Dwa tomy „Listów niezapomnianych” stanowią iście niezapomnianą podróż przez dekady i całe stulecia. Przybliżają czytelnikom wyjątkowe historie i zdarzenia, a każdy list to osobna opowieść.


Listy niezapomniane
Pierwszy tom „Listów niezapomnianych” zawiera ich 126, drugi 124. Może wydawać się, że to wiele, lecz każdy kto sięgnie po jedną lub obie te książki przekona się, że wcale nie wyczerpują one tematu, a wręcz przeciwnie: kuszą, by zgłębić się w dalszej lekturze wybitnie ciekawej korespondencji, o której autor tych kompilacji Shaun Usher, twierdzi, że to „Korespondencja godna szerszego grona odbiorców”. I ma rację.

Jego pomysł był bardzo prosty – postanowił zebrać i przygotować do publikacji piękne i wyjątkowe listy napisane na przestrzeni wieków. Te dokumenty swoich czasów, perełki sztuki epistolarnej przebywały dotychczas w muzeach, archiwach i prywatnych kolekcjach pełniąc rolę mniej lub bardziej cennych dokumentów historycznych. Shaun dostrzegł w nich jednak także ponadczasowy wymiar literacki, zauważył, że wiele z nich mogłoby stanowić inspirację dla współczesnych czytelników.

W tomie pierwszym znalazły się takie listy jak chociażby pisemna aplikacja Leonarda da Vinci poszukującego pracy, apel o pokój wystosowany przez Mahatmę Gandhiego do Adolfa Hitlera czy list Elvisa Presleya do prezydenta USA Richarda Nixona. Są tu listy królewskie, dyplomatyczne, kierowane do naukowców albo do artystów. Jest wciągający list Ernesta Hemingwaya do Francisa Scotta Fitzgeralda z ponadczasowymi poradami, które wciąż mogliby wziąć sobie do serca współcześni pisarze i poruszający list Beethovena do swych braci zwany też „testamentem heiligenstadzkim”.

Tom drugi także pozwala podróżować przez wieki, począwszy od starożytności! Jak się okazuje już w 1750 roku p.n.e. zdarzały się poważne problemy z odpowiednią obsługą klientów, czego dowodzi zachowany w zbiorach British Museum list na tablicy pokrytej pismem klinowym, zawierający skargę klienta do handlarza z Babilonu. Jest tutaj także wysłany w 1800 roku list Jane Austen do Cassandry Austen ukazujący przewrotne i autoironiczne poczucie humoru znanej pisarki, a także, datowany na rok 1830, pozbawiony skruchy list z przeprosinami skierowany przez poetę Charlesa Lamba do przyjaciela, wysłany jako rezultat imprezy suto zakrapianej alkoholem.

Przewagę stanowią jednak listy napisane na przestrzeni XX wieku. Są też polskie wątki w postaci listu Jana Pawła II do swojej krewnej Felicji Wiadrowskiej, tuż po wyborze na papieża i korespondencji Piotra Skrzyneckiego z nastoletnim wówczas Grzegorzem Turnauem.

W obu tomach „Listów niezapomnianych” przy większości polskich wersji tekstów zamieszczono skany lub fotografie listów w oryginalnych wersjach językowych. Każdy z nich, stanowiąc mały wycinek czasów, w których powstał, prowokuje zaciekawienie i chęć szerszego zaznajomienia się z historią jakiej dotyczy. W tym znaczeniu książki skomponowane przez Shauna Ushera pobudzają wyobraźnię i stanowią zachętę do dalszych, własnych poszukiwań. Agnieszka Kantaruk

Listy niezapomniane. Tom 2, Zebrał i opracował: Shaun Usher, Przekład: Jakub Małecki, Wydawnictwo SQN, Premiera: 18 maja 2016
 

Listy niezapomniane

Listy niezapomniane. Tom 2
Zebrał i opracował: Shaun Usher
Przekład: Jakub Małecki
Wydawnictwo SQN
Premiera: 18 maja 2016
 

Piątek
Drogi Czytelniku,
od czasu mojego ostatniego listu do Ciebie minęły dwa lata; dwa długie lata od chwili, kiedy pokazałem światu pierwszy tom Listów niezapomnianych, niezdrowo podekscytowany i niezwykle dumny z tego, że mogę wziąć do ręki fizyczne wcielenie ogromnego projektu, który rozpoczął się jako strona internetowa i pochłonął cztery lata pracy. Przede wszystkim jednak byłem zdenerwowany, ponieważ w dynamicznych czasach e-booków i e-maili próbowałem zatrzymać uwagę zalogowanych do sieci czytelników oprawioną w twardą okładkę książką o staroświeckiej korespondencji. Listy niezapomniane niemal od początku miały swoją stronę internetową, ale wersję papierową większość odbiorców pewnie uznałaby za przesadę. Byłem więc zachwycony, mogąc trzymać w dłoniach tak piękną książkę, a jednocześnie bałem się popłynąć pod prąd cyfrowej rzeki.
Na szczęście okazało się, że bardzo się myliłem, a powiedzieć, iż ostatnie dwa lata przypominały huragan, to jak nic nie powiedzieć. Jest to dowód nieustającego, uniwersalnego uroku listów i opowiadanych w nich historii, który pierwsza książka roztacza już we wszystkich zakątkach świata, w wielu językach, wśród ludzi w różnym wieku, różnego pochodzenia i różnych przekonań. Dla kogoś, kto większość czasu spędza na ochronie listów, ich badaniu i rozmyślaniu o nich, tak pozytywna reakcja była nieprawdopodobnie satysfakcjonująca, a szansa, że ta książka choćby niektórych z Was zainspirowała do napisania własnych listów, nadaje sens każdej sekundzie tych dwóch lat pracy. Jest też jeszcze inicjatywa Letters Live, czyli seria inspirowanych książką przedstawień, podczas których utalentowani ludzie czytają listy na scenie i ożywiają je w sposób, którego sobie nawet nie wyobrażałem.
Z przyczyn technicznych zaprojektowanie i złożenie książki takiej jak ta dla mnie i dla mojego redaktora okazało się koszmarem, za to jednym z najprzyjemniejszych etapów pracy było wybieranie korespondencji, która znalazła się w zbiorze. Oczywiście jestem stronniczy, ale śmiało mogę Was zapewnić, że drugi tom listów, telegramów i notatek jest pod każdym względem tak samo imponujący jak pierwszy, a może nawet bardziej. Mamy tutaj odpowiedź młodego Davida Bowiego na pierwszy list od fana; list J.K. Rowling, podpisanej jako Albus Dumbledore, do profesora Wydziału Technologii Polimerów i Chemii Koloidów, który zgłosił swoją kandydaturę na stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią na Hogwarcie; pochodzące z 1930 roku orędzie Lili Elvenes, w którym opisuje ona swoją radość i ulgę, jako że wreszcie może przejść zabieg znany jako pierwsza w historii operacja zmiany płci; długi list wysłany do przyjaciół przez Toma Clancy’ego, w którym relacjonuje on gwałtowne zmiany w życiu związane z nadejściem sławy; haftowany list o niesamowitej formie; czarującą ilustrowaną wiadomość Beatrix Potter do pięcioletniego chłopca, to w niej po raz pierwszy pojawia się postać Piotrusia Królika; list legendarnego „łowcy dinozaurów” Barnuma Browna, w którym stwierdza on, że właśnie odkrył tyranozaura rexa; napisaną przez Florence Nightingale w 1854 roku wstrząsającą relację „przerażającego koszmaru” wojny krymskiej i wiele, wiele innych. Podobnie jak podczas lektury pierwszej książki już za chwilę odbędziecie przejażdżkę kolejką górską, której wagonik wznosi się bardzo wysoko i opada bardzo nisko. Zachwycicie się listem Roberta Crumba z 2014 roku, by chwilę później przenieść się w czasie aż do 2000 roku przed naszą erą i przeczytać egipską wiadomość do umarłych.
Nie ma jednego właściwego sposobu poznawania tej książki. Czytajcie ją od początku do końca, od końca do początku albo po prostu wybierajcie listy na chybił trafił – niezależnie od tego, jak to zrobicie, niniejszy zbiór stanie się dla Was migawką historii w formie, której nie możemy pozwolić umrzeć. Kiedy skończycie, podajcie książkę dalej, chwyćcie za długopis i napiszcie kilka listów.
Szczerze oddany (listom i Wam)
SHAUN USHER

List nr 1
TORTUROWANIE SAKSOFONU
Robert Crumb do Matsa Gustafssona
2014

W  2014 roku uznany szwedzki saksofonista freejazzowy, Mats Gustafsson, wysłał egzemplarz swojego nowego albumu do jednego ze swych idoli, legendarnego twórcy komiksów, kolekcjonera płyt i  muzyka Roberta Crumba. Niewydany jeszcze album Gustafssona stanowił kompilację jego eksperymentalnych interpretacji klasycznych jazzowych utworów artystów, takich jak Duke Ellington, Lars Gullin czy bracia Ayler, i  muzyk chciał poznać opinię Crumba na jego temat. Zdumiony Crumb nie owijał w  bawełnę i  odpowiedział tym brutalnie szczerym listem. Wyrażając uznanie dla takiej krytyki, Gustafsson zatytułował swój album Torturing the Saxophone i  z  dumą wydrukował niniejszy list we wkładce do płyty.

Gustafsson,
przesłuchałem w  końcu te przysłane przez Ciebie longplaye, płytę z  Twoją grą na saksofonie i  ze szwedzkim nowoczesnym jazzem. Muszę Ci powiedzieć, że na okładce płyty, która jest czarna i  nie ma na niej tytułu, napisałem srebrnym tuszem, dużymi drukowanymi literami: „Torturowanie saksofonu – Mats Gustafsson”. Ja po prostu nie znajduję w  tym absolutnie nic fajnego, nie widzę, co to ma wspólnego z  muzyką, którą rozumiem, i  nie mam pojęcia, co, na Boga, dzieje się w  Twojej głowie, że chcesz wydawać taki hałas robiony za pomocą instrumentu muzycznego. Tak zupełnie szczerze, byłem trochę zszokowany tym, jak negatywnym i  nieprzyjemnym doświadczeniem było dla mnie słuchanie tej płyty. Musiałem wyłączyć ją na długo przed końcem. Po prostu tego nie kupuję. Nie rozumiem, o  czym to jest.
A  ty jedziesz z  tym czymś na TOURNEE. WOW. Ludzie naprawdę… siadają… i  tego… SŁUCHAJĄ… To znaczy dobrowolnie gdzieś idą i  może jeszcze PŁACĄ… PŁACĄ, żeby to usłyszeć. A  potem siedzą tam, cicho, grzecznie… i  SŁUCHAJĄ. Niewiarygodne. Powinienem pójść tam i  to zobaczyć. Zobaczyć to na własne oczy.
Nie piszę tego, żeby Cię obrazić. Wydajesz się przemiłym i  cywilizowanym facetem z  dużym poczuciem humoru. Szczerze piszę po prostu o  mojej reakcji na nagrania i  płytę, które mi przesłałeś. To, że takie hałasy mogłyby stanowić dla kogoś źródło estetycznej przyjemności, naprawdę przekracza moje zdolności pojmowania. Czy to logiczny koniec improwizacji w  muzyce? Czy tak właśnie się to wszystko kończy? Ale co dalej? Czy ten „free jazz” ma jakichś słuchaczy oprócz facetów, którzy go grają, i  ich żon, które muszą cierpliwie to znosić?
Po prostu tego nie rozumiem. Czy aż tak bardzo nie nadążam za modą? Głupi ćwok z  Tavistock? Głąb zapity z  Sugar City? Stary pryk z  Battle Crick?
– R. Crumb

List nr 2
DLA MIŁOŚCI I  HONORU
Hollis Frampton do MoMA
7 stycznia 1973

W  grudniu 1972 roku Donald Richie, ówczesny kurator filmowy w  Museum of Modern Art w  Nowym Jorku, napisał do artysty Hollisa Framptona z  propozycją zorganizowania w  tym jednym z  najbardziej prestiżowych muzeów na świecie wystawy retrospektywnej jego prac. Dla każdego artysty byłaby to niezwykle kusząca oferta, ale Frampton nie zgodził się z  jednym zdaniem zawartym w  tej propozycji, a  mianowicie pojedynczym szczegółem, który w  jego oczach uczynił ofertę zupełnie nieatrakcyjną: „To wszystko dla miłości i  honoru, pieniądze nie są brane pod uwagę…”. Nie chcąc pracować bez wynagrodzenia, Frampton odpowiedział tym długim i  porywającym listem. W  świecie sztuki stał się on później legendarny z  powodów, które podczas jego lektury wyraźnie rzucają się w  oczy.
Należy przypuszczać, że w  kwestii wynagrodzenia osiągnięto w  końcu porozumienie: wystawa prac Hollisa Framptona w  MoMA trwała od 8 do 12 marca 1973 roku.

Skrzynka pocztowa 99
Eaton, Nowy Jork 13334
7 stycznia 1973

Pan Donald Richie
Kurator filmowy
Museum of Modern Art
11 West 53 Street
Nowy Jork 10019

Drogi Panie Donaldzie:
otrzymałem Pański list z  13 grudnia 1972 roku, w  którym składa mi Pan zaszczytną propozycję zorganizowania w  marcu wystawy retrospektywnej. Pozwoli Pan, że na początek zaznaczę, iż „zasadniczo” się z  nią zgadzam, co więcej, głęboko doceniam fakt zaliczenia mnie do grona wspomnianych przez Pana artystów. Ze wzruszeniem zauważyłem, że zaproponowany przez Pana termin wystawy przypada dokładnie w  moje trzydzieste siódme urodziny. Pochlebia mi również, że zaoferował Pan, abym sporządził komentarze do prac.
Niemniej jednak muszę zwrócić Panu uwagę na pewne trudności.
Zacznę od podkreślenia faktu, że każda instytucja oraz osoba prywatna może w  dowolnej chwili zorganizować kompletną wystawę retrospektywną moich prac, co nie wymaga mojej zgody ani nawet wiedzy. Musi Pan wiedzieć równie dobrze jak ja, że wszystkie moje prace dystrybuowane są przez Film-Makers’ Cooperative i  że każdy może wypożyczyć je pod warunkiem, iż zrobi to w  dobrej wierze, weźmie odpowiedzialność za wydruki i  uiści opłatę za ich wykorzystanie.
W  Pańskim liście chodzić musi zatem o  coś innego niż chęć wystawienia moich prac. Drugi akapit rozpoczyna Pan stwierdzeniem, w  którym znajduje się jasna wskazówka, czym to „coś” jest, a  pisze Pan tam: „To wszystko dla miłości i  honoru, pieniądze nie są brane pod uwagę…”.
W  porządku. Zacznijmy od miłości, czyli od tego, od czego wszyscy zaczynaliśmy. Poświęciłem co najmniej dekadę swojego życia, które zgodnie z  moją wiedzą okaże się moim jedynym, na tworzenie filmów. Włożyłem w  tę pracę całą swoją energię. Aby ją kontynuować, zaakceptowałem… podobnie jak większość artystów (i  z  podobną radością)… standard życia, którym większość pracujących Amerykanów automatycznie pogardza, czyli poświęciłem sztuce wszystkie swoje ziemskie zasoby, nie bacząc na ich wielkość.
Oczywiście zasoby te nie są nieograniczone. Niezaprzeczalnym faktem pozostaje natomiast, że wykonałem pracę oraz zleciłem ją sobie samemu bez żadnego zobowiązania, aby kogokolwiek zadowalać, działając zgodnie z  osobistym rozumieniem klasycznych kanonów mojej sztuki. Czy to nie dowód miłości? A  jeśli nie, to co więcej powinienem zrobić, aby tak było? I  kto (spośród żyjących) miałby to ode mnie wyegzekwować?
Jeśli zaś idzie o  drugą kwestię, to powiedziałem, że dostrzegam, jak również doceniam honor, jakim jest dla mnie ta propozycja. Ale co z  honorem mojej sztuki? Odważę się zasugerować, że być może któregoś dnia cała historia sztuki będzie ledwie przypisem do historii filmu… albo tego, w  co film wyewoluuje. Do dziś, w  ciągu niecałego stulecia, film stworzył wielkie pomniki żarliwej mądrości. Honorując tę wschodzącą tradycję, potwierdzamy, że życzylibyśmy sobie, aby była ona kontynuowana.
Nie może ona jednak dalej istnieć wyłącznie dzięki miłości i  honorowi. Tym samym dochodzę do Pańskiego stwierdzenia: „pieniądze nie są brane pod uwagę…”.
Wyjaśnię to na przykładzie. Powiedzmy, że stworzyłem tyle i  tyle filmów. Oznacza to, że wykorzystałem tyle i  tyle metrów taśmy filmowej, za którą zapłaciłem producentowi. Opłaciłem studio montażowe, w  którym przetwarzałem taśmę wyjętą z  kamery, za którą również zapłaciłem. Szlifierze soczewek też zostali opłaceni. Następnie edytowałem materiał przy użyciu przewijarek i  zgrzewarki, za które zapłaciłem, wykorzystując rozbiegówki i  klej, za które także zapłaciłem. Drukarnia i  studio dźwiękowe także zostały opłacone za ich materiały i  usługi. Pan również, mimo że kiepsko, opłacany jest za próby nakłonienia mnie do pokazania moich prac płacącej za ich obejrzenie publiczności w  zamian za „miłość i  honor”. Jeśli do tego dojdzie, operator projektora otrzyma za swoją pracę zapłatę. Ktoś zapłacił za papier, na którym napisany został Pański list do mnie, a  także za jego doręczenie.
Oznacza to, że wykonując swoją pracę, stworzyłem możliwości zarobku wielu osobom. Proszę pomnożyć to przez liczbę wszystkich pracujących artystów, których pan zna. Proszę następnie zadać sobie pytanie, czy drukarnia wydrukowałaby moje prace za „miłość i  honor”, gdybym ich o  to poprosił; gdybym to zrobił i  gdyby oni potraktowali moją prośbę poważnie, mógłbym się spodziewać, że wytłumaczą mi, iż istoty ludzkie oczekują wynagrodzenia za swoją pracę. Powodem jest fakt, że umożliwia im ono kontynuowanie tego, czym się zajmują.
Okazuje się jednak, że podczas gdy wszyscy inni otrzymują wynagrodzenie za wzięcie udziału w  przedsięwzięciu, które nie zaistniałoby beze mnie, ja, artysta, nie dostanę zapłaty.
Wygląda więc na to, że nie ma możliwości, aby płacić artyście za jego pracę, którą wykonuje jako artysta. Uczyłem, wykładałem, pisałem oraz pracowałem jako technik… i  za wszystkie te poboczne zajęcia otrzymywałem zapłatę; wynagradzano moją pracę. Jednak jako artysta otrzymywałem wynagrodzenie wyłącznie sporadycznie.
Udzielę Panu dalszych informacji w  tej kwestii:
Po pierwsze: my, filmowcy, jesteśmy ze sobą w  kontakcie, być może należałoby nawet powiedzieć, że istnieje pewne „grono”, którego nie było dwie i  trzy dekady temu, kiedy to Museum of Modern Art (kierowane oczywiście przez inną kadrę) nastawiało filmowców przeciwko sobie nawzajem i  dostawało od przedstawicieli pokolenia Mai Deren nie tylko zgody na projekcje, ale również wszelkiego rodzaju „prawa” za darmo.
Cóż, Maya Deren przede wszystkim zmarła młodo, żyła w  prawdziwej biedzie. Pozostawiam Pańskiemu domysłowi, czy jej życie mogło ulec wydłużeniu dzięki kilku dolarom. Trochę pieniędzy z  pewnością mogłoby pomóc jej pracować; wciąż ze smutkiem wspominam oglądane podczas pierwszej wizyty w  Nowym Jorku plakaty z  wypisanymi błaganiami o  pieniądze, które mogłyby pomóc jej dokończyć THE VERY EYE OF NIGHT. Zrobię, co w  mojej mocy, aby nie przytrafiło się to ani mnie, ani żadnemu z  artystów, których znam.
Wiem również, że Stan Brakhage (jego korespondencja z  Willardem Van Dyke’em znajduje się w  rejestrze publicznym) i  Shirley Clark nie zostali pozbawieni wynagrodzenia za wykorzystanie ich prac w  Państwa muzeum. Nie wiem, jak wyglądało to w  przypadku Bruce’a  Baileya, ale śmiem wątpić, by był na tyle bogaty, aby podróżować tutaj z  Zachodniego Wybrzeża na własny rachunek, niezależnie od natężenia miłości oraz honoru (i  czegokolwiek innego). Oczywiście jeśli któraś osoba z  tej trójki otrzymała jakąkolwiek sumę (pieniądze umożliwiające pracę, powtarzam), oznacza to, że dostała nieskończenie więcej niż to, co proponuje Pan mnie. Stawia nas to poza nawiasem jakiejkolwiek dyskusji. To wprost niewyobrażalne obcięcie wynagrodzenia.
Po drugie: nie mieszkam w  Nowym Jorku. Generalnie rzecz biorąc, pobyt tam we wskazanym przez pana terminie nie jest mi „na rękę”. W  nadchodzącym semestrze letnim w  każdy czwartek i  piątek będę uczył w  Buffalo, dlatego mógłbym mieć nadzieję na pojawienie się w  muzeum najwyżej w  sobotę. Czy sugeruje Pan, żebym tam przyjechał? Odległość, jaką musiałbym pokonać, to blisko sześćset pięćdziesiąt kilometrów, a  w  marcu na północy stanu pogoda jest niepewna. Czy zatem powinienem polecieć tam na własny koszt, aby spotkać się z  publicznością, która, jak wiem z  własnego doświadczenia, będzie w  najlepszym wypadku obojętna, a  w  najgorszym prowincjonalnie grubiańska i  nieuprzejma?
Po trzecie: rozumiem, że filmowcy zapraszani obecnie do udziału w  Państwa programach „Cineprobe” otrzymują honorarium. Jak to więc możliwe, że ja pozbawiony zostałem tego przywileju?
Dobrze więc. Jako że popadłem w  rozwlekłość, podejmę teraz próbę bycia zwięzłym. Proponuję Panu pod rozwagę następujące punkty:
1] Jak rozumiem, kierując się swoją polityką, Museum of Modern Art nie płaci za wypożyczanie filmów. Jestem w  pełni świadomy, że gdyby muzeum płaciło nam, niezależnym artystom filmowym, zobowiązane byłoby również płacić hollywoodzkim wytwórniom. Ponieważ wszyscy funkcjonujemy w  wolnym od zasad rynkowych systemie, muzeum chroni artystów przed błędną etycznie koniecznością podejmowania niesprawiedliwej rywalizacji ekonomicznej z  podmiotami takimi jak Metro-Goldwyn-Mayer. (Zachęcam wszystkich do przeanalizowania logiki tego założenia). Tak czy inaczej, proponuję Panu zapłacenie mi zaledwie połowy ceny katalogowej za wypożyczenie moich nagrań, które zaprezentuje Pan prawdopodobnie kilkakrotnie. Może Pan nazwać te pieniądze, jak zechce: grantem, podarunkiem charytatywnym, łapówką albo dywidendami na giełdzie zachodniej cywilizacji… a  ja z  pokorą je przyjmę. Dokładna kwota, o  której mówimy, to 266,88 dolara, plus dodatkowe 54 dolary w  ramach opłaty za czyszczenie materiałów, jaką będę musiał uiścić firmie Film-Makers’ Cooperative, kiedy moje prace zostaną zwrócone.
2] Jeśli mam się pojawić we wskazanym przez Pana terminie, muszę otrzymać zwrot kosztów podróży lotniczej i  transportu drogowego pomiędzy Buffalo i  Manhattanem. Zobowiązuję się pokryć wszystkie pozostałe koszty. Myślę, że kwota ta wyniesie około 90 dolarów, ale proszę o  jej zweryfikowanie.
3] Jeśli miałbym omawiać swoje prace, musiałbym otrzymać takie samo honorarium, jakie proponujecie każdej osobie wykonującej „Cineprobe”. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale z  tego, co wiem, jest to 150 dolarów.
4] Na koniec muszę prosić o  jak najszybszą odpowiedź. Posiadam ograniczoną liczbę kopii, a  niektóre z  nich mogą być już zarezerwowane dla innych wypożyczających, którzy chcą je wykorzystać we wspomnianym przez Pana terminie. Ponieważ proponowaną przez Państwa wystawę retrospektywną traktuję priorytetowo, opóźnienie mogłoby zmusić mnie do zakupu nowych materiałów specjalnie na tę okazję, a  ogromnie zależy mi na zminimalizowaniu, w  miarę możliwości, wydatkowania funduszy, których potrzebuję na kontynuowanie swojej pracy.
Proszę zwrócić uwagę, Panie Donaldzie, że to, co napisałem powyżej, jest listą próśb. Nie stawiam żądań, te bowiem mogłaby wystosować wyłącznie osoba zmuszona do negocjacji.
Musi Pan jednak zrozumieć, że w  kwestii tych próśb nie zamierzam się targować: byłoby to upokarzające. Targowanie się akurat w  tej sprawie oznaczałoby zaakceptowanie upokorzenia w  imieniu wszystkich tych, których potrzeby i  wątpliwości są jeszcze większe niż moje.
Pan, oczywiście, nie jest zmuszony do negocjacji. Jest Pan wolny. Ponieważ ja również jestem wolny, sprawa płatności pozostaje otwarta w  kwestii samej procedury, ale nie istoty.
Mam nadzieję, że osiągniemy porozumienie, i  to prędko. Liczę na to z  uwagi na miłość do mojej osaczonej sztuki oraz honor wszystkich tych, którzy ją uprawiają. Jeśli jednak nam się to nie uda, niezależnie od tego, jak bardzo zależy mi na realizacji tego przedsięwzięcia, będę musiał odpowiedzieć Panu, że w  Museum of Modern Art nie odbędzie się żadna wystawa retrospektywna moich prac.
Z  błogosławieństwem
Hollis Frampton

 
Wesprzyj nas