Danuta i Bogusław, jako dzieci, przebyli syberyjską tułaczkę, wywiezieni z Hajnówki wraz z rodziną w 1940 roku. Książka „Kromka chleba” zawiera ich przeplatające się wspomnienia z lat dramatycznej walki o przetrwanie, a także relację z podróży trasą dawnej zsyłki, jaką Bogusław podjął po wielu latach od powrotu do Polski.


Kromka chlebaDla Dagmary Dworak, córki sybiraka, to historia rodzinna, osobista, ważna. Ów bliski stosunek do niej, relacja łącząca autorkę z bohaterami tej przejmującej opowieści przełożyła się na jej emocjonalny charakter. Autorce zależy na rzetelnym odtworzeniu chronologii wydarzeń, ustaleniu najdrobniejszych szczegółów znacznie bardziej niż przeciętnemu dokumentaliście, bo robi to w pierwszej kolejności z potrzeby serca, a dopiero w drugiej – ze względu na niepodważalną wartość historyczną świadectwa Danuty i Bogusława, i podczas lektury wyraźnie to widać.

Choć od wydarzeń z lat 1940-1946 minął szmat czasu, wspomnienia snute przez bohaterów „Kromki chleba”, usystematyzowane i zredagowane przez Dagmarę Dworak, tchną przejmującym autentyzmem.

Rodzinę Żukowskich czytelnik poznaje jeszcze w latach przedwojennych. Wita go pamiątkowe zdjęcie Sylwestry i Leonarda wraz z czwórką dzieci, upozowanych przed obiektywem fotografa. To zdjęcie z 1936 roku, wykonane w Hajnówce. Bogusław, jeden z narratorów „Kromki chleba” jest na tym zdjęciu ledwie niemowlęciem odzianym w odświętny becik, z ufnością spoczywającym na rękach matki. Danuta, jego starsza siostra, która po latach, razem z nim, także postanowiła podzielić się syberyjskimi wspomnieniami, stoi tuż obok, patrzy spokojnym, nieco rozmarzonym wzrokiem. Są tu jeszcze dwie siostry: Róża i Jadwiga. Wszystkie dziewczynki, ubrane i uczesane według ówczesnej mody, z pewnym onieśmieleniem towarzyszą rodzicom w tej niecodziennej chwili, zapewne nie myśląc o tym, w jakim stopniu wykonane wtedy zdjęcie, pełne spokoju, harmonii i normalności, kontrastować będzie po latach i ich późniejszymi losami. Z życiem naznaczonym wywózką z Hajnówki do prymitywnej osady Gramatucha, położonej w syberyjskiej tajdze nad rzeką Kiją.

Bogusław i Danuta, snując wspomnienia spisywane przez Dagmarę Dworak, powracają także właśnie do tych najodleglejszych, idyllicznych lat, gdy Hajnówka była prężnie rozwijającym się miasteczkiem w granicach II Rzeczpospolitej, stanowiącym dom dla międzynarodowej społeczności złożonej z Polaków, Białorusinów, Rosjan, Ukraińców, Żydów i Niemców. „Każdy wiedział, że są różni ludzie, wyznają różne religie i mają różne obrzędy. Nie pamiętam jednak, żeby były na tym tle jakieś animozje czy otwarte waśnie między dorosłymi” – mówi Danuta. Wspólnie uczestniczono w życiu społecznym i kulturalnym, korzystano z dostępnej dla każdego i wciąż rozwijającej się infrastruktury. Nie brakowało małych radości, takich jak bale i zabawy, pikniki w otoczeniu pięknej przyrody organizowane wspólnie z zaprzyjaźnionymi rodzinami czy wizyty w kinie i domu kultury.

Bogusław i Danuta, snując wspomnienia spisywane przez Dagmarę Dworak, powracają także do tych idyllicznych lat, gdy Hajnówka była prężnie rozwijającym się miasteczkiem

Pamięć o miasteczku przeplata się na kartach „Kromki chleba” ze wspomnieniami domu stojącego na granicy lasu, otoczonego ogrodem i sadem. „Hajnówka w tamtych czasach tętniła życiem, rozwijała się, czuło się, że miasteczko podąża za duchem czasów. Entuzjazm ten udzielał się też dzieciom. Aż chciało się tam mieszkać” – wspomina Danuta. W bukiet tych ciepłych wspomnień nieuchronnie wbijają się dramatyczne nuty związane z wybuchem II Wojny Światowej gdy Hajnówkę najpierw bombardowano, następnie wkroczyli do miasteczka Niemcy, a po nich – w myśl ustaleń Paktu Ribbentrop-Mołotow – Sowieci. Wraz z ich pojawieniem się rozpoczęło się plądrowanie, kradzieże mienia za przyzwoleniem przełożonych, natychmiastowe zmiany kadrowe w szkołach i urzędach, gdzie polscy pracownicy zostali wymienieni na rosyjskich, a z czasem także napaści na Polskich obywateli, ich zastraszanie, niewyjaśnione mordy i jeszcze jeden element przymusowej sowietyzacji: deportacje w głąb Związku Sowieckiego.

Do wywózki radziecki okupant kwalifikował przede wszystkim „te grupy społeczeństwa, które uznano za szczególnie niebezpieczne – nieprzyjazne sowieckiej władzy i komunistycznemu ustrojowi”. Żukowscy należeli do takich. Toteż 10 lutego 1940 roku cała rodzina została wyrwana nocą z domu i zawleczona do stojącego na dworcu w Hajnówce wagonu transportowego, którym to, wraz z innymi pojmanymi ludźmi, została wywieziona w głąb ZSRR podczas trwającej dwa miesiące, morderczej podróży.

Wspomnienia Bogusława i Danuty, jak wszystkie wspomnienia sybiraków, są wstrząsającą opowieścią o sile woli

Wspomnienia Bogusława i Danuty, jak wszystkie wspomnienia sybiraków, który udało się przetrwać koszmar zesłania, są wstrząsającą opowieścią o sile woli ujawniającej się w najbardziej niesprzyjających okolicznościach jakie można sobie wyobrazić. Ukazują też w jaki sposób dzieci adaptują się do najgorszych warunków bytowych, upatrując pociechy w najdrobniejszych rzeczach. Dagmara Dworak zadbała też o uzupełnienie zebranych wspomnień o akapity dotyczące bieżącej sytuacji politycznej i działań na froncie, umożliwiając czytelnikowi zrozumienie w jaki sposób poczynania u władzy wpływały na tułaczy los Polaków uwięzionych na terenach sowietów.

Wiele dekad później Bogusław, najmłodszy z rodzeństwa, wyruszył na wyprawę szlakiem zsyłki

Ponad sześcioletnia tułaczka, życie w głodzie i nędzy, zimy tak srogie, że śnieg zasypywał chaty aż po sam dach, a nędzne łachmany zamarzały w okamgnieniu, śmierć matki udręczonej katorżniczą pracą i nieludzkimi warunkami bytowymi stanowiącymi torturę – tak przedstawiało się dzieciństwo: Bogusia, Danuty, Róży i Jadwigi. Ich ojciec przysiągł umierającej matce, że zrobi wszystko co możliwe, by dzieci wróciły do Polski i słowa danego dotrzymał.

Wiele dekad później Bogusław, najmłodszy z rodzeństwa, wyruszył natomiast na wyprawę szlakiem zsyłki, odwiedzając miejsca, po których całą rodzinę poniewierał los. O tej podróży opowiada załączony do książki film na DVD stanowiąc klamrę dla całej dramatycznej opowieści, trudnego i niespokojnego życia. „Przeżycia, jakie stały się ich udziałem (…), były z jednej strony indywidualne, a z drugiej – jakże wspólne dla wielu tysięcy polskich rodzin objętych wtedy wywózką” – pisze we wstępie do książki Dagmara Dworak. Uwieczniając je autorka dołożyła swoją cegiełkę do naszej zbiorowej pamięci historycznej. Agnieszka Kantaruk

Dagmara Dworak, Kromka chleba, Dom Wydawniczy Rebis, Premiera: 7 lutego 2017
 
 

Kromka chleba

Dagmara Dworak
Kromka chleba
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 7 lutego 2017

-Czego nauczył mnie Sybir? – powtórzył pytanie, a po chwili, jakby chciał szybko pozbyć się wspomnień, wyrzucił z siebie: – Szacunku dla ciężkiej pracy, szacunku dla drugiego człowieka i… szacunku dla kromki chleba

1. Hajnówka – tu wszystko się zaczęło
(do 10 lutego 1940)

[…]
 
* * *


 
1 września 1939 roku wojska hitlerowskich Niemiec przekroczyły zachodnie granice Rzeczypospolitej.
Kilkanaście dni później – 17 września – ze wschodniej strony na polskie tereny wkroczyła Armia Czerwona. O świcie tego dnia w Moskwie polskiemu ambasadorowi wręczono notę – nieprzyjętą przez polską stronę – zawierającą oświadczenie władzy sowieckiej o rozpadzie państwa polskiego, co stało się pretekstem do zerwania zawartych z Polską umów. W ten sposób Związek Sowiecki złamał pakt o nieagresji, podpisany z Rzeczpospolitą jeszcze w 1932 roku, który miał obowiązywać do roku 1945.
Rosjanie wywiązywali się jednak z innego zobowiązania – z umowy z Trzecią Rzeszą. Zrealizowali bowiem założenia tajnego protokołu, będącego załącznikiem do zawartego pomiędzy Niemcami a Związkiem Sowieckim paktu Ribbentrop–Mołotow, od nazwisk ministrów spraw zagranicznych obu państw – Joachima von Ribbentropa i Wiaczesława Mołotowa – którzy sygnowali ten dokument. Był to pakt o nieagresji, podpisany w Moskwie 23 sierpnia 1939 roku, zaledwie osiem dni przed atakiem Niemiec na Polskę. Tajny protokół dodatkowy dotyczył podziału stref wpływów w Europie Wschodniej pomiędzy Trzecią Rzeszą i Związkiem Sowieckim. Zapisy tego sekretnego załącznika dotyczyły rozbioru terytoriów lub rozporządzania Polską, Litwą, Łotwą, Estonią, Finlandią oraz Rumunią. W myśl tego dokumentu linię podziału terytorium Polski wyznaczono wzdłuż rzek Narwi, Wisły i Sanu.
Najeżdżając zbrojnie tereny Rzeczypospolitej, Niemcy i Związek Sowiecki podzieliły między sobą jej terytorium. Pierwotnie uzgodniona linia podziału została zmodyfikowana w wyniku późniejszych porozumień między okupantami. Ostatecznie granicę niemiecko-sowiecką wyznaczono wzdłuż rzek Pisa i Narew do Ostrołęki, dalej Bugiem w górę rzeki do Małkini i od Leżajska w górę Sanu. Dlatego niejako awansem zajęte w wyniku działań wojennych miasta: Brześć, Augustów, Białystok, Przemyśl i inne pomniejsze hitlerowcy zaraz po 17 września przekazali we władanie swym sowieckim sojusznikom. W ten sposób we wrześniu 1939 roku połowa terytorium Rzeczypospolitej trafiła pod okupację niemiecką, a druga – pod okupację sowiecką.
 
* * *

 

DANUTA

Nie wiem, jak i kiedy dla naszego ojca zaczęła się wojna. Tego nie wiem. Dostał wezwanie czy zgłosił się na ochotnika? Brał udział w zgrupowaniu leśników w Kosowie Poleskim czy był powołany do normalnego wojska? Jakoś nigdy go o to po wojnie nie zapytaliśmy. Nie pamiętam też, czy kiedy wyruszał z domu, miał na sobie mundur wojskowy czy mundur leśnika. Faktem jest, że już 27 sierpnia 1939 roku ojca nie było w domu. Ten dzień dobrze zapamiętałam, bo to były moje urodziny. Ojciec miał taki zwyczaj, że w każde urodziny podrzucał dziecko w górę tyle razy, ile kończyło lat.
Wtedy bardzo żałowałam, że taty nie ma i ten zwyczaj, który jako dzieci wszyscy bardzo lubiliśmy, właśnie mnie ominął. Pamiętam też, że kilka dni później, kiedy po raz pierwszy szłam do szkoły – 1 września 1939 roku – towarzyszyła mi tylko mamusia, która była bardzo, bardzo smutna.
 

BOGUSŁAW

1 września rozpoczął się rok szkolny, a Danusia poszła wtedy do pierwszej klasy.
 

DANUTA

Jak zaczęły się bombardowania Hajnówki, nasz dom wypełnił się ludźmi. Przenieśli się do nas przyjaciele rodziców. Mieszkały u nas dwie rodziny: Uludowiczów i Szyndeckich. Pan Uludowicz był chyba kolejarzem, a pan Szyndecki urzędnikiem. Państwo Uludowiczowie mieli chłopca Maniusia, niewiele starszego od Jadzi, a Szyndeccy dwoje dzieci: Rysia w wieku naszej Róży i Dorotkę, młodszą ode mnie, ale starszą od Bogusia. Będąc razem, czuliśmy się bezpieczniej. Potem przyjechał jeszcze pan technik z nowo poślubioną żoną, ale jak zobaczyli, że tyle jest już u nas ludzi, pojechali szukać schronienia gdzie indziej.
Za schron służyła nam piwnica. Tak nazywaliśmy osobny budynek leżący w granicy naszej posesji, bardzo solidnie pobudowany. Część zagłębiona w ziemi była betonowa. Nad tym podpiwniczeniem, na poziomie podwórka, znajdowało się pomieszczenie gospodarcze z bali, w którym darło się pierze, wietrzyło pościel, a ojciec trzymał tam wszystkie swoje
pszczelarskie akcesoria. Były też haki do wieszania różnych rzeczy. Do tego pomieszczenia wchodziło się z podwórka. Całość była pokryta spadzistym dachem, dlatego mieścił się tam także mały stryszek.
Do betonowej, podziemnej części schodziło się całe piętro w dół. Tam były dwa pomieszczenia. W pierwszym stały ławki i drewniane regały na przetwory. Zimą przechowywało się w nim też ziemniaki, buraki. Podręczny zapas żywności trzymało się w domu, w małej spiżarni przy kuchni i w piwniczce pod kuchenną podłogą.
W drugim piwnicznym pomieszczeniu trzymano produkty, które wymagały dużo niższej temperatury. Tam było naprawdę zimno. Lód zawinięty w maty utrzymywał chłód nawet upalnym latem. Mięso, mleko, masło czy kwas chlebowy zanosiliśmy zawsze do tego właśnie pomieszczenia. Kwas chlebowy z chleba i rodzynek robiło się wtedy chyba w każdym domu. To był zdrowy, smaczny i bardzo orzeźwiający napój. Taka nasza coca-cola.
Któregoś razu podczas bombardowań siedzieliśmy z naszymi gośćmi w piwnicy, w tym pierwszym pomieszczeniu z przetworami, przez cały dzień. Wokół ciągle słychać było wybuchy.
Jak tata poszedł na wojnę i zaczęły się bombardowania, to Boguś nie chciał jeść kolacji, płakał, że taty nie ma. Do tej pory tata na kolacji zawsze był w domu. A w nocy, jak mały zgłodniał, wstawał i wołał o jedzenie. Rozgardiasz wokół, ojca nie ma, w domu dużo ludzi, raz uciekają do piwnicy, raz do lasu. Dziecko się rozregulowało. Matka bardzo się martwiła.
 

BOGUSŁAW

Kiedy i w jakich okolicznościach nasz ojciec wrócił do domu z wojny, nie wiadomo, ale było to na pewno przed przybyciem Niemców do Hajnówki.
 

DANUTA

Tuż po wybuchu wojny, ale wtedy, gdy Niemcy jeszcze do Hajnówki nie dotarli, do naszego domu przyszedł szpicel albo szabrownik, tak potem uznaliśmy. W domu była tylko mama i my, dzieci. Do obejścia zastukał mężczyzna w polskim mundurze. Mówił, że jest ranny, ale rany nie było widać, a on sam był przesadnie gadatliwy i z wielkim zaciekawieniem rozglądał się po domu. Opowiadał przy tym różne, nie do końca klejące się historie. Mówił po polsku. Mamusia wzięła apteczkę i zaproponowała, że mu opatrzy ranę. On jednak się nie zgodził. Tłumaczył przy tym pokrętnie naszej zaskoczonej mamie, że przed nocą chce zajść do znajomych, jakiejś rodziny szwagra, i tam opatrzą go, jak trzeba.
Jadzia, jak usłyszała, że on nie chce pozwolić na opatrzenie rany, zachowała się bardzo przytomnie: wyskoczyła z domu i pobiegła do znajomych. Osobliwy gość chyba się wtedy zorientował, że ona pospieszyła po pomoc, bo szybko się ulotnił – wyszedł z domu i zniknął w lesie.
Dokąd pobiegła Jadzia? Prawdopodobnie do państwa Kwapiszewskich – bo tam było najbliżej – lub do nadleśnictwa, do państwa Chorążych.
 

BOGUSŁAW

Niemcy wkroczyli do Hajnówki 17 września 1939 roku, jednak wycofali się po kilku dniach, oddając te tereny Sowietom.
 

* * *

 
Wrzesień 1939 roku był dla Hajnówki podwójnie trudny.
17 września po zbombardowaniu składnicy amunicji i okolic dworca PKP oraz po pokonaniu oporu kilku stanowisk ciężkich karabinów maszynowych wojska hitlerowskie wkroczyły do miasta. Po kilku dniach wycofały się jednak, ustępując miejsca Armii Czerwonej, zgodnie z niemiecko-sowieckimi ustaleniami modyfikującymi ostateczną linię podziału terytorium Polski. W miejsce wojsk niemieckich do Hajnówki wkroczyły wojska sowieckie.
 
* * *

 

DANUTA

Tuż przed zajęciem Hajnówki przez Niemców wrócił z wojny nasz tata. Mimo że niezmiernie się z tego cieszyliśmy, atmosfera była napięta. Rodzice byli bardzo przygnębieni. Często rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami, tak żebyśmy my, dzieci, nie mogły ich usłyszeć.
Jadzia to się nawet wyspecjalizowała w podsłuchiwaniu ich. Nam wyjaśniła, że nie robi nic złego, bo jako harcerka powinna wiedzieć o wojnie jak najwięcej, żeby w razie potrzeby mogła być przydatna. Zapewniła z miną znawcy, że harcerze już w niejednej wojnie odegrali bardzo ważną rolę, bo pomagali nie tylko cywilom, ale i wojskowym. Jednak żeby pomóc, trzeba być dobrze zorientowanym, i ona właśnie zbiera informacje.
Kiedy w Hajnówce byli już Niemcy, doszło do dziwnego zdarzenia. Nie pamiętam dokładnie daty, ale było to słoneczne popołudnie. Wracałam z siostrami do domu, chyba ze szkoły, a przy furtce czekała nasza służąca Andzia. Z miną konspiratora powiadomiła nas, że nie możemy wejść do domu przez ganek, tylko mamy iść od podwórza, bezpośrednio do kuchni. Rodzice są z trzema Niemcami w stołowym pokoju. Uspokoiła nas, że nie dzieje się nic złego, bo Niemcy nie krzyczą, nie grożą, są uprzejmi. Byłyśmy przerażone, w każdym razie ja i Róża. Postanowiłyśmy siedzieć w kuchni dopóty, dopóki Niemcy nie opuszczą naszego domu. Jadzia natomiast oznajmiła, że poczeka na Niemców na ganku i jak będą wychodzić, spojrzy im z pogardą prosto w oczy. Nie jest przecież tchórzem.
Po tej wizycie chciałyśmy się czegoś od rodziców dowiedzieć. Ojciec powiedział nam wtedy, że Niemcami nie musimy się przejmować, ponieważ oni już się wycofują. Zabrzmiało to dla nas bardzo wiarygodnie. Poczułam wielką ulgę, bo naiwnie myślałam, że to koniec wojny i wrócą spokojne dni.
Potem wydało się jednak, że wizyta niemieckich żołnierzy nie była bezcelowa. Nasz ojciec miał odznaczenie wojskowe – Krzyż Niepodległości. Z tego odznaczenia my – dzieci – byłyśmy bardzo dumne. Otóż Niemcy wiedzieli o tym odznaczeniu i „poprosili”, aby ojciec ten Krzyż złożył im do depozytu wojskowego. Gotowe pokwitowanie przynieśli ze sobą. W tej sytuacji nie było jak odmówić. Bardzo przeżywaliśmy to rozstanie z „naszym” odznaczeniem.
 

BOGUSŁAW

Krzyż Niepodległości to było odznaczenie państwowe przyznawane po 1930 roku osobom, które przysłużyły się czynnie sprawie niepodległości Polski w okresie przed pierwszą wojną światową lub podczas jej trwania oraz w trakcie polskich walk zbrojnych w latach 1918–1921, z wyjątkiem wojny polsko-bolszewickiej na obszarze Polski.
Ojcu przyznano Krzyż Niepodległości już w 1932 roku, ale ze względu na stosunkowo wysoką opłatę pobieraną przy jego wydawaniu tata odebrał go dopiero tuż przed wybuchem wojny w 1939 roku

 
Wesprzyj nas