“Wrota obelisków”, kontynuacja obsypanej nagrodami „Piątej Pory Roku”, to literatura dojrzała i skłaniająca do refleksji nad kruchością życia na naszej planecie. W powieści nie brak także odniesień do współczesności i bieżących problemów społecznych.


“Piąta pora roku” N.K. Jemisin zrobiła duże wrażenie na jurorach kilku ważnych nagród w świecie literatury science-fiction i fantasy (SFF), zauroczyła również czytelników, którzy określali ją jako jedną z najlepszych powieści SFF ostatnich lat. Autorka pokazała w niej, że w świecie wyeksploatowanych tematów i szablonowych fabuł wciąż można stworzyć opowieść oryginalną, pełną nowych pomysłów, umieszczoną w interesująco wykreowanym i spójnym świecie.

Po znakomitej “Piątej porze roku” niektórzy mieli obawy, że Jemisin może dotknąć dość częste “przekleństwo drugiego tomu”, zastanawiali się, czy autorka sprosta presji i czy nie obniży poziomu swojej twórczości. Na szczęście Jemisin udało się uniknąć standardowych błędów i czytelnicy otrzymali tom nie odbiegający poziomem od poprzednika. Choć kontynuacja różni się od “Piątej pory roku” pod względem tempa akcji, to można odnieść wrażenie, że autorka zaplanowała cały cykl z wyprzedzeniem. Fabuła jest spójna, powieściowy świat wykreowany precyzyjnie, nie ma tu miejsca na przypadkowe zdarzenia, widać zamysł rozwoju postaci, a czytelnik otrzymuje stopniowo kolejne elementy układanki, które na koniec cyklu zaplanowanego na trzy tomy powinny dać pełny obraz tej historii.

Cykl “Pęknięta Ziemia” jawi się jako ciemny i mroczny, przedstawiający trudy, cierpienia i emocjonalne doświadczenia głównych bohaterów, którzy zaznają dyskryminacji i okrucieństwa. Muszą przy tym stawić czoła negatywnym aspektom brutalnego świata, w którym przyszło im żyć, a siłą napędową ich działań stanie się chęć zemsty.

Druga część opowieści, “Wrota obelisków”, kontynuuje historię głównych bohaterów – Essun i jej córki Nassun, wokół których rozwija się fabuła. Akcja powieści w porównaniu z “Piątą porą roku” wyraźnie spowalnia, mniej jest spektakularnych wydarzeń, autorka bardziej skupia się na dopowiadaniu kolejnych fragmentów z dziejów świata, wyjaśnianiu motywacji i przeszłości postaci, których rola wcześniej była niejasna, wreszcie sporo miejsca poświęca zmianom psychologicznym, których doświadczają bohaterowie pierwszoplanowi.

W warstwie fabularnej – po gwałtownych, apokaliptycznych i destrukcyjnych wydarzeniach pierwszej księgi, gdy rozpoczyna się Sezon Śmierci i Niszczenia, Ziemia pogrąża się w chaosie, a bezlitosny świat popycha tych, którzy przeżyli kataklizm do niszczenia, mordowania i wszelkich działań zapewniających szansę na przetrwanie.

Zastosowany sposób narracji – prowadzona jej równolegle i naprzemiennie, z punktu widzenia głównych bohaterek – matki i córki, a także postaci, które odgrywają znaczącą rolę w całym cyklu: Hoi – zjadacza kamieni, Stróża Schaffa czy Alabastra, sprawcy katastrofy na skalę globalną, pozwala czytelnikowi na poznawanie fabuły z różnych punktów widzenia. A ponieważ każda z postaci dysponuje specyficznymi mocami, ich opanowanie i nauka odpowiedzialności w korzystaniu z nich staje się ważnym elementem opowieści.

W tomie “Wrota obelisków” Essun znajduje się w podziemnym mieście Castrima, pielęgnując swojego rannego towarzysza Alabastra, który złamał kontynent na pół i wywołał najbardziej niszczący sezon w dziejach Ziemi. Uczy się przy tym kontrolować swoją moc, a także rośnie w niej pragnienie zemsty.

Pewną niespodzianką jest rozwój córki Essun, Nassun, porwanej przez swojego ojca Jiję, który nie chce przyjąć do wiadomości rosnących mocy dziecka. Nassun, która wciąż chce, by ojciec kochał ją jak poprzednio, staje przed dylematami rodem z brutalnego świata dorosłych i będzie musiała dokonać niełatwych wyborów. Jej związek ze Strażnikiem Schaffą, znanym już z „Piątej Pory Roku”, staje się znaczącym wątkiem tej historii, i, jak można się domyślać, odegra główną rolę w ostatnim tomie cyklu.

Cykl “Pęknięta Ziemia” to bardzo złożona historia, zajmująco opowiedziana i osadzona w precyzyjnie wykreowanym świecie.

Cykl “Pęknięta Ziemia” to bardzo złożona historia, zajmująco opowiedziana i osadzona w precyzyjnie wykreowanym świecie. Autorka stawia w nim pytania o etyczne granice w walce o przeżycie, podnosi kwestie odpowiedzialności władzy za dobro społeczności, szuka granic tolerancji dla odmienności i punktuje skutki wyrzucania poza nawias z powodu innych poglądów.

To piękna, choć brutalna, a przy tym zaskakująca opowieść o woli przetrwania, egoizmie prowadzącym do zguby nie tylko własnej, o egzystencji wyrzutków i ich tułaczce bez nadziei na lepsze jutro. Dzieło Jemisin, o ile utrzyma poziom dwóch pierwszych tomów, ma szansę stać się jednym z najlepszych dzieł SFF dekady. Tomasz Wojciechowski

N. K. Jemisin, Wrota obelisków, Przekład: Jakub Małecki, Wydawnictwo SQN, Premiera: 14 czerwca 2017
 
 

N. K. Jemisin
Wrota obelisków
Przekład: Jakub Małecki
Wydawnictwo SQN
Premiera: 14 czerwca 2017
 

1
Nassun, na skałach

Hmm. Nie. Źle to opowiadam.
W końcu każdy jest sobą, ale również innymi. To relacje z otoczeniem nadają naszemu istnieniu ostateczny kształt. Ja jestem sobą i ty jesteś sobą. Damaya była sobą oraz rodziną, która ją odrzuciła, oraz ludźmi z Fulcrum, którzy ociosali ją w ostateczną formę. Sjenit była Alabastrem oraz Innonem, oraz ludźmi z biednego Allia i Meov. Teraz ty jesteś Tirimo oraz brudnymi od popiołu wędrowcami, oraz twoimi martwymi dziećmi… a także tym jednym, które jeszcze żyje. I które odzyskasz.
Nic tu nie zdradzam. W końcu jesteś Essun. Wszystko to już wiesz. Prawda?
Pora zatem na Nassun. Nassun, która w chwili końca świata ma zaledwie osiem lat.
Nie wiadomo, o czym myślała mała Nassun, kiedy pewnego popołudnia wróciła do domu z praktyk i znalazła na podłodze swojego martwego brata, nad którego zwłokami stał jej ojciec. Możemy sobie wyobrażać, co wtedy pomyślała, co poczuła i co zrobiła. Możemy spekulować. Nie będziemy jednak wiedzieć. Być może tak jest lepiej.
Oto co wiem na pewno: wspomniałem o praktykach, prawda? Nassun szkoliła się na mędrczynię.
Bezruch i samozwańczych strażników skałowiedzy łączy dziwna relacja. Istnieją podania, z których wynika, że mędrcy funkcjonowali już za czasów mitycznego Sezonu Kruszenia. To ten, w którym emisja jakiegoś gazu sprawiła, że przez kilka lat wszystkie dzieci rodzące się na Arktyce miały kości pękające pod wpływem najlżejszego dotknięcia i garbiły się, dorastając – jeśli w ogóle dorastały. (Archeomeci z Yumenes od wieków zastanawiają się, czy przyczyną tamtego zjawiska był stront, czy arszenik, i czy w ogóle należy kwalifikować je jako Piątą Porę Roku, skoro ucierpiało zaledwie kilkaset tysięcy słabych, bladych i drobnych barbarzyńców z północnych tundr. Choć to właśnie wtedy mieszkańcy Arktyki zyskali opinię słabych). Miało to miejsce około dwudziestu pięciu tysięcy lat temu, tak przynajmniej twierdzą sami mędrcy, jednak wielu uważa, że to jawne kłamstwo. Tak naprawdę mędrcy istnieli w Bezruchu już wcześniej. Dwadzieścia pięć tysięcy lat temu stali się po prostu prawie bezużyteczni.
Nadal tutaj są, choć zapomnieli już, ile zapomnieli. W jakiś sposób porządek, w którym istnieją – jeśli można to tak nazwać – przetrwał siedem Uniwersytetów uznających ich pracę za wątpliwą i prawdopodobnie niedokładną, a także rozmaite rządy podkopujące ich wiedzę za pomocą propagandy. I oczywiście wszystkie Sezony. Dawniej mędrcy wywodzili się wyłącznie z jednej rasy o nazwie Regwo – byli to mieszkańcy Zachodniego Wybrzeża o czerwonawej skórze i czarnych ustach, którzy wiedzę o historii czcili w taki sam sposób, w jaki ludzie z mniej niebezpiecznych epok czcili bogów. Wykuwali mądrości kamienia w zboczach gór sięgających nieba, tak aby wszyscy mogli widzieć je i korzystać z wiedzy niezbędnej do przetrwania. Niestety: w bezruchu górę może zniszczyć każdy rozwrzeszczany noworodek górotwór. Zniszczenie ludzi wymaga tylko odrobinę więcej wysiłku.
Mędrcy nie należą już zatem do Regwo, ale większość z nich barwi sobie usta na czarno, aby czcić pamięć tamtej rasy. Dziś po tym właśnie można rozpoznać mędrca: po czarnych ustach, naręczach polimerowych tablic, a także po wyświechtanych ubraniach i braku prawdziwego nazwiska wspólnotowego. Mędrcy nie są jednak bezwspólnotowi. W czasie Sezonu teoretycznie mogliby wrócić do swoich macierzystych wspólnot, jednak ich funkcja wymaga od nich dalekich wędrówek i najczęściej powrót po prostu nie ma sensu. W praktyce wiele wspólnot przyjmuje ich, również w czasie Sezonu, ponieważ nawet najspokojniejsze społeczności potrzebują jakiejś rozrywki w długie i chłodne noce. Z tego względu większość mędrców kształci się w jakiejś dziedzinie sztuki – na przykład w muzyce albo w komedii. Przejmują również obowiązki nauczycieli i opiekunów młodzieży w czasach, kiedy nikt inny nie może się tym zajmować, a co ważniejsze, stanowią żywy dowód na to, że niektórym udało się przetrwać całe wieki. Potrzebuje tego każda wspólnota.
Mędrczyni, która przybyła do Tirimo, nazywa się Renthree Mędrczyni Kamień. (Wszyscy mędrcy przyjmują nazwisko wspólnotowe Kamień oraz nazwę tej rzadko występującej kasty Mędrców). Jest w zasadzie nieistotna, ale istnieje powód, dla którego powinnaś o niej wiedzieć. Kiedyś nazywała się Renthree Piastunka Tenteek, ale było to, zanim jako młoda dziewczyna zakochała się w mędrczyni, która przybyła do Tenteek i ją uwiodła, uwalniając od nudnego życia kowalki szkła. Gdyby Sezon rozpoczął się przed jej odejściem, jej życie stałoby się nieco bardziej interesujące, ponieważ zadania Piastuna w takich okresach są jasno określone – być może to też przyczyniło się do jej ucieczki. A może był to po prostu wynik szalonej, młodzieńczej miłości? Trudno powiedzieć. Ukochana Renthree w końcu zostawiła ją na peryferiach równikiadowego miasta Penphen – samą, ze złamanym sercem, głową napchaną skałowiedzą i portfelem pełnym obtłuczonych jadeitów i kaboszonów, a także z długim na stopę plastrem masy perłowej. Renthree wydała masę perłową na własny zestaw tablic, a za jadeity kupiła zapasy na drogę i opłaciła pobyt w zajazdach na czas oczekiwania, aż ciosacz przygotuje tablice. Z kolei kaboszony przeznaczyła na wiele mocnych drinków w tawernie. Następnie, z zaleczonymi ranami i wyposażona w nowe nabytki, samotnie wyruszyła w drogę. W ten właśnie sposób utrzymuje się profesja mędrców.
Kiedy Nassun pojawia się w miejscu, gdzie rozłożyła się Renthree, ta przypomina sobie własną przeszłość. (Nie myśli o uwodzeniu – Renthree woli starsze kobiety, z naciskiem na słowo „kobiety”. Dziwi się raczej temu, jaka była głupia). Dzień wcześniej Renthree mijała Tirimo, gdzie robiła zakupy na targu i uśmiechała się swoimi umazanymi na czarno ustami, aby zareklamować w ten sposób swoją obecność w okolicy. Nie widziała Nassun, która w drodze ze szkoły do domu zatrzymała się, patrząc na nią z niepokojem i nagłą, irracjonalną nadzieją.
Dziś Nassun opuściła lekcje, żeby przyjść do niej z propozycją. To bardzo typowe – to znaczy propozycja, a nie fakt, że córki nauczycielek uciekają ze szkoły. Dwaj dorośli z miasta siedzą na ławce na przystanku, słuchając Renthree, a jej kubek jest już wypełniony kolorowymi łupkami oznaczonymi symbolem kwardonu. Zdumiona Renthree mruga na widok Nassun, tykowatej dziewczynki o długich nogach i wielkich oczach, która jest zdecydowanie zbyt młoda, aby po okresie żniw przebywać poza szkołą o tak wczesnej porze.
Nassun zatrzymuje się przed przystankiem, ciężko dysząc, co nadaje jej zachowaniu dramatyzmu. Pozostali dwaj goście odwracają się w stronę cichej zazwyczaj córki Jiji i tylko ich obecność powstrzymuje Nassun przed natychmiastowym wypowiedzeniem swoich zamiarów. Matka nauczyła ją jednak dyskrecji. (Matka dowie się, że opuściła lekcje. Lecz Nassun o to nie dba). Dziewczynka przełyka ślinę i podchodzi do Renthree, wyciągając w jej stronę ciemny kawałek skały, w którym zatopiony jest niewielki, prawie idealnie sześcienny diament.
Nie ma żadnych pieniędzy oprócz kieszonkowego, a zanim dotarły do niej wieści, że w mieście pojawiła się mędrczyni, wydała już wszystko na książki i słodycze. Jednak nikt w Tirimo nie wie, że w okolicy znajdują się potężne złoża diamentów – to znaczy nikt oprócz górotworów. A i one tylko pod warunkiem, że czegoś takiego szukają. Nassun jest jedynym górotworem, który w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat zainteresował się tymi złożami. Wie, że nie powinna była znaleźć tego diamentu. Matka nauczyła ją ukrywać swoje górotwórstwo i używać go wyłącznie podczas ich sekretnych treningów, które odbywają w pobliskiej dolinie raz na kilka tygodni. Nikt nie wykorzystuje diamentów jako waluty, ponieważ niełatwo rozdrobnić je na mniejsze kawałki, ale wciąż przydatne są one w przemyśle, górnictwie i tak dalej. Nassun wie, że diamenty mają pewną wartość, ale nie ma pojęcia, czy za ten ładny kawałek, który wręczyła właśnie Renthree, mogłaby kupić dom, czy może dwa. Ma dopiero osiem lat.
Widząc, jak oczy Renthree rozszerzają się na widok lśniącej bryłki wystającej z czarnego kawałka skały, jest tak podekscytowana, że przestaje przejmować się obecnością innych i wypala:
– Ja też chcę być mędrczynią!
Oczywiście Nassun nie wie, czym tak naprawdę zajmują się mędrcy. Wie tylko, że bardzo, bardzo chce uciec z Tirimo.
Ale o tym później.
Renthree byłaby głupia, gdyby odmówiła przyjęcia takiej propozycji, i nie robi tego. Nie daje jednak Nassun odpowiedzi od razu, po części dlatego, że jej zdaniem dziewczynka jest słodka, a jej deklaracja wynika po prostu z chwilowego zainteresowania, jak u innych dzieci. (Do pewnego stopnia ma rację: w poprzednim miesiącu Nassun chciała być żynierką). Zamiast tego prosi ją, żeby usiadła, a później przez resztę popołudnia opowiada swojej niewielkiej widowni rozmaite historie. Cienie drzew i wzgórz wokół doliny stopniowo wydłużają się w zachodzącym słońcu. Pozostali dwaj słuchacze zbierają się do domów i rzucają Nassun spojrzenia oraz uwagi, aż w końcu dziewczynka rusza z nimi – mieszkańcy Tirimo nie chcą, aby mówiło się o nich, że obrazili mędrczynię, zostawiając z nią dziecko, które przez całą noc będzie później zagadywać ją na śmierć.
Po odejściu gości Renthree rozpala ogień i zaczyna przygotowywać sobie kolację, na którą składają się boczek, jarzyny i pieczywo kukurydziane, które kupiła w mieście dzień wcześniej. Jedząc jabłko w oczekiwaniu, aż obiad się ugotuje, z zafascynowaniem obraca w dłoniach kamień Nassun. Fascynacji tej towarzyszy niepokój.
Rano udaje się do Tirimo. Po przeprowadzeniu dyskretnego śledztwa kieruje się do domu Nassun. Essun już tam nie ma – prowadzi ostatnią lekcję w swojej karierze nauczycielskiej. Nassun też wyszła już do szkoły i tylko czeka na moment, kiedy w trakcie przerwy obiadowej będzie mogła się wymknąć, żeby odnaleźć swoją mędrczynię. Jija jest w swoim „warsztacie”, jak nazywa to dodatkowe pomieszczenie piwniczne, gdzie w ciągu dnia wykonuje zlecenia przy użyciu hałaśliwych narzędzi. Uche śpi na sienniku w tym samym pomieszczeniu. Nic nie jest w stanie go obudzić. Pieśni ziemi zawsze były dla niego kołysanką.
Renthree puka do drzwi, a potem ze zdumieniem przygląda się Jiji. To kundel z Midlatów, tak samo jak Essun, ale jego korzenie sięgają bliżej Sanze: jest potężnym, opalonym i muskularnym mężczyzną o głowie ogolonej na łyso. Wzbudza respekt. A jednak powitalny uśmiech na jego twarzy jest całkowicie szczery, co sprawia, że Renthree czuje się lepiej z tym, co postanowiła zrobić. To dobry człowiek. Nie może go oszukać.
– Proszę – mówi, podając mu kawałek skały z diamentem. Nie mogłaby przyjąć od dziecka tak cennego podarunku w zamian za parę opowieści i praktyki, co do których Nassun po kilku miesiącach zapewne zmieni zdanie.
Zdumiony Jija marszczy brwi i odbiera kamień, a potem, słysząc wyjaśnienie, bardzo jej dziękuje. Obiecuje opowiedzieć wszem wobec o uczciwości Renthree, co powinno zapewnić jej dodatkowych klientów przed opuszczeniem miasta.
Renthree odchodzi, i tak kończy się jej rola w tej historii. Jest ona jednak na tyle istotna, że ci o niej opowiedziałem.
Nie było żadnego pojedynczego wydarzenia, które zwróciłoby Jiję przeciwko synowi. Przez lata dostrzegał u swojej żony i dzieci pewne rzeczy, które wzbudzały podejrzenia w dalekich zakamarkach jego umysłu. Podejrzenia te zaczęły go uwierać, a potem, w momencie rozpoczęcia się tej historii, stały się bardzo drażniące, ale zaprzeczał im i próbował o nich nie myśleć. Kochał swoją rodzinę, a prawda była po prostu… niewyobrażalna. Dosłownie.
W ten czy inny sposób w końcu by się domyślił. Powtarzam: w końcu by się domyślił. Nie można winić nikogo oprócz niego.
Jeśli jednak chcesz prostego wyjaśnienia, i jeśli istnieje jedno wydarzenie, które stało się punktem kulminacyjnym, słabym ogniwem… to była to właśnie ta skała. Bo widzisz, Jija znał tę skałę. Był świetnym ciosaczem. Znał również Tirimo i wiedział, że żyły skał magmowych z pradawnego wulkanu przecinają całą okolicę. Większość z nich nie sięgała powierzchni ziemi, ale było całkiem możliwe, że Nassun przypadkowo znalazła diament w miejscu, gdzie trafić na niego mógł każdy. Było to mało prawdopodobne. Ale możliwe.
Myśli te unoszą się na powierzchni umysłu Jiji przez resztę dnia. Prawda leży w głębinach – to lewiatan czekający na moment, kiedy będzie mógł się przebudzić – ale wody jego myśli na razie są spokojne. Moc zaprzeczenia jest wielka.
Wtedy jednak budzi się Uche. Jija prowadzi go do ziemianki i pyta, czy jest głodny. Uche odpowiada, że nie. Następnie uśmiecha się do Jiji i z nieomylną czujnością dziecka górotwora wskazuje na jego kieszeń, pytając:
– Czemu masz tam świecące, tatusiu?
Jego dziecinne seplenienie brzmi słodko. Jednak wiedza, którą posiada – bo przecież skała rzeczywiście znajduje się w kieszeni Jiji i Uche nie może o tym wiedzieć – pogrąża go.
Nassun nie wie, że wszystko zaczęło się od tego kawałka skały. Kiedy ją zobaczysz, nie mów jej tego.
Kiedy Nassun wraca tego popołudnia do domu, Uche jest już martwy. Jija stoi w ziemiance nad jego stygnącymi zwłokami i ciężko oddycha. Zatłuczenie dziecka na śmierć nie wymaga dużego wysiłku, ale zdyszał się przy tym. Kiedy Nassun wchodzi do środka, w jego krwi nadal jest za dużo dwutlenku węgla: czuje się zamroczony, skołowany, wstrząśnięty. Czuje się irracjonalnie. Dlatego kiedy Nassun przystaje nagle w progu, patrząc przed siebie i powoli rozumiejąc, co widzi, Jija wyrzuca z siebie:
– Czy ty też tym jesteś?
Jija to potężny mężczyzna. Ma donośny głos i Nassun aż podskakuje. Odrywa wzrok od ciała Uchego i spogląda na ojca, co ratuje jej życie. Szare oczy ma po matce, ale rysy twarzy odziedziczyła po nim. Na jej widok Jija wynurza się odrobinę ze stanu pierwotnej paniki, w który się osunął.
Nassun jest prawdomówna. To pomaga, bo Jija nie uwierzyłby w nic innego.
– Tak – odpowiada mu Nassun.
W tamtej chwili właściwie się nie boi. Widok ciała brata i niemożność ogarnięcia umysłem tego, co widzi, stłumiły jej zdolności poznawcze. Nie jest nawet pewna, o co pyta Jija, ponieważ zrozumienie sensu tego pytania wymagałoby od niej przyjęcia do wiadomości, że to, co jej ojciec ma na dłoniach, to krew, i że jej brat wcale nie śpi na podłodze. Nie, nie potrafi. Jeszcze nie teraz. Pozbawiona jakichkolwiek klarownych myśli robi to, co w ekstremalnych sytuacjach często robią dzieci: pozwala, aby jej umysł na chwilę się cofnął. To, co widzi, przeraża ją, nawet jeśli nie rozumie dlaczego. To z tatą zawsze była bliżej. Była jego ulubienicą: pierworodnym dzieckiem, na które nie miał już nadziei, dziewczynką o jego rysach i jego poczuciu humoru. Lubiła jeść to samo co on. Jija miał cichą nadzieję, że córka kiedyś pójdzie w jego ślady i zostanie ciosaczem.
Nassun zaczyna płakać, choć sama nie wie dlaczego. Kiedy myśli kotłują jej się w głowie, a serce mocno wali w piersi, przybliża się do ojca o krok. Jego dłonie zaciskają się w pięści, ale ona nie potrafi dostrzec w nim niebezpieczeństwa. To przecież jej ojciec. A ona potrzebuje pocieszenia.
– Tatusiu – mówi.
Jija drży. Mruga. Patrzy na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
Uświadamia sobie coś. Nie może jej zabić. Nawet jeśli ona jest… nie. To jego mała córeczka.
Nassun wykonuje kolejny krok do przodu i wyciąga rękę. Jija nie potrafi zmusić się do tego samego. Dziewczynka chwyta go za nadgarstek. On stoi okrakiem nad ciałem Uchego i Nassun nie może objąć go a pasie, jak by tego chciała. Przyciska jednak twarz do jego bicepsa, tak kojąco silnego. Drży, a Jija czuje na swojej skórze jej łzy.
Stoi tak, powoli uspokajając oddech i rozprostowując palce, a ona płacze. Po pewnym czasie Jija odwraca się do niej całkowicie, a ona obejmuje go w pasie. Skierowanie się ku niej wymaga odwrócenia się od tego, co zrobił Uchemu. To łatwe.
– Spakuj swoje rzeczy – szepcze do niej. – Tak, jakbyśmy mieli pojechać na parę dni do babci.
Kilka lat temu matka Jiji ponownie wyszła za mąż i mieszka teraz w Sume, miasteczku położonym w sąsiedniej dolinie, które już niedługo zostanie całkowicie zniszczone.
– Jedziemy do niej? – pyta Nassun z twarzą wciśniętą w jego brzuch.
Jija dotyka jej potylicy. Robi to często, bo ona bardzo to lubi. Jako dziecko zawsze gaworzyła głośniej, kiedy obejmował ją w ten sposób. To dlatego, że sejsody zlokalizowane są w tej właśnie części mózgu i kiedy Jija ją tam dotyka, ona odczuwa jego obecność w pełniejszy sposób, co jest typowe dla górotworów. Żadne z nich nigdy nie wiedziało, dlaczego Nassun tak bardzo to lubi.
– Jedziemy w takie miejsce, gdzie będzie ci lepiej – odpowiada spokojnie. – Gdzieś, gdzie, z tego co słyszałem, będą mogli ci pomóc.
Gdzie będą mogli zrobić z niej z powrotem jego małą dziewczynkę, a nie… Odwraca się również od tej myśli.
Nassun przełyka ślinę, a potem kiwa głową i wykonuje krok w tył, spoglądając na niego.
– Czy mama też jedzie?
Coś na twarzy Jiji porusza się nieznacznie – jak drgnięcie ziemi.
– Nie.
W tym momencie Nassun, która była już w pełni gotowa na ucieczkę z jakąś mędrczynią, w końcu się rozluźnia.
– Dobrze, tatusiu – mówi, a potem idzie do swojego pokoju, żeby się spakować.
Jija długo za nią patrzy. Znowu odwraca się od Uchego, zabiera swoje rzeczy i wychodzi na zewnątrz, żeby zaprząc konia do wozu. Godzinę później są już w drodze i kierują się na południe, a koniec świata depcze im po piętach.

 
Wesprzyj nas