“Dalej” to książka złożona z rozmów z tymi, którzy nadawali i nadają kształt Polsce, zbudowali jej szkielet, stworzyli słownik pojęć potrzebnych do jej opisu.


DalejTo współczesna historia naszego kraju, opowiedziana językiem, którego próżno szukać w dzisiejszych gazetach czy telewizji, językiem pełnym treści, za którymi wielu z nas tęskni, pełnym slow takich jak „obowiązek”, „służba”, „patriotyzm”.

To też książka, która pokazuje jak bardzo brakuje tej, która umiała takie słowa wydobywać, prowadzić rozmowę zamiast równoległych monologów, docierać dzięki temu do punktów wspólnych.

Teresa Torańska – ur. 1 stycznia 1944 r. w Wołkowysku, zm. 2 stycznia 2013 r. w Warszawie. Ukończyła prawo na Uniwersytecie Warszawskim i podyplomowe Studium Dziennikarskie UW. W latach 70. i 80. współpracowała m.in. z tygodnikiem „Argumenty”, „Kultura”, „Polityka”, później z „Tygodnikiem Solidarność”. Po wprowadzeniu stanu wojennego została zwolniona z pracy z zakazem wykonywania zawodu. Od 1985 r. mieszkała w Paryżu, następnie z przerwami w Cambridge, Bostonie, Nowym Jorku, Waszyngtonie i oczywiście zawsze w Warszawie. Publikowała w prasie zagranicznej („Granta”, „L’Osservatore Romano”), współpracowała z paryską „Kulturą”, a także z prasą i wydawnictwami podziemnymi. W latach 2000-2011 pracowała w „Dużym Formacie”, reporterskim dodatku „Gazety Wyborczej”. Od marca 2012 r. jej teksty ukazywały się w polskiej edycji „Newsweeka”.
Jej najważniejszą książką są „Oni” (1985), zbiór rozmów z byłymi komunistycznymi decydentami – wyróżniony nagrodą podziemnej „Solidarności” oraz Nagrodą Polskiego PEN Clubu. Wśród innych tytułów należy wymienić: „My” (1994), „Byli” (2006), „Są” (2007), „Jesteśmy. Rozstania’68” (2008), „Śmierć spóźnia się o minutę” (2010).
Była autorką telewizyjnego talk-show „Teraz Wy” i „Władza” oraz współautorką filmów dokumentalnych. Pracowała w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
W 2013 r. została odznaczona pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Teresa Torańska
Dalej
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 26 października 2016

Dalej

NIEDOCIECZONA TAJEMNICA

Halina Bortnowska

Brakuje Teresy. Nie ma komu wypełnić luki.
Trudno mi jednoznacznie określić, co sprawiało, że to właśnie ona i właśnie w ten swój wyjątkowy sposób potrafiła do ludzi docierać i zapraszać ich do rozmowy. To niedocieczona tajemnica.
Ale jest coś takiego w postawie człowieka – i było właśnie Teresy udziałem – co powoduje, że ludzie dookoła zebrani odbierają go jako tego, z którym trzeba współdziałać, pomóc w zrealizowaniu celu. Udziela im się jego zamysł. Teresa taka była, jej wewnętrzne przywództwo było niekwestionowane, stanowiło o jej wielkiej sile. Umiała zjednać sobie ludzi, znaleźć sojuszników w rozwiązywaniu problemu – a tym problemem były pytania, które w danym temacie należy postawić i odpowiedzi, które trzeba wydobyć, a wcześniej stworzyć taki klimat, by to w ogóle było możliwe.
Sojuszniczkę znalazła i we mnie. Trudno wskazać moment, w którym zaczęła się nasza współpraca. Może wtedy, kiedy zaczęła brać udział w Warsztatach Dziennikarskich Młodych POLIS? „Ciocia Teresa”, jak mówili o niej uczestnicy, nadała im rangę i blask. Zawdzięczamy jej nie tylko zdobycie konkretnych warsztatowych umiejętności, ale też, a może przede wszystkim, rozszerzanie wrażliwości i świadomość centralnych tematów nie do wymijania. Umiała pokazać, co jest ważne, o czym trzeba światu opowiedzieć. Z naszymi uczestnikami dzieliła się doświadczeniem, tym, czego się dowiedziała, ale i tym, czego sama nie umiała rozstrzygnąć – swoimi wątpliwościami. Teresa była odważna, mężna, śmiała w oddawaniu sprawiedliwości światu, który widziała, a także we współczuciu. Bez Teresy tu, między nami, jesteśmy słabsi, nie mogąc już sięgać po jej wsparcie.
Może dlatego miałam to dziwne wrażenie, jakbym ją znała od zawsze.
W latach 1997–2000 Teresa prowadziła w TVP2 cykl programów pt. Teraz Wy. Po zakończeniu emisji zadecydowano w „Gazecie Wyborczej”, by tematy, nad którymi pracowano, a których już nie udało się zrealizować, wykorzystać inaczej. Powstała koncepcja Sądu nad…, przypominającego debatę nad bieżącym, ważnym problemem z udziałem zainteresowanych stron. Teresa zaprosiła mnie, prof. Hannę Świdę-Ziembę i prof. Krzysztofa Kicińskiego do udziału – występowaliśmy w roli komentatorów. Teresa prowadziła dyskusję. To ona wybierała tematy, korzystając ze swego doświadczenia i intuicji wskazującej, gdzie dzieją się rzeczy szczególne, nad którymi trzeba wspólnie pomyśleć, coś wydobyć na powierzchnię, odnotować, może wzbudzić niezbędny alarm. Powzięła sobie pomysł, żeby to nie była tylko wymiana zdań, chodziło jej o coś więcej. Jakby to nazwać? Reportaż analityczny? Analityczno- -interwencyjny?, bo przecież w wielu przypadkach zależało Teresie nie tylko na rozmowie, ale i na załatwieniu konkretnej sprawy. 11 Niedocieczona tajemnica / Halina Bortnowska
Mniejsza o nazwę. Teresie udało się stworzyć i zaaranżować te rozmowy tak, że czytane i dzisiaj mówią nam coś o świecie – i o samej Teresie, o tym, w jak zręczny, ale zawsze pełen szacunku do swoich rozmówców sposób prowadziła spotkanie, wydobywała z nich ich poglądy, zestawiała je ze sobą. Umiała gości Sądów naprawdę przekonać, że warto się spotkać, rozmawiać, że ta wymiana ma sens, nawet, jeśli tyle nas różni i być może – takie było ryzyko – nie dojdziemy do porozumienia. A później, przy autoryzacji, cierpliwie i wytrwale pracowała, by nic z tego nie umknęło, nie zostało wykreślone, wycofane. Dużo się nauczyłam, obserwując jej pracę. Była w niej fundamentalna uczciwość, taka, której można było zaufać. I szczerość – intencją Teresy było zawsze przede wszystkim wysłuchać drugiego człowieka, tego, co ma do powiedzenia. Spierać się z nim – tak, ale nigdy przychodzić z tezą. Być przygotowanym do rozmowy na najwyższym poziomie, ale nie atakować ani nie zabierać rozmówcy przestrzeni, w której pozostałby w zgodzie ze sobą.
Pamiętam te nasze Sądy bardzo dobrze. Dzięki nim miałam okazję zetknąć się z tematami, których nie znałam, a przede wszystkim z inną perspektywą spojrzenia na to, na co sama miałam już swoje wyrobione zdanie. Widzieć Polskę inaczej, niż pozwolił mi na to mój własny horyzont.
Wracam do tych prób osądu wydarzeń, przyglądając się dzisiejszym różnicom zdań i narastaniu podziałów, które już wtedy zaczynały między nami istnieć. Wznowienie tych szkiców – naszych „sądowych” rozważań i rozmów Teresy sprzed lat – to bardzo cenny pomysł. Więcej, myślę dziś, czytając te teksty: może lepiej byłoby już dłużej nie odkładać niezałatwionych spraw, o których dyskutowaliśmy wtedy, o których mówili rozmówcy Teresy? Ona nam je nadal wskazuje, a naszym zadaniem jest nadać im wreszcie klauzulę pilności. Zwłaszcza w obszarach, które wymagają konfrontacji z tym, co już zbyt długo doskwiera ludziom tylko pozornie mało znaczącym.
Sama się temu dziwię, ale czuję, że to wszystko są sprawy dalej aktualne – to też przede wszystkim wielka zasługa talentu Teresy. Docierała do uniwersalnych prawd i wartości, doraźność nie interesowała ją bardziej niż jako pretekst, punkt wyjścia do pokazania tego, co jest głębiej. I to zostaje.
Warszawa, wrzesień 2016 r.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Tadeusz Mazowiecki urodził się w 1927 r. w Płocku. Pierwszy premier III RP. Kawaler Orderu Orła Białego. Mąż stanu. Zmarł pół roku przed świętowaniem 25 lat Wolności, jesienią 2013 r. Pochowany, zgodnie z wolą, na cmentarzu leśnym w podwarszawskich Laskach, obok innych związanych z tamtejszym Ośrodkiem Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych. Rozmowa toczyła się w piętnastą rocznicę powołania jego rządu.

„Wiedziałem, że się uda”

rozmowa z Tadeuszem Mazowieckim, 2004 r.

12 września 1989 roku, podczas zaprzysiężenia pańskiego rządu, Lecha Wałęsy nie było w sejmie.
Zapraszałem go, wszyscy go zapraszaliśmy. Zależało nam na tym, by był. Ale nie przyjechał. Nie wiem dlaczego. Wcześniej przekazałem mu telefonicznie skład rządu. Nie miał uwag.
Żadnych?
Żadnych.
Zaprzysiężenie pańskiego rządu oglądał w telewizji.
Wiem. Bo potem, po głosowaniach, kiedy rząd przeszedł dużą większością, prawie stuprocentową, zadzwonił do mnie i mi pogratulował.
Za to godzinę wcześniej, gdy pan zasłabł w trakcie odczytywania exposé, powiedział… Wie pan, co powiedział?
Nie. „Następny będzie Geremek”.
(śmiech)
O! pan ma dystans.
Nie, nie. Śmieję się, bo to takie bardzo Wałęsowskie. Do kogo powiedział? Do swojego otoczenia?
Tak. Bo pan nagle zaczął mówić coraz wolniej i wolniej.
Z tym zasłabnięciem było tak, iż stojąc na trybunie, poczułem w pewnym momencie, że coś bardzo niedobrego się ze mną dzieje. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Wygłaszam tekst, a moje myśli nie trzymają się tekstu, biegną gdzieś obok, w innym kierunku, jakby dwie oddzielne świadomości mnie wypełniały. Przez jakiś czas próbowałem siłą woli zapanować nad nimi, pogodzić je – nie potrafiłem, więc spasowałem i poprosiłem marszałka Kozakiewicza o przerwę. Zszedłem z trybuny, przespacerowałem się pół godziny po świeżym powietrzu, wróciłem i udało mi się dowcipem – co u mnie, jak pani wie, jest rzadkie – rozładować sytuację.
Nie lubi pan się śmiać?
Lubię.
W sejmie zażartował pan, że z pana zdrowiem jest jak z polską gospodarką.
Siedziałem nad exposé rządowym do rana. Wypaliłem ze dwie paczki papierosów, wypiłem ileś tam kaw i herbat. Byłem tego dnia rzeczywiście bardzo zmęczony. Poprawiać tekst skończyliśmy chyba o czwartej lub piątej.
Razem z Józkiem Duriaszem, Jackiem Ambroziakiem i pana starszymi synami Wojtkiem i Adamem?
Oraz z Waldkiem Kuczyńskim.
Zawsze pan radzi się swoich synów?
Owszem, często.
A słucha ich pan?
(uśmiech) Różnie. Przedtem radziłem się mojej żony. Ceniłem jej zdanie. Nie zajmowała się polityką. Potrzebowałem świeżego spojrzenia.
Umarła, gdy Wojtek miał 13 lat, Adam siedem, a najmłodszy Michał?
Trzy. Synowie znają mój styl rozumowania i pisania. Nie muszę im tłumaczyć, co chcę wyrazić, jaki sens przekazać. Bardzo ceniłem ich obecność przy mnie w trudnych momentach. Oni też mieli trudne momenty. Michał, najmłodszy, gdy mnie internowano, miał 13 lat, bardzo to przeżywał. Na dodatek w przeddzień oszczeniła nam się Figa. Nie mówmy o tym. Starsi synowie pomagali mi także przy pisaniu pierwszego mojego wystąpienia w sejmie z 24 sierpnia. Było w nim zdanie, że przeszłość odkreślamy grubą linią. Byliśmy w Laskach. Czytaliśmy zdanie po zdaniu.
Przypomnę. „Rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy. Ma ona jednak wpływ na okoliczności, w których przychodzi nam działać. Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania”.
Wojtek zapytał: „Z tą grubą linią, czy jesteś pewny, że chcesz to powiedzieć?”.
„Pewny – odpowiedziałem. – Musi zostać”.
Przestrzegł, że z tych zdań mogą wyniknąć kłopoty. Józio Duriasz też mnie przestrzegał. Powiedziałem cytatem z Ewangelii: „Com napisał – napisałem”.
Inni ich nie przewidzieli?
Nie. Proszę przejrzeć ówczesną prasę. Przez wiele miesięcy nikt z tego akapitu nie robił żadnego problemu. Dopiero na wiosnę 1990 roku pojawiło się określenie grubej kreski, choć ja mówiłem o linii, ale to szczegół, nieważny. Gorzej, że przeinaczono jej sens i posłużono się nią w zniekształconej postaci i interpretacji do wywołania tzw. wojny na górze.
Czyli Wojtek miał rację?
Nie. Tego zdania cały czas broniłem, bronię i będę bronił. Było słuszne i mądre. Oferowało Polakom demokrację, wszystkim, nie dzieląc ich na lepszych i gorszych, na partyjnych i bezpartyjnych. Nie wolno było postąpić inaczej. Do PZPR należało wtedy około dwóch milionów osób, a do satelickich ZSL i SD około pół miliona. To z ich rodzinami stanowiło blisko pięć milionów polskich obywateli. Odtrącić ich? Wykluczyć z przemian?
Ten akapit zapowiadał ewolucyjność przemian. A nie rewolucję, która zawsze w historii kończyła się polowaniem na czarownice. Mówiłem: Zasadę walki, która prędzej czy później prowadzi do wyeliminowania przeciwnika, musi zastąpić zasada partnerstwa. Nie przejdziemy inaczej od systemu totalitarnego do demokratycznego… Obywatele muszą mieć poczucie wolności, bezpieczeństwa i współuczestnictwa.
W moim exposé nie było cienia sugestii, że nie będzie prowadzona jakaś ocena przeszłości, czy że ludzie odpowiedzialni za zbrodnie pozostaną bezkarni.
I wtedy, i teraz uważam, że była to jedyna droga, by Polskę przeprowadzić bezpiecznie przez trudny okres. Przez niezwykle trudny okres. Dzisiaj mało kto pamięta, jak trudny.
Opiszmy go. Chaos, galopująca inflacja, rozkład gospodarki i państwa, ludzie protestujący na ulicach, strajki, demonstracje, Związek Radziecki po jednej, a NRD po drugiej stronie.
Ale wie pani, to zdumiewające, gdy teraz o tym myślę. Miałem w sobie silne przekonanie, że się uda. Że na tych gruzach zbudujemy fundament nowego państwa. Że to musi się udać!
Od kiedy? Miesiąc wcześniej polemizował pan z Adamem Michnikiem, gdy zgłosił propozycję „wasz prezydent, nasz rząd”.
Tak, wyjaśnię. Uważałem wtedy, że jego pomysł jest nierealny. Że partia – jeśli go zaakceptuje – to wyłącznie ze względów taktycznych, bo władzy nie odda, nawet kawałka. Zaakceptuje zaś po to, by uwikłać „Solidarność” w rządzenie krajem, do czego nie byliśmy przygotowani, i zmusić nas do firmowania komunistycznego rządu. Tego się bałem – wessania. Ale wyjechałem za granicę na niecałe dwa tygodnie, stamtąd zobaczyłem, że sytuacja się zmienia, i stwierdziłem, że na niezależny od partii rząd są szanse. Rzeczywiste szanse.
Powiedziałem Lechowi Wałęsie: „To pan” – że to on powinien być premierem. „Ja będę panu pomagał”.
Na stanowisku wicepremiera?
Nie myślałem o żadnym stanowisku. Choć nie wykluczałem i takiego rozwiązania. Ale nie rozmawialiśmy o tym.
„Jak być premierem, panie Krzysiu – powiedział pan podobno do Krzysztofa Pusza – mając z jednej strony Wałęsę, a z drugiej Jaruzelskiego. Przecież pana szef będzie się do wszystkiego wtrącał”.
Możliwe, nie pamiętam. Ja Wałęsie, kiedy zaproponował mi utworzenie rządu, od razu powiedziałem bardzo jasno, że jeśli podejmę decyzję pozytywną, będę od niego oczekiwał pomocy, i z góry uprzedziłem, że nie będę premierem malowanym. Mnie nie interesowało bycie premierem, gdyby ktoś bez przerwy dezawuował moją pracę i dezorganizował moje plany. „Ja to rozumiem” – odpowiedział mi Wałęsa. I wtedy rozumiał. Jestem tego pewny. Przez wiele miesięcy absolutnie się tego trzymał i żadnych swoich koncepcji nie narzucał. Jeździł po Polsce i gasił strajki, było ich co niemiara, prawie każdego dnia wybuchał gdzieś nowy. Na wiecach prosił ludzi, by z żądaniami podwyżek płac trochę poczekali do wejścia reform. Rządy zachodnie wzywał do udzielenia Polsce pomocy.
Nad jego propozycją zastanawiał się pan…
Jedną noc.

 
Wesprzyj nas