“Posag szwaczki” to barwna opowieść o miłości, historii i tajemniczym morderstwie, splatająca losy dwóch niezwykłych kobiet w XIX-wiecznym San Francisco i współcześnie.


Posag szwaczkiSan Francisco, 1876. Dwie imigrantki z Europy, Niemka Hannelore Schaeffer oraz Irlandka Margaret O’Brien pracują jako szwaczki, naprawiają eleganckie suknie i garnitury zamożnych mieszkańców San Francisco.

Gdy do zakładu, w którym pracują, wkracza Lucas, ich życie odmieni się na zawsze – Hanna za namową przyjaciółki zakłada wytworną aksamitną suknię i – niczym Kopciuszek – idzie na spotkanie z młodzieńcem. Tej samej nocy znika Margaret, a Hanna zwraca się do Lucasa o pomoc w poszukiwaniach. Razem przemierzają mroczne zaułki San Francisco i zakazane spelunki dzielnicy Barbary Coast.

Hanna odkryje, jak straszny los spotkał Margaret, i będzie musiała podjąć rozdzierającą serce decyzję… która odciśnie swoje piętno na życiu następnych pokoleń.

San Francisco obecnie. Przypadek sprawił, że Sarah Havensworth natknęła się artykuł w gazecie z 1876 roku o zaginięciu dwóch młodziutkich szwaczek. Dziennikarski instynkt kazał Sarah wyjaśnić, co naprawdę spotkało Hannelore i Margaret. Tymczasem sama ukrywa przed mężem tajemnicę o tragedii sprzed czternastu lat.

Powieść o losach dwóch kobiet, które uczą się, że miłość to konieczność dokonywania wyborów, a dar wybaczania jest kluczem do wolności…

***

W swojej cudownie porywającej opowieści o miłości i woli przetrwania Meredith Jaeger przenosi nas do dziewiętnastowiecznego San Francisco, maluje żywy, poruszający obraz krańcowej biedy sąsiadującej z ogromnym bogactwem, splata losy bohaterów w misterne wielopokoleniowe wątki. Doprawdy nie sposób oderwać się od lektury.
Lori Nelson Spielman

Meredith Jaeger zręcznie przeplata ze sobą dwie opowieści o miłości i lojalności oraz granicach, jakie niektórzy są gotowi przekroczyć, by chronić swoich najbliższych. Fascynujący debiut, trzymał mnie w napięciu do ostatniej strony.
Kristina McMorris

Debiutancka powieść Jaeger przybliża czytelnikom historię San Francisco. Każda z trzech bohaterek, Hanna, Margaret i Sarah, szuka swojego miejsca w życiu. Poruszająca lektura, zgłębiająca odwieczne tajemnice miłości i woli przetrwania.
“Booklist”

Jaeger opowiada dwie równoległe historie rozgrywające się w różnych epokach, a czytelnik daje się wciągnąć w tę pasjonującą zaskakującą i wzruszającą opowieść. Przeszłość i teraźniejszość łączą się w sugestywnych opisach i barwnych, wyrazistych postaciach bohaterek. Jaeger, obdarzona niezwykłym gawędziarskim talentem, napisała pasjonującą książkę.
„RT Book Reviev”

Meredith Jaeger, córka Szwajcara i Amerykanki, urodziła się i dorastała nas zatoką San Francisco. Pracując dla jednego z licznych w tym rejonie start-upów spełniała swoje marzenie o napisaniu powieści – tak powstał “Posag szwaczki”.

Meredith Jaeger
Posag szwaczki
Przekład: Teresa Komłosz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 1 sierpnia 2017
 
 

Posag szwaczki


Rozdział 1

Sarah Havensworth, obecnie

Portier skierował mnie do ogrodu urządzonego na historycznym krytym dziedzińcu hotelu Palace; cekiny na mojej krótkiej złotej sukience migotały, łapiąc światło. Mężczyźni w garniturach towarzyszyli kobietom w strojach koktajlowych. Pod wielkim kryształowym żyrandolem i łukowatym szklanym sufitem miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie do początku dwudziestego wieku. Hunter, mój mąż, stał przy jednej z marmurowych kolumn. Świetnie skrojona marynarka układała się ładnie na jego szerokich ramionach. Włosy miał rozdzielone bieg­nącym z boku przedziałkiem.
– Szampan dla pani? – zaproponował kelner.
– Poproszę.
Wzięłam z tacy smukły kieliszek. Słodkie bąbelki łaskotały mnie w język, pomyślałam, że odpowiednia ilość szampana pomoże mi się odprężyć. Na imprezach dobroczynnych mojej teściowej często czułam się jak ryba wyciągnięta z wody. Przede wszystkim nie lubiłam tłumu, już w tym momencie czułam na plecach dreszcz niepokoju.
Podmuch wiatru z otwartych drzwi uniósł mi grzywkę. Przygładziłam ją szybko, żeby ukryć cienką białą bliznę na czole. Czy ktoś ją zauważył? Wzięłam głęboki oddech. Znajdowałam się w bezpiecznym miejscu. Nikt nie zwracał uwagi na moją bliznę. Poza mną, rzecz jasna. Powoli wypuściłam powietrze.
Przedarłszy się przez morze ludzi, położyłam dłoń na ramieniu Huntera i lekko uścisnęłam. Odpowiedział uśmiechem przeznaczonym specjalnie dla mnie, prezentując słodkie dołki w policzkach w pełnej krasie.
– Cześć, dziecinko. Cieszę się, że zdążyłaś. Jak się miewa moja ulubiona młoda dama?
Zachichotałam. Sądząc po liczbie siwych czupryn, które pojawiły się na tym artystycznym benefisie, rzeczywiście mogłam uchodzić za podlotka… co stanowiło przyjemną odmianę, bo przy Jen i Nicku, moich przyjaciołach i dawnych współpracownikach z czasopisma „Puls Miasta”, czułam się jak staruszka.
W swoje trzydzieste urodziny przed miesiącem uświadomiłam sobie, że lubię kłaść się spać o dziesiątej, a w weekendy chodzić wcześnie rano na targ warzywny bez kaca. Czułam się coraz bardziej wyobcowana ze świata dwudziestoparoletnich hipsterek. Nie do końca rozumiałam, o co chodzi z Tinderem, i trudno mi było przekonać młodszych znajomych, że naprawdę można dostać bólu głowy już po dwóch kieliszkach wina.
Gwyneth z uśmiechem przeciskała się przez ciżbę w stronę Huntera. Miała na sobie długą jasnoniebieską sukienkę i brylantową bransoletkę w kształcie luźnego, wąskiego paska. Schowałam ręce za siebie, żałowałam, że nie pomalowałam na tę okazję paznokci. Żelowy manikiur mojej teściowej był jak zwykle nienaganny. Cmoknęła Huntera w policzek, a następnie podeszła, by mnie uścisnąć.
– Witaj, Sarah. Ślicznie dziś wyglądasz. Bardzo się cieszę, że mogłaś przyjść.
– Dziękuję – odparłam, otoczona delikatnym ciepłem jej ramion.
Hunter nachylił się.
– Wyglądasz cudownie w tej sukience – szepnął mi do ucha. – Chyba jestem tu największym szczęściarzem.
Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele od miejsca, gdzie jego oddech owiał mi skórę.
– Sarah, pamiętasz o gali Canova by Moonlight? – spytała Gwyneth. – Przyda mi się twoja pomoc przed otwarciem.
O nie… Na śmierć zapomniałam.
– Oczywiście, że pomogę – obiecałam, choć zostało mi tylko parę tygodni na dokończenie pracy magisterskiej i miałam zamiar poświęcić się wyłącznie pisaniu. Ściskało mnie w żołądku na myśl o niekompletnej powieści zalegającej w komputerze, bolesnym przypomnieniu o mojej niemocy twórczej.
– Trzydziestego maja. Zapisz sobie w kalendarzu. Przylatuje dyrektor irlandzkiej Galerii Narodowej, będzie naszym gościem. – Uśmiechnęła się z dumą. – Walter też jest zaangażowany. Minister kultury wybrał go na pięcioletnią kadencję. Walter i Colin przed laty studiowali razem w London School of Economics. Rozumiesz, stara przyjaźń.
Skinęłam głową; talenty mojego teścia nigdy nie przestawały mnie zadziwiać. Choć mocno się starałam, nie udawało mi się sprostać jego standardom. Ale komu by się udało? Wykształcony na Harvardzie, był prezesem własnej firmy inwestycyjnej Havensworth & Associates i dyrektorem założonej przez jego przodków Akademii Sztuk Pięknych.
Hunter odchrząknął.
– Mamo, Sarah pisze pracę magisterską. Powinna ją oddać na początku przyszłego miesiąca, więc jest w tej chwili bardzo zajęta.
– Och, cicho bądź – skarciła go Gwyneth, mrugając do mnie porozumiewawczo. – Na pewno wykroi trochę czasu. Podamy stary rocznik rosé i ktoś musi mi pomóc je wcześniej wypróbować. Zgodzisz się, prawda, moja droga?
Parsknęłam śmiechem.
– Oczywiście.
– Przypomnij mi, nad czym konkretnie pracujesz? – poprosiła Gwyneth, udając, że poprawia nieskazitelną fryzurę. – Chodzi o powieść, tak?
Opuściłam wzrok na swoje dłonie. Prostokątny szmaragd oprawiony w różowe złoto zabłysnął odbitym światłem obok złotej obrączki ślubnej. Ważył ponad trzy karaty, był otoczony dwunastoma drobnymi brylantami, stanowił rodowy klejnot Havensworthów i zbierał pochwały nawet od obcych ludzi. Jednak choć lubiłam opowiadać o tym, że ma ponad sto lat, wielki, cenny kamień otaczała aura tajemnicy. Nikt z rodziny Huntera nie potrafił mi powiedzieć, do kogo kiedyś należał.
Odwróciłam ciężki pierścionek oczkiem do góry. Dzięki finansowemu wsparciu męża mogłam się skupić na pisaniu, nie wiedzieć czemu nie potrafiłam wykorzystać tej możliwości.
– Owszem – potwierdziłam z wymuszonym uśmiechem. – To powieść historyczna, która rozgrywa się pod koniec dziewiętnastego wieku w Barbary Coast, rozrywkowej dzielnicy San Francisco. Piszę o owdowiałej właścicielce gospody i różnych dziwnych indywiduach, które u niej mieszkały.
Zrobiłam pauzę. Poczułam żar rumieńca na policzkach, wiedziałam, że to głupi pomysł. Tak naprawdę od tygodni gapiłam się w pusty ekran komputera, wyzuta z natchnienia. Moi bohaterowie już do mnie nie przemawiali. Byłam zwykłą oszustką – dawną dziennikarką, niespełnioną powieściopisarką, marnującą czas w pogoni za mrzonką. Nie mogłam uwierzyć, że Hunter pozwolił mi zrezygnować z posady, abym się mogła temu w pełni poświęcić.
– W ramach przygotowania materiału czytam artykuły prasowe ukazujące się od tysiąc osiemset siedemdziesiątego roku – paplałam. – Trudno uwierzyć, jaka wówczas panowała przestępczość. W takim North Beach musiało być strasznie, skoro wszyscy policjanci i politycy byli skorumpowani. Pomyśleć, że kupiłam moją śliczną suknię ślubną Very Wang w tym samym miejscu, gdzie ludzi mordowano na ulicy!
– Nasze miasto bez wątpienia ma malowniczą przeszłość – przyznała Gwyneth i z promiennym uśmiechem poklepała mnie po ręce. – Z przykrością ci przerwę, moja droga, ale przybył dyrektor muzeum De Young i muszę go przywitać. – Pomachała do natapirowanej kobiety i się oddaliła.
– Uważam, że to brzmi nieźle – odezwał się Hunter, dodając mi otuchy spojrzeniem. – Znam cię, Sar. Każda historia, jaką napiszesz, będzie dobra. Masz talent, a do tego ciężko pracujesz. Mam nadzieję, że kiedyś wydasz swoją powieść, a ja pochwalę się światu, że moja żona jest sławną pisarką.
– Dzięki, skarbie – wymamrotałam, kiedy całował mnie w czoło. Nie miałam serca mówić Hunterowi, że nie jestem prawdziwą pisarką i w przyszłości nie będzie autorskich tras promocyjnych. Wszystko, co napisałam, po pięciu minutach kasowałam. Popołudniami wędrowałam wokół Jackson Square, siedziby mojego dawnego miejsca pracy, w nadziei, że spłynie na mnie natchnienie. Spoglądałam w górę na fasady ceglanych budynków, które przed wiekiem mieściły tancbudy, saloony i burdele, i czułam się zagubiona jak jeszcze nigdy wcześniej.
Uświadomiłam sobie, jak wielu ludzi zapełnia ogród na hotelowym dziedzińcu. Miałam wrażenie, że przestrzeń się zacieśnia, było mi za gorąco. Dlaczego wszyscy na mnie patrzyli? Na wszelki wypadek poprawiłam grzywkę, by mieć pewność, że nie widać blizny.
Nadal słyszałam szepty, które towarzyszyły mi na ulicach rodzinnego miasta i korytarzach liceum. Czułam na sobie mroczne, oskarżycielskie spojrzenia, jak sztylety wbijane w plecy. Zakręciło mi się w głowie, jakbym była pijana, mimo iż nie dopiłam pierwszego kieliszka szampana.
„Nie myśl o tym”.
– Hej – odezwałam się, spoglądając w oczy Huntera, o ciepłym brązowym kolorze z zielonymi punkcikami. – Pójdę poszukać łazienki. Zaraz wrócę.
– Nigdzie się stąd nie ruszę.
Czułam, że Hunter mnie obserwuje, kiedy obciągając brzeg sukienki, szybko przedzierałam się przez tłum. Wiedziałam, że jeśli będę głęboko oddychać i patrzeć w podłogę, opuszczą mnie natrętne myśli o pisku hamulców i uderzeniu.
Weszłam do damskiej toalety; w głównym pomieszczeniu stały kanapy z drewna różanego wyściełane aksamitem. Światło kryształowych żyrandoli ze złoconymi elementami odbijało się w lśniących marmurowych posadzkach. Podeszłam do umywalki i odkręciłam kurek, żeby ochlapać sobie wodą policzki.
Zobaczyłam w lustrze swoje odbicie: bladą twarz z wielkimi brązowymi oczyma, włosami w odcieniu szarego blondu i trochę za dużym nosem, który szybko przypiekał się na słońcu. Na Wisconsin wystarczało mi urody, ale z pewnością brakowało mi wielkomiejskiego szyku mieszkanki San Francisco.
Wychowałam się na kanapkach z masłem orzechowym i dżemem i zapiekance z tuńczyka. Podczas letnich wakacji wyjeżdżałam z rodzicami na kemping, mieszkaliśmy w śmierdzącym starym namiocie, a spanie na dmuchanym materacu uchodziło za luksus. Hunter wprowadził mnie do swojego świata jachtów, letnich domów i country clubów. Czasami pytał, czy chciałabym go zabrać do Eagle River, żeby mógł zobaczyć miejsce, gdzie spędziłam dzieciństwo.
„Moi rodzice nie żyją”, odpowiadałam mu wtedy. „Nie mam tam czego szukać”.
Tak naprawdę tęskniłam za widokiem rozgwieżdżonego nieba nad jeziorami, marzyłam o spędzeniu nocy z mężem w myśliwskiej chacie. Ale nie mogłam wrócić. Hunterowi podobała się osoba, którą byłam obecnie, ponieważ nie znał dawnej mnie. Tamtą zachowałam przed nim w tajemnicy.
Kiedy nasze dwa światy zderzyły się przed czterema laty na „najlepszym party w San Francisco” wydanym przez moje czasopismo, stałam przy barze z owocami morza i udawałam, że wcale nie zjadłam co najmniej pięciu surowych ostryg.
– Hej! Masz na sobie mój T-shirt. – Hunter zwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem.
– Słucham? – Wzdrygnęłam się, a potem skuliłam w sobie, przygotowana na jakiś okropny dowcip o seksualnym podłożu.
Wskazał na mój szary podkoszulek z trójkątnym dekoltem.
– Z Have-Clothing, tak?
Ujęłam w dwa palce miękki materiał. Kupiłam ten podkoszulek przez internet, bo wiedziałam, że firma Have-Clothing przekazuje pewną sumę z każdej transakcji na organizacje pomagające bezdomnym, a poza tym podobała mi się uczciwie uprawiana organiczna bawełna. Przyjemna faktura tkaniny i ładny wzór w piórka sprawiały, że często nosiłam ten T-shirt.
– No… tak – przyznałam. – Skąd wiedziałeś?
– Jestem współzałożycielem tej firmy – wyjaśnił z uśmiechem Hunter, prezentując swoje urocze dołeczki.
– Niemożliwe! – zaśmiałam się. – To niesamowite. Bardzo mi się podoba to, co robicie.
Czułam ożywienie w całym ciele od herbacianych cocktaili. W blasku okrągłych światełek rozwieszonych na ceglanych ścianach widać było, jak mu błyszczą oczy.
– Czym się zajmujesz? – spytał.
– Jestem redaktorką czasopisma „Puls Miasta”. – Nie potrafiłam ukryć entuzjazmu, tak wielką dumą napawał mnie mój nowy tytuł.
Uniósł kieliszek w geście toastu.
– Na zdrowie! Lubię czytać wasze artykuły. Fantastyczna praca.
Przyjrzałam się dyskretnie jego dopasowanej flanelowej koszuli, obcisłym dżinsom i ładnym skórzanym butom. W istocie wyglądał na założyciela innowacyjnego start-upu. Brakowało mu jednak arogancji powszechnej u bogatych, młodych specjalistów IT.
– Wiesz, najlepsze ostrygi naprawdę wcale nie są łowione w San Francisco – powiedział Hunter, ściszając głos.
Ogarnęła mnie fala gorąca. Na sali roiło się od przystojnych facetów, ale Hunter miał w sobie coś szczególnego.
– Nie mów tak – odpowiedziałam szeptem. – To bluźnierstwo.
Znów się uśmiechnął.
– Byłaś kiedyś na Hog Island w Tomales Bay?
Poczęstowałam się kolejną ostrygą, jedwabiście gładkim mięsem z morską solą. Miałam pełne usta, więc zaprzeczyłam ruchem głowy.
– To niedaleko, kilka minut samochodem wzdłuż wybrzeża przez Marin. Możesz tam sama wyłowić swoje ostrygi i zjeść je na miejscu, przy piknikowym stoliku nad wodą. – Zamilkł na moment, po czym odchrząknął i spytał: – Pojedziesz ze mną?
– Oczywiście – zgodziłam się bez namysłu i odstawiłam drinka. – Dlaczego nie?
Hunter wziął ode mnie numer telefonu, po czym ruszył zabawiać pozostałych gości. Po jego odejściu dołączyła do mnie moja współpracownica Jen. Chwyciła mnie mocno za ramię.
– Auć! Co z tobą? – żachnęłam się.
Jen zmrużyła oczy.
– Wiesz, kto to jest?
Równocześnie spojrzałyśmy na Huntera. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.

 
Wesprzyj nas