Drogi Czytelniku. Miła Czytelniczko. Jeśli nawet szczycisz się tytułem profesora fizyki albo Nagrodą Nobla z tej dziedziny, wiedz, że nie potrafisz wskazać największego odkrycia Izaaka Newtona. No chyba, że masz za sobą lekturę drugiego tomu „Poradnika dla smoków”.
Akademia Spriggs to niezwykła szkoła, której uczennicą jest Winnie Burton, dziesięcioletnia podopieczna Panny Drake. Przy czym wiedzieć należy, że o ile Winnie jest przedstawicielką gatunku homo sapiens, o tyle jej opiekunką i mentorką w jednej osobie, jest ni mniej ni więcej tylko smoczyca.
Panna Drake w pierwszym tomie dzieła „Poradnik dla smoków” – który spisano dzięki uprzejmości Laurence’a Yep’a i Joanne Ryder – radzi jak głosi podtytuł, jak żywić i wychowywać ludzi. Tylko właściwie po co smoczyce (ewentualnie smoki) miałyby takie rzeczy robić? Czy nie prościej byłoby im po prostu ludzi straszyć? Albo pożerać? Otóż nie w przypadku smoków pokroju Panny Drake.
Panna Drake lubi ludzi i lubi czynić z nich, z zwłaszcza z kobiet, swoje przyjaciółki, czy też towarzyszki. (A nie dania obiadowe.) I Pannie Drake zasadniczo to się udaje. Problem jednak w tym, że ludzie nie żyją tak długo jak smoki i „wychowane” przez Pannę Drake towarzyszki odchodzą z tego świata zbyt szybko. A smoczyca musi „wychowywać” sobie nowe. Winnie, jest właśnie tą nową i co istotne, jest cioteczną wnuczką niejakiej Amelii (Zwanej przez smoczycę „Kudłatą”), która to przez długie lata była przyjaciółką Panny Drake. Amelia przed śmiercią przekazała Winnie klucz do jaskini smoczycy i poprosiła dziewczynka by ta odwiedzała Pannę Drake. Zwłaszcza, że Panna Drake mieszkała w piwnicy domu Winnie.
Początkowo nic nie wskazuje na to, że mała Burton i duża Drake się zaprzyjaźnią, ale jak to w bajkach bywa, sprawy przybierają z czasem pomyślny obrót. Zwłaszcza, że smoczyca zdradza małej nieznane zwykłym śmiertelnikom tajemnice San Francisco (zapomniałam napisać, że właśnie w tym mieście mieszkają) i Winnie spotykają nadzwyczajne przygody, a jedną z największych jest czarodziejski szkicownik, z kart którego wszystkie narysowane przez nią stworzonka ożywają.
Gdybyś była najmądrzejszą osobą na świecie, jak byś postąpiła?
Nadchodzi czas gdy Panna Drake postanawia wysłać podopieczną do Akademii Spriggs, by tam, odkarmiona i wstępnie wychowana już dziewczynka, krótko mówiąc: zmądrzała. Naturalnie nasza smoczyca, swoje zmagania o wykształcenie Winnie również postanawia uwiecznić w książce. A książka ta nosi tytuł: „Poradnik dla smoków” i podtytuł: „Co zrobić by twój człowiek zmądrzał?”. Nawiasem mówiąc, spisania całości podjęli się ponownie Laurence Yep i Joanne Ryder. Akademia Spriggs stwarza swym wychowankom absolutnie bezprecedensowe warunki kształcenia. By dać Państwu pewne wyobrażenie o nich, przywołam dwa przykłady. Pierwszy to lekcje przyrody prowadzone przez samego… No właśnie. Zobaczcie Państwo sami!
Spodziewałam się, że w tak elitarnej szkole nauczyciel ścisłych przedmiotów przyrodniczych będzie ubrany w fartuch laboratoryjny – zwierza nam się Winnie na kartach drugiego tomu „Poradnika dla smoków”. – Z pewnością nie wyobrażałam go sobie w długiej peruce o kasztanowych lokach, białej falbaniastej koszuli i brązowych spodniach trzy czwarte. Na wieszaku w kącie klasy pysznił się niebieski, aksamitny płaszcz ze złotym wytłaczanym wzorem i z czarną naszywką ze skrzyżowanymi piszczelami. Kiedy weszłyśmy, mężczyzna akurat pisał na tablicy swoje nazwisko. SIR ISAAC NEWTON. Historia nigdy nie była moją mocną stroną, ale widziałam kiedyś pewną kreskówkę na jego temat. Newton był naukowcem, który odkrył grawitację, patrząc, jak z drzewa spada jabłko. Ale było to dawno, dawno temu. Nie mogłam się powstrzymać i podeszłam do niego.
– Przepraszam, sir Newton?
– Sir Isaac, uprzejmie proszę. – Dobitnie podkreślił dwa pierwsze słowa.
Nie da się grzecznie zadać tego pytania, więc walnęłam prosto z mostu:
– Cóż, yyy, sir Isaacu, czy pan… tak jakby… nie umarł?
Odwrócił się z impetem wystrzelonej gumki recepturki. Spojrzał na mnie nad długiego nosa bystrymi niebieskimi oczami.
– Odpowiada mi, by większość ludzi miała takie mniemanie, ale zapewniam, że jestem jak najbardziej materialny. – Postukał palcem w mój nadgarstek. – Czy to był dotyk ektoplazmy?
Co ciekawe, dzięki Winnie, nieoczekiwanie poznajemy wielką tajemnicę Newtona. Była ona utrzymywana do czasu publikacji „Poradnika dla smoków” tomu drugiego, w tak ogromnym sekrecie, że nawet nikt nie podejrzewał, że takowa istnieje. A rzecz dotyczy największego odkrycia uczonego. Cała sprawa wychodzi na jaw w czasie niewinnej pogawędki sir Newtona z Winnie, dotyczącej kamienia filozoficznego. Czyli kamienia, który pozwala zmienić ołów w złoto. Winnie dowiedziawszy się, że kamień filozoficzny służy właśnie temu, stwierdza, że wszyscy mogliby dzięki niemu być bogaci…
– Może jednak nie brak ci rozumu. – Sir Isaac nie krył sarkazmu. Mówił do mnie takim tonem, jakby oznajmiał, że niebo jest niebieskie – relacjonuje Winnie. – Słuchaj, Burton, pamiętaj, że kiedyś waluta każdego kraju zależała od wartości złota ze względu na jego ograniczone występowanie. Co by się stało, gdyby kruszec nagle stał się równie powszechny jak… dajmy na to… ołów? Podrapałam się w czoło. Sir Isaac przyprawiał mnie o ból głowy.
– Gdyby złoto nie było takie cenne, to srebro ani żadne inne pieniądze nie miałyby wartości.
– A wówczas świat pogrążyłby się w chaosie, głodzie i wojnie. Co było do udowodnienia. – Rozpostarł ramiona, jakby chciał ogarnąć potencjalną katastrofę, po czym opuścił ręce wzdłuż boków. – Gdybyś była najmądrzejszą osobą na świecie, jak byś postąpiła?
– Eee… chyba nie przyznałabym się nikomu do odnalezienia kamienia filozoficznego, żeby życie mogło się dalej toczyć zwykłym torem.
– Właśnie dlatego schowałem przed światem moje najcenniejsze odkrycie – wyznał.
wspaniała historia i piękna proza
Pochwała rozumu
W tym miejscu muszę nadmienić, że w Akademii Spriggs uczy się także magii. I moim skromnym zdaniem, literacki fakt ten, to jedyny mankament drugiego tomu. A wszystko dlatego, iż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że od czasów sukcesu Harry’ego Potter’a magicznych szkół i tym podobnych „placówek”, pojawiło się w literaturze dla dzieci tak wiele, że zaczyna być to zwyczajnie nudne. Ba. Wyświechtane wręcz. Szczęśliwie jednak, w drugim tomie „Poradnika dla smoków”, sir Newton, jak na wielkiego uczonego przystało, zabiera w kwestii nauki magii głos. A wygłoszony przez niego króciutki speech, wart jest umieszczenia w księdze najfajniejszych cytatów literatury dla dzieci.
– Otóż to, nauka to magia dla każdego. (…) – Spojrzał na resztę klasy. [Sir Newton, rzecz jasna.] – A zanim zadrwicie, moje drogie uczennice, rozważcie, co by się stało, gdyby jakiś nikczemnik ukradł wam księgi zaklęć, różdżki i magiczne moce, a następnie porzucił was na bezludnej wyspie. – Wskazał na swoje czoło. – Na szczęście wciąż miałybyście rozum, który podpowiedziałby wam, jak zbudować tratwę, by wrócić do domu.
A czy wspomniałam już, że sir Newton posługuje się na lekcjach w Akademii laserowym wskaźnikiem? Jeśli nie, to właśnie to czynię.
Gdy Mark Twain był dziennikarzem
Warto wiedzieć, że w dyspozycji Akademii Spriggs pozostaje też osobliwe zwierciadło, które jako pomoc dydaktyczna, najczęściej wykorzystywane jest na lekcjach angielskiego przez nauczycielkę Pannę Kululu i dzięki któremu uczniowie mogą się spotykać oko w oko z wielkimi ludźmi pióra. Widzą ich żywych w lustrzanej tafli. Mogą na przykład rozmawiać z Szekspirem o jego dramatach albo z Markiem Twainem o jego dziennikarskich przygodach. Jedna z nich zresztą wiązała się, że znaną już nam smoczycą.
Pracowałem wtedy jako dziennikarz dla gazety w San Francisco – wyjaśnił Twain.(…) – Pewnej nocy nasza smoczyca straciła orientację we mgle i uderzyła się w głowę. Kiedy ocknęła się rankiem, okazało się, że leży na ziemi w miejscu, w którym akurat stawiano kościół. Jako że była cała w kurzu i pyle, robotnicy wzięli ją za maszkarona, którego należało wciągnąć na dach i zainstalować jako zwieńczenie rynny. Musiała tkwić na dachu cały dzień, i to z otwartym pyskiem! Winnie słuchając tej historii skrzyżowała ręce na piersi. – Oj, chyba nos się panu wydłuża, panie Twain – rzekła. – Doprawdy? – Potarł się po nim. – Cóż, nie na darmo nazywali mnie ludzkim zegarem słonecznym. W pogodny dzień rodzina nigdy nie patrzyła na zwykły zegar. Ustawiali mnie na zewnątrz i określali godzinę według cienia, który rzucał mój nos.
Reasumując, posłużę się cytatem z Woody’ego Allena, który o jednej z przeczytanych w jednym ze swoich filmów książek mówi z podziwem: „wspaniała historia i piękna proza”. ■Aleksandra Polewska
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Poradniki dla smoków
Poradnik dla smoków. Co zrobić, by twój człowiek zmądrzał
Przekład: Anna Bereta-Jankowska
Zilustrowała Mary GrandPré
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 24 maja 2017
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Rozdział 1
Jeśli nie jesteś gotowy zapewnić pupilowi
bezpieczeństwa, edukacji i szczęścia, lepiej zajmij
się zbieraniem znaczków.
PANNA DRAKE
Moim zdaniem Winnie wyglądała bardzo wdzięcznie w nowym mundurku. Nie omieszkałam jej o tym powiedzieć.
Zmarszczyła brwi, nieco zdezorientowana.
– Wdzięcznie?
– Wdzięcznie, z gracją, jak bogini. Nawet rymuje się z twoim imieniem – wyjaśniłam.
Poskubała rąbek spódniczki w granatowo-czarną kratę.
– Nie wydaje ci się, że te wdzianka są trochę zbyt staromodne?
– Ludzie o wiele szybciej zawierają znajomości, kiedy zamiast skupiać się na wzajemnym krytykowaniu strojów, przystępują bezpośrednio do krytykowania charakterów – pouczyłam ją. – Ciesz się, że nie każą ci nosić reform.
Znów ściągnięte brwi.
– Reform?
– Takich długich majtek, w jakich kiedyś chodziły dziewczynki. Wyglądało się w nich jak w balonie, z którego ktoś wypuścił powietrze.
Westchnęła ciężko.
– Czasem żałuję, że kiedy mówisz, nie wyświetlają się napisy.
– Nie wygłupiaj się – zgasiłam ją. – Po to właśnie idziesz do szkoły, żeby mnie rozumieć.
– I tak mam wrażenie, że z napisami byłoby o wiele łatwiej – stwierdziła, wskazując na trzymany przeze mnie tablet. – Po powrocie poszukam ci właściwej aplikacji.
Podniosłam urządzenie wysoko, poza jej zasięg.
– Kiedy ostatnio miałaś tablet w rękach, wgrałaś mi pełno gier.
Winnie była wybitnie zuchwałym stworzonkiem.
– Musisz częściej pozwalać sobie na przyjemności. Jesteś piękna, kiedy się uśmiechasz.
– Smoki są piękne, po prostu będąc smokami – prychnęłam. – To chyba oczywiste.
Kącik jej ust wykrzywił się w sceptycznym uśmieszku.
– Jasne.
Pupilowi nie przystoi sarkazm i w zwykłych okolicznościach skarciłabym ją za takie zachowanie, ale dziś był jej pierwszy dzień w Akademii Spriggs.
– No, zmykaj już. Nie możesz się spóźnić.
Nadal się ociągała.
– Wrócę, zanim się obejrzysz.
– Będę odliczać minuty – odpowiedziałam cierpko.
Winnie potraktowała moje zapewnienie dosłownie.
– Też będę za tobą tęsknić. – I objęła mnie ramionami na tyle, na ile dała radę. – To było najwspanialsze lato w moim życiu.
Pogłaskałam ją po plecach ostrożnie, bo naturalni są bardzo delikatnymi istotami.
– W moim też.
Kiedy wreszcie wypuściła mnie z objęć, zauważyłam, że tak mocno mnie przytulała, aż moje łuski odcisnęły jej się lekko na policzku.
– Zainstalowałam ci tamte gry, żebyś mogła sobie korzystać pod moją nieobecność. Wiem, że próbowałaś grać, bo kiedy nie patrzysz, sprawdzam twoje wyniki. – Po chwili dodała: – Coraz lepiej ci idzie, choć do mojego poziomu jeszcze sporo ci brakuje.
– Co za tupet!
Perspektywa tymczasowego rozstania właśnie nabrała atrakcyjności.
Już sięgała do klamki, ale jeszcze się odwróciła.
– Naprawdę dam sobie radę w Spriggs?
Tym razem to ja nie zrozumiałam jej słów. Jej dziadek Jarvis próbował odebrać dziewczynkę jej mamie Lizie, dlatego bardzo często się przeprowadzały. Dotychczasowa edukacja Winnie była, delikatnie mówiąc, chaotyczna.
– Jesteś bystra – zapewniłam ją. – W mig nadrobisz braki, a jeśli któryś przedmiot będzie ci sprawiał trudności, powiesz mi i zaangażujemy najlepszych korepetytorów.
Zmarszczyła brwi.
– Nie, chodzi mi o to, że jestem zwykłym człowiekiem, a w szkole będzie wiele magicznych dziewczynek.
Uniosłam pazur, a Winnie – trzeba jej przyznać – nawet nie mrugnęła. Ostrożnie rozmasowałam wzorki łusek odbite na jej policzku.
– Spriggs uczy zarówno naturalne, jak i magiczne. – Przyjmowane w mury akademii naturalne były zazwyczaj dziećmi rodzin robiących interesy z magicznymi. Przez ostatnie pięć pokoleń szkoła przygotowywała oba rodzaje młodych osób do funkcjonowania w świecie, który niejednokrotnie okazuje się niezbyt łaskawym miejscem. – A ty pochodzisz przecież z rodziny, która jest znana w magicznych kręgach.
I po raz czwarty to zmarszczone czółko.
– Niby czym się wsławiliśmy?
– Znajomością ze mną, rzecz jasna – odparłam. Wywróciła oczami – czyli czuła się już całkiem normalnie.
– Może zawieszę sobie na szyi tabliczkę? – Przesunęła palcami po niewidzialnym napisie. – „Przyjaźnię się z panną Drake”.
– Niegłupi pomysł – uznałam, jedną łapą otwierając drzwi, a drugą wypychając małą na zewnątrz. – Ale niestety tabliczki nie figurują na liście wymaganych elementów szkolnego stroju.
Mój apartament jest ukryty w podziemiach posesji, a jego frontowe drzwi wychodzą na dawno nieużywaną przez ludzi graciarnię. Słuchałam oddalających się kroków Winnie, najpierw powolnych, stawianych z ociąganiem, lecz już po chwili szybszych – jakby wreszcie znalazła w sobie odwagę, by stawić czoła dniu.
Jak wspomniałam, z przyjemnością skorzystałabym z chwili dla siebie, ale miałam sporo do zrobienia, zanim Winnie opuści posesję. Jeszcze raz rzuciłam okiem na ostrzeżenie, które otrzymałam wczoraj w mailu od mojej przyjaciółki Dylis:
Kiedy Jarvis, dziadek Winnie, przekonał się, że nie przejmie prawa do opieki nad nią, ponieważ jej matka posiada już wystarczające środki na utrzymanie, postanowił wynająć kogoś, żeby porwał wnuczkę. Takie doszły mnie słuchy. Nie spuszczaj jej z oka, zanim nie dowiem się czegoś konkretnego.
Dylis wszędzie miała wtyki, a jako krasnoludka ogrodowa dobrze wiedziała, co w trawie piszczy. Zawsze traktowałam jej przestrogi z należytą powagą. Przekazałam wiadomość mojemu przyjacielowi Reynardowi, dodając na końcu pytanie:
Pomożesz?
Reynard jak zwykle siedział przy komputerze.
Jasne.
Działaj. – odpisałam. – Dowiedz się, o kogo chodzi i z czym mam do czynienia.
Skoro zwerbowałam najsprytniejszą znaną mi istotę, nadszedł czas na kolejny krok. Jarvisowi wydawało się, że może nadal napastować Winnie i jej mamę. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że po ich stronie stoi smok.
WINNIE
Obcowanie ze smokiem to niezmierna frajda, ale i największe kłopoty, jakie można sobie wyobrazić, szczególnie jeśli ma się do czynienia z tak gderliwą gadziną jak panna Drake. Należała do naszej rodziny już od pięciu pokoleń i jak dotąd udawało nam się powstrzymać ją od odgryzienia komuś głowy – przynajmniej tak nam się wydaje. Zawsze zakładałam, że historie o pannie Drake zawarte w listach od ciotecznej babki Amelii są zmyślone, więc nie wiedziałam, co sądzić o ostatniej wiadomości. Okazało się, że nie tylko smok był prawdziwy, ale i krewniaczka przekazywała mi opiekę nad swoim ukochanym pupilem!
Cioteczna babka miała już tyle lat, że podejrzewałam, iż zaczęła wierzyć w niezwykłe przygody będące wytworem bujnej wyobraźni. Ale kiedy zeszłam do ukrytego apartamentu w podziemiach, na własne oczy ujrzałam pannę Drake, co do łuski identyczną z opisami Amelii. Charakterek też się zgadzał. Ale co tam; prawda jest taka, że niezależnie od tego, jak bardzo panna Drake zrzędzi, zawsze udaje mi się zmiękczyć jej serce. Przewiozła mnie po niebie na własnym grzbiecie i w ogóle przeżyłyśmy razem mnóstwo wspaniałych przygód. I chociaż osobiście poznałam ją dopiero miesiąc temu, to mam wrażenie, że znam ją od zawsze – pewnie dzięki opowieściom przesyłanym przez cioteczną babkę Amelię.
Czułam się fatalnie, zostawiając pannę Drake samą w tym wielkim starym domu. Co będzie robić beze mnie? Kto ją rozchmurzy?
Po powrocie wszystko jej wynagrodzę, obiecywałam sobie. Pogram z nią w warcaby i może dla odmiany pozwolę jej nawet wygrać jedną partyjkę. Wspięłam się po piwnicznych schodach, delektując się zapachami napływającymi z kuchni. Kiedy weszłam, Vasilisa wyjmowała akurat blachę z piekarnika.
– Dzień dobry, panienko.
Vasilisa była naszą kucharką i gospodynią. Miała około trzydziestu lat, a blond włosy nosiła spięte w ciasny kok na karku. Fartuch, którym była przepasana, chronił lawendową sukienkę z olbrzymimi różami wyhaftowanymi wzdłuż rąbka. Panna Drake powiedziała, że rodzina Vasilisy od pokoleń pracuje na terenie majątku, więc dobrze wie o niezwykłej lokatorce.
– Dobry – odpowiedziałam. – Byłoby super, gdybyś mówiła do mnie po imieniu.
Elegancki tytuł niespecjalnie pasował do osoby, która jeszcze dwa miesiące temu mieszkała w przyczepie.
Vasilisa nie odmówiła wprost. Uśmiechnęła się tylko cierpliwie. Na swój sposób prawie dorównywała uporem pannie Drake.
– Przyszłaś w samą porę, panienko – powiedziała, stawiając blachę na kuchennym stole. – Właśnie wyjęłam z piekarnika świeżutkie croissanty nadziewane szynką szwarcwaldzką i serem gruyère.
Na parapecie siedziała należąca do Vasilisy lalka, ustawiona bokiem, by mogła jednocześnie spoglądać na ogród za domem i zerkać do kuchni. Jeśli czasem nie było jej na oknie, Laleczka spała w kieszeni fartucha swojej właścicielki.
Vasilisa zdjęła rękawice i ostrożnie odkroiła ćwiartkę rogalika. Ze środka wylał się bulgoczący ser; gospodyni wsunęła łopatkę pod odcięty kawałek i przeniosła go na maleńki talerzyk. Kładąc porcję na parapecie, zanuciła:
– Laleńko, laleńko, oto twoje śniadanko.
Następnie sięgnęła po porcelanową filiżaneczkę wielkości naparstka, do której nalała kilka kropli kawy z dzbanka. Stawiając napój przy talerzyku, wymruczała:
– Lalusia, lalusia, oto twoja kawusia.
Nagle malowane oczy lalki zalśniły jak brylanty i zaraz po kawałku croissanta i kawie nie było ani śladu.
– Mogę patrzyć na nią godzinami – powiedziałam.
– A ona mogłaby bez przerwy obserwować ciebie, zwłaszcza że dajesz jej sama-wiesz-co.
Vasilisa ponownie użyła łopatki, by nałożyć na talerz kolejnego croissanta, po czym podała go mnie.
– Dzięki.
Talerzyk był mi zupełnie zbędny. Porwałam tylko rogalik i pożarłam go, głodna jak wilk. Był przepyszny, jak zresztą wszystkie wypieki i dania Vasilisy.
Lalka gospodyni zajmowała się sprzątaniem, odkurzaniem i praniem w nocy, kiedy Vasilisa spała w swoim pokoju. Kilka razy walczyłam z sennością, żeby przyłapać Laleczkę na pracy, ale bezskutecznie – zawsze zasypiałam, zanim przystępowała do działania. Zdaje się jednak, że lalka zauważyła moje podchody i poskarżyła się właścicielce, bo ta któregoś razu zwróciła mi uwagę:
– Panienko, podglądanie nic nie da. Nigdy nie pozwoli się oglądać przy pracy – jedynie kiedy wypoczywa i jest gotowa na towarzystwo. Na wszystko jest czas i miejsce, rozumiesz?
Wiedziałam już wtedy, że gospodyni karmi Laleczkę prawdziwym jedzeniem, więc spytałam:
– Czy ma jakieś ulubione przysmaki?
Vasilisa rzuciła okiem na kieszeń, po czym nachyliła się do mnie, by szepnąć mi na ucho:
– Uwielbia czekoladę.
– Czeko… – zaczęłam powtarzać, ale gospodyni zakryła mi usta. Jej palce pachniały mąką.
– Ćśś, nie wypowiadaj tego słowa – ostrzegła mnie. – Nie znajdziesz tu tego przysmaku, bo ona zjada go do ostatniej drobinki. Darzy go miłością równie wielką jak mnie i ten dom.
Zerknęłam w dół i wydawało mi się, że dostrzegłam okrągłą drewnianą główkę wyglądającą z kieszeni kucharki; malowane oczy podniosły się na mnie.