W powieści “Kołysanka” Leïla Slimani potwierdza swój niewiarygodnie bezlitosny talent narracyjny.


KołysankaGdy Myriam, matka dwójki małych dzieci, postanawia mimo oporów męża wrócić do zawodu i rozpocząć pracę w kancelarii adwokackiej, para zaczyna szukać niani. Po surowym castingu zatrudniają Louise, do której dzieci bardzo szybko się przywiązują, a która stopniowo staje się centralną postacią w rodzinie. Powoli bohaterowie wpadają w pułapkę wzajemnej zależności, aż wreszcie dochodzi do tragedii…
Poprzez szczegółowy opis młodego małżeństwa oraz fascynującej i tajemniczej postaci niani czytelnik odkrywa naszą epokę i obowiązujące w niej podejście do miłości i wychowania, relacje opierające się na dominacji i pieniądzu, a także przesądy klasowe i kulturowe. Suchy i bezlitosny styl Leïli Slimani, w którym pobrzmiewają mroczne poetyckie nuty, wciąga i intryguje już od pierwszych stron.

***

„Trzymający w napięciu, niepokojący i pouczający dramat społeczny”.
La Croix

„Mistrzostwo polega tu w równej mierze na stylu, na jego zimnej, stłumionej, pełnej napięcia sile, jak i na konstrukcji, poprowadzonej równiutko, prosto do celu”.
Lire

„W Kołysance Leïla Slimani potwierdza swój niewiarygodnie bezlitosny talent narracyjny”.
Elle

Leïla Slimani (ur. 3 października 1981) – pisarka i dziennikarka urodzona w marokańskim Rabacie. W wieku 17 lat wyjechała do Paryża studiować politologię i medioznawstwo w tamtejszym Instytucie Nauk Politycznych. Po skończeniu studiów rozważała karierę aktorską, ale w końcu rozpoczęła pracę jako dziennikarka magazynu „Jeune Afrique”. W 2014 roku wydała swoją pierwszą powieść, Dans le jardin de l’ogre, którą zwróciła uwagę krytyków. Dwa lata później została uhonorowana Nagrodą Goncourtów, najbardziej prestiżowym literackim wyróżnieniem we francuskojęzycznym świecie, za swoją drugą książkę, Kołysanka, zachwycając mistrzostwem słowa i zdolnością obserwacji.

Leila Slimani
Kołysanka
Przekład: Agnieszka Rasińska-Bóbr
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 20 września 2017
 
 

Kołysanka


Młodsze dziecko nie żyje. Wystarczyło kilka sekund. Lekarz zapewniał, że nie cierpiało. Położono je w szarym pokrowcu i zasunięto zamek błyskawiczny nad bezwładnym ciałkiem, które spoczywało pośród zabawek. Natomiast dziewczynka jeszcze żyła, kiedy przyjechało pogotowie. Walczyła jak lew. Znaleziono ślady walki, kawałki skóry pod jej miękkimi paznokciami. W karetce, która wiozła ją do szpitala, była pobudzona, wstrząsały nią konwulsje. Wytrzeszczała oczy, jakby starała się złapać powietrze. Jej gardło wypełniła krew. Miała przedziurawione płuca i mocno uderzyła głową w niebieską komodę.
Scenę zbrodni obfotografowano. Policja zdjęła odciski, zmierzyła pokój dziecięcy i łazienkę. Leżący na podłodze dywan księżniczki nasiąknął krwią. Stół do przewijania był przechylony. Zabawki włożono do przezroczystych toreb i opieczętowano. Nawet niebieska komoda zostanie wykorzystana w trakcie procesu.
Matka była w szoku. Tak mówili strażacy, tak powtarzali policjanci, tak pisali dziennikarze. Gdy weszła do pokoju, w którym leżały dzieci, krzyknęła, to był krzyk z samych trzewi, wycie lwicy. Zadrżały od niego ściany. W środku majowego dnia zapadła ciemność. Wymiotowała i tak zastała ją policja, gdy w brudnych ubraniach kucała w pokoju, wstrząsana czkawką, jak oszalała. Wyła tak, aż zdawało się, że wypluje płuca. Sanitariusz dał dyskretny znak głową, podnieśli ją, mimo że stawiała opór i kopała. Podnieśli ją powoli i młoda stażystka z pogotowia podała jej coś na uspokojenie. To był pierwszy miesiąc jej stażu.
Tamtą też trzeba było ratować. Z takim samym profesjonalizmem i obiektywizmem. Nie potrafiła umrzeć. Umiała tylko zadać śmierć. Nacięła sobie nadgarstki i wbiła nóż w gardło. Straciła przytomność koło dziecięcego łóżeczka. Podnieśli ją, zbadali jej puls i ciśnienie. Położyli ją na noszach, a młoda stażystka przyciskała jej szyję ręką.
Pod domem zebrali się sąsiedzi. Głównie kobiety. Niedługo trzeba pójść po dzieci do szkoły. Oczami pełnymi łez patrzą na karetkę. Płaczą i chcą wiedzieć, co się stało. Stają na palcach. Próbują dostrzec, co się dzieje za kordonem policji, w karetce, która rusza z wyciem syreny. Szeptem przekazują sobie informacje. Już rozeszła się pogłoska. Coś złego przytrafiło się dzieciom.
To elegancka kamienica przy rue d’Hauteville w dziesiątej dzielnicy. Kamienica, w której sąsiedzi mówią sobie z sympatią dzień dobry, mimo że się nie znają. Państwo Massé mieszkają na piątym piętrze. To najmniejsze mieszkanie w budynku. Gdy urodziło się im drugie dziecko, Paul i Myriam przedzielili salon ścianką działową. Śpią w wąskim pokoiku, między kuchnią a oknem wychodzącym na ulicę. Myriam lubi meble znalezione na targach staroci i berberyjskie dywany. Na ścianach powiesiła grafiki japońskie.
Dziś wróciła do domu wcześniej. Skróciła spotkanie i postanowiła, że zapozna się z aktami jutro. Siedząc na rozkładanym siedzeniu w metrze linii 7, myślała o tym, że zrobi dzieciom niespodziankę. Gdy wysiadła, wstąpiła do piekarni, gdzie kupiła bagietkę, deser dla dzieci i ciasto pomarańczowe dla niani. Jej ulubione.
Miała zamiar zabrać je na karuzelę. Potem zrobią razem zakupy na kolację. Mila pewnie będzie chciała, żeby kupić jej zabawkę, Adam będzie ssał kawałek bagietki w wózku.
Adam nie żyje. Mila wkrótce umrze.

***

– Tylko żeby papiery miała w porządku, zgoda? Nie mam nic przeciwko nielegalnym imigrantom, gdy chodzi o sprzątanie lub malowanie. Muszą mieć jakąś pracę, ale w przypadku opieki nad dziećmi to zbyt ryzykowne. Nie chcę zatrudniać kogoś, kto będzie się bał zadzwonić na policję albo jechać do szpitala, gdyby coś się stało. Poza tym żeby nie była za stara, nie chodziła w chuście i nie paliła. Najważniejsze, żeby była inteligentna i dyspozycyjna. Żeby pracowała, żebyśmy też mogli pracować. – Paul wszystko przygotował. Zrobił listę pytań i zaplanował po pół godziny na każdą rozmowę. Zarezerwowali sobie całe sobotnie popołudnie, żeby znaleźć nianię dla swoich dzieci.
Gdy Myriam kilka dni wcześniej rozmawiała o poszukiwaniach niani z Emmą, przyjaciółka skarży-ła się na swoją opiekunkę. „Ma tu dwóch synów, więc nigdy nie może zostać dłużej ani popilnować moich chłopców wieczorem. To naprawdę kłopot. Pamiętaj o tym, gdy będziesz z nimi rozmawiała. Jeśli ma dzieci, lepiej, żeby były za granicą, u niej w kraju”. Myriam podziękowała za radę, ale nie spodobało jej się to, co powiedziała Emma. Gdyby jakiś pracodawca mówił o niej albo o którejś z koleżanek w ten sposób, oburzałyby się, że to dyskryminacja. Uznała, że straszne jest pozbawianie szans kogoś dlatego, że ma dzieci. Wolała nie poruszać tej kwestii z Paulem. Jej mąż jest taki jak Emma. To pragmatyk, który na pierwszym miejscu stawia rodzinę i karierę.
Tego ranka poszli całą rodziną na targ na zakupy, we czwórkę. Paul niósł Milę na barana, Adam spał w wózku. Kupili kwiaty, a teraz sprzątają mieszkanie. Chcą zrobić dobre wrażenie na nianiach, które się zjawią. Zbierają książki i pisma walające się na podłodze, pod łóżkiem, a nawet w łazience. Paul prosi Milę, by schowała zabawki do dużych plastikowych pojemników. Dziewczynka protestuje, popłakując, więc w końcu sam umieszcza je w stosie pod ścianą. Składają ubranka, przebierają pościel. Szorują, wyrzucają, starają się rozpaczliwie wywietrzyć mieszkanie, w którym można się udusić. Chcą, by opiekunki zobaczyły, że są ludźmi na poziomie, poważnymi i uporządkowanymi, którzy starają się dać swoim dzieciom to, co najlepsze. Żeby zrozumiały, kto tu rządzi.
Mila i Adam śpią po obiedzie. Myriam i Paul, niespokojni i skrępowani, siedzą na skraju łóżka. Nigdy nie zostawiali dzieci pod cudzą opieką. Myriam kończyła prawo, gdy zaszła w ciążę z Milą, obroniła się dwa tygodnie przed porodem. Paul robił jeden staż za drugim, pełen optymizmu, którym ujął Myriam, gdy się poznali. Był pewien, że da radę pracować za dwoje, że zrobi karierę jako producent muzyczny mimo kryzysu i ograniczeń budżetowych.
Mila była wątłym pobudliwym niemowlęciem i bez przerwy płakała. Nie przybierała na wadze, nie chciała ssać piersi ani pić z butelek, które przygotowywał jej ojciec. Pochylona nad kołyską Myriam zapominała o istnieniu świata zewnętrznego. Jej ambicje ograniczały się do tego, jak sprawić, aby tej chudziutkiej rozwrzeszczanej dziewczynce przybyło kilka gramów. Nie zdawała sobie sprawy, że mijają miesiące. Nigdy z Paulem nie rozstawali się z Milą. Udawali, że nie widzą, iż drażni to znajomych, którzy szeptali za ich plecami, że ani bar, ani sofa w restauracji nie są odpowiednim miejscem dla niemowlęcia. Ale Myriam nie chciała słyszeć o baby-sitterce. Nikt poza nią nie był w stanie zaspokoić potrzeb dziecka.
Mila miała zaledwie półtora roku, gdy Myriam znowu zaszła w ciążę. Zawsze utrzymywała, że to była wpadka. „Pigułka nigdy nie daje stuprocentowej pewności”, mówiła ze śmiechem do przyjaciółek. A tak naprawdę zaplanowała tę ciążę. Adam był pretekstem, by nie opuszczać domowego zacisza. Paul nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń. Właśnie dostał pracę asystenta w renomowanym studiu i spędzał tam całe dnie i noce, uzależniony od kaprysów artystów i ich kalendarzy.
Żonie najwyraźniej służyło to pierwotne macierzyństwo. Życie w kokonie, z dala od świata i innych ludzi, chroniło ich przed wszystkim. A potem czas zaczął się dłużyć, doskonały mechanizm rodzinny się zaciął. Rodzice Paula, którzy po przyjściu małej na świat stale im pomagali, zaczęli spędzać coraz więcej czasu w domu na wsi, gdzie przystąpili do dużego remontu. Miesiąc przed porodem wyjechali na trzy tygodnie do Azji i uprzedzili o tym Paula dopiero w ostatniej chwili. Był oburzony, żalił się Myriam na egoizm swoich rodziców, na ich lekkomyślność. Ale Myriam ulżyło. Nie znosiła, gdy Sylvie kręciła się po mieszkaniu. Z uśmiechem słuchała rad teściowej, zaciskała zęby, gdy Sylvie grzebała w lodówce i krytykowała jej zawartość. Teściowa kupowała sałatę ekologiczną. Przygotowywała jedzenie dla Mili, ale zostawiała potworny bałagan w kuchni. Nie zgadzały się z Myriam w żadnej kwestii, toteż w mieszkaniu panowała ciężka wybuchowa atmosfera, która w każdej chwili mogła przerodzić się w kłótnię.
– Daj spokój rodzicom, mają rację, chcąc korzystać z życia teraz, gdy są wolni – powiedziała w końcu Myriam do Paula.
Nie zdawała sobie sprawy ze skali tego, co ją czeka. Z dwójką dzieci wszystko stało się bardziej skomplikowane: zakupy, kąpiele, wizyty u lekarza, sprzątanie. Stos rachunków zaczął rosnąć. Myriam sposępniała. Znienawidziła spacery po parku. Zimowe dni zdawały się ciągnąć bez końca. Denerwowały ją kaprysy Mili, z obojętnością reagowała na próby gaworzenia Adama. Każdego dnia czuła coraz większą potrzebę, by samodzielnie iść naprzód, a na ulicy miała ochotę wrzeszczeć jak szalona. „Pożerają mnie żywcem”, myślała sobie nieraz. Zazdrościła mężowi. Wieczorami czekała na niego nerwowo pod drzwiami. Przez godzinę żaliła się, że dzieci płaczą, że mieszkanie jest małe, że nie ma żadnej rozrywki. Gdy dopuszczała go do głosu, a on opowiadał o perypetiach związanych z sesją nagraniową jakiejś grupy hiphopowej, rzucała przez zęby:
– Masz szczęście.
Odpowiadał:
– Nie, to ty masz szczęście. Tak bardzo chciałbym patrzyć, jak rosną.
W tej grze nie było zwycięzców.
Nocą Paul spał obok niej głębokim snem człowieka, który przez cały dzień pracował i zasłużył na odpoczynek. Ją zżerały gorycz i żal. Myślała o tym, ile wysiłku kosztowało ją skończenie studiów mimo braku pieniędzy i wsparcia ze strony rodziców, o radości, którą poczuła, gdy przyjęto ją do palestry, gdy po raz pierwszy włożyła togę adwokacką i Paul sfotografował ją, dumną i uśmiechniętą, pod bramą ich kamienicy. Przez długie miesiące udawała, że znosi tę sytuację. Nawet Paulowi nie potrafiła powiedzieć, jak bardzo się wstydzi. Jak bardzo jej doskwiera, że może opowiadać innym jedynie o tym, co śmiesznego zrobiły dzieci, i o rozmowach nieznajomych, których śledziła w supermarkecie. Zaczęła odrzucać wszystkie zaproszenia na kolacje, przestała odbierać telefony od przyjaciół. Bała się zwłaszcza kobiet, które potrafiły być takie okrutne. Miała ochotę udusić te, które udawały, że ją podziwiają albo co gorsza, że jej zazdroszczą. Nie mogła znieść ich uskarżania się na pracę, na to, że za mało czasu spędzają z dziećmi. Nade wszystko obawiała się nieznajomych. Tych, którzy niewinnie pytali, gdzie pracuje, i odwracali się, słysząc, że zajmuje się domem.

 
Wesprzyj nas