiegła do swojego samochodu. Popędziła ulicą do sklepu wielobranżowego, gdzie znalazła telefon, z którego zadzwoniła do matki Debbie.
Peggy Stillwell usłyszała słowa Donny, ale nie potrafiła uwierzyć, że jej córka leży na podłodze naga, zakrwawiona, nieruchoma. Poprosiła, żeby Donna powtórzyła to, co przed chwilą powiedziała, a następnie pobiegła do samochodu. Wyczerpał się akumulator. Zdrętwiała ze strachu, wpadła z powrotem do domu i zadzwoniła do swojego byłego męża, Charliego Cartera, ojca Debbie. Kilka lat wcześniej się rozwiedli, a ponieważ towarzyszące temu okoliczności nie były zbyt przyjemne, rzadko ze sobą rozmawiali.
U Charliego nikt nie odbierał. Naprzeciwko Debbie mieszkała jej koleżanka, Carol Edwards. Peggy zadzwoniła do niej z wiadomością, że chyba stało się coś strasznego, i poprosiła, żeby Carol zajrzała do jej córki. Długo czekała, aż w końcu ponownie zatelefonowała do Charliego; tym razem odebrał.
Carol pobiegła do mieszkania Debbie, gdzie również zauważyła rozbitą szybę i otwarte drzwi. Weszła do środka i znalazła ciało.
Charlie Carter był postawnym kamieniarzem, który czasami dorabiał sobie jako ochroniarz w Coachlight. Wskoczył do swojego pick-upa i pomknął w stronę mieszkania córki, po drodze walcząc ze wszystkimi potwornymi myślami, jakie tylko mogą nawiedzić ojca. To, co zastał na miejscu, okazało się gorsze od jego wyobrażeń.
Kiedy zobaczył ciało, dwukrotnie zawołał córkę po imieniu. Uklęknął obok niej i delikatnie ją obrócił, żeby spojrzeć na jej twarz. W ustach dziewczyny tkwiła zakrwawiona ścierka. Był pewien, że córka nie żyje, ale mimo wszystko czekał na jakąś oznakę życia. Ponieważ nic takiego nie nastąpiło, powoli wstał i rozejrzał się po sypialni. Ktoś odsunął łóżko od ściany i zabrał pościel, a w całym pokoju panował nieporządek. Bez wątpienia doszło tutaj do walki. Charlie wszedł do salonu i zobaczył napis na ścianie, a następnie rozejrzał się po kuchni. Teraz to było miejsce zbrodni. Wsadził ręce do kieszeni i wyszedł.
Donna Johnson i Carol Edwards czekały, łkając, na podeście przed frontowymi drzwiami. Słyszały, jak Charlie żegna się z córką i mówi jej, jak bardzo mu przykro z powodu tego, co ją spotkało. Gdy chwiejnym krokiem wyszedł z mieszkania, on również płakał.
— Mam zadzwonić po karetkę? — spytała Donna.
— Nie — odparł. — Karetka nic tu nie pomoże. Zadzwoń po policję.

 
Wesprzyj nas