“Polacy są najlepsi” to wspomnienia Kanadyjczyka, asa myśliwskiego walczącego wspólnie z polskimi pilotami ze słynnego Dywizjonu 303 w Bitwie o Anglię.


Polacy są najlepsiW sierpniu 1940, w stopniu kapitana, Johnny Kent został przydzielony do 303 Dywizjonu Myśliwskiego Warszawskiego im. Tadeusza Kościuszki na stanowisko dowódcy eskadry „A”. Niezadowolony z przydziału wypowiedział, w oparciu o rozpowszechnione wówczas opinie, zdanie: Chciało mi się krzyczeć! O polskim lotnictwie wojskowym wiedziałem tylko tyle, że zostało zniszczone w ciągu zaledwie dwóch dni

Nie spodziewał się zbyt wiele po tej bandzie dzikusów – przymusowo uziemieni, zamiast Niemców, podbijali Brytyjki i lokalne puby, nie przejmując się nieznajomością angielskiego. Gdy wreszcie pozwolono im latać – pierwsze zestrzelenie było efektem samowolnego wyłamania z szyku.

Rozwalają wszystko, co wejdzie im w drogę. Uwielbiają strzelać do szkopów i traktują to jako świetny ubaw – przyznał osłupiały Kentowski. Zachwycony polską brawurą zaczął uczyć się języka polskiego, przyjął jako osobisty emblemat polskiego orła na tle kanadyjskiego klonowego liścia, a brytyjskiego oficera, który nie wstał do polskiego hymnu, położył jednym uderzeniem pięści.

Johnny Kent na czele eskadry walczył do 18 grudnia 1940, między innymi w bitwie o Anglię. Latał na samolotach Hawker Hurricane i Supermarine Spitfire. W kwietniu 1941 wyznaczony został na stanowisko brytyjskiego dowódcy 1 Polskiego Skrzydła Myśliwskiego. W październiku 1941 został odznaczony najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym, Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari.

21 lat w lotnictwie wojskowym miało swoją cenę. Nieudane związki z kobietami, trudne relacje z dziećmi oraz alkohol pozwalający oswoić powracające koszmary.

Dopiero po śmierci John Kent mógł wrócić tam, gdzie czuł się najlepiej, do swoich Polaków – jego prochy rozsypano nad bazą myśliwską RAF w Northolt.

John Alexander Kent, przydomek “Johnny Kentowski” (ur. 23 czerwca 1914 w Winnipeg, zm. 7 października 1985) – Kanadyjczyk, pułkownik pilot Królewskich Sił Powietrznych (ang. Group Captain Royal Air Force), as myśliwski. Pułkownik Johnny Kent otrzymał wiele odznaczeń: Zaszczytny Krzyż Lotniczy (DFC), Krzyż Sił Powietrznych i najwyższe polskie odznaczenie wojskowe – Krzyż Virtuti Militari. Zmarł w 1985 roku, w wieku 71 lat.

Johnny Kent
Polacy są najlepsi. Wspomnienia Kanadyjczyka z Dywizjonu 303
Przekład: Wojtek Matusiak
Wydawnictwo Bellona
Premiera: 17 sierpnia 2017
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 
 

Polacy są najlepsi


Przedmowa

General sir Keith Park GCB KBE MC DFC

Ta książka mogłaby być dedykowana lordowi Dowdingowi, który przez trzy lata, bezpośrednio przed wybuchem II wojny światowej, kładł fundamenty lotnictwa myśliwskiego RAF. Jego dalekowzroczność i oddanie tej pracy, podobnie jak moralna odwaga, uniemożliwiły roztrwonienie dorobku brytyjskich myśliwców w imię przegranej sprawy, jaką była kampania francuska, już w maju 1940 roku skazana na porażkę.
W lipcu 1940 roku Anglia była poważnie zagrożona inwazją, otwarcie planowaną przez Hitlera. Anglia, która od 800 lat nie padła ofiarą inwazji, a ostatnie takie zagrożenie miało miejsce, gdy wojska Napoleona skoncentrowały się wzdłuż francuskich wybrzeży kanału La Manche. Teraz Niemcy, chcąc wylądować w Anglii, musieli najpierw zniszczyć lotnictwo myśliwskie RAF, żeby umożliwić swojej armii sforsowanie kanału La Manche. A działo się to w czasie, gdy armia brytyjska dopiero się podnosiła po ewakuacji z Dunkierki.
Oddając hołd roli odegranej przez Autora, muszę wspomnieć o polskich pilotach 303 Dywizjonu Myśliwskiego. Ich duch walki stał się legendarny nawet wśród ludzi tak odważnych, jak brytyjscy piloci myśliwscy. Polacy walczyli z lekkomyślną rezygnacją, bo ich misją była zemsta za brutalne zniszczenie ich ojczyzny przez niemieckie dywizje pancerne i bombowce nurkujące – Sztukasy(14).

(14) Sztukasy– tak potocznie nazywano niemieckie bombowce nurkujące Junkers Ju 87 od niemieckiego określenie Stuka (wym. sztuka), będącego skrótem słowa Sturzkampfflugzeug (bombowiec nurkujący).

W czasie Bitwy o Anglię trzymałem mojego Hurricane’a na lotnisku Northolt, z którego na co dzień działał polski Dywizjon 303. Dzięki temu kilkakrotnie byłem świadkiem, jak objawiała się zapalczywość Polaków, kiedy dostawali rozkaz przechwycenia wroga. Przy innych okazjach widywałem polskich pilotów lądujących po walce i entuzjastycznie opowiadających o akcji. Moi mechanicy z RAF-u mówili mi, że wielokrotnie polskie myśliwce wracały obryzgane krwią wroga, bo z tak bliska walczyli z Niemcami.
Nigdy nie należy zapominać, że ta historyczna bitwa nie mogłaby być wygrana bez poświęcenia i odwagi ludzi z personelu naziemnego (w tym kobiecej służby pomocniczej WAAF), obsługujących Spitfire’y i Hurricane’y pomimo ciężkich bombardowań lotnisk za dnia, a często i w nocy.
Z lektury tej świetnej relacji o Bitwie o Anglię wynika, że w sierpniu i wrześniu 1940 roku dywizjonom myśliwskim często rozpaczliwie brakowało nowych pilotów, a przyczyną tego było złe planowanie w Ministerstwie Lotnictwa. Dzięki wspaniałej pracy lorda Beaverbrooka jako ministra produkcji (lotniczej), moje dywizjony myśliwskie nigdy nie cierpiały na niebezpieczny niedostatek Hurricane’ów czy Spitfire’ów.
Johnny Kent napisał bardzo realistyczną, ale nie ostentacyjną relację ze swojego życia w RAF-ie, a zwłaszcza z tych ekscytujących chwil, kiedy w 1940 roku prowadził słynny polski Dywizjon 303 do boju przeciwko zdecydowanie przeważającym siłom wroga. Mogę szczerze polecić tę książkę Czytelnikom, tym młodym i tym w dojrzałym wieku.
Keith Park, generał.

[ . . . ]

Ludzkie koszty bohaterstwa

Alexandra Kent

W 1942 roku, po odwiedzeniu baz lotniczych i rozmowach z pilotami, David Cecil zawarł w swoim eseju, zamieszczonym w książce Rothensteina Men of the RAF (Ludzie RAF-u), następującą konkluzję:


Być może bohaterstwo jest elementarnym atrybutem ludzkiej natury i jako takie zawsze wymyka się analizie. Lepiej zaakceptować je jako fakt, na szczęście nie tak rzadki, jak można by oczekiwać, i ofiarować mu, z pokorą, hołd naszego podziwu. Podziwu podszytego smutkiem – bo nie można zapominać, że pomimo blasku, który otacza je aureolą, wojna lotnicza jest straszną rzeczą. Zadaniem lotnika jest zniszczenie; ceną tego, aż nazbyt często, jest śmierć, okaleczenie lub szaleństwo. Ukrywanie jej prawdziwego charakteru w idealizującej otoczce uczuć jest równie szokujące, co niedorzeczne.
 

Jako córka człowieka, którego wizerunek stał się niemal ikoną Bitwy o Anglię, jestem świadoma tego, że jego życie zostało podzielone na dwie kategorie: publicznie prezentowany profil niezłomnego pilota i prywatną rzeczywistość normalnego człowieka, niewolnego od słabości. Przedstawiając ostatni rozdział życia mojego ojca, chciałabym pokazać, że za tymi bohaterskimi czynami, z powodu których stał się sławny, krył się poraniony człowiek.
Martin Francis w swoim studium poświęconym wojennemu RAF-owi, zatytułowanym The Flyer, zauważa, że choć odsetek załamań psychicznych w okresie wojny był zaskakująco niski, to wspomnienia pilotów rejestrują skutki wyczerpującego udziału w tej śmiertelnej walce. Tony Bartley napisał w Smoke Trails in the Sky:


Na początku byliśmy zdrowi i nieustraszeni.
Pod koniec byliśmy starzy i zmęczeni, i wiedzieliśmy, co to jest strach.
 

W owym czasie mój ojciec znakomicie wytrzymywał wysiłek walki. Ale tuż po Bitwie o Anglię napisał w liście do właścicieli pubu „White Hart Inn” w Brasted o tym, jak piloci próbowali poradzić sobie ze stresem walki:


Ci z nas, którzy służyli jako piloci myśliwscy w Biggin Hill podczas Bitwy o Anglię, byli poddawani o wiele większemu napięciu nerwowemu, niż któremukolwiek z nas się wtedy wydawało, i podświadomie próbowaliśmy ignorować fakt, że przy kolacji było nas mniej niż przy śniadaniu. Naturalnie, próbowaliśmy wyprzeć ze świadomości fakt, że ponosimy straty. Tak jak próbowaliśmy zignorować to, że następną stratą możemy być my sami!
Aby sobie pomóc, szukaliśmy rozrywek. Trudno było je znaleźć, ale my, w Biggin Hill, mieliśmy to szczęście, że o parę minut jazdy, w miasteczku Brasted, był niezwykle atrakcyjny pub o nazwie „The White Hart”. Prowadził go przemiły człowiek wraz ze swoją żoną, Teddy i Kath Prestonowie. Byli zawsze w gotowości, okazując nam prawdziwą sympatię i zrozumienie, co łagodziło presję odczuwaną przez pilotów – mających w większości po około dwudziestu lat – a tym samym nieśli nam ogromną pomoc. W ten sposób bezpośrednio pomagali nam wygrać Bitwę o Anglię.
 

Dla ludzi takich jak on, pub miał odgrywać kluczową rolę w radzeniu sobie z problemami. Było to jedno z niewielu miejsc oferujących komfort, relaks, a może i zapomnienie, pozwalając oderwać się od codziennych zagrożeń: nie tylko śmierci, ale także – niewykluczone, że bardziej przerażającej – możliwości koszmarnego okaleczenia, oszpecenia i wynikającego stąd odrzucenia społecznego. Na przykład polski dowódca Dywizjonu 303, Zdzisław Krasnodębski, 6 września 1940 roku doznał tak poważnych oparzeń, że już nigdy potem nie latał bojowo. List mojego ojca sugeruje, że właściciele pubu byli kimś w rodzaju duszpasterzy dla młodych pilotów, którzy tak nagle znaleźli się daleko od rodzinnych stron, skazani na tę ciężką próbę.
Pojedynki, które ci piloci staczali w powietrzu, były pozbawione anonimowości, jaka cechowała większość działań podczas tej wojny. W wywiadzie radiowym dla BBC, udzielonym w 1940 roku, ojciec opisuje moment, w którym jego wzrok napotkał wzrok niemieckiego pilota, zanim go zabił:


Gdy tak pędziliśmy sobie naprzeciw, wyraźnie widziałem pilota, patrzącego prosto na mnie. Minęliśmy się o kilka stóp.
 

Niemiecki samolot uderzył w ziemię, pozostawiając tylko ziejącą dziurę.


Widziałem brytyjskich żołnierzy, biegnących do leja, jaki po nim został, i patrzących w głąb. Potem pomachali do mnie i pokazali kciukami gest zwycięstwa.
 

Jakkolwiek słuszna i szlachetna nie byłaby sprawa, o którą się walczy, nie jest łatwo pogodzić spojrzenie w oczy człowieka, a zaraz potem zabicie go, z normami przyzwoitości, według których wychowała się większość pilotów myśliwskich.
W swoich wspomnieniach mój ojciec pisze także o napięciu wynikającym z funkcjonowania w dwóch spolaryzowanych rzeczywistościach:


To była dziwna strona tej wojny powietrznej w Europie: jednego dnia człowiek mógł być w ogniu walki, nazajutrz spacerował po Windsorze w atmosferze całkowicie oderwanej od wojny, a kolejnego dnia znowu w boju. Ta odrealniona sytuacja miała, jak sądzę, dwa główne skutki. Jednym było bardzo silne napięcie nerwowe, przez najbardziej dobitne, choć podświadome, ukazanie, czym konkretnie ryzykujesz. […] Wieczorem [pilot myśliwski] mógł się bawić w londyńskim nocnym klubie, a nazajutrz przed obiadem być już w rękach wroga.
 

Ta surrealistyczna sytuacja musiała jawić się im jako jeszcze bardziej odrealniona ze względu na status narodowych celebrytów, jakim piloci myśliwscy, zwłaszcza Polacy, się cieszyli, adoptowani(107) jak maskotki przez kobiety brylujące w towarzystwie.

(107) W okresie wojny powszechny był zwyczaj „adoptowania” całych jednostek lotniczych przez eleganckie damy z wyższych sfer.

Ci mężczyźni obracali się między nocnymi klubami Londynu a szarpiącym nerwy mozołem walk powietrznych. Podczas swoich wizyt w Instytucie Sikorskiego usłyszałam niejedną anegdotę o tym, jak to po nocnych imprezach piloci często jeszcze rano mieli w sobie tyle alkoholu, że personel naziemny musiał ich wkładać do kabiny i próbował otrzeźwiać tlenem, zanim pozwolono im startować do walki. Moja siostra nie pamięta, czy to od matki, czy od samego ojca słyszała opowieść, jak kiedyś alkohol umożliwił mu pokonanie paraliżującego lęku przed załamaniem.


Opisał lądowanie po szczególnie wstrząsającym locie, kiedy nie był w stanie poruszyć nogami. Pamiętając o piersiówce, którą zawsze nosili przy sobie, pociągnął z niej łyk i po chwili znów mógł funkcjonować.
 

Kwestionowanie norm

Czas wojny rozmył różnice wynikające z pochodzenia klasowego i etnicznego, bo wszyscy jednoczyli się w obliczu wspólnego wroga. Intensywność emocjonalna tego zjawiska wzrastała jeszcze wskutek nagłych zdarzeń z pogranicza życia i śmierci. 7 kwietnia 1941 roku mój ojciec napisał w kronice Dywizjonu 303:


Najlepsze życzenia i wszelkiego szczęścia, jakie jest na świecie, dla najwspanialszego dywizjonu, jaki istnieje na świecie, z głębokim podziękowaniem za utrzymanie mnie przy życiu i nauczenie mnie, jak walczyć podczas pamiętnej „Bitwy o Anglię”.
Za spotkanie w Warszawie!
John Kentoffski
 

Jednak w powojennej Anglii ten etos koleżeństwa szybko ustąpił miejsca przywróconej hierarchii i wynikającym z niej różnicom. Polityczne machinacje sprawiły, że do spotkania w Warszawie, którego tak pragnął mój ojciec, nigdy nie doszło. Wielka Brytania ponownie stała się nietolerancyjna dla obcokrajowców, także tych, którzy walczyli ramię w ramię z jej żołnierzami, kobiety miały wrócić do swoich domowych zajęć, a pochodzenie klasowe ponownie stało się ważnym źródłem pozycji społecznej.
Wolność i egalitaryzm, braterstwo i poczucie misji, tak ważne w okresie wojny, zostały zastąpione przez monotonne procedury i konkurencję.
Jednak gdy wielu bohaterów na pozór ulegało temu wygodnemu wymazaniu ze społecznej świadomości, osoba białego brytyjskiego dżentelmena – pilota myśliwskiego – nadal urzekała opinię publiczną lat powojennych. Do pewnego stopnia mogło to być zainspirowane zdolnością Bigglesa(108) do nieustannego wymyślania siebie od nowa, ale apetyt entuzjastów na wspomnienia asów przestworzy wydawał się nienasycony.

(108) James Bigglesworth, znany pod przezwiskiem „Biggles”, to kultowa brytyjska postać literacka – niezwykle odważny lotnik, walczący podczas obu wojen światowych oraz przeżywający liczne przygody w czasach pokoju.

 
Wesprzyj nas