“Ziemia kłamstw”, słynna powieść jednej z najbardziej znanych współczesnych pisarek norweskich, opowiada o konfrontacji ze śmiercią i próbie odszukania własnych korzeni.


Ziemia kłamstwKiedy na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia stara Anna Neshov nagle dostaje wylewu i leży na łożu śmierci, jej trzej synowie muszą stawić czoła nie tylko chorobie matki, lecz także własnemu życiu oraz skomplikowanym wzajemnym relacjom (bracia od wielu lat nie mieli ze sobą żadnego kontaktu).

Erlend pracuje jako dekorator wystaw sklepowych w Kopenhadze, Margido jest właścicielem małego zakładu pogrzebowego, a najstarszy, 56-letni Tor, prowadzi rodzinne gospodarstwo w Byneset niedaleko Trondheim.

Tor jako jedyny z całej trójki ma dziecko, córkę Torunn, którą spotkał tylko raz w życiu. Teraz pragnie, aby córka przyjechała poznać babcię, zanim ta umrze.

„Ziemia kłamstw” to powieść o próbie szukania swoich korzeni, pozwalającej dostrzec, że sięgają one znacznie głębiej, niż się sądziło. To także opowieść o niespodziewanym odkryciu własnych źródeł, których istnienia nawet się nie przeczuwało.

Powieść została wyróżniona nagrodą Riksmålsforbundets, uznana przez czasopismo „VG” za najlepszy tytuł beletrystyczny dekady 1999–2009, uhonorowana Norwegian Language Prize oraz Booksellers’ Prize.

***

Doskonale napisana, porywająca i przede wszystkim czarująca książka (…) «Ziemia kłamstw» to jak dotąd najlepsza powieść pisarki.
Terje Stemland

Fantastycznie napisana powieść ku poprawie samopoczucia, zasługująca na miano bestsellera… «Ziemia kłamstw» to jedna z tych rzadkich książek, których nie ma się ochoty odłożyć nawet po przeczytaniu ostatniej strony, bo nadal myśli się o głównych bohaterach i zastanawia, jakie będą ich dalsze losy… Ragde zademonstrowała tu taki profesjonalizm, z którym mogliby się mierzyć tylko nieliczni norwescy pisarze.
Bjorn Gabrielsen

Ragde nie dopuszcza, aby akcja zdominowała urok książki. Przeciwnie, ma właśnie taką umiejętność zauważania zjawisk, która odróżnia wybitnego powieściopisarza od przeciętnego. Zaraz po przeczytaniu ostatniej strony czytelnik jest gotów na ciąg dalszy.
Mie Hindle, Stavanger Aftenblad

Mocna i realistyczna opowieść o prawdzie, smutku, kłamstwie i własnych korzeniach.
Cecilie Schram Hoel

Powieść wywiera na czytelniku niezapomniane wrażenie, jej finał jest szokujący.
Paul Binding, „Times Literary Supplement”

Mocna, wzbudzająca prawdziwe emocje saga rodzinna. Ragde napisała powieść zachwycającą, niesamowitą, a zarazem pouczającą i pełną współczucia.
„Andresseavisen”

Powieść Anne B. Ragde zdobyła nie tylko rzesze czytelników, ale też uznanie krytyki i jurorów prestiżowych nagród. Ragde napisała wspaniałą wielowątkową powieść o postępującym rozpadzie dysfunkcjonalnej rodziny i nieudolnych próbach walki z chorymi emocjami. Dowiodła, że «popularna saga norweska» wcale nie musi być określeniem pejoratywnym.
Grzegorz Wysocki, „Tygodnik Powszechny”

Anne B. Ragde – jedna z najbardziej znanych współczesnych pisarek norweskich. Jej twórczość cieszy się uznaniem zarówno czytelników, jak i krytyków. W Norwegii autorka sprzedała ponad milion egzemplarzy swoich książek. Na podstawie „Ziemi kłamstw” (oraz dwóch pozostałych powieści z cyklu o rodzinie Neshov) nakręcono niezwykle popularny serial. Powieść ta została przetłumaczona na ponad 20 języków.

Anne B. Ragde
Ziemia kłamstw
Saga rodziny Neshov. Tom 1
Przekład: Ewa M. Bilińska
Wydawnictwo Smak Słowa
Premiera: 8 maja 2017
 
 

Ziemia kłamstw

PROLOG

Chodź – wyszeptała. – Przyjdź już, proszę…
Stała tuż przed drzwiami szopy na nabrzeżu, zaciskając dłonie w kieszeni fartucha, co będzie, jeśli ktoś się do niego przyłączy. Już tak bywało. Bo kto mógłby przypuszczać, że wyprawa na wybrzeże to coś więcej niż tylko wyprawa na wybrzeże, mogliby pomyśleć, że może pragnie towarzystwa. Ale gdyby nie przyszedł sam, a ona tu była, to zawsze mogła powiedzieć, że chciała tylko nabrać z fiordu zimnej wody do zalania śledzi. Właśnie z myślą o takim wytłumaczeniu zabrała ze sobą ceberek.

W domku gorące powietrze stało w miejscu, pasiaste promienie słońca kładły się między deskami na ścianach, a tam gdzie słoneczne blaski wytyczały swój szlak, pośród kamieni, rosły kępki krótkiej, zielonej trawy. Najchętniej rozebrałaby się teraz do naga i poszła, brodząc przez lodowatą jeszcze wodę fiordu, chciałaby poczuć ostry piasek pod stopami i wodorosty, ocierające się gładko o łydki i uda, zapomnieć o nim na chwilę, zapomnieć i tym bardziej się cieszyć, gdy znów do niej w myślach powróci.
– Chodź, teraz… Proszę…
Drzwi do szopy były uchylone i mogła wszystko śledzić. Na zewnątrz widać było otwartą starą łódź, wyciągniętą na ląd, na wpół przechyloną. Dziób tkwił w wodzie, drobne fale rozbijały się o jego smołowaną powierzchnię. Ostrygojady, wyglądające jak czarno-białe kulki z jaskrawymi czerwonymi paskami dookoła źrenic, ganiały się po tafli wody, oszołomione słońcem i nagłym gorącem. Wszyscy rozmawiali o upale, te ciepłe wiosny nadeszły razem z pokojem. Dwa lata pokoju w kraju i nagle ciepło powróciło. Pola nabrzmiały od kiełkujących zbóż i posadzonych ziemniaków, krzewy i drzewa owocowe stały pełne świeżych przyrostów, nawet niemieckie drzewa rosły jak szalone. Tej wiosny, gdy przyszli i rozgościli się Niemcy, było tak zimno, że w głębi fiordu lód leżał na ziemi prawie do końca maja.

Nadal radowała się pokojem i zastanawiała, ile czasu musi minąć, zanim stanie się on czymś oczywistym, tak jak przecież powinno być. Ale może ta radość pochodziła też z innego źródła, od niego. Od niego – spotkanego tego pierwszego lata pokoju. Zaraz spotkanego…
Od zawsze przecież wiedziała, kim on jest, nawet rozmawiała z nim kilkakrotnie o jakichś zwykłych sprawach, odwiedzał wszak wszystkie gospodarstwa w okolicy, tak jak to jest w zwyczaju wśród sąsiadów. Ale nagle tamtego letniego wieczoru na Snarli, gdy po skończeniu całodziennej pracy przy torfie siedzieli na leśnej polanie, spoceni i otumanieni gorącem i pracą, on nadszedł powoli od strony Neshov i natychmiast dostrzegła, że to do niej właśnie przyszedł. Zrozumiała to całą sobą, że każdy najdrobniejszy fragment jej ciała został przez niego zauważony, szyja, przepocone loki opadające na czoło, dłonie oparte z tyłu na trawie, brązowe i lśniące nogi, wystające z butów tuż przed nim, których istnienia była świadoma. Ktoś przyniósł dzbanek piwa, od piwa chciało jej się śmiać, on też się śmiał, próbował śmiać się głównie do innych, ale jego wzrok stale wędrował ku niej i czynił ją piękną, a gdy poczuła, jak brzeg jej sukienki przesuwa się nieco nad kolana, w miejsce, gdzie zaczynała się stromość ud, pozwoliła, aby przesunął się jeszcze odrobinę wyżej, i jeszcze trochę, rozchyliła troszeczkę kolana, śmiejąc się głośniej i przeczuwając narastanie w dole pleców jakby bólu, tak że prawie musiała jęknąć.

Ruszyła ku domowi, a on stał tam w cienistym lesie i czekał, położyła dłonie na jego skórze i napotkała spojrzenie, zrozumiała, że od teraz wszystko jest inaczej. Nie tylko zapanował pokój, a ona w ciągu lat wojny stała się dorosła, ale też świat był nowy, tworzyli go, stojąc tutaj, oni we dwoje, drzewa i wzgórza były nowe, i fiord tam w dole, i letnie niebo z latającymi jaskółkami, gdy on pochylił głowę i bez wahania oczekiwał na spotkanie jej ust. Temu, co było potworne w tym wszystkim, nie poświęciła ani jednej myśli.

Przyszedł! Sam, dzięki Bogu na wysokościach.
Wciągnęła gwałtownie powietrze i poczuła narastające drżenie, włoski na jej nogach najeżyły się w stojącym upale, usta zaschły. Jego ręce zwisały swobodnie, czoło błyszczało brązem, gdy spoglądał na swoje drewniaki, planując kolejny krok na kamienistej, nierównej ścieżce. Pod ciężkim roboczym ubraniem był cały jej, za zapachem morderczej pracy ukrywały się jej zapachy, chciała polizać jego oczy tak, żeby mieściły tylko jej obraz, chociaż dobrze wiedziała, że tak już się stało. Jej miejsce było teraz w Neshov, tam miało być, załatwił to tak, aby mogła pozostać tam na zawsze. A czasami uciekali i przychodzili tutaj albo szli do stodoły lub do lasu, z dala od cienkich ścian sypialni i wszędzie obecnych uszu.
Jego drewniaki chrzęściły na wyschniętych wodorostach. Zatrzymał się przed szopą.
– Anno? – zapytał cicho w ciemną szczelinę w drzwiach.
– Jestem tutaj – wyszeptała i leciutko popchnęła drzwi.

CZĘŚĆ 1

ROZDZIAŁ 1

Gdy telefon zadzwonił o godzinie wpół do jedenastej w niedzielny wieczór, wiedział oczywiście, o co chodzi. Chwycił pilota i ściszył telewizor, na ekranie przewijał się reportaż o Al-Kaidzie.
– Halo, tutaj Margido Neshov.
Pomyślał: Mam nadzieję, że to nie wypadek drogowy, tylko stary człowiek umarł w łóżku. Okazało się, że to żadna z tych spraw, powiesił się młody chłopiec. Dzwonił jego ojciec, Lars Kotum, Margido doskonale wiedział, gdzie w Byneset leżało wielkie gospodarstwo Kotumów. W tle słychać było głośny krzyk, zwierzęcy, przejmujący. Krzyk, z którym na swój sposób był zaznajomiony: krzyk matki. Zapytał ojca, czy powiadomił już policję i lekarza. Nie, zadzwonił natychmiast do Margido, wiedział przecież, kim jest, czym się zajmuje.
– Musi pan jednak zadzwonić na policję i do lekarza również, a może woli pan, żebym ja to zrobił?
– On nie powiesił się w… zwykły sposób. Raczej… udusił się. To coś potwornego. Tak, proszę zadzwonić. I przyjechać. Po prostu przyjechać.
Zamiast wziąć czarny karawan, wsiadł do citroena. Niech policja zamówi raczej karetkę ze szpitala Świętego Olava. Zadzwonił z komórki, przekrzykując hałas pracującego na pełnych obrotach wentylatora, skierowanego na przednią szybę, na dworze był silny mróz, trzecia niedziela adwentu. Udało mu się zastać zarówno lekarkę, jak i komendanta policji, niedzielne wieczory zawsze bywały spokojne. W ten zimny, cichy zmrok na podjeździe gospodarstwa miało się wkrótce zaroić od samochodów, ludzie w sąsiednich obejściach będą stali przy oknach, dziwiąc się zamieszaniu. Zobaczą karetkę, samochód policyjny, pojazd lekarki i białego citroena CX kombi, którego niektórzy zapewne już skądś znali. Zauważą światła w oknach gospodarstwa zapalone dużo dłużej niż zazwyczaj, ale nie będą mieli śmiałości tak późno zadzwonić, zamiast tego będą długo leżeć bezsennie i cicho szeptać w mroku o wszystkim, co i któremu z sąsiadów mogło się przydarzyć, czując jednocześnie w środku tajemną, wstydliwą radość, że to nie ich spotkało.

Ojciec wyszedł mu na spotkanie do drzwi. Policjant i lekarka byli już na miejscu, mieli bliżej. Siedzieli w kuchni, z kawą stojącą w kubkach na stole, w towarzystwie matki, spoglądającej na nich poczerniałymi, suchymi oczami. Margido przedstawił się jej, chociaż wiedział, że ona wie, kim jest. Nigdy jednak się ze sobą wcześniej nie witali.
– Kto by pomyślał, że tu przyjedziesz. Ty. Z jego powodu – powiedziała.
Głos zabrzmiał monotonnie i nieco ochryple.
Elektryczny świecznik adwentowy stał na parapecie okna, skierowany na podwórze. Policjant podniósł się i poszedł w stronę sypialni, mijając Margida. Lekarka wyszła na ganek, gdy zadzwonił jej telefon. W małym oknie w korytarzu wisiała żółta papierowa gwiazda z żarówką w środku, elektryczne światło przedzierało się przez otworki w papierze – jasnożółtym pośrodku i przechodzącym w coraz ciemniejszy kolor pomarańczowy na gwiezdnych ramionach. Ojciec pozostał w kuchni. Wyglądał bezmyślnie przez okno i nie sprawiał wrażenia zainteresowanego matką chłopca, siedzącą tam tak po prostu, nagle obojętną na wszystko, z rękoma złożonymi na kolanach, ze stopami na podłodze, ze swoim oddechem, filiżankami stojącymi przed nią na stole, godziną, rachunkami na półce, krowami w oborze, mężem przy oknie, pogodą i mrozem, świątecznymi wypiekami, dniami mającymi dopiero nadejść, zupełnie same z siebie. Siedziała tam, dziwiąc się tylko, że jeszcze oddycha, że płuca nadal działają, całkiem same. Jeszcze nie wiedziała, czym jest smutek, siedziała tam szczerze zadziwiona, że wskazówka zegara ciągle jeszcze wędruje do przodu.

Margido po prostu obserwował wszystko. Skąd miał wiedzieć, jak to jest stracić syna – on, który nie wiedział nawet, jak to jest go mieć. Poza tym nie mógł pozwolić sobie na odczuwanie czegokolwiek, jego praca polegała na obserwowaniu, jakie uczucia dochodzą do głosu u osieroconych, musiał bowiem skłonić ich do zajęcia stanowiska w różnych sprawach praktycznych. Współczucie i smutek, ukrywające się za profesjonalizmem, próbował wyrazić poprzez wykonywanie wszystkiego dokładnie tak, jak sobie tego życzyli żałobnicy, i poprzez spełnianie wszelkich ich oczekiwań.

Był nieprzygotowany na taki widok, chociaż ojciec uprzedził go, że to nie było zwykłe powieszenie się. Mówiąc tak, miał zapewne na myśli sznur zwisający z belki sufitowej, przewrócony stołek i trupa obracającego się wolno wokół własnej osi albo wiszącego zupełnie nieruchomo. Klasyczny scenariusz, który każdy zna z filmów, ze wszystkimi szczegółami, z wyjątkiem kału spływającego zazwyczaj w takich wypadkach wzdłuż nogawki spodni i tworzącego plamę na podłodze. Teraz nie wyglądało to wcale w ten sposób, chłopiec nie wisiał swobodnie w powietrzu. Klęczał pochylony na łóżku, poza czerwonymi bokserkami całkowicie nagi. Sznur przywiązany był do wezgłowia, napięty od karku do łóżka. Twarz była bladoniebieska, oczy otwarte i wytrzeszczone – język suchy i opuchnięty – wystawał spomiędzy warg. Policjant zamknął za sobą drzwi i rzekł: – Mógł zmienić zdanie w każdej chwili.
Margido przytaknął, nie spuszczając oczu z trupa.
– Jak długo pracuje pan w tej branży? – zapytał policjant.
– Wkrótce będzie trzydzieści lat.
– Czy widział pan już kiedyś coś podobnego?
– Tak.
– A coś jeszcze gorszego?
– Może jedną dziewczynę na drzwiach. Nie było dostatecznie daleko do podłogi i przyciągnęła kolana do klatki piersiowej.
– Kurwa. Czyli oni naprawdę tego chcą.
– Chcą. Nie widzą innego wyjścia. Pewnie są zbyt młodzi, aby dostrzec inne wyjście, biedacy.

Skłamał policjantowi, nigdy wcześniej nie widział samobójstwa akurat w takim wydaniu, był jednak zmuszony okazywać zblazowany spokój, wtedy pracowało mu się najlepiej, miał warunki, patrzono na niego jak na profesjonalnego eksperta i nic ponadto. Tak, często oczekiwano od niego większego zawodowego dystansu niż na przykład od policjanta. Zakładano zapewne, że skoro codziennie ma do czynienia ze śmiercią, to nic nie jest w stanie go poruszyć. Wielokrotnie wspólnie z sanitariuszami i policjantami zbierał z asfaltu rozrzucone części ciała po wypadkach samochodowych, innym oferowano później pomoc kryzysową – jemu nigdy.
Przyglądał się chłopcu. Chociaż widok go zaszokował, jednocześnie w makabryczny sposób zaimponowało mu, że młody chłopak tak po prostu położył się w łóżku, oparł na kolanach i udach, pozwalając, aby sznur zacisnął mu tętnicę i unerwienie, i czekał na mrok. A gdy ten mrok zaczął już nadciągać, najpierw w postaci czerwonych plam przed oczami, nie wyciągnął rąk przed siebie i nie oparł się o materac. Nie zrobił tego. Udało mu się tego nie zrobić. Był zdecydowany.
– Czytałem o czymś w rodzaju zabawy seksualnej – wyszeptał policjant i przestąpił z nogi na nogę.
Margido rzucił mu szybkie spojrzenie, a potem znów popatrzył na trupa.
– Nie wiem, co ma pan na myśli – powiedział.
– Coś w tym stylu, że trzeba prawie się udusić, żeby…
– Przecież on ma na sobie majtki.
– Tak. Ma pan rację. Tak tylko sobie pomyślałem. Wszystko jest przecież oczywiste. Nie ma podejrzeń, żeby zaszło coś… kryminalnego. Zostawił nawet list. Tylko kilka słów, przeprosiny.
Rodzice byli na poprawinach u znajomych nowożeńców. Chłopak wiedział, że ma kilka godzin. Właściwie to miał iść z nimi. To ich najmłodszy syn. Mają dwie córki, jedna studiuje jakieś dziwactwo w Trondheim, najstarsza na szczęście chodzi do szkoły w Ås. Ale on… Yngve, mieszkał jeszcze w domu, zupełnie nie wiedział, czego chce. Widywałem go często, jak na rowerze zjeżdżał nad deltę rzeki Gauli, z lornetką na ramieniu, podglądał ptaki, strasznie dużo ptaków ma tam swój przystanek, wie pan. Ale dla ojca posiadanie syna-podglądacza ptaków musiało być męczące, tyle jest roboty w gospodarstwie, nawet jeśli to nie Yngve miał je przejąć. Ale powiesić się, i to na kolanach! Przecież tego, do cholery, normalny człowiek nie idzie i nie robi…

 
Wesprzyj nas