Jean-Maria Gustave Le Clézio, francuski pisarz urodzony w Nicei, zaczął swoją literacką karierę w wieku 23 lat książką „Protokół”. W jej wstępie napisał: Żywię dwie skryte ambicje. Jedna z nich – to napisać kiedyś taką powieść, że jeśliby w ósmym rozdziale bohater umarł albo przynajmniej zapadł na chorobę Parkinsona – zasypałby mnie stos anonimów z pogróżkami. To wyrażone w przenośni marzenie po stokroć mu się spełniło. Nie tylko doczekał się uznania ze strony czytelników na całym świecie, ale i środowisko literackie nie pozostało obojętne na jego niewątpliwy talent: pisarz w 2008 roku odebrał nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Ozwały się wówczas głosy krytyki, że to niezasłużone wyróżnienie, bo twórczość Francuza jest nierówna, a kolejne książki różnią się od siebie diametralnie. To samo wielbiciele uznają za największy atut, świadectwo twórczych poszukiwań i nieustannego rozwoju.

Obiektywnie rzecz biorąc rzeczywiście karierę literacką Le Clézio można podzielić na dwa charakterystyczne i zarazem znacząco rozbieżne okresy. Poczynając od debiutanckiej powieści w 1963 roku, aż po książki tworzone do połowy lat siedemdziesiątych pisarz pozostawał wierny buntowniczej ekspresji. Eksperymentował z językiem, wprowadzał innowacyjne rozwiązania. Pod koniec lat 70 zwrócił się w stronę łagodności, radykalnie zmieniając formę i tematykę swoich książek. Na ich karty trafiło dzieciństwo, dojrzewanie, podróże. I to właśnie te prace przyniosły mu zasłużoną, światową sławę.

Nie bez powodu Le Clézio uważany jest przez wielu za najwybitniejszego pisarza francuskiego pośród żyjących twórców. Znalazł zarówno drogę do tego, by zaciekawić czytelnika złaknionego nowatorstwa, jak i klucz do serca tych, którzy potrzebują zajrzeć w głąb siebie oczami bohaterów. W istocie zaskakują jego pierwsze książki. „Protokół” napisany piórem początkującego literata jest świeży i odkrywczy. Niewiele było podobnych książek w latach ’60 –tych. Niewiele równie udanych powstało do tej pory. Przed nami Adam Pollo – oddalił się od ludzi, od życia. Jest wyobcowany ze społeczeństwa, poznajemy go, gdy kolejne dni spędza leniwie, nie mając żadnych obowiązków, żadnych dążeń. Odciął się od wszystkiego i wszystkich.

Le Clézio pyta jednak za jego pośrednictwem, czy tak w ogóle da się żyć? Oczywiście nie znajdujemy tego pytania wypowiedzianego wprost, ale seria absurdalnych iluzji stworzonych przez bohatera w miejsce rzeczywistych przeżyć skłania nas do tej refleksji. Daje nam też na owo pytanie odpowiedź. Niemniej powieść ta jest przede wszystkim literackim majstersztykiem. Le Clézio pisze znakomicie i dla samej przyjemności czytania tekstu tak dobrego warto poświęcić czas tej historii – nawet jeśli w pierwszym zetknięciu wyda się absurdalna i całkowicie odrealniona. Mimo to ma swój niezaprzeczalny urok.

„Onitsza” to już zupełnie inny literacki świat przynoszący ze sobą pełnię doznań, obrazy, które zostaną w pamięci na długo. Jest rok 1948. Statek Surabaya odpływa od europejskiego nabrzeża i już w tej chwili wiadomo, że dla bohaterów rozpoczyna się zupełnie nowy rozdział w życiu. Widzimy ich świat niczym okiem kamery, która przesuwa się niespiesznie z jednego obrazu na kolejny. Zdarzenia postępują wolno, dostojnie, sprawiają wrażenie oglądanych ni to w niemym filmie, ni to we śnie. Maou, matka Fintana pisze w popołudniowej ciszy na pokładzie statku, powietrze zatrzymuje się niemo, nie nadchodzą najmniejsze oznaki wiatru. Nieco później, już nad afrykańskim lądem, błyskawice bezdźwięcznie przecinają niebo.

A czytelnik wciąż towarzyszy młodej matce, nastoletniemu chłopcu i jego ojcu w podróży do własnych pragnień, do wnętrza siebie. Ulega poczuciu, jakby obserwował ich niewidoczny, z ukrycia, zupełnie tak jak Fintan i jego czarnoskóry przyjaciel Bony, podglądają kąpiące się w rzece afrykańskie kobiety. Sekrety trojga Europejczyków na Czarnym Lądzie, ich pragnienia i tęsknoty zostają nam powierzone. Chociaż osadzono je w konkretnych realiach historycznych, chociaż otacza nas na kartach książki chylące się ku upadkowi Imperium Brytyjskie, to zarysowuje się wyraźna bliskość pomiędzy bohaterami, a współczesnym czytelnikiem. Świat nie zmienił się od tego czasu ani trochę, nie zmieniły się też ludzkie uczucia i potrzeby.

„Onitsza” w swoim pięknie pozostawia niedosyt. Po przeczytaniu wydaje się zbyt krótka – to jej jedyna wada. Pomimo, że rzeczywiście radykalnie różni się od „Protokołu”, to znać w niej rękę człowieka, który znakomicie potrafi posługiwać się słowem. Obie kuszą czytelnika, by głębiej wkroczył w wszechświat pisarza, który doznania swego życia przelał na karty ponad trzydziestu powieści. Warto podjąć to wyzwanie.

Tomasz Orwid

J.M.G Le Clézio
„Onitsza”, „Protokół”
Państwowy Instytut Wydawniczy 2008

 
Wesprzyj nas