“Góry z duszą” to pozycja uniwersalna: zarówno dla tych, którzy po górach chodzą, albo nawet się po nich wspinają, jak i tych, których górskie zainteresowania ograniczają się tylko do książek.


Góry z duszą 2. Pasja i przygodaNa treść poszczególnych rozdziałów składają się relacje z wypraw autorki, uzupełnione wieloma ciekawostkami, legendami, informacjami przyrodniczymi, historycznymi, etnograficznymi, a ponadto radami praktycznymi dla tych, którzy opisane góry też może zapragną zdobyć.

To już drugi tom serii “Gór z duszą”, ale jeśli ktoś nie zna pierwszego, to nie szkodzi – kolejność czytania jest dowolna.

Tym razem czytelnik dowie się m.in.:

♦ Czy wspinacze rzeczywiście boją się widma Brockenu i co wróży czarny motyl?
♦ Jak wyglądały kulisy pierwszego wejścia na Matterhorn, kiedy to z siedmiu wspinaczy wróciło tylko trzech?
♦ Jak historia nieszczęśliwej miłości przesądziła o nazwaniu najwyższej góry Australii Górą Kościuszki?
♦Jak alkoholowa libacja wpłynęła na uratowanie zabytkowej kaplicy na szczycie Śnieżki?
♦ Na jakiej postawie twierdzi się, że bliżej do gwiazd jest wcale nie z Everestu, tylko z Chimborazo, najwyższej góry Ekwadoru?
♦ Dlaczego w górach Ruwenzori przed wyjściem na lodowiec mężczyźni nie powinni uprawiać seksu?
♦ Co ma Snowdon, najwyższy szczyt Walii, do brody króla Artura?
♦ O co chodziło z pianinem zakopanym na najwyższej górze Wielkiej Brytanii – Ben Nevisie?
♦ Jak legenda Indian Alaski tłumaczy powstanie Denali, najwyższej góry w Ameryce Północnej, i dlaczego dla Polaków dobrze, że zrezygnowano z dawnej nazwy – Mount McKinley?

***

Sama nie wiem, jak tę książkę zakwalifikować. Nie jest to przewodnik, zbiór reportaży – też nie… Zdaję sobie sprawę, że nie da się stworzyć czegoś uniwersalnego, co trafiłoby do wszystkich. Tak jak inne swoje książki, pisałam ją pod kątem… siebie, tego, co mnie ciekawi, licząc równocześnie, że znajdzie się grono czytelników akceptujących taką formułę.
Monika Witkowska

Monika Witkowska
Góry z duszą 2. Pasja i przygoda
Wydawnictwo Burda Książki
Premiera: 9 września 2016

Góry z duszą 2. Pasja i przygoda

Drodzy Czytelnicy,
jak zakładam – miłośnicy gór

Naprawdę nie ma znaczenia, w jakich górach najczęściej bywacie – niskich czy wysokich, czy preferujecie techniczne wspinanie, czy typowe turystyczne wycieczki. Ważne, by te góry szczerze kochać i umieć się nimi cieszyć. Zawsze podkreślam, że tak samo cenię tych, którzy zdobywają ośmiotysięczniki, jak i tych, którzy są miłośnikami Beskidu Niskiego (zwłaszcza że ja sama też w ów Niski jeżdżę).
Na pewno znajdują się wśród Was też tacy, którzy gór nie zdobywają, lecz jedynie chcą o nich poczytać… Ta książka, w moim zamierzeniu, ma być uniwersalna. Sama nie traktuję gór sportowo: nie mam ambicji zapisania się w annałach historii himalaizmu, nie rywalizuję z nikim, by być w czymś pierwsza, szybsza czy lepsza, nie biję też żadnych rekordów. Nigdy nie mówię o sobie taterniczka, alpinistka ani tym bardziej himalaistka. Wolę – miłośniczka gór. Jeżdżę w góry, bo lubię, a przy okazji łączę ich zdobywanie z moimi podróżniczymi pasjami i ciekawością świata. Nie przeczę, wejście na szczyt jest dla mnie jakimś celem, nawet istotnym, jednak ważniejsza od celu jest prowadząca do niego droga. To wszystko, co mnie otacza: przyroda, widoki, spotkani ludzie oraz… ja sama – moje przemyślenia, nastroje, decyzje, emocje. Tę ostatnią część zostawiam jednak głównie dla siebie. Ta książka ma być o górach, to one są tu ważne, nie ja.
Z drogą związana jest dusza danej góry. Większość z nas na wyprawach czy górskich wycieczkach skupia się jedynie na otoczce góry, czyli tym, jak wygląda, ile ma wysokości, którędy idą szlaki czy poręczówki. A przecież ważne jest też wnętrze góry. Jej dusza, czyli różne legendy, miejscowe zwyczaje, ale również ciekawostki, często nieznane nawet tym, którzy byli w tych miejscach wielokrotnie. Nieraz się przekonałam, że góra pozornie nijaka, wizualnie nieporywająca, może kryć fascynujące historie. Zwykle na wchodzenie w ową duszę nie mamy czasu, sił czy warunków. Ja jednak staram się ją odkryć, czego efektem jest między innymi ta książka.
To już druga część Gór z duszą, a wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze i trzecia! Nie znacie pierwszej? Nie szkodzi – i tak każdy rozdział jest o czym innym, więc nie trzeba ich czytać po kolei. Podobnie jak w pierwszej części, tutaj też opisałam góry, które sama zdobyłam, a większość relacji to tak naprawdę moje prowadzone na wyprawach zapiski. Stąd trochę niejednorodny styl rozdziałów. Przecież każda wyprawa miała inny charakter, różnych miałam podczas nich towarzyszy, mało tego – dzielą je lata, zmienił się więc mój sposób pisania, poziom górskiego doświadczenia, no i samo moje nastawienie do gór.
Sama nie wiem, jak tę książkę zakwalifikować. Nie jest to przewodnik, zbiór reportaży – też nie… Zdaję sobie sprawę, że nie da się stworzyć czegoś uniwersalnego, co trafiłoby do wszystkich. Tak jak inne swoje książki, pisałam ją pod kątem… siebie, tego, co mnie ciekawi, licząc równocześnie, że znajdzie się grono czytelników akceptujących taką formułę.
Góry, które opisuję, różnią się znacznie pod względem trudności. Jedne są do zdobycia dosłownie przez każdego, nawet bez większego doświadczenia (na przykład Góra Kościuszki, Snowdon czy Śnieżka), inne stanowią już całkiem ambitne wyzwanie (Matterhorn czy Denali). Nic dziwnego, że w pewnym momencie pojawił się problem z terminologią dotyczącą ich zdobywania. Może (z takim zarzutem spotkałam się po publikacji pierwszej części Gór z duszą) trochę na wyrost używam określenia „wspinanie”, niestety jednak w języku polskim brakuje słów pośrednich pomiędzy chodzeniem, ewentualnie zapożyczonym trekkingiem*, a owym wspinaniem, które niektórzy chcieliby traktować mocno elitarnie.
Co innego w języku angielskim. Tu wybór jest większy. Przygodę górską zaczyna się od walking (chodzenie, spacerowanie), przez hiking (proste wędrówki górskie), wspomniany trekking (to już często wielodniowe wędrowanie), scrambling (tam gdzie jest bardziej stromo i musimy wspomagać się ręką lub nawet dwiema) po wysokogórski mountaineering, techniczny climbing (wspinanie), ewentualnie rock climbing (wspinanie w skałach) i kilka innych odmian górskiego wyczynu.
Drogich wspinaczy (tych, którzy utrzymują, że wejście na Rysy to jeszcze nie wspinanie) przepraszam, ale ze względu na stylistykę tej książki nadal będę (nad)używać tego słowa, bo po prostu inaczej się nie da! A zresztą, czy najważniejsza jest tworząca podziały terminologia? Jaki ma sens licytowanie się, który wariant obcowania z górami jest najlepszy, najbardziej prestiżowy, jedyny słuszny? Według mnie ważne jest, by robić coś z pasją, a najlepiej jeszcze zarażać nią innych.
Do zobaczenia w górach!

Pisząc tę książkę, starałam się dołożyć wszelkich starań, aby zawarte w niej informacje były rzetelne i aktualne. Niestety, często nie było to łatwe choćby ze względu na rozbieżności w źródłach czy trudność w zdobyciu najnowszych danych. Część opisanych wypraw odbyła się już jakiś czas temu, więc jeśli chcecie pójść moim śladem, na wszelki wypadek sprawdźcie aktualne realia.

Gór mi mało, czyli trochę o sobie

Nie będę pisać tu swojego długiego już górskiego życiorysu – zainteresowanych odsyłam do pierwszej części Gór z duszą. Powiem tylko, co się zmieniło w moim życiu od wydania tamtej książki, czyli w ciągu dwóch lat.
Chciałabym powiedzieć, że dojrzałam lub spoważniałam, ale chyba (niestety) nie!
– To co, teraz chyba się ustatkujesz, skończysz z tymi wyprawami? – zapytał retorycznie mój tata, witając mnie po powrocie z dwumiesięcznej wyprawy na Mount Vinson, najwyższy szczyt Antarktydy, połączonej z rejsem wokół przylądka Horn (bo żeglarstwo morskie wciąż pozostaje bardzo ważną dla mnie pasją).
Wstrzymałam się z odpowiedzią. Jakoś niezręcznie było mi wyjawić, że jeszcze na Antarktydzie postanowiłam w ramach kolejnej poważnej wyprawy dotrzeć do bieguna południowego, co oznacza dwa miesiące wędrówki połączonej z ciągnięciem załadowanych sań przez zupełne pustkowia. Cóż, rodzina i znajomi chyba nie mają wyboru, muszą mnie zaakceptować taką, jaka jestem, i zrozumieć, że wyprawy stanowią mój życiowy napęd. Jest taka piosenka, którą chętnie śpiewamy w naszym kole przewodnickim (Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich), ze słowami „gór mi mało i trzeba mi więcej…”. To prawda, góry ciągną niczym nałóg, od którego bardzo trudno się wyzwolić.
Wciąż wszystko w moim życiu podporządkowane jest pasjom: podróżom, górom, żeglowaniu po morzach i oceanach – szczerze mówiąc, tak już chyba pozostanie. Moje zainteresowania wykorzystuję w pracy (dziennikarza, pilota wycieczek i przewodnika trekkingów wysokogórskich), a równocześnie przeznaczam na nie wszystkie oszczędności. Jeśli chodzi o góry, to do tych, które zdobyłam w tak zwanym międzyczasie, dołączyła między innymi Ama Dablam. Ten piękny, a zarazem dość wymagający himalajski szczyt to moja miłość od pierwszego wejrzenia, czyli od czasu mego pierwszego nepalskiego trekkingu dobre kilkanaście lat temu. Stanęłam na jego widok jak wryta i już wtedy zamarzyłam, że kiedyś spróbuję na niego wejść. To „kiedyś” spełniło się jesienią 2015 roku. Góra to niełatwa, wspinałam się razem z Samem (brytyjskim kolegą, z którym znałam się z innych wypraw), no i jakoś się udało.
Najważniejszym wydarzeniem owych dwóch lat było jednak bezsprzecznie zdobycie Korony Ziemi (na czym ono polega, piszę w jednym z kolejnych rozdziałów). Ciekawą wyprawę związaną z tym właśnie projektem stanowiło zdobywanie znajdującej się w indonezyjskiej części Nowej Gwinei Piramidy Carstensza (4884 m). Ta najwyższej góra Australii i Oceanii wiąże się z tak zwanym technicznym wspinaniem, ale prawdę powiedziawszy, największy wycisk dostaliśmy w drodze do i z obozu bazowego, co oznaczało dwa tygodnie w bagnistej, trudnej do przebycia dżungli zamieszkiwanej przez plemiona, będące do niedawna kanibalami. Koronę Ziemi zdobyłam ostatecznie 29 grudnia 2015 roku, wchodząc na najwyższą górę Antarktydy, Mount Vinson (4892 m). Krajobrazy Białego Lądu urzekają, a wrażenia są niezwykłe, zwłaszcza kiedy się pomyśli, że do najbliższego miasta mamy kilka tysięcy kilometrów! Wcześniej jednak (ciągle mowa o tych dwóch latach od ostatniej książki) była jeszcze góra, jak się okazało, w mojej górskiej „karierze” najtrudniejsza. Mowa o opisywanej w tym tomie Denali, na której razem z kolegami omal nie straciliśmy życia, ratując dwóch innych wspinaczy. Ale nie uprzedzajmy faktów, opis wyprawy znajdziecie na s. 336. Natomiast żeby nie było, że jeżdżę tylko w góry wysokie, to do bardziej udanych moich wyjazdów przez ten czas zaliczam wypady w Beskid Niski oraz w Bieszczady.
Mam szczęście, bo jak dotąd prawie wszystkie góry zdobywałam za pierwszym podejściem. Dlaczego „prawie”? Bo był jeden wyjątek – Gerlach. Staliśmy z kolegami przed schroniskiem, przygotowani do wyjścia, z założonymi kaskami, uprzężami, plecakami… Była piąta rano, a trzeba powiedzieć, że wstawanie o świcie dla nikogo z naszej ekipy nie jest tym, co lubimy najbardziej. Niestety, ze względu na pogodę zawróciliśmy. Było nam strasznie żal, nie mieliśmy pewności, czy nie rezygnujemy zbyt pochopnie, ale decyzja jest decyzją, nawet jeśli wycofanie się oznaczało definitywne odpuszczenie góry (nie mieliśmy już dnia rezerwy). Wieczorem dotarła do nas wiadomość, że jedyny zespół, który tego dnia wyszedł (inni też się wycofali), miał wypadek. Jak na ironię ranny został przewodnik.
Szczerze mówiąc, gdy szykuję się na jakąś górę, nigdy nie zakładam sobie, że MUSZĘ na nią wejść. Mam zakodowane w głowie, że nic nie muszę, a już na pewno niczego udowadniać, ani sobie, ani tym bardziej innym. Podjęcie decyzji o wycofaniu się nie jest dla mnie dyshonorem. Wręcz przeciwnie – to często dowód odwagi i rozwagi. Nie lubię również słów: zdobyć, pokonać. Jeśli góra pozwoli, to na nią wejdę, jeśli nie, trzeba będzie się z tym pogodzić. Mam jakieś wewnętrzne przekonanie, że darzę góry szacunkiem, więc i one szanują mnie. Jak do tej pory wzajemny układ działa Tyle że w parze z szacunkiem idzie też pokora i świadomość… niewiedzy. Im więcej mam doświadczenia, tym bardziej dociera do mnie, ilu rzeczy wciąż nie umiem. Doskonałości i tak nie osiągnę, ale ważne, by wciąż do niej dążyć. Staram się nieustannie podnosić sobie poprzeczkę, pracować nad sobą, wyciągać wnioski, stale czegoś się uczyć. I dotyczy to nie tylko gór.
Czy napiszę książkę o zdobytej Koronie Ziemi? – to teraz jedno z częściej zadawanych mi pytań. Nie, nie napiszę… Powód jest prosty. Część gór należących do Korony Ziemi już opisałam, a te nieopisane trafią do trzeciej części Gór z duszą. Poza tym przede mną nowe pomysły i nowe wyprawy, czyli nowe tematy na kolejne książki. Jedyny problem to brak czasu na ich pisanie, bo zdecydowanie bardziej czuję się podróżniczką niż pisarką.

 
Wesprzyj nas