Przesycona nastrojem tajemnicy powieść „Wszystko, czego nie pamiętam” prowokuje pytania o to, czy istnieje jedyna i niepodważalna wersja prawdy, czy może jesteśmy raczej skazani na wersje zdarzeń tak różne, jak osoby, które je zapamiętały.


Wszystko czego nie pamiętamJedno, co jest pewne w powieści Jonasa Hassena Khemiri, to to, że jej główny bohater Samuel nie żyje. Chociaż zginął w wypadku samochodowym, okoliczności tego zdarzenia pozostają niejasne. Czy ktoś przyczynił się do uszkodzenia pojazdu tak, by chłopak nie mógł nad nim zapanować? Targnął się na swoje życie z jakiegoś powodu czy po prostu miał pecha, wpadł w poślizg i stracił życie całkowicie przypadkiem?

Tego co naprawdę zdarzyło się feralnego dnia próbuje dociec szwedzki pisarz, który kiedyś miał okazję poznać Samuela. Teraz, rozmawiając z jego bliskimi, powoli konstruuje opowieść o życiu i śmierci młodego człowieka, odnotowując coraz większe sprzeczności w zeznaniach. „Wiesz już, jak to wszystko połączysz w całość? W jedną spójną opowieść?” – pyta w pewnym momencie Laide, była dziewczyna Samuela. Nie uzyskuje odpowiedzi od narratora, bo jedyną osobą, od której zależy, czy z wielogłosowej układanki wyłoni się spójny obraz, jest czytelnik.

„Wszystko czego nie pamiętam” jest hybrydą kilku gatunków literackich. W największym stopniu to powieść psychologiczna z dokonującą się w niej dekonstrukcją osobowości głównego bohatera, zawiera jednak sporo elementów charakterystycznych dla trzymającego w napięciu, mrocznego thrillera i zagadkę godną dobrego kryminału. Ma też walory powieści obyczajowej z całym spektrum zjawisk społecznych w ponadnarodowym środowisku młodych Europejczyków z pokolenia, które właśnie weszło w dorosłość i próbuje się w niej jakoś urządzić. Samuel, jego przyjaciel Vandad, dziewczyna Laide i przyjaciółka Pantera obrazują skrajnie różne postawy wobec współczesnej rzeczywistości, lecz jedno ich łączy: są bardzo zagubieni pośród powodzi możliwości, z jednej strony dobrze widocznych, z drugiej trudno osiągalnych.

Istotne znaczenie dla nastroju powieści ma stylizacja wypowiedzi bohaterów na język mówiony, tak różny, jak różne są posługujące się nim osoby. To ważne, bowiem całą fabułę czytelnik poznaje zgłębiając się w zapis rozmów przeprowadzonych przez pisarza i, co udało się autorowi, ma wrażenie, że sam w nich uczestniczy siedząc tuż obok dyskutujących. Każda kolejna porcja faktów pozwala czytelnikowi snuć własną wersję zdarzeń, by chwilę później zmuszać go do ich weryfikacji, gdy dowiaduje się czegoś nowego. „Wszystko czego nie pamiętam” wymaga więc od czytelnika pełnego skupienia i koncentracji, a w zamian daje istotne refleksje o przewrotności życia, a także i o tym, w jak wielkim stopniu zebrana ilość danych zmienia stosunek do osób i zdarzeń pojawiających się w naszym życiu.

Jonas Hassen Khemiri powieścią o losach Samuela potwierdza status znakomitego pisarza i dramaturga

Tym samym Jonas Hassen Khemiri powieścią o losach Samuela potwierdza status znakomitego pisarza i dramaturga nadany mu przez szwedzkich krytyków literackich. Nie ulega wątpliwości, że jest świetnym obserwatorem przemian społecznych i ludzkich charakterów, których cechami obdarza postaci obecne w jego twórczości.
26-letni Samuel, marzyciel, kolekcjoner przeżyć, nie ogląda się na to, co powiedzą inni, gdy poszukuje definicji miłości i przepada w otchłani własnych myśli skupiony na analizie przeżywanych odczuć. Jednocześnie przyjmuje kolejne ciosy od losu, coraz mocniej przygniatające go do ziemi, stanowiąc metaforę dziecka wychowanego w dostatnim, spokojnym społeczeństwie (choć nie bez rodzinnych perypetii, takich jak rozwód rodziców), które pewnego dnia, stając się dorosłym, zderza się z realiami coraz trudniejszego życia, nudną pracą w „Urzędzie do Spraw Migracji”, a nade wszystko z konsekwencjami swoich własnych wyborów.

Osiłek Vandad – jego najlepszy przyjaciel mieszający się potajemnie w szemrane interesy, Laide – tłumaczka sfrustrowana koniecznością powrotu do Sztokholmu odbieranego przez nią jako prowincja, po latach światowego życia i pracy w międzynarodowych strukturach i Pantera – artystka skupiona na sztuce i własnych pragnieniach, orbitują wokół Samuela obdarzając go na przemian tym co budujące i tym, co go niszczy. Wszyscy deklarują, że bardzo im na Samuelu zależało, tylko, czy ktokolwiek z nich wie, co tak naprawdę miałoby to znaczyć?

Khemiri opowiada w swej powieści o samotności wśród tłumu oraz o egoizmie pokolenia współczesnych trzydziestolatków

Jonas Hassen Khemiri opowiada w swej powieści o samotności wśród tłumu, o egoizmie pokolenia współczesnych trzydziestolatków, którzy zatracają umiejętność tworzenia stałych więzi i chociaż skorzy są do angażowania się w społeczne projekty mające ulepszyć funkcjonowanie społeczeństwa, to nawet nie zauważają, że całkowicie polegli w boju o szczęście swoich bliskich. I swoje. Od którego przecież wszystko inne się zaczyna. Opowieść o nich, podana w formie układanki dającej się kształtować podług własnej wrażliwości odbiorcy, została przez autora przedstawiona na tle szwedzkich zmagań z imigrantami, otwartości, która traktowana z naiwnością i dobrodusznością ponad miarę, prowadzić musi ostatecznie do katastrofy. Agnieszka Kantaruk

Jonas Hassen Khemiri, Wszystko, czego nie pamiętam, Przekład: Elżbieta Frątczak-Nowotny, Wydawnictwo Czarna Owca, Premiera: 26 kwietnia 2017
 

Wszystko czego nie pamiętam

Jonas Hassen Khemiri
Wszystko, czego nie pamiętam
Przekład: Elżbieta Frątczak-Nowotny
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 26 kwietnia 2017
 

CZĘŚĆ I
FM

DOM


Sąsiad wystawia głowę zza żywopłotu i pyta, kim jestem i co tu robię.

*

Witaj. Usiądź. Odpręż się. Zapewniam, że nie masz się czego obawiać. Wystarczy wcisnąć alarm, a zjawią się w ciągu trzydziestu sekund.

*

Sąsiad przeprasza, tłumaczy, że po tym, co się wydarzyło, to chyba zrozumiałe, że ludzie są bardziej podejrzliwi wobec tych, których nie znają.

*

Miałem bardzo konkretny obraz tego, jak takie miejsce wygląda. Jakbym oglądał je na fi lmie. Grube stalowe kraty, obrzydliwe toalety gdzieś w kącie, piętrowe łóżka i parujące kabiny prysznicowe, w których trzeba uważać, żeby nie upuścić mydła. Myślałem, że w takim miejscu trzeba chodzić z żyletką w ustach dwadzieścia cztery na siedem i cały czas być czujnym. Ale sam widzisz. To przypomina raczej jakieś schronisko. Ludzie są mili. Toalety czyste. Jest nawet warsztat, gdzie można robić różne rzeczy z drewna. Miałem szczęście, że tu trafiłem.

*

Sąsiad zaprasza na kawę, ruszamy razem zboczem wzgórza. Zamyka drzwi do gabinetu i nastawia ekspres w kuchni. Taka tragedia, mówi i kręci głową. To straszne. To, co się stało.

*

Dwa miesiące i trzy dni do końca. Jestem spokojny. Staram się o tym nie myśleć. Jest w porządku. No dobrze, przyznaję, to kawał czasu. Ale przynajmniej nie muszę się martwić, jak zapłacę czynsz. Co chcesz wiedzieć? Mam zacząć od tego, jak poznałem Samuela? Chcesz długą czy krótką wersją? Wybieraj. Mam czas.

*

Sąsiad stawia na stole małe białe filiżanki, kładzie na talerzu herbatniki z marmoladą. Z kim już rozmawiałeś? – pyta. Ludzie w okolicy plotkują. Niektórzy twierdzą, że Samuel był przygnębiony, że od dawna to planował. Inni, że to był wypadek. Niektórzy obwiniają o wszystko tę dziewczynę, z którą był. Jak ona ma na imię? Laida? Saida? Właśnie, Laide. Jeszcze inni twierdzą, że to wina tego przerośniętego kumpla Samuela, tego, który siedzi w więzieniu. Podobno za pieniądze był w stanie zrobić wszystko.

*

Pierwszy raz spotkaliśmy się w lutym dwa tysiące dziewiątego roku. Wybrałem się z Hamzą na miasto. Ktoś mu powiedział, że w Liljeholmen jest jakaś prywatna impreza. Pojechaliśmy tam, zadzwoniliśmy do drzwi i zanim dziewczyna, która nam otworzyła, zdążyła je zamknąć, Hamza zablokował je nogą i zaczął gadkę o tym, że zna tu kogoś, a w ogóle to przyjechaliśmy oblać jej nowe mieszkanie. W końcu wpuściła nas do środka.

*

Sąsiad nalewa kawę do filiżanek, podsuwa mi talerz z ciasteczkami i mówi, że nie znał Samuela jakoś szczególnie dobrze. Co innego jego babcię. Babcię znałem, mówi. Jeśli dwadzieścia lat mieszka się po sąsiedzku, to poznaje się ludzi. To nie do uniknięcia. Mówiliśmy sobie dzień dobry, kiedy spotykaliśmy się przy skrzynkach na listy. Pytaliśmy, co słychać, rozmawialiśmy o pogodzie. Kiedyś rozmawialiśmy dłużej, o tym, czy warto zainwestować w naturalne źródła ciepła. Była dobrą kobietą. Szczerą i prostą, upartą i silną. Naprawdę mi przykro, że to się tak skończyło.

*

Wszedłem z Hamzą do luksusowego apartamentu. Chodziliśmy od pokoju do pokoju, skinieniem głowy witaliśmy się z ludźmi, którzy zamiast odpowiedzieć, wpatrywali się w parkiet. Zastanawiałem się, o co chodzi, bo ludzie tam będący, nie wyglądali na takich, którzy robiliby interesy z Hamzą. Faceci byli w garniturach, laski w czółenkach, lodówka miała cyfrowy wyświetlacz i funkcję robienia lodu. Sądziłem, że wszystko odbędzie się szybko: Hamza znajdzie właściwą osobę, zrobi to, co ma zrobić, a ja będę stać w pobliżu, żeby w razie czego zasygnalizować, że sytuacja się zmieniła i nie czas na rozmowy.

*

Sąsiad wypija łyk kawy, odwraca głowę i patrzy w sufit. Przełyka. Kiedy po raz ostatni widziałem Samuela? Kiedy przyszedł po samochód. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Był czwartkowy poranek, w nocy padało, ale nad ranem przestało. Siedziałem i słuchałem radia, kiedy zobaczyłem, że ktoś krąży przy skrzynkach na listy. Wstałem i podszedłem do okna, żeby lepiej widzieć.

*

W salonie grała muzyka. Ludzie tańczyli, grzecznie jak manekiny. Uśmiechali się jak ludziki lego. Gdzieś wśród nich był Samuel. W pierwszej chwili pomyślałem, że facet dostał ataku padaczki. Wibrował w takt cichej muzyki, po czym zgiął nogi w kolanach i zaczął podskakiwać jak gitarzysta. A potem zaczął rzucać głową na boki, niczym dzwon kościelny. Do północy zostały jeszcze dwie godziny, Samuel tańczył, jakby właśnie leciała ostatnia ukośnik najlepsza płyta świata.

*

Sąsiad wstaje i podchodzi do okna. Tu właśnie stałem. Dokładnie w tym miejscu. Była za dwadzieścia dziewiąta. Spoglądałem na skrzynki na listy. W ręku trzymałem komórkę. Mam taki specjalny numer, pod który w każdej chwili mogę zadzwonić, gdybym zobaczył kogoś obcego. Ale po chwili zobaczyłem, że to Samuel. Szedł pod górę. W jednym ręku trzymał miejscową gazetę i jakieś broszurki reklamowe. Miał rozpięty płaszcz, pod nim marynarkę i koszulę. Szedł powoli, ze spuszczoną głową, patrzył w ziemię.

*

Hamza krążył po mieszkaniu. A ja z nim. Znaleźliśmy właściwą osobę, odbyliśmy krótką rozmowę, wszystko poszło szybko i gładko. Kiedy skończyliśmy, postanowił ugasić pragnienie. Ruszyliśmy w stronę kuchni. Hamza przygotował dwa drinki dla siebie i jeden dla mnie. Wypił pierwszą szklankę jednym haustem i otrząsnął się jak postaci na filmach rysunkowych. Potem staliśmy w milczeniu. Nikt z nami nie rozmawiał, my też się do nikogo nie odzywaliśmy. Od czasu do czasu do kuchni wpadała gospodyni, żeby sprawdzić, czy czegoś nie kradniemy.

*

Sąsiad wskazuje coś krogulczym palcem. Widzisz tamtą brzozę? Tam się zatrzymał. Patrzył na nadpalone korony drzew i zgliszcza domu. Pamiętam, że pomyślałem, że wygląda bladziej niż zwykle. Uniósł rękę, uderzył się lekko w policzek, jakby chciał się obudzić, a może pocieszyć.

*

Po kilku minutach do kuchni wszedł Samuel z dziewczyną z delikatnym meszkiem nad wargą. Miał pod pachami plamy potu, laska narzuciła na siebie czerwony koc, bez otworów na ręce. Mówiła coś o planach na wieczór. W Resien był jakiś klub i jakiś DJ zapisał ich na listę do Grodan, a potem ktoś, jakiś napalony Karro, urządzał przyjęcie w Midsommarkransen. Samuel pokiwał głową i napełnił szklankę. Pomyślałem, że ma mięśnie jak strzała łuku.
Hamza poszedł do łazienki, ja zostałem. Sytuacja sprzyjała kontaktom. Można było wyciągnąć rękę i się przedstawić, jak ludzie zwykle robią na imprezach. Co słychać, mogłem powiedzieć. Co nowego? Skąd znacie laskę, która wydaje przyjęcie? Wiesz może, który DJ gra w Reisen? Masz adres Karro? Ale ja się nawet nie odezwałem. Stałem i denerwowałem się, że powinienem coś powiedzieć. Bo wtedy nie przywykłem jeszcze do słuchania swojego głosu. Teraz to co innego.

*

Sąsiad siada i dolewa kawy. Minął kwadrans. Samuel wyszedł z domu z foliową torbą w ręku, tak pełną, że bałem się, że zaraz się urwie. Wrzucił ją na tylne siedzenie i już miał zająć miejsce za kierownicą, kiedy zobaczył mnie. Uniósł rękę i pomachał.

*

Kumpel Samuela wyszedł na papierosa. Samuel chodził po kuchni, otwierał i zamykał szuflady.
– Nie wiesz, gdzie są noże? – spytał.
Wskazałem na stojak na noże.
– Dzięki.
Wziął z półmiska arbuza, przekroił go na pół i spytał, czy chcę kawałek. Skinąłem głową. Potem przeszedł się po kuchni, częstując wszystkich kawałkami arbuza.
– Superimpreza – oświadczył, kiedy wrócił.
Skinąłem głową.
– Ruszamy dalej?
Wzruszyłem ramionami.
– Chcesz spróbować czegoś fajnego? Masz, włóż tu rękę.
Trzymał przed sobą przekrojonego na pół arbuza. Zacząłem się zastanawiać, czy wszystko z nim w porządku.
– No, śmiało. Zrób to.
– Dlaczego?
– Będziesz to długo pamiętać.
Nie bardzo wiedząc dlaczego, wyciągnąłem rękę i włożyłem w arbuza.
– I jak? Dziwne uczucie, no nie? Ale fajne. Teraz moja kolej.
Nic szczególnego nie czułem. Było mokro. I jakoś delikatnie. Wyjąłem rękę, Samuel włożył swoją. Pozostali przyglądali się nam, jakbyśmy się odlali do zlewu. Samuel zaczął się śmiać. Spytał, czy może ktoś jeszcze ma ochotę spróbować.
– Nie pożałujecie – zachęcał, ale wszyscy pokręcili głowami.

*

Sąsiad wzdycha. Stał tam. Obok opla babci. Z ręką uniesioną w geście powitania. Niewiele brakowało, a też byłbym mu pomachał. Ale nagle mój wzrok padł na pokryty sadzą ogród i resztki tego, co kiedyś było strychem domu jego babci, na czarne ślady ognia na dachu mojego garażu. Uświadamiam sobie, że gdyby wiatr powiał z innej strony, wszystko mogłoby się skończyć naprawdę źle. Odwróciłem głowę. Ale było mi trudno. Musiałem walczyć ze sobą, żeby ręka nie pomachała mu sama z siebie (chwyciłem lewą rękę prawą). Pewne odruchy tkwią w nas tak głęboko, że nie możemy ich powstrzymać. Jeśli robimy coś całe życie, to to w nas zostaje. To tak jak z seksualnością.

*

Samuel wytarł rękę i się przedstawił. Nie wiedziałem, co powiedzieć, bo kiedy ruszam na miasto z Hamzą, nigdy nie podaję swojego prawdziwego imienia. Kiedyś przedstawiłem się Örjan. Innym razem Travolta. Pewnego razu, kiedy szukając sióstr bliźniaczek, które pożyczyły ode mnie pieniądze, żeby ratować swój salon fryzjerski, wślizgnęliśmy się na prywatną w imprezę w Jakobsbergu, przedstawiłem się Holabandola. Mogłem wybierać dowolnie, bo jeśli ktoś wygląda tak jak ja, nikt nie ośmieli się zaprotestować. Ale kiedy Samuel mi się przedstawił, podałem prawdziwe imię. No i czekałem na pytania, które zwykle wtedy padały: Co powiedziałeś? Vamdad? Vanbab? Van Damme? Aha, Vandad. Co to za imię? Coś znaczy? Skąd pochodzą twoi rodzice? Przyjechali tu jako imigranci polityczni? Urodziłeś się tutaj? Czujesz się Szwedem? W jakim stopniu? Jadasz wieprzowinę? A właśnie, czujesz się Szwedem? Możecie wrócić do siebie? Byłeś już tam? Jakie to uczucie? Może jest tak, że tu czujesz się obco, ale kiedy jesteś tam, to czujesz się Szwedem? Kiedy ludzie wyczuwali, że nie chcę rozmawiać o swoim pochodzeniu, zaczynali pytać, czy coś trenuję, czy lubię napoje proteinowe albo co sądzę o MMA.

*

Sąsiad odsuwa filiżankę i odchrząkuje. Teraz, z perspektywy czasu, myślę sobie, że równie dobrze mogłem mu pomachać. Jakie to by miało znaczenie? Może żadnego. Po prostu dzień zacząłby się dla niego nieco bardziej przyjemnie. Włączając się do ruchu, byłby w lepszym nastroju. Ale przecież nie mogłem wiedzieć, że był to ostatni raz, kiedy się widzieliśmy.

*

Samuel był inny. Nie próbował rozmawiać o pochodzeniu ani o treningach. Powiedział:
– Vandad? Jak ten szach, który walczył z Dżyngis-chanem?
Trudny początek.
Potem przez dziesięć minut opowiadał o Mongołach. Twierdził, że pół procent mężczyzn na świecie ma DNA Dżyngis-chana, bo uprawiał seks z wieloma kobietami, gwałcił je. Powiedział też, że kraina Dżyngis-chana była największą w historii świata i że Mongołowie uśmiercili około czterdziestu milionów ludzi. Mówił, że skąpych władców osad karali, wlewając im płynne złoto w otwory ciała, aż ciało zaczynało skwierczeć. Nie miałem pojęcia, dlaczego ten chudy osobnik rozmawia ze mną o Mongołach, nie pojmowałem też, dlaczego go słucham. Sposób, w jaki rozmawialiśmy, był jakiś inny. Nie mówiliśmy o pracy, o ważnych adresach czy pochodzeniu. Rozmawialiśmy o broni Mongołów, o technikach walki, lojalności i koniach. Tak było. Mówił głównie on, ja słuchałem. Ale kiedy laska, która wydawała przyjęcie, weszła do kuchni i zobaczyła nas zatopionych w rozmowie, to zaczęła na mnie patrzeć jakby inaczej. Podobało mi się jej spojrzenie.
– Skąd to wszystko wiesz? – spytałem. Pomyślałem, że może jest nauczycielem historii.
– Nie mam pojęcia – powiedział i się roześmiał. – Chyba z jakiejś gry komputerowej. Mam cholernie dobrą pamięć. Pewne rzeczy po prostu mi zostają.
– Niestety większość znika – dodała jego ubrana w czerwony koc koleżanka, która właśnie wróciła z balkonu w chmurze dymu papierosowego.

*

Sąsiad zgarnia okruchy z ceraty i mówi, że nie jest taki jak niektórzy w okolicy. Nie jestem uprzedzony do ludzi pochodzących z innych krajów. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie różnych kultur mieliby się izolować. Uwielbiam podróże. Od kiedy przeszedłem na emeryturę, pół roku spędzam za granicą. Indyjskie jedzenie jest znakomite. W dziale rybnym w Konsumie pracuje chłopak z Erytrei, jest przemiły. Nie miałem nic przeciwko temu, że do domu babci Samuela zaczęli się sprowadzać nowi ludzie. Nie obchodziło mnie, że niektóre kobiety miały zasłonięte twarze. Nie podobało mi się natomiast to, że grillują na werandzie i wyrzucają śmieci do mojego pojemnika. Ale to przecież nie miało żadnego związku z ich pochodzeniem.

*

Kiedy wrócił Hamza, nastrój w kuchni się zmienił. Ludzie przysunęli swoje drinki bliżej siebie.
– Gotów? – spytałem.
– Pieprzyć pedzi w lesie? – odpowiedział.
– Dlaczego pedzie pieprzą się w lesie? – spytał Samuel.
– Tak się mówi – powiedział Hamza. – Zacznij czytać, to przestaniesz błyszczeć niewiedzą.
Wyszliśmy, Hamza i ja. Język jego ciała mówił mi, że czeka nas długa noc. I miałem rację. Zanim wieczór dobiegł końca, doszło do kilku incydentów. Nie mogę zdradzić jakich, ale wspierałem go, nie zawiodłem. Powiedziałem, że będę z nim od początku do końca – i tak było. Stałem za nim, lojalny jak Mongoł. W drodze do domu postanowiłem jednak odpuścić i spróbować znaleźć inny sposób na zapłacenie czynszu.

*

Sąsiad podaje mi rękę i życzy powodzenia. Zamierzam zrekonstruować ostatni dzień życia Samuela. Jeśli miałbym ci coś doradzić, to to, żebyś nie komplikował sprawy. Opowiedz po prostu, co się stało. Czytałem fragmenty twoich książek i mam wrażenie, że czasem niepotrzebnie wszystko sobie utrudniasz.

DOM OPIEKI

Pielęgniarka na parterze oświadcza mi, że nie chce, żeby w książce pojawiło się jej prawdziwe imię. Mogę być Mikaelą. Zawsze chciałam mieć na imię Mikaela. Jak koleżanka z przedszkola. Zazdrościłam jej, że kiedy się przedstawiała, nigdy nie padały żadne dodatkowe pytania. Napisz, że w ogóle nie znałam Samuela. Spotkałam go w pracy, kilka razy zdarzyło się, że otwierałam mu drzwi, kiedy przychodził odwiedzić babcię. Kiedy był tu ostatnim razem, usłyszałam pukanie do drzwi, ostry dźwięk, który drażnił uszy. Otworzyłam i zobaczyłam, że stoi i uderza kluczem w szybę. Miał kod, sama mu go kiedyś dałam i podpowiedziałam, jak można go łatwo zapamiętać, a on stał i pukał w szybę. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się, nieco zawstydzony. Nie wyglądał na sennego. Miał ze sobą wypełnioną po brzegi torbę, zauważyłam obłoczek pary wokół jego ust, pamiętam, że zaczęłam się nawet zastanawiać, jak długo tam stoi, usiłując przypomnieć sobie kod.

*

Nic szczególnego. Możesz mi wierzyć. Gdyby to miało w całej tej historii jakieś znaczenie, powiedziałbym ci. Takie tam drobiazgi, chłopięce wyskoki. Hamza spotkał kolesia, który był mu winien forsę, okazało się, że różnie zapamiętali sumę. Musieliśmy go zaciągnąć do toalety i mu ją przypomnieć. Nic wielkiego się nie stało, mam wrażenie, że nawet tego nie zgłosił. Zwykły wieczór zakończony telefonem do zaprzyjaźnionego taksówkarza, który szybko, bez zbędnych pytań i bez rachunku, odwiózł nas do domu. Hamza chichotał na tylnym siedzeniu, zadowolony z zebranej sumy. Odliczył kilka banknotów dla mnie i jak zwykle dodał, że powinniśmy działać razem, stworzyć coś własnego, zamiast harować dla innych. Ja jednak uznałem, że skończyłem z takimi interesami.

*

Mikaela uśmiecha się, kiedy pytam, jak sobie radzi z pamiętaniem kodu. Brzmi kretyńsko, mówi, jak wszystkie takie podpowiedzi. Im głupsze, tym lepsze. Czternaście siedemdziesiąt dwa, tak brzmiał kod. Mnie kojarzył się z wojną światową: czternaście, i porwaniem w miasteczku olimpijskim: siedemdziesiąt dwa. Dwa razy podawałam go Samuelowi, bo miałam dosyć otwierania mu drzwi, a teraz musiałam zrobić to ponownie. No więc otworzyłam i spytałam, czy nie pamięta mojej podpowiedzi.
– Podpowiedzi? – zdziwił się.
A ja pomyślałam sobie: no dobrze, można zapomnieć kod, ale zapomnieć podpowiedź? A potem pomyślałam, że trudno, pewnie ma to w genach i wobec tego za kilka lat się tu spotkamy.

*

Później, jeszcze w tym samym tygodniu, skontaktowałem się z fi rmą zajmującą się przeprowadzkami. Ktoś mi powiedział, że znalazł tam pracę niemal z dnia na dzień. Kiedy wszedłem, Blomberg siedział ze słuchawkami na uszach i żółtej czapce, obłożony skoroszytami. Przedstawiłem się, a on spojrzał na mnie, na moje bary.
– Masz prawo jazdy?
Skinąłem głową.
– Jest obywatelem Szwecji?
Skinąłem głową.
– Kiedy możesz zacząć?

 
Wesprzyj nas