Mowy sądowe Włodzimierza Spasowicza czyta się jak pasjonujący kryminał odkrywający zagadki carskiej Rosji.


Śmierć w rzece Kura i inne zagadki kryminalneJako obrońca sądowy w Rosji Włodzimierz Spasowicz (1829–1906) rozwiązywał niewiarygodne zagadki kryminalne. Mowy obrończe trwały po osiem godzin dziennie, a że pasję mówcy łączył on z dociekliwością i wdawał się w nieprawdopodobne szczegóły obyczajowe, w tym również najdrastyczniejsze, czyta się te mowy jak pasjonujący kryminał i reportaż z epoki.

Mowy Spasowicza można czytać jak pasjonujący kryminał – najlepszym przykładem sprawa tajemniczej śmierci Niny Andriejewskiej, śmierci w nurtach rzeki Kura. Można je czytać też jak dokument historyczny i reportaż z epoki: jedna ze spraw dotyczy słynnego procesu nieczajewowców. W pierwszym w carskiej Rosji jawnym procesie politycznym Spasowicz bronił członka tajnej organizacji Zemsta Ludu, założonej przez Siergieja Nieczajewa. Nieczajew i ofiara morderstwa, Iwan Iwanow, stali się pierwowzorami bohaterów powieści Fiodora Dostojewskiego Biesy, Piotra Wierchowieńskiego i Iwana Szatowa. Spasowicz został zresztą sportretowany pod postacią adwokata Fietiukowicza w innej powieści Dostojewskiego, Bracia Karamazow.

Spasowicz był mówcą o ogromnej erudycji, wirtuozem słowa. Jego dopracowane w najdrobniejszych szczegółach mowy zadziwiają celnością sformułowań, bogactwem językowym, głębią myśli i umiejętnym zastosowaniem porównań, są proste i przystępne. Żaden z plejady znakomitych ówczesnych adwokatów nie posługiwał się tak fachowo i wszechstronnie wiedzą naukową jak Spasowicz.

Solidna encyklopedyczna wiedza była jego potężnym orężem w pojedynkach procesowych. Pierwsze zdanie wygłaszał zawsze w dużym napięciu. Zaczynał, jąkając się. Z trudem formułował zdania. Jednak już po kilku minutach panował nad audytorium, a jego mowa brzmiała zdecydowanie i przekonująco.

Włodzimierz Spasowicz
Śmierć w rzece Kura i inne zagadki kryminalne
Mowy obrończe z lat 1869–1878
Przekład: Małgorzata Migdalska, Jolanta Skrunda
Państwowy Instytut Wydawniczy
Premiera: 12 października 2016

Śmierć w rzece Kura i inne zagadki kryminalne


2
Sprawa o przestępstwo
przeciwko państwu
(tak zwana sprawa nieczajewowska)*

* Proces nieczajewowski (nieczajewowców): pierwszy w Rosji jawny proces polityczny. Przed sądem stanęło siedemdziesiąt siedem osób, uczestników rozruchów studenckich w Petersburgu zimą przełomu roku 1868 i 1869, a także członków tajnej organizacji Zemsta Ludu, założonej przez Siergieja Nieczajewa we wrześniu 1869 roku, którą wykryto po opisywanym tu zabójstwie Iwana Iwanowicza Iwanowa (1846–1869). Czterdzieści osób uniewinniono, dwadzieścia osiem skazano na karę więzienia, cztery osoby skazano na ciężkie roboty (katorgę), dwie zesłano na osiedlenie na Syberii, dwie na zamknięcie w domu poprawy, jedna osoba zmarła w trakcie procesu.
Włodzimierz Spasowicz był obrońcą trojga oskarżonych – Aleksieja Kiriłłowicza Kuzniecowa (1845–1928), Piotra Nikiticza Tkaczowa (1854–1886), który został skazany na rok i miesiąc więzienia, oraz Jelizawiety Christoforowny Tomiłowej (ok. 1839–po 1890), którą uniewinniono.
Siergiej Giennadijewicz Nieczajew (1847–1882) w grudniu 1869 roku, po zabójstwie Iwanowa i aresztowaniach członków Zemsty Ludu uciekł za granicę, w sierpniu 1872 roku został aresztowany w Zurychu. Dwudziestego stycznia 1873 roku stanął przed Moskiewskim Sądem Okręgowym. Za współudział w zabójstwie Iwanowa skazano go na pozbawienie wszelkich praw stanu, dwadzieścia lat ciężkich robót w kopalniach, a następnie na osiedlenie na Syberii. Car Aleksander II zmienił wyrok. Nieczajewa pozbawiono praw stanu, ale osadzono w Petersburgu w budynku więziennym zwanym Sekretnym Domem w Bastionie Aleksiejewskim Twierdzy Pietropawłowskiej, gdzie zmarł.
Warto przypomnieć, że Siergiej Nieczajew i Iwan Iwanow stali się pierwowzorami bohaterów powieści Fiodora Dostojewskiego Biesy (1871–1872), Piotra Wierchowieńskiego i Iwana Szatowa. Włodzimierz Spasowicz stał się natomiast pierwowzorem bohatera innej powieści Dostojewskiego, Bracia Karamazow (1879–1880), adwokata Fietiukowicza, obrońcy Dymitra Karamazowa, oskarżonego o zabójstwo ojca.

Proces toczył się od 1 [13] lipca do 28 sierpnia [9 września] 1871 roku przed Petersburską Izbą Sądową.

Mowa w obronie Aleksieja Kuzniecowa

Panowie sędziowie. W Chersoniu mieszkała pewna kupiecka rodzina, niezbyt typowa dla tego środowiska. W tej składającej się z ojca i trzech synów rodzinie odnoszono się do siebie serdecznie. Stosunki między nimi opierały się bardziej na przyjaźni niż na władzy rodzicielskiej. Ojciec nie szczędził środków na możliwie najlepsze wychowanie synów, najstarszego z nich, Aleksieja, wysłał najpierw do szkoły handlowej, a potem na najlepszą uczelnię – Pietrowską Akademię Rolniczo-Leśną pod Moskwą. Z nim wiązał największe nadzieje. Aleksiej Kuzniecow był pod każdym względem uczciwym człowiekiem. Za takiego miano go w Akademii. Z całą pewnością można stwierdzić, że przez całe lata nie miał wroga lub kogoś mu nieżyczliwego. Był dobrym synem, dobrym przyjacielem i kolegą, wyrozumiałym i serdecznym człowiekiem. Taki był Aleksiej Kuzniecow we wrześniu 1869 roku. W nocy z 2 [14] na 3 [15] grudnia, po upływie niespełna dwóch i pół miesiąca, widzimy Kuzniecowa oderwanego od swego gruntu, od zajęć, rzucającego się w wir agitacji i propagandy, wykładającego studentom zasady działania organizacji, świadomego bądź nieświadomego uczestnika machinacji i akcji, zdaniem organizatora spisku zmierzających do dokonania w Imperium Rosyjskim straszliwego przewrotu, postawienia wszystkiego, co istnieje, do góry nogami, zlikwidowania wszystkich wyższych warstw społecznych i nawarzenia takiego piwa, nie tylko rosyjskiego, ale też europejskiego, którego – jak pisał w jednym z listów [Siergiej] Nieczajew – nasi potomkowie nie zdołają wypić nawet przez pięćdziesiąt lat. Wszyscy wiemy, że pomysły młodych ludzi są tak zmienne jak morskie fale. Każdy z nas doświadczył tego na sobie albo zauważył, że młody człowiek po opuszczeniu szkolnej ławy czy też jeszcze w szkole styka się z wymogami swoich czasów, z atmosferą lat, w których żyje. Przez kilka miesięcy młodzi ludzie przechodzą przez wszystkie stadia, przez wszystkie epoki, główne fazy rozwoju ludzkości. W ciągu kilku tygodni młody człowiek może się stać mistykiem bądź skrajnym sceptykiem, konserwatystą bądź rewolucjonistą, protestantem, katolikiem bądź ultraprawosławnym. Każdemu z nas w pewnym okresie wydawało się, że jest tytanem mogącym zdobyć cały świat, stworzyć go od nowa i przekształcić w raj na ziemi. Ten okres mijał i tytan wracał do codziennych zajęć, stawał się dobrodusznym filistrem, gorliwym i solidnym urzędnikiem. Jeśli w tych burzliwych, bezgrzesznych latach młody człowiek związał się z innymi podobnie myślącymi młodymi ludźmi i założył tajną organizację, to nie jest to jeszcze nieszczęście. Takich organizacji powstaje bardzo wiele, powstają dlatego, że największym pragnieniem młodych ludzi pochłoniętych jakaś nową ideą jest nieodparta chęć podzielenia się nią z innymi i uczynienia ich współwyznawcami nowej idei. Jeśli nawet dojdzie do wpadki, to będzie to miało przykre konsekwencje dla młodego człowieka. Trafi do więzienia lub zostanie skazany na zesłanie, ale jest na tyle silny, że więzienie, które dla wielu oskarżonych o udział w słusznej sprawie będzie oznaczało utratę sił i śmierć, nie złamie go. Trzeba przy tym podkreślić, że kary za przynależność do tajnych stowarzyszeń są obecnie znacznie niższe niż dwadzieścia lat temu. Kuzniecowowi przydarzyło się jednak gorsze nieszczęście.
W ciągu niespełna dwóch i pół miesiąca, trafiwszy w wir działalności spiskowej, nie tylko pociągnął za sobą wielu ludzi, ale też splamił swoje ręce krwią. Przyczynił się, choć niebezpośrednio, do tragicznej śmierci niewinnego człowieka, śmierci swego przyjaciela, kolegi, którego szanował i którego obowiązany był bronić. Jeśli w życiu człowieka następuje taka zmiana, że staje się zupełnie inną osobą, to tę zmianę można wyjaśnić w dwojaki sposób. Jako psychologiczny proces rozwoju osobowości, tego, że człowiek wychowany w konkretnych warunkach, mający taki, a nie inny stosunek do życia, gdy znajdzie się w jakiejś sytuacji, dojdzie do określonych wniosków i z własnej woli zdecyduje się na podjęcie pewnych działań. Może być też inna przyczyna, a mianowicie wpływ osoby, która tak silnie zafascynuje człowieka, że skieruje go na obcą mu drogę. Jeśli w taki sposób ujmie się ten problem, to wydaje się, że nie ma wątpliwości, iż zachodzi tu ten drugi przypadek, to znaczy, że Aleksiej Kuzniecow był absolutnie zafascynowany Nieczajewem. Panowie sędziowie zgodzą się zapewne ze mną, że Kuzniecow był w znacznie większym stopniu urzeczony Nieczajewem niż pozostali członkowie organizacji, którzy wraz z nim siedzą teraz na ławie oskarżonych. Nieczajew miał na Kuzniecowa większy wpływ niż na [Piotra] Uspienskiego czy [Iwana] Pryżowa, ludzi bardziej wykształconych, choć muszę przyznać, że jego zauroczenie nie było tak silne jak mniej od niego dojrzałego [Nikołaja] Nikołajewa, ale wiadomo, że od tego, któremu mniej dano, mniej się wymaga. Można zapytać, jaki z tego, co wydaje się bezsporne, płynie wniosek? Może należałoby uniewinnić Kuzniecowa, zdjąć z niego odpowiedzialność. Nigdy nie zdecydowałbym się oprzeć obrony na tak chwiejnym założeniu, nigdy nie podjąłbym się zastosować tak ryzykownego środka. Żaden sąd nie może kierować się taką zasadą, gdyż wówczas okazałoby się, że trzeba również uniewinnić Nieczajewa, gdyby go sądzono, ponieważ Nieczajew jest produktem swoich czasów i atmosfery, w której żył i działał. Takie wyjaśnienie byłoby sprzeczne z charakterem Kuzniecowa. Kuzniecow to nie słabeusz, to człowiek o silnym charakterze, z dobrymi zadatkami i zaczątkami, wprawdzie nieolśniewającymi, ale solidnymi. Sądzę więc, że słuszne będzie uznanie jego fascynacji za okoliczność łagodzącą. Mógłbym na tym zakończyć, ale byłaby to banalna mowa obrończa, bo cóż dla sądu oznacza zauroczenie, jeśli nie są określone ani jego granice i skala, ani stopień trudności przeciwstawienia się mu. Obiekt fascynacji należy porównać z podmiotem, na który on oddziałuje, postawić obok siebie kusiciela i kuszonego, określić właściwości i sposoby tego kuszenia, zajrzeć do serca oskarżonego i dopiero wówczas wiarygodnie stwierdzić, jaką cenę musiałby zapłacić Kuzniecow za opór i czy zasługuje na wyrozumiałość. Jeśli dojdą panowie sędziowie do wniosku, że przeciwstawienie się temu było trudne, to przyznają, że zasługuje on na pobłażliwość, przynajmniej na taką, która jest prawnie dopuszczalna, gdyż prawo zezwala panom sędziom złagodzić karę o jeden stopień lub dwa. Gdyby nawet nie uznali panowie, że zasługuje na pewną wyrozumiałość, i zastosowali pełny wymiar kary przewidziany za takie przestępstwo (niezależnie od wielkości kary Kuzniecow nie uzna jej za niewspółmierną do swojej winy), to opowieść, o której wysłuchanie proszę, będzie mimo wszystko korzystna dla mojego klienta, jako uzupełnienie szczerej spowiedzi ze śledztwa wstępnego i rozprawy sądowej. W wystąpieniu pana prokuratora pojawiło się podejrzenie, że Kuzniecow być może nie powiedział wszystkiego, co wie, że pewne fakty przemilczał. Ja natomiast sądzę, że opowiedział wszystko szczerze, że jego słowa to spowiedź człowieka, który był w malignie, a teraz otrzeźwiał i stoi przed wami jako zupełnie inny człowiek niż ten aresztowany w nocy z 2 [14] na 3 [15] grudnia i inny niż Kuzniecow, student Akademii.
Wyjaśniwszy plan obrony, z konieczności muszę zacząć od scharakteryzowania osoby pojawiającej się w każdym punkcie tej sprawy, chociaż jej tutaj nie ma, a mianowicie od Dmitrija Fiodorowa bądź Kiniawskiego, bądź Iwana Pietrowicza, bądź Iwana Pawłowa, bądź oficera łączności Panina, jednym słowem – od tego Proteusza, który pod setką różnych nazwisk zjeździł całą rosyjską ziemię, czyli od Nieczajewa.
W akcie oskarżenia sformułowano pogląd, że rozruchy studenckie rozpoczęte w 1868 roku i zakończone krachem w 1869 roku wzniecili ludzie spoza uniwersytetu, spoza uczelni. Wymienia się wśród nich też Nieczajewa. Mimo że Nieczajew tak niedawno był wśród nas, bardziej przypomina bohatera baśni. Mówi się o nim jako o synu duchownego, choć okazuje się, że urodził się w mieszczańskiej rodzinie malarza. Jedni twierdzą, że ma dziewiętnaście lat, inni, że dwadzieścia trzy lata, niektórzy uważają, że nie ma żadnego wykształcenia, że w szesnastym roku życia umiał zaledwie czytać i pisać, ale w ciągu trzech lat doskonale opanował niemiecki i francuski i czytał książki filozoficzne. Ja wiem tylko tyle, że Nieczajew był nauczycielem religii w Szkole św. Sergiusza w Petersburgu i wolnym słuchaczem na uniwersytecie. Oskarżona [Jelizawieta] Tomiłowa, studentka uniwersytetu, widziała wieszak, na którym wisiał płaszcz z wypisanym jego nazwiskiem. Zarówno studentom, jak i wolnym słuchaczom przysługiwały takie same prawa. W jaki sposób Nieczajew korzystał z tych praw, to już inna sprawa. Prawdopodobnie już w tym czasie nosił się z myślą, która nadała kierunek jego późniejszej działalności. Już wtedy starał się buntować studentów, mówiąc im, że nauka nie jest potrzebna, że przeszkadza w prawidłowym widzeniu spraw, że jest onanizmem myślenia w trakcie działań praktycznych, że trzeba pobudzać ludzi do czynu, że nasze społeczeństwo składa się z niewolników. Wtedy zaczął też zbierać podpisy pod petycją całej społeczności studenckiej mającą być protestem przeciw warunkom umysłowego rozwoju i kształcenia. Chociaż ten kierunek już się uwydatnił w jego charakterze, wydaje mi się, że sporo mu jeszcze wtedy brakowało. Nieczajewa słuchano niezbyt gorliwie, nie zwracano na niego specjalnie uwagi. Gdy młodzież zbiera się na wiec, to wszyscy się tłoczą, hałasują i krzyczą. W takim harmidrze trudno się wyróżnić i zmusić ludzi do słuchania. Nieczajew za wszelką cenę chciał się znaleźć na piedestale, stanąć na scenie, pokazać, że jest kimś ważniejszym, niż był w rzeczywistości. Już w styczniu 1869 roku wpadł na genialny pomysł, postanowił stworzyć sobie legendę, uczynić z siebie męczennika i tym sposobem zasłynąć na rosyjskiej ziemi.

 
Wesprzyj nas