Martyna Wojciechowska odwiedziła Kraków z okazji 13 Targów Książki, podczas których spotkała się ze swoimi wielbicielami. Długość kolejki jaka ustawiała się do jej stolika nie pozostawia żadnych złudzeń: to właśnie Ona była gwiazdą najbardziej oczekiwaną przez publiczność. Nie ma się czemu dziwić – to właśnie dzięki Martynie dokonuje się właśnie w Polsce mała społeczna rewolucja.
Najpierw prezenterka, później dziennikarka, a nade wszystko podróżniczka – różne były koleje losu Martyny Wojciechowskiej. Szerokiej publiczności pokazała się prowadząc programy motoryzacyjne i rozrywkowe w telewizji TVN. To był dopiero początek jej niezwykłej kariery, która z czasem stała się bacznie śledzona przez miliony Polaków. Jej ukoronowaniem stało się mianowanie Martyny redaktor naczelną polskiej edycji magazynu National Geographic. Kobieta? Na takim stanowisku?! Wielu, z trudem kryjąc zazdrość, powątpiewało czy to zasadny wybór, ale wydawca tego prestiżowego czasopisma nie miał wątpliwości: właściwa osoba znalazła się na właściwym miejscu. Nie tylko miała, już wtedy, na swoim koncie mnóstwo podróżniczych doświadczeń, ale też łączyła je z niezwykle cenną umiejętnością popularyzacji, to zaś jest główną misją pisma założonego przez powstałe w 1888 roku Towarzystwo National Geographic. „Rozwijać i upowszechniać wiedzę geograficzną” – oto ich motto. Nie da się przeoczyć faktu, że całą aktywność zawodową Martyny Wojciechowskiej właśnie tym mottem da się w uproszczony sposób opisać. Martyna eksploruje świat, ale zdobytych doświadczeń i wiedzy nie zatrzymuje dla siebie, tylko dzieli pomiędzy wszystkich zainteresowanych, a dodatkowo czyni to w sposób jasny i przystępny.
Same zalety! Ten przypadek pozostawiał oponentom niewielkie pole manewru, doprawdy nie sposób było znaleźć powód do krytykowania. Ten znalazł się, gdy Martyna Wojciechowska, będąca mamą maleńkiej Marysi, utknęła w śnieżnej zamieci podczas wyprawy na Mount Vinson, najwyższy szczyt Antarktydy. Naraz jej projekt „Korona Ziemi” znalazł się na ustach wszystkich, ale nie z powodu jego walorów edukacyjnych, ale dlatego, że połowa kraju poczuła się w obowiązku wyrazić oburzenie: „jak kobieta może zostawić dziecko i wyjechać na niebezpieczną wyprawę?” – grzmieli poruszeni obserwatorzy obnażając tym samym stan równouprawnienia, pojęcia dość abstrakcyjnego, w Polsce. Przez kilka dobrych dni zastanawiano się po pierwsze czy Martynie uda się przetrwać, odciętej od świata, w sytuacji gdy stworzenie misji ratunkowej było niemożliwe ze względu na katastrofalne warunki pogodowe, a po drugie: czy „zrozumie swoje błędy” i po powrocie stanie się usłużną kurą domową tak, jak każda kobieta powinna.
Na szczęście wróciła i na szczęście nie zrozumiała! Jej reakcji wyczekiwały w napięciu tysiące kobiet, które chciały się dowiedzieć: Martyna ugnie się czy nie ugnie pod pręgierzem opinii publicznej? Nie ugięła się czyniąc dla sytuacji kobiet w kraju więcej niż może przepis czy ustawa. Kobiety patrzą na nią z wdzięcznością, bo pokazuje swoim przykładem jak w rzeczywistości, a nie w pięknych deklaracjach, powinno wyglądać równouprawnienie. Kiedy mężczyzna wyrusza zdobywać świat, a w domu zostają dzieci, to nazywa się go bohaterem i podziwia jego dokonania. Nikt nawet nie zająknie się na tematy związane z rodziną. Mężczyźnie wolno i większość osób uważa to za zupełnie naturalne. A co wolno kobiecie?
Martyna Wojciechowska podjęła się już niejednej trudnej misji, więc nie cofnęła się przed znalezieniem odpowiedzi i na to pytanie. Właśnie ukazała się książka, która stanowi odpowiedź, choć jednocześnie pozostawia zagadnienie otwartym. „Kobieta na krańcu świata” – cykl programów telewizyjnych i książka wydana nakładem National Geographic G+J Książki to zbiór historii kobiet z różnych krańców świata. Nie, to nie są sielskie bajeczki o zwyczajach mieszkanek egzotycznych krajów. Martyna pokazuje prawdziwe życie nie unikając kwestii trudnych czy drażliwych, ale też – gwoli rzetelności dziennikarskiej – nie wartościuje ich pozostawiając przekaz wystarczająco czytelnym dla odbiorcy.
O tym, że owijania w bawełnę nie będzie dowiadujemy się już z napisanego przez Martynę wstępu do książki, stanowiącego krótkie podsumowanie sytuacji kobiet na naszym globie. Jak często padają ofiarami przestępstw, których winowajcy nigdy nie są ukarani, jak rzadko mają prawo głosu, ba – prawo do życia! Gdyby ktoś chciał się łudzić, że dane te dotyczą wyłącznie jakichś głęboko niecywilizowanych krajów, to szybko się rozczaruje – w zestawieniu nie zabrakło też Europy, Polski. Ale nie moralizatorstwo jest celem tej książki tylko rzetelne ukazanie różnorodności, która w skali świata jest ogromna. Zaś cechą łączącą wszystkie bohaterki zaprezentowane przez Martynę jest wielka siła charakteru niezależna od tego w jakich okolicznościach postawił je los.
Już pierwsza z przedstawionych historii jest zarazem zajmująca i mrożąca krew w żyłach: Martyna opowiada nam o Carmen Rojas z Boliwii, która jest przykładną matką dwójki dzieci, ma na utrzymaniu też swoją matkę i babcię, a poza tym… jest zapaśniczką. Poza codzienną ciężką pracą ćwiczy chwyty, pady i ciosy, by wystąpić w brutalnym zapaśniczym show zdominowanym przez mężczyzn. Nieco milszym otoczeniem wydaje się początkowo spotkanie z wenezuelskimi królowymi piękności. Czytelnik zwabiony zdjęciami przecudnej urody kobiet na chwilę osłabia swą czujność, by po chwili dojść do przekonania, że i to świat pełen bólu i udręki, tylko w zupełnie innym wydaniu. Jacqueline Aguilera, Miss World 1995 i Elvira Ibanez z Wenezueli opowiedziały Martynie o katordze operacji plastycznych, której poddają się kandydatki na miss, o rywalizacji na którą są skazane i presji otoczenia, pod którą muszą żyć od wczesnego dzieciństwa – w kraju, gdzie dla kobiety uroda jest obowiązkiem. One tej presji uległy, ale za to temu, co twierdzi otoczenie nie poddała się Edith Tripel z Argentyny. Gaucha czyli kobieta-kowboj, udowadnia mężczyznom twierdzącym, że to zajęcie nie dla kobiet, że jest wprost przeciwnie. Świetnie jeździ konno zawstydzając swoimi umiejętnościami niejednego gaucho-mężczyznę. O tym, że kobieta może podjąć się nietypowego zajęcia zaświadcza też Daphne Sheldrick z Kenii, która prowadzi schronisko dla osieroconych słoni. Całe życie poświęciła ratowaniu dzikich zwierząt – dziś jako 75 letnia wdowa jest przybraną matką młodych słoniątek.
Kolejna z bohaterek przedstawionych przez Martynę to Raisiua z Namibii – świeżo poślubiona żona. Ma około 14 lat i tylko jedno marzenie – posiadanie wystarczającej liczby kóz, by nigdy nie była głodna. Natomiast Wache Musa i Maryam Omar z Tanzanii to dwie żony jednego męża. Gospodynie domowe, wierne tradycji, robią to, co do nich należy, nie sądzą, żeby mogło być inaczej i nie uważają też, żeby zamiana tradycji w ogóle była właściwa – przyjmują ją jako coś oczywistego i naturalnego. Podobnie jak Bien Thi Nguyen z Wietnamu, która od urodzenia mieszka na łodzi. Tu hoduje ryby, wychowuje dwóch synów i marzy o domu na lądzie. A na lądzie Martyna spotka kobiety saperów z Kambodży, które za 200 dolarów miesięcznie igrają z życiem, ryzykując kalectwem, depresją, bólem. Ich zadaniem jest rozminowanie Kambodży – praca na lata, bo w ziemi wciąż spoczywa około 6 milionów min. Czy to praca odpowiednia dla kobiet? Nikt tu nawet nie szuka odpowiedzi.
W Polsce (choć nie tylko!) potrzeba było takiego programu, takiej książki jak „Kobieta na krańcu świata”. Może ona stać się z powodzeniem dla tych wszystkich, którzy nie ustają w utyskiwaniu na złe warunki, złe okoliczności, perspektywy, na cokolwiek – byleby znaleźć jakikolwiek dobry powód do uzasadnienia swoich porażek. Martyna i jej bohaterki udowadniają, że każdy czas, każde miejsce i każde warunki są odpowiednie dla ludzi, którzy nie boją się brać życia we własne ręce i odnosić zwycięstw także tam, gdzie otoczenie skazuje je z założenia na porażkę. Na przykład tylko dlatego, że urodziły się kobietami.
Tomasz Orwid
Martyna Wojciechowska – Kobieta na krańcu świata