“SPQR. Historia starożytnego Rzymu” to solidne opracowanie dla miłośników historii. Mary Beard, z rzetelnością naukowca, w przystępny i ciekawy sposób opowiada w nim o powstaniu i rozwoju imperium rzymskiego.


SPQR. Historia starożytnego RzymuSPQR czyli akronim łacińskiej frazy Senatus PopulusQue Romanus czyli “senat i lud rzymski” stanowił oficjalną nazwę Imperium Rzymskiego, a także pełnił funkcję godła państwowego. Umieszczany był na budynkach, sztandarach, ramionach legionistów, tablicach, monetach i pomnikach, a w podbitych prowincjach był wyrazem przynależności do Imperium. Imperium, którego dzieje odcisnęły niezatarte piętno na późniejszej historii Europy i świata, i z którego dorobku czerpiemy do dzisiaj.

Mary Beard jest brytyjską badaczką literatury starożytnej, kieruje katedrą filologii klasycznej na Uniwersytecie Cambridge, jest także profesorem literatury klasycznej w Royal Academy of Arts i redaktorem „The Times Literary Supplement”. Jest autorką wielu artykułów i kilkunastu książek dotyczących historii i literatury starożytnej. W Polsce wydane zostało do tej pory dzieło „Pompeje. Życie rzymskiego miasta” (Rebis 2010) – niezwykły, pasjonujący portret antycznej społeczności, jej obyczajów i trwającego do dziś odkrywania dawnych tajemnic.

Jej druga wydana w naszym kraju książka “SPQR. Historia starożytnego Rzymu” obejmuje tysiąc lat historii imperium rzymskiego, od legend związanych z założeniem miasta w 753 roku p.n.e. do roku 212 n.e., gdy cesarz cesarz Karakalla wydał dekret, wedle którego “wszyscy wolni mieszkańcy imperium rzymskiego, gdziekolwiek żyją, od dzisiejszej Szkocji po Syrię, stają się obywatelami rzymskimi”.

Mary Beard dopracowała się już własnego charakterystycznego stylu pisania, łączącego pracę stricte naukową z literaturą barwną, przystępnie napisaną, pełną ciekawostek i anegdot, z którą przeciętny czytelnik, niebędący badaczem przeszłości, obcuje z wielką przyjemnością. Daje się odczuć, że autorka opisywany temat zgłębia bardzo dokładnie, szukając źródeł i często polemizując z innymi badaczami, zasiewając wątpliwości i stojąc na stanowisku, że w wielu sprawach dotyczących starożytności często nie jest możliwe ustalenie jednej obowiązującej interpretacji znanych faktów.

Nie inaczej jest i w książce “SPQR. Historia starożytnego Rzymu”. Mary Beard przedstawia w niej swoją wizję rozwoju najbardziej znanego imperium w dziejach, opierając się na licznych źródłach znanych badaczom, okraszając je własnymi wnioskami. Korzystając ze znajomości języka łacińskiego i jego najwcześniejszych form wplotła w narrację refleksje płynące z lektury zapisków sporządzonych przez starożytnych Rzymian, zachowanych w całej Europie do dziś – na kamiennych tablicach, w ruinach budynków czy zachowanych w klasztorach kopiach starych ksiąg.

Sięgając po mało znane fakty czy anegdoty Beard uchyla przeciętnym czytelnikom drzwi do świata badań podobnych do rozwiązywania kryminalnej zagadki. Naukowcy na podobieństwo detektywów zwracają uwagę nawet na najdrobniejsze szczegóły, bo to właśnie one mogą uczynić kompletnymi niejasne dotychczas obrazy przeszłości. Nie mogło jednak zabraknąć w tego rodzaju opracowaniu faktów podstawowych, znajdzie więc w nim czytelnik opis wojen i podbojów prowadzonych przez Imperium, walki wewnętrzne i frakcyjne, kształtowanie demokracji i jej przekształcenie w autokratyczną władzę cesarzy – wszystko to, co należy do powszechnie znanej wiedzy o starożytnym Rzymie. Fakty te sąsiadują z opisami codziennego życia, informacjami na temat sytuacji ludności w podbitych prowincjach, a także wiedzą o bezwzględnym wyzysku typu kolonialnego, jaki skutkował dla jednych życiem w niewyobrażalnym przepychu, a dla innych w równie niewyobrażalnej nędzy, na obszarach dotkniętych wyzyskiem.

W opinii autorki wiedza o historii Imperium rzymskiego jest bardzo przydatna również współcześnie

W opinii autorki wiedza o historii Imperium rzymskiego jest bardzo przydatna również współcześnie, albowiem wiele z rzymskich zachowań, wynalazków prawnych, dyplomatycznych, językowych czy umiejętności – takich jak retoryka, precyzja wywodu czy snucie politycznych intryg – funkcjonuje do dziś lub stało się podstawą istotnych wydarzeń na przestrzeni dziejów. Z tego względu po lekturze książki Mary Beard nowej wyrazistości nabiera dość oczywiste przekonanie: To wszystko już było. Tomasz Orwid

Mary Beard, SPQR. Historia starożytnego Rzymu, Przekład: Norbert Radomski, Dom Wydawniczy Rebis, Premiera: 22 listopada 2016

SPQR. Historia starożytnego Rzymu

Mary Beard
SPQR. Historia starożytnego Rzymu
Przekład: Norbert Radomski
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 22 listopada 2016

Epilog
Pierwsze tysiąc lat Rzymu

W roku 212 cesarz Karakalla wydał dekret, wedle którego wszyscy wolni mieszkańcy imperium rzymskiego, gdziekolwiek żyją, od dzisiejszej Szkocji po Syrię, stają się obywatelami rzymskimi. Była to rewolucyjna decyzja, znosząca jednym pociągnięciem pióra prawną różnicę między rządzącymi a rządzonymi, oraz zwieńczenie procesu, który trwał niemal od tysiąca lat. Przeszło trzydzieści milionów mieszkańców prowincji z dnia na dzień stało się w świetle prawa Rzymianami. Był to jeden z największych – jeśli nie po prostu największy – jednorazowych aktów nadania obywatelstwa w dziejach świata.
Przez setki lat pokonani wrogowie stawali się Rzymianami. Niewolnicy otrzymywali rzymskie obywatelstwo wraz z wolnością. A z biegiem czasu licznych mieszkańców prowincji, zarówno żołnierzy, jak i cywili, nagradzano obywatelstwem za lojalność, służbę i współpracę. Nie obywało się przy tym bez kontrowersji i tarć. Nie wszyscy ci, którym nadawano obywatelstwo, życzyli sobie tego. Niektórzy Rzymianie nie kryli podejrzliwości wobec ludzi z zewnątrz, obywateli czy nie („Mierzi mnie miasto pełne Greków”, jak ujął tę postawę satyryk Juwenalis). Dążenie zaś części italskich sojuszników Rzymu do uzyskania obywatelstwa, którego, jak uważali, im odmawiano, legło u źródeł jednego z najkrwawszych konfliktów zbrojnych w dziejach Rzymu, tak zwanej wojny sprzymierzeńczej z początków I w. p.n.e. Jednak zasadniczy wzorzec jest wyraźny. Karakalla w roku 212 doprowadził do końca proces, który zgodnie z rzymskim mitem zapoczątkował tysiąc lat wcześniej – to znaczy, wedle konwencjonalnego datowania, w roku 753 p.n.e. – Romulus. Założyciel Rzymu mógł zapewnić trwałe istnienie swemu nowemu miastu jedynie przez zaoferowanie obywatelstwa wszystkim przybyszom, przeistaczając cudzoziemców w Rzymian.
Dlaczego Karakalla zdecydował się na taki krok, i to akurat w tym momencie, to pytanie, nad którym historycy głowią się po dziś dzień. Był on drugim władcą nowej dynastii, która doszła do władzy po zamordowaniu Kommodusa, 31 grudnia 192 roku. W pierwszej wojnie domowej, jaka ogarnęła Rzym od czasu krótkiego konfliktu po śmierci Nerona w roku 68, poszczególne jednostki armii, włącznie z gwardią pretoriańską i legionami w prowincjach, usiłowały osadzić na tronie własnych kandydatów. Jednym z nich był Lucjusz Septymiusz Sewer, pochodzący z Leptis Magna w Afryce Północnej. Pomaszerował on do Italii wspierany przez wojska, którymi dowodził nad Dunajem. Przez pierwsze lata panowania, do roku 197, eliminował opozycję. Karakalla był jego synem i następcą, który rządził od roku 211 – a jego oficjalne imię brzmiało Marcus Aurelius Antoninus. Groteskowo wypaczając sposób, w jaki posługiwano się adopcją dla zapewnienia ciągłości sukcesji, w desperackiej próbie uprawomocnienia swych rządów Septymiusz Sewer przeprowadził bowiem wsteczną adopcję siebie i swoich synów przez od dawna nieżyjącego cesarza Marka Aureliusza. „Karakalla” było przydomkiem pochodzącym od specyficznego typu wojskowego płaszcza (caracallus), który często nosił.
Karakalla nie wsławił się jako dalekowzroczny, radykalny reformator. Najlepiej znany jest jako budowniczy największego kompleksu publicznych łaźni, jaki powstał wówczas w Rzymie; jego potężne ceglane mury stanowią dziś imponujące tło dla letnich spektakli operowych pod gołym niebem. Nie dają one jednak żadnego wyobrażenia o bardziej krwawych aspektach jego panowania. Rozpoczęło się ono w roku 211 od zgładzenia jego młodszego brata i rywala, Gety. W żałosnej powtórce bratobójstwa, które wyznaczyło narodziny Rzymu, Karakalla zaangażował podobno oddział żołnierzy, by zgładzić młodego człowieka, gdy ten kulił się w ramionach matki. Skończyło się zaś, kiedy Karakalla miał zaledwie dwadzieścia dziewięć lat, w roku 217, śmiercią cesarza z rąk żołnierza z własnej straży przybocznej. Wykorzystał on chwilę odosobnienia, gdy cesarz załatwiał się na skraju drogi, by zadać mu cios nożem. Po Karakalli władzę objął na krótko ówczesny dowódca gwardii pretoriańskiej, Marek Opeliusz Makryn. Prawdopodobnie zamieszany w zamach Makryn był pierwszym rzymskim cesarzem, który nie wywodził się ze stanu senatorskiego.
Ta niechlubna kariera Karakalli skłania do przypuszczeń, że dekret o obywatelstwie wypłynął z niecnych albo przynajmniej egoistycznych pobudek. Wielu historyków, w tym Lucjusz Kasjusz Dion i Edward Gibbon, podejrzewało, że stała za nim konieczność zdobycia pieniędzy, gdyż nowi obywatele automatycznie podlegaliby rzymskiemu podatkowi spadkowemu. Jeśli to prawda, byłoby to sięganie prawą ręką do lewego ucha. Nie było potrzeby nadawania obywatelstwa przeszło trzydziestu milionom ludzi, jeśli wszystkim, co chciało się osiągnąć, był wzrost dochodów z podatków.
Cokolwiek za nim stało, ów dekret na zawsze odmienił rzymski świat, dlatego też moja opowieść o Rzymie kończy się tutaj, u kresu pierwszego tysiąclecia jego dziejów. Wielkie pytanie, które od setek lat wyznaczało kierunek polityki i debaty publicznej, o granicę między Rzymianami a ich poddanymi, znalazło odpowiedź. Po tysiącu lat „obywatelski projekt” Rzymu został zakończony i rozpoczęła się nowa epoka. Nie była to jednak epoka pokojowej, wielokulturowej równości. Ledwo albowiem zniesiona została jedna bariera uprzywilejowania, jej miejsce zajęła inna, o zupełnie odmiennym charakterze. Obywatelstwo, odkąd przyznano je wszystkim, straciło znaczenie. Na przestrzeni III wieku do głosu doszła różnica między honestiores („godniejsi”, zamożne elity, włącznie z weteranami) i humiliores („pośledniejsi”), która ponownie podzieliła Rzymian na dwie grupy, z nierównymi przywilejami oficjalnie wpisanymi w rzymskie prawo. Na przykład jedynie honestiores zwolnieni byli, jak niegdyś wszyscy obywatele, od szczególnie okrutnych lub hańbiących kar, takich jak ukrzyżowanie czy chłosta. „Pośledni” obywatele podlegali odtąd karom, które dawniej zastrzeżone były dla niewolników i nieobywateli. Nowa granica między swoimi i obcymi wytyczona została według kryteriów bogactwa, klasy i statusu.
Dekret o obywatelstwie był tylko jednym z elementów łańcucha transformacji, zaburzeń, kryzysów i inwazji, które w III wieku odmieniły rzymski świat nie do poznania. Drugie tysiąclecie Rzymu – które zakończyło się ostatecznie, dopiero kiedy Konstantynopol, od VI wieku stolica imperium rzymskiego na Wschodzie, padł z rąk Turków osmańskich w roku 1453 – opierało się na zupełnie nowych zasadach, na innym porządku świata i, przez większość czasu, na innym regionie. Autokratyczny ustrój ustanowiony przez pierwszego Augusta oparty był na języku politycznym oraz instytucjach, które sięgały daleko w głąb pierwszego tysiąca lat rzymskich dziejów, a to, co nazwałam augustowskim wzorcem cesarskich rządów, zapewniło stosunkowo stabilne ramy polityczne niemal na dwieście lat po jego śmierci w roku 14. Jednak o ile Tyberiusz, jego bezpośredni następca, mógłby bez większych problemów zająć miejsce panującego pod koniec II wieku Kommodusa, o tyle rola cesarza kilkadziesiąt lat później byłaby dla niego kompletnie niezrozumiała. Rzym w drugim tysiącleciu swojego istnienia był de facto nowym państwem pod starą nazwą. Czy owo tysiąclecie było okresem długiego, powolnego upadku, szeregiem doraźnych zmian kulturowych i politycznych, które ostatecznie przekształciły świat starożytny w średniowieczny, czy też erą niezwykle dynamicznego rozkwitu sztuki, architektury i kultury, to zależy od waszego punktu widzenia.
Historycy mówią dziś często o kryzysie III wieku. Rozumieją przez to załamanie się augustowskiego wzorca po zabójstwie Kommodusa w roku 192. Liczba cesarzy jest tego wyraźną oznaką. W ciągu niemal stu osiemdziesięciu lat w okresie 14–192 – nie licząc krótkiego epizodu wojny domowej po śmierci Nerona, kiedy to pojawiło się trzech pretendentów do tronu – było zaledwie czternastu cesarzy. W ciągu stu lat w okresie 193–293 było ich ponad siedemdziesięciu (ich lista będzie dłuższa lub krótsza zależnie od tego, jak wielu efemerycznych współwładców, uzurpatorów i „pretendentów” się uwzględni). Co istotniejsze jednak, wszelkie próby odebrania legionom wpływu na wybór cesarzy spaliły na panewce. Niemal wszyscy ludzie, którzy w połowie III wieku rościli sobie prawo do tronu, mieli poparcie takiej czy innej jednostki armii. Była to praktycznie nieustająca wojna domowa. Zdarzały się też rażące nadużycia tradycyjnych tytułów do władzy. Oświadczenie Septymiusza Sewera, że on i jego synowie zostali adoptowani jako spadkobiercy przez cesarza, który zmarł przeszło dziesięć lat wcześniej, naciągało nawet najbardziej elastyczne rzymskie reguły adopcji.
Rzym stracił zarazem swój prymat jako ośrodek władzy. Cesarze przebywali często nie tam, ale setki mil dalej, ze swymi wojskami. Nie mieli czasu, motywacji albo pieniędzy, by wzorem Augusta pozostawić po sobie w mieście ślad z cegły i marmuru lub występować jako dobroczyńcy ludu. Po okazałych termach wzniesionych przez Karakallę w drugiej dekadzie III wieku przez osiemdziesiąt lat żaden z cesarzy nie podjął w stolicy niemal żadnych ambitniejszych prac budowlanych, dopóki Dioklecjan w latach dziewięćdziesiątych III wieku nie zbudował jeszcze większego kompleksu łaźni publicznych (którego pokaźne fragmenty wciąż stoją w pobliżu głównego dworca kolejowego Rzymu). Nieobecność cesarzy w Rzymie przyspieszyła również upadek senatu. Nie było miejsca na civilitas między cesarzami i senatorami, na delikatne negocjacje czy nawet na demonstracyjne opuszczanie sali posiedzeń i uparte protesty pryncypialnych i oderwanych od rzeczywistości senatorów, kiedy władcy nie było w zasięgu wzroku. Cesarze coraz częściej rządzili na odległość, przez dekrety lub listy, i bez porozumienia z senatem. Wyniesienie na tron Makryna, który nie należał do stanu senatorskiego (a więcej takich cesarzy nastało po nim), było kolejnym widomym znakiem, że z senatem można się nie liczyć.
Co stało za tymi zmianami i co było przyczyną, a co skutkiem, pozostaje wciąż przedmiotem gorących dyskusji. Pewną rolę odegrały inwazje sprawniejszych bojowo i często znacznie zromanizowanych grup „barbarzyńców” spoza imperium. Nie bez znaczenia były też skutki zarazy, która szerzyła się pod koniec II wieku i nawet według skromnych oszacowań musiała poważnie podkopać populację Rzymu. Swoje sprawiła także delikatna równowaga augustowskiego wzorca: brak jasno określonych zasad następstwa tronu i niezręczne kompromisy między cesarzem a senatem. Raz naruszona – legła w gruzach. Jednak bez względu na przyczyny nowy Rzym, jaki wyłonił się z „kryzysu” III wieku, zdecydowanie różnił się od wszystkiego, co określało pierwsze tysiąclecie jego istnienia.
Miasto nieodwracalnie straciło swoją pozycję jako stolica imperium, a w V wieku trzykrotnie padło łupem najeźdźców, co nie zdarzyło się jeszcze, odkąd osiemset lat wcześniej zostało splądrowane przez Galów. Ośrodkami władzy stały się regionalne stolice, takie jak Rawenna i Konstantynopol, dzisiejszy Stambuł. Zachodnia i wschodnia część imperium miały odtąd osobnych władców. Po epizodach zorganizowanych prześladowań chrześcijan pod koniec III wieku zaś uniwersalne imperium postanowiło przyjąć uniwersalną religię (albo vice versa). Cesarz Konstantyn – na początku IV wieku założył Konstantynopol – był pierwszym rzymskim władcą, który oficjalnie przeszedł na chrześcijaństwo, ochrzczony na łożu śmierci w roku 337. Konstantyn, na swój sposób, realizował augustowski wzorzec demonstrowania władzy przez program budowlany, ale on budował kościoły.
Nie wszystko w tym nowym Rzymie uległo zmianie i z pewnością nie wszystko naraz. Ludność miasta, chrześcijańska lub nie, jeszcze w V wieku oglądała spektakle w Koloseum, zapewne raczej polowania na dzikie zwierzęta niż walki gladiatorów, a cesarze w Konstantynopolu zgodnie z dawnym modelem mecenatu fundowali ludowi rozrywki, często w formie wyścigów rydwanów. Nierzadko jednak ciągłość polityczna była powierzchowna lub nawet błędnie rozumiana. By zadośćuczynić tradycji, Konstantynopol otrzymał własny gmach senatu, tyle że był on siedzibą instytucji będącej już skamieniałością. Kiedy w VIII wieku pewien dość słabo zorientowany wprawdzieć słabo zorientowany wprawdzie komentator próbował wyjaśnić nazwę tego budynku, uznał, że musiał postawić go człowiek imieniem Senatus.
W samym Rzymie najlepszym świadectwem zmian, jakie zaszły w świecie, jest łuk wzniesiony w latach 312–315 na cześć zwycięstwa cesarza Konstantyna nad jednym z jego wewnętrznych rywali. Stoi on do dziś, zachowany dzięki temu, że swego czasu wbudowano go w renesansową twierdzę, pomiędzy starym rzymskim Forum a potężnym amfiteatrem Koloseum. Na pierwszy rzut oka wygląda całkiem tradycyjnie, nawiązując do łuków upamiętniających liczne militarne triumfy Rzymu i kopiowanych od tamtej pory przez inne imperia, od paryskiego Arc de Triomphe po Wellington Arch w londyńskim Hyde Park Corner. Zdobią go sceny sławiące panowanie Konstantyna w stylu znajomym z pierwszych dwóch wieków autokratycznej władzy w Rzymie. Widzimy tam cesarza toczącego bitwę z barbarzyńskimi wrogami, wygłaszającego mowę do żołnierzy, darującego życie jeńcom, składającego ofiary tradycyjnym bogom, koronowanego przez boginię zwycięstwa i rozdającego dary ludowi. Wszystko to mogłoby zostać wyrzeźbione sto pięćdziesiąt lat wcześniej.

I w większości było. Poza kilkoma skromnymi panelami wszystkie te rzeźby zostały odłupane lub skute ze starszych pomników, upamiętniających Trajana, Hadriana i Marka Aureliusza. Twarze tych cesarzy zostały z grubsza przerobione na podobizny Konstantyna, a fragmenty poskładano razem, tworząc z nich dekorację nowego łuku. Był to kosztowny i niszczycielski wyraz nostalgii. W oczach paru starożytnych widzów być może faktycznie włączało to nowego cesarza w chwalebną tradycję przeszłości. Przede wszystkim jednak owa staranna przeróbka świadczy o historycznym dystansie między pierwszym tysiącleciem starożytnego Rzymu, które jest tematem mojego SPQR, a drugim tysiącleciem Rzymu, które jest opowieścią na inny czas, inną książkę – i innego autora.

I to już koniec

Spędziłam z tymi Rzymianami z pierwszego tysiąclecia znaczną część ostatnich pięćdziesięciu lat życia. Nauczyłam się ich języków tak dobrze, jak tylko byłam w stanie. Przeczytałam pokaźną część ich spuścizny literackiej (nikt nie przeczytał jej całej) i przestudiowałam niektóre z setek tysięcy poświęconych im książek i prac, jakie napisano na przestrzeni wieków, od Machiavellego i Gibbona po Gore’a Vidala i dalej. Próbowałam rozszyfrować słowa, które wykuwali w kamieniu, i odkopywałam ich, całkiem dosłownie, na mokrych, wietrznych i mało atrakcyjnych stanowiskach archeologicznych rzymskiej Brytanii. I długo zastanawiałam się, jak najlepiej przedstawić historię Rzymu i wyjaśnić, dlaczego uważam, że jest ona dla nas ważna. Znalazłam się także wśród owych pięciu milionów ludzi, którzy każdego roku stoją w kolejce, by dostać się do wnętrza Koloseum. Pozwoliłam moim dzieciom sfotografować się tam, za opłatą, z przebierańcami w strojach gladiatorów. Kupiłam im plastikowe gladiatorskie hełmy i udając, że nie dostrzegam bestialstw współczesnego świata, zapewniłam je, że teraz nie robimy już rzeczy tak okrutnych. Podobnie jak dla wszystkich, tak i dla mnie Rzymianie przynależą nie tylko do sfery historii i nauki, ale także wyobraźni i fantazji, grozy i zabawy.
Nie uważam już, jak kiedyś naiwnie sądziłam, że możemy nauczyć się czegoś bezpośrednio od Rzymian – albo, jeśli już o to chodzi, od starożytnych Greków czy od jakiejkolwiek innej antycznej cywilizacji. Nie musimy czytać o problemach rzymskich legionów w Mezopotamii lub o ich niepowodzeniach w walkach z Partami, by zrozumieć, dlaczego współczesne interwencje w zachodniej Azji mogłyby być kiepskim pomysłem. Nie jestem nawet pewna, czy dowódcy, którzy twierdzą, że wzorują się na taktyce Juliusza Cezara, nie robią tego tak naprawdę tylko we własnej wyobraźni. I choć niektóre podejścia Rzymian do kwestii obywatelstwa, tak jak je przedstawiłam, mogą wydawać się atrakcyjne, szaleństwem byłoby sądzić, że można zastosować je w naszej sytuacji, setki lat później. Poza tym wśród Rzymian istniały nie mniejsze niż wśród nas różnice poglądów na temat tego, jak funkcjonuje albo jak powinien funkcjonować świat. Nie ma jednego rzymskiego wzoru do naśladowania. Gdyby tylko sprawy były takie proste!
Jestem jednak coraz bardziej przekonana, że możemy się wiele nauczyć – zarówno o nas samych, jak i o przeszłości – wchodząc w dialog z historią Rzymian, z ich poezją i prozą, z ich wątpliwościami i sporami. Zachodnia kultura ma bardzo różnorodne dziedzictwo. Na szczęście nie jesteśmy spadkobiercami jedynie klasycznej przeszłości. Mimo to, przynajmniej od renesansu, wiele z naszych najbardziej fundamentalnych założeń na temat władzy, obywatelstwa, odpowiedzialności, przemocy politycznej, imperiów, luksusu i piękna ukształtowało się, i zweryfikowało, w dialogu z Rzymianami i ich pismami.
Nie chcemy naśladować Cycerona, ale jego starcie ze zbankrutowanym arystokratą, czy może populistycznym rewolucjonistą, od którego rozpoczęłam tę książkę, wciąż kształtuje nasze poglądy na prawa obywatela i wciąż jest źródłem haseł opozycji politycznej: Quo usque tandem abutere, Catilina, patientia nostra? Zarzut siania spustoszeń pod maską pokoju, jaki Tacyt wkłada w usta brytańskich wrogów Rzymu, wciąż powraca echem we współczesnej krytyce imperializmu. Odrażające występki zaś przypisywane najsłynniejszym rzymskim cesarzom zawsze nasuwały pytanie, gdzie kończą się ekscesy władzy, a zaczynają rządy terroru.
Krzywdzimy Rzymian, zarówno kiedy ich heroizujemy, jak i wtedy, gdy ich demonizujemy. Ale wyrządzamy krzywdę sobie samym, jeśli nie traktujemy ich poważnie – i jeśli zrywamy naszą długą rozmowę z nimi. Ta książka, mam nadzieję, nie jest zwykłą Historią starożytnego Rzymu, ale częścią tej rozmowy z jego senatem i jego ludem: SPQR.

 
Wesprzyj nas