“Rodzinny interes. Ostatni skok” to powieść, która trzyma w napięciu przez cały czas, historia wypełniona gęstą, efektowną akcją.


Rodzinny interes. Ostatni skokLeo wyciera z krwi podłogę w przedpokoju. Ma czternaście lat i sprząta po swoim ojcu. Ostatni raz. Ojciec poszedł do więzienia, mama leży w szpitalu.
On i jego młodsi bracia zostali sami i teraz musi się nimi zaopiekować. Już wie, jak to zrobi. Nałoży maskę i zrobi swój pierwszy w życiu skok.

Kiedy ma już na koncie całą serię napadów na banki, trafia do więzienia. Na wolność wychodzi po wielu latach. Teraz ma tylko jeden cel w życiu: popełnić przestępstwo doskonałe i zabrać to, co nie istnieje ‒ pieniądze, o których społeczeństwo zdążyło już zapomnieć.

Tym razem nie zamierza angażować swoich braci ani zostawić śladów, po których policja mogłaby go odnaleźć. Niespodziewanie sytuacja się komplikuje i do akcji wkracza inspektor policji kryminalnej, John Broncks.

Zmieniają się reguły gry: „Jeśli ty wkręcisz w sprawę mojego brata, ja wkręcę twojego”.

***

Książka, od której nie można się oderwać!
Aftonbladet Söndag

Autorzy stworzyli dzieło o gęstej, efektownej akcji. Krótkie, dopracowane w każdym szczególe rozdziały wbijają czytelnika w fotel. Powieść trzyma w napięciu przez cały czas. Dzięki wiarygodnym portretom bohaterów i opisom świadczącym o świetnej znajomości środowisk, w których obraca się mający na sumieniu wiele przestępstw Leo, książka jest niezwykle realistyczna!
Mariestads-Tidningen

Anders Roslund, Stefan Thunberg
Rodzinny interes. Ostatni skok
Przekład: Wojciech Łygaś
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 20 września 2017
 
 

Rodzinny interes. Ostatni skok


Czarne dziury

Krew.
Leo nigdy nie zastanawiał się nad tym, że jest aż tak czerwona.
Ani nad tym, ile jej jest w kobiecym ciele.
Wystarczająco dużo, aby zabrudzić całą kuchnię, przedpokój i schody na trzech kondygnacjach, aż do wyjścia. Mimo to krwi zostało w niej tyle, że zdążyła uciec.
Szmata, którą trzyma w ręce, robi się coraz bardziej mokra. Leo napręża plecy, zapiera się stopami, pochyla nad podłogą, na której leży plastikowy chodnik, i usuwa ostatnią plamę. Wyciska ścierkę do wiadra z ciepłą, spienioną wodą, przysuwa się do progu i czyści zalepione szczeliny.
To wszystko wydarzyło się tutaj. Jak to w rodzinie.
Mama skomlała jak ranne zwierzę. Odwróciła się i wybiegła z domu przerażona widokiem krwi, którą on próbuje teraz usunąć, żeby nie została po niej ani jedna plamka.
Leo podnosi się z podłogi i prostuje nogi. Długo były zgięte, bo przez cały czas trwał w tej pozycji. To dziwne. Powinien być zmęczony, a tymczasem czuje się ożywiony, w pewnym sensie podekscytowany, a zarazem spokojny. Silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Myśli ma jasne i dokładnie wie, co ma zrobić. Tego uczucia nie da się porównać z żadnym innym… no, może podobnie się czuł wtedy, gdy pierwszy raz napił się alkoholu. Trochę przesadził i po prostu się upił. Ale to, czego doświadcza teraz, to zupełnie inne uczucie. Jest bardziej dogłębne, łagodne w środku i twarde na zewnątrz.
W kuchennym oknie, które wychodzi na ulicę, wiszą kraciaste firanki. Leo wygląda na dwór. Szuka wzrokiem matki, ale nigdzie jej nie widać.
Są za to plamy.
I ojciec.
Dlaczego nadal siedzi w samochodzie, jak gdyby nic się nie stało? Na co jeszcze czeka? Przecież policja może się tu zjawić w każdej chwili. Niech to szlag!
Ojciec przyjechał tu prosto z więzienia pod Sztokholmem. Wpadł do środka i pewnie zabiłby matkę, gdyby jego najstarszy syn nie wskoczył mu na plecy, nie objął rękami za szyję i tak długo z nim walczył, aż ojciec przestał ją katować.
Kuchnia jest już wysprzątana. Nie widać ani jednej plamki. Wszędzie pachnie czystością.
Przedpokój wygląda o wiele gorzej. Mama kilka razy się tam poślizgnęła, plamy są większe i przypominają kałuże. Ogólnie jest ich mniej, bo wyszorował schody. Woda zabarwiła się na czerwono i przestała być taka przezroczysta jak przed chwilą.
Znowu podchodzi do okna.
Żółty van marki Volkswagen nadal stoi przed domem. Ojciec otworzył przednie drzwi, ale został za kierownicą. Lewą nogę wystawił na zewnątrz, szara szeroka nogawka jego spodni porusza się na wietrze. Brązowym butem stuka o asfalt.
Pewnie na kogoś czeka, bo co innego mógłby tam robić?
Może myśli, że mama do niego wróci?
A może jest po prostu wściekły i rozczarowany, że syn przeszkodził mu w chwili, gdy chwycił mamę za głowę i przyciskał ją kolanem do podłogi? Może postanowił wrócić do domu, wejść na trzecie piętro i zabrać się za niego? Przecież to dzięki niemu mama uciekła. Dzięki niemu żyje.
Na szczęście z racji uczucia, które go w tej chwili przepełnia, niczego się nie boi. Nawet ojca.
W zielonej podręcznej apteczce mama trzyma różne rzeczy, których używa podczas chorób. Teraz leżą porozrzucane na frotowym dywaniku w łazience. Wieczko jest otwarte, widać, że ktoś w nim czegoś szukał. Leo nie zwraca na to uwagi. Najpierw musi wyrzucić szmatę do pojemnika na śmieci, a potem zmyć z siebie krew mamy.
Ciepła woda usuwa plamy z jego skóry i zamienia się w piękny jasnoczerwony wir, który po chwili znika w rurze odpływowej.
Felixa poruszyło to, co się stało. Często jest w takim stanie, ale tym razem od razu było widać, że czuje się naprawdę źle. Z kolei Vincent, jego najmłodszy brat, nie odezwał się ani słowem, tylko po prostu zamknął drzwi do pokoju i już stamtąd nie wyszedł.
Trzeci rzut oka przez kuchenne okno. Nareszcie! W końcu zjawiła się policja. Niech go szlag! Wygląda na to, że on tam na nich po prostu czekał! Kiedyś już go tak zabrali. Było to przed czterema laty, gdy ojciec rzucił koktajl Mołotowa i spalił dom dziadków, w którym skryła się przed nim mama. Wtedy policja już na niego czekała. Tym razem jest odwrotnie: to on czeka na nich.
Jeden z funkcjonariuszy wchodzi na piętro i naciska dzwonek. Jest młody i wysoki. Leo widzi go przez judasza. Policjant wchodzi do przedpokoju, ale plam po krwi nie widzi, bo zostały wytarte.
– Dzień dobry, posterunkowy Peter Eriksson. Chciałbym na początku poinformować, że zaraz będzie tu ktoś z opieki społecznej. Nie musisz się bać.
– A niby czego miałbym się bać?
– Jak masz na imię?
– Leo.
– Ile masz lat?
– Wystarczająco.
– Pytałem, ile masz lat?
– Czternaście.
Policjant rozgląda się po mieszkaniu, ogarnia wzrokiem przedpokój i lekko się wychyla, żeby zajrzeć do kuchni. Na szczęście niczego nie zauważa, bo wszystko wygląda tak, jak powinno. Stół jest na swoim miejscu, krzesła, wcześniej poprzewracane, stoją wsunięte pod blat, a chodnik, który Leo przewrócił na drugą stronę, żeby ukryć plamy krwi, leży równo między nogami stołu.
– Co tu się stało? – pyta policjant.
– A co się miało stać?
– Twój ojciec już się przyznał, więc i tak wszystko wiem. Przyjechałem, żeby się rozejrzeć.
– To się zdarzyło tutaj.
– Gdzie?
– Zaczęło się w przedpokoju, a skończyło w kuchni.
Policjant wodzi wzrokiem po całym mieszkaniu: ogląda przedpokój, podłogę, próg i zatrzymuje wzrok na kuchni.
– Widzę, że posprzątałeś. Czuję nawet zapach środków dezynfekujących. Ale teraz nie to jest najważniejsze. Chciałbym się dowiedzieć, czy twój ojciec już tu wcześniej był.
– Nie mieszka z nami od wielu lat.
– To znaczy, że nigdy nie był w tym domu?
– Nigdy. Przeprowadziliśmy się tutaj ze Sztokholmu cztery lata temu, gdy tata poszedł do więzienia.
Policjant kładzie dłoń na klamce, jak gdyby chciał wyjść. Wygląda na to, że chyba nie ma więcej pytań. Zresztą nie powinien się w to mieszać.
– Jeszcze jedna sprawa – mówi.
– Słucham.
– Pani, która pracuje w opiece społecznej i zaraz się tu zjawi, nazywa się Anna-Lena. Ma dopilnować, żebyście otrzymali należytą pomoc.
– Nie potrzeba nam żadnej pomocy.
– Każdy jej kiedyś potrzebuje.
Policjant wychodzi. Ani słowem nie zdradził, gdzie jest mama. Pewnie dlatego, że tata nie stawiał oporu.
Felix nadal ukrywa się za kanapą w dużym pokoju, ale gdy Leo daje mu znak, od razu stamtąd wychodzi.
– Czy ona nie żyje? Leo, powiedz prawdę. Tak to wyglądało.
– Oczywiście, że żyje.
– No to gdzie teraz jest? Gdzie? Na pewno bardzo cierpi.
– Jest pielęgniarką, więc dobrze wie, co ma zrobić albo dokąd iść.
– A dokąd mogła iść? Czy tata ją tam znajdzie?
– Nie. Policja go już zabrała.
– Nie rozumiem.
– Czego nie rozumiesz?
– Po co tu przyjechał. I dlaczego chciał ją zabić.
– Bo to ona rozbiła naszą rodzinę.
– Mówisz tak, bo on tak powiedział.
– Wcale nie. Znam go tylko lepiej niż ty. On już po prostu taki jest. Tak właśnie funkcjonuje.
– A jeśli ona…
Leo chwyta Felixa za dłonie. Dostrzega, że jego młodszy brat jest wzburzony. Wymachuje rękami i gwałtownie gestykuluje.
– Widzę, że jesteś zaniepokojony i przestraszony.
– Ja…
– Mama na pewno żyje. Widziałem to. A teraz potrzebuję twojej pomocy. Chodzi o Vincenta. Chyba rozumiesz?
Leo puszcza ręce brata, który już chyba wszystko zrozumiał i dlatego przestał nimi wymachiwać i gestykulować.
– Rozumiem.
Razem podchodzą do zamkniętych drzwi.
– Vincent? To ja, Leo.
Ich młodszy brat nie odpowiada, więc Leo naciska ostrożnie klamkę. Drzwi są zamknięte od wewnątrz. Zagląda przez dziurkę i widzi, że tkwi w niej klucz.
– Vincent, otwórz drzwi.
Leo przykłada ucho i słyszy, jak jego brat ciężko oddycha.
– Apteczka.
– Leży w łazience na podłodze. Leo, a jeśli on się skaleczył? Jeśli…
– Zajmę się tym.
Leo rusza w stronę schodów.
– Dokąd idziesz?
– Wejdę po rynnie.
Felix nie lubi zostawać w domu sam, chyba że tak postanowi. Wpatruje się w zamknięte drzwi pokoju Vincenta z drewnianą oskrobaną powłoką na samym dole i w nieruchomą klamkę, jak gdyby nie mógł oderwać wzroku. Dobrze wie, co Leo zamierza zrobić. Zbiegnie po schodach, wyjdzie na dwór i przedostanie się na tył domu. Kiedy czasem zapomną kluczy do mieszkania, wspinają się z tamtego miejsca na balkon. Tym razem w niczym im to nie pomoże, bo drzwi do pokoju najmłodszego brata też są zamknięte na klucz. Leo będzie się musiał wspiąć po innej rynnie, która znajduje się między sypialnią mamy a zamkniętym pokojem, blisko okna, które Vincent lubi mieć otwarte. Wspiąć się tą drogą jest o wiele trudniej. Na szczęście wokół balkonu biegnie metalowa poręcz. Można ją chwycić i się podciągnąć. Między balkonem a oknem pokoju Vincenta jest już tylko wąski blaszany parapet. To niebezpieczne miejsce, pełne ostrych krawędzi, na których można sobie poprzecinać palce. Felix wie, że Leo jedną ręką złapie się rynny, drugą parapetu, a potem szybkim ruchem rzuci się do okna. To wcale nie takie proste. Niedawno padało, cała rynna jest więc zabłocona i śliska jak wilgotne jesienne liście. Felix sam nie wie, czego powinien bać się bardziej: że Leo spadnie z rynny czy raczej tego, że Vincent zrobi sobie za zamkniętymi drzwiami jakąś krzywdę.
Kopie w klamkę i natychmiast tego żałuje. Nie powinien go straszyć.
Będzie po prostu czekał, nic innego mu nie pozostało. Będzie patrzył i liczył sekundy, aż drzwi się otworzą i stanie w nich Leo. Wtedy i on będzie mógł wejść do środka.
Dwieście czterdzieści osiem sekund.
W końcu coś słychać i drzwi się otwierają.
Felix nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział.
Podchodzi do łóżka, na którym leży Vincent, ale nie bardzo wie, czy może go dotknąć. Czeka, szuka wzrokiem Leo.
– Co mu się stało? Dlaczego jest obwiązany bandażem?
Na podłodze wśród zabawek i żołnierzyków leżą puste opakowania, które normalnie powinny się znajdować w apteczce. Tymczasem Vincent obwiązał bandażami całe swoje ciało: od kostek przez uda, brzuch, ramiona, szyję aż po twarz. Zrobił to tak, jak tylko mógł najlepiej. Vincent siedmiolatek. Między poszczególnymi pasmami opatrunku porobiły się przerwy, wystają spod niego majtki, koszulka i goła skóra. Widać też otwór na usta, żeby mógł oddychać. Od jego oddechu brzegi bandaża zrobiły się wilgotne.
– Leo… ta krew… to chyba krew mamy, prawda?
– Tak.
– Tylko mamy? Przysięgnij!
– Przysięgam.
Leo kuca przed niezaścielonym łóżkiem Vincenta i jedną ręką chwyta końcówkę bandaża zwisającą z jego nadgarstka. Drugą dotyka zabandażowanego policzka.
– To my, jesteśmy z tobą. Taty już nie ma. Dlatego myślę, że najlepiej będzie, jak usuniemy to paskudztwo.
Leo nie zdążył nawet odwiązać pierwszej warstwy, gdy Vincent wyrwał mu bandaż z ręki i krzyknął coś zduszonym głosem, jak gdyby twarz miał zatkaną poduszką.
Felix nadal stoi w progu i nie bardzo wie, co rozgrywa się na jego oczach. Nagle słychać dzwonek u drzwi. To ta kobieta z opieki społecznej, o której wspominał policjant. Felix wie, co to oznacza, i dlatego wraca biegiem do starszego brata.
– Zrób coś, żeby ta pieprzona mumia stąd znikła – mówi.
– Nie krzycz tak głośno. Pójdę otworzyć, a ty się nim zajmij.
Tymczasem Vincent podniósł się z łóżka, wziął czerwony mazak i zaczął nim malować kropki na bandażu owiniętym wokół lewej ręki. Felix słyszy, jak Leo otwiera drzwi. Kuratorka wchodzi do domu i wiesza kurtkę na wieszaku. Felix podchodzi do Vincenta, który zajęty jest malowaniem dużej kropki na brzuchu, i szepcze mu do ucha:
– Musisz się położyć. Udawaj, że śpisz.
– Ale ja nie jestem zmęczony. Wy też nie leżycie.
– Słyszysz tę kobietę? Nie powinna cię tu teraz zobaczyć.
– A kto to jest?
– To nieważne. Ale jeśli cię zobaczy… i do tego w tych okropnych bandażach, to cię zabierze. Rozumiesz?
Felix poprawia prześcieradło i rozwija kołdrę.
– Kładź się, szybko!
Odwraca poduszkę na drugą stronę, żeby nie było widać plam potu. Może Vincent się położy?
– Bo zaraz tu przyjdzie!
Na szczęście Vincent kładzie się do łóżka, a Felix zakrywa go kołdrą po zabandażowaną głowę.
– A teraz masz oddychać, jak wtedy, gdy śpisz. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Powoli.
Felix wychodzi z pokoju. W przedpokoju spotyka Leo i kuratorkę. Kobieta wita go z uśmiechem.
– A wasz młodszy brat? Gdzie on jest?
– Śpi. Cały jest przykryty kołdrą. Ładnie to wygląda.
Kobieta zagląda do pokoju i widzi to, co powinna zobaczyć: dziecko, które leży pogrążone we śnie, więc nie wolno mu przeszkadzać. To dobrze, oznajmia i patrzy na Felixa, bo chciałaby porozmawiać z Leo w cztery oczy.
– Niech nam pani powie, jak się czuje nasza mama.
– Masz na imię Felix, prawda?
– Tak. Jak ona się czuje?
– Wszystko ją boli. Na szczęście jest w szpitalu, a oni wiedzą, jak się nią zaopiekować.
Kiedy zostali sami, a Felix usiadł na kanapie, żeby pooglądać telewizję, kobieta próbuje wyjaśnić Leo, jak wygląda sytuacja.
– Odwiedziłam waszą mamę w szpitalu. Lekarze zaglądają do niej co godzinę. Będzie musiała tam zostać przez kilka dni.
Kobieta chce mu położyć rękę na ramieniu, ale chłopiec uchyla się i ręka opada.
– Wasza mama chce, żebyście tutaj zostali, ale uważam, że to niemożliwe. Nie powinniście być tutaj sami.
Leo nie potwierdza skinieniem głowy, że się z nią zgadza. Słyszał, co powiedziała, ale nie zamierza się stąd wyprowadzać. Przynajmniej nie teraz. Przecież nie mogą stąd wyjść razem z Vincentem, bo w obecnym stanie przypomina mumię. Jeśli ktoś będzie chciał go zmusić do zdjęcia bandaży, wpadnie w histerię. Wtedy będzie jeszcze gorzej.
– Felix ma jedenaście lat, Vincent siedem. Chyba rozumiesz, co mam na myśli?
Tak, rozumie. Pamięta też, co powiedział tata: „Od tej pory odpowiedzialność spoczywa na tobie”.
– Mogę się zaopiekować moimi braćmi.
– Masz dopiero czternaście lat.
– Wie pani, niektóre czternastolatki przeżyły o wiele gorsze rzeczy. Czytałem na przykład o pewnym chłopaku, chyba z Brazylii, który polował z harpunem na ryby, żeby zarobić pieniądze dla swojej rodziny. Pewnego dnia wbił sobie harpun w stopę i…
– Posłuchaj, co ci powiem. Rozmawiałam z twoją mamą przez dłuższą chwilę. – Kobieta znowu wyciąga rękę i kładzie mu dłoń na ramieniu. Tym razem jej się to udaje, chociaż Leo znowu próbuje się uchylić. – A jak ty się teraz czujesz?
– Teraz? Sam nie wiem…
Leo doskonale wie, jak się czuje, ale nie potrafi powiedzieć, czy czuje się dobrze.
– …właściwie to dobrze.
Prawda jest taka, że czuje się jakiś taki dziwnie radosny. A przecież nie powinno tak być. Co ma czuć, jeśli ciągle ma przed oczami widok zakrwawionej matki, która próbuje uciec, żeby uratować życie?
– Wasza mama opowiedziała mi, co się stało.
Znowu gada. Głos ma poważny. Chce coś od niego wyciągnąć. Zaraz zacznie go wypytywać.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
O tym, co się wydarzyło, nie powie ani słowa. Nikomu. To tylko pogorszy sytuację.
– O czym nie chcesz rozmawiać?
– O tym, co pani chce wiedzieć… o tym, co zrobił tata.
Jej ręka nadal spoczywa na jego ramieniu.
– Twoja mama nie musiała mi nic opowiadać, sama się domyśliłam. Widziałam, jakie ma obrażenia. Za to opowiedziała mi, co zrobiłeś ty i jaki byłeś dzielny. To dzięki tobie zdołała stąd uciec.
Leo czuje, jak wszystko z niego uchodzi, chociaż wcale nie jest na to przygotowany.
Dudnienie w głowie ustaje i ulatnia się. To, co było do tej pory „łagodne” i „radosne”, opuszcza jego członki, mięśnie i myśli. Czuje, że zaraz się rozpłacze, że to, co go do tej pory rozpierało, znajdzie za chwilę ujście. Ale on się nie podda. Za nic w świecie. Jeśli teraz się rozpłacze, i to w jej obecności, wszystko przepadnie.
Wstaje i idzie do kuchni, ale kobieta nie odpuszcza, rusza za nim. Na stole nadal stoi jedzenie, którego nie zdążyli zjeść. Jest już zimne. Leo chwyta garnek za rączkę i otwiera piekarnik. Sto pięćdziesiąt stopni chyba wystarczy?
– Gdzie jest tata?
Głos ma silny, chwila słabości minęła.
– Już tu nie wróci.
– Rozumiem. Ale ja pytałem, gdzie teraz jest.
– Na policji.
– Aresztowali go?
– Tak…
Leo widzi jej oczy. Tak właśnie wyglądają kuratorki z opieki społecznej, które uważają, że chłopcy w jego wieku nie powinni znać słowa „areszt”.

 
Wesprzyj nas