Co tak naprawdę sprawia, że wciąż aktualne okazuje się powiedzenie „Polak – Węgier, dwa bratanki…”. Czy rzeczywiście mamy tak wiele wspólnego z mieszkańcami niewielkiego dziś kraju nad Dunajem? A jakie są współczesne Węgry, czym różnią się od tych z czasów CK Monarchii? Kwintesencję Węgier dają nam dwie niedawno wydane w Polsce książki „Gulasz z turula” Krzysztofa Vargi i dzieło powstałe kilkadziesiąt lat wcześniej: „Sindbad powraca do domu” pióra Sandora Maraiego.


Sandor Marai jest wielkim synem węgierskiej literatury. Gdyby żył, przekroczyłby już setne urodziny i być może wciąż snułby piękne w swej melancholii opowieści o kraju, w którym się wychował, o ludziach, których spotkał i tych, których podziwiał. Spisał poruszające dzienniki i wiele powieści oraz opowiadań, o których mówi się bądź z pełnym zachwytem bądź z dystansem wynikającym być może z braku skłonności do poświęcania czasu na refleksyjne myśli u tych, którzy wyrażają się o twórczości pisarza krytycznie. Wszystkie jego dzieła wymagają bowiem uważnego czytania, smakowania słów i zdań, uruchamiają wyobraźnię. Nie dają się traktować powierzchownie, trzeba poświęcić im czas.

Krzysztof Varga to już zupełnie inne pokolenie i inny literacki wszechświat. Polski pisarz, półkrwi Węgier mieszka w Warszawie i tworzy współcześnie. Ma na swoim koncie między innymi nominacje do nagrody Nike i wiele znakomitych tekstów, także dziennikarskich bo w tym zawodzie obecnie pracuje. Niektórzy będą mieć mi za złe to zestawienie twórców, tak diametralnie różnych, choć znakomitych w swych dziedzinach, ale nie chcę dziś państwu opowiadać o biografiach autorów, ale zaprowadzić na węgierskie ścieżki. I nie będzie to kolorowa wycieczka nad Balaton i wesołe tańce w strojach ludowych.

Książkę „Sindbad powraca do domu” Sandor Marai napisał w 1941 roku w hołdzie innemu pisarzowi, którego uważał za największego węgierskiego twórcę: Gyuli Krudyemu. Tytułowy Sindbad to bohater literacki stworzony przez Krudyego, którego historycy literatury uznali zgodnie za alter ego pisarza, choć on sam niejednokrotnie zaprzeczał aby tak było. Marai był nim zafascynowany. W osiem lat po śmierci mistrza napisał książkę, dedykowaną jego pamięci i wszystkim tym, którzy go kochali. Fabuła: jeden dzień z życia pisarza. Jeden bardzo ważny dzień. Dla jemu współczesnych książka ta miała wymiar o tyle sentymentalny co związany z pamięcią o Krudym. Trudno podobnych emocji oczekiwać po wielu latach, a w szczególności od polskich czytelników w sytuacji gdy literatura węgierska i jej historia to zainteresowania relatywnie niewielkiej grupy naszych rodaków.

Ale ta książka ma i inny wymiar wciągający i na swój sposób atrakcyjny dla każdego – stanowi go symfonia smaków i zapachów Budapesztu, przez które Marai nas prowadzi w ślad za bohaterem opowieści. Czytelnik drąży za nim miasto od wewnątrz nie zwracając uwagi na jego powierzchowność. Nic nas tym razem nie obchodzi Budapeszt znany współcześnie z folderów, wycieczek turystycznych i ilustrowanych przewodników. Z Maraiem i jego Sindbadem docieramy do XIX wiecznego ducha miasta. Zabierając się za lekturę książki Krzysztofa Vargi będziemy zdumieni, że w pierwszych latach XXI wieku duch pozostał ten sam.


Krzysztof Varga w swoim „Gulaszu z turula” też prowadzi nas przez nieuczęszczane uliczki Budapesztu i w ogóle ukazuje nieznane szerszemu gronu Węgry – te, które sam pamięta z dziecięcych i młodzieńczych wspomnień. Zaglądamy wraz z nim do zapomnianych sklepików, małych restauracji i barów ze szczególnym wskazaniem tych, które w swej nazwie noszą słowo „nostalgia”. Varga ujmuje w słowa to co w powieści Maraiego majaczy gdzieś w tle – węgierską skłonność do zadumy nad narodowym losem, do wysłowionego i niewysłowionego żalu za przedwieczną potęgą, która wcale nie uleciała z umysłów współczesnych mieszkańców tego naddunajskiego kraju.

„Nie ma bowiem innych czasów niż dawne, które były lepsze, choć nikt nie potrafi powiedzieć sensownie czym się ta lepszość objawiała” – pisze Varga zwracając uwagę raz po raz na kolejne przejawy tejże tęsknoty jak również na chroniczne poczucie wyjątkowości i wyobcowania zarazem, które Węgrom nieustannie towarzyszy. W tym właśnie momencie niebezpiecznie zbliżamy się do prawdy o głębokich źródłach polsko-węgierskiego braterstwa. Czy na pewno chodziło o to, że jesteśmy powołani do wspólnej „szabli i szklanki”?

Sándor Márai – „Sindbad powraca do domu”
Wydawnictwo Czytelnik 2008

Krzysztof Varga – „Gulasz z Turula”
Wydawnictwo Czarne 2008

 
Wesprzyj nas