Wyspy Owcze, USA, Szwecja, RPA, Niemcy, Kolumbia, Grecja, Wietnam, Katar, Chorwacja, Hongkong, Holandia, Indonezja, Wielka Brytania – los może rzucić w różne miejsce.


Tam mieszkamTa książka to piętnaście historii osób, które w różnym czasie i z różnych powodów zdecydowały o przeprowadzce z Polski za granicę.

Mieszkają w czternastu krajach na pięciu różnych kontynentach. Nie wszyscy chcą nazywać siebie emigrantami, niektórzy usiłują żyć na dwa domy, jeszcze inni zmieniają swoje zagraniczne miejsca zamieszkania na kolejne.

To rozmowy o korzystaniu z ryzykownych zawodowych okazji, porzucaniu przeszłości dla nowej miłości, poświęcaniu własnej kariery w imię planów partnera, realizacji marzeń z dzieciństwa, podróżach, z których się już nie wraca. To kilkanaście różnych gospodarek, społeczeństw, rynków pracy, o wiele więcej stereotypów, obyczajów, porad, ostrzeżeń, blasków i cieni życia w innych krajach.

Nie ma tu polskiej martyrologii ani patriotycznych rozterek, raczej prozaiczne dylematy, jakim stawia się czoło w nowej rzeczywistości: jak się żyje w innych krajach? Za co trzeba tam płacić więcej, a co kosztuje mniej? Jakie są szanse na własne mieszkanie, czy łatwo o pracę i czego nie pisze się w turystycznych przewodnikach?

Wśród rozmówców, m.in. Alina Dragan, Dagmara Domińczyk, Janusz Leon Wiśniewski.

Malwina Wrotniak
Tam mieszkam
Życie Polaków za granicą
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 21 września 2016

Tam mieszkam


Z WIELBŁĄDÓW NA BOEINGI

Gdzie? KATAR, DOHA
Kto? ANETA STEFANOWICZ-BORYSŁAWSKA
I ANDRZEJ BORYSŁAWSKI
Od kiedy? 2009

Katar zasługuje na najlepsze (Qatar deserves the best) – głoszą hasła z plakatów i billboardów porozwieszanych na ulicach Dohy. Jeżeli najlepszym jest niezwykła majętność obywateli i luksus na co dzień, a do tego brak podatków, darmowa woda i prąd, bezpłatna edukacja, opieka zdrowotna oraz wolny dostęp do dzieł najznakomitszych twórców tego świata, to Katar już wygrał. Ile trzeba pracować na taki sukces? Przeciętni Katarczycy tego nie wiedzą. Ta niespełna trzystutysięczna narodowość jest mniejszością w swoim własnym dwuipółmilionowym państwie. I bynajmniej nie mniejszością, która w pocie czoła pracuje na warunki całej społeczności. To pozostali członkowie tej społeczności pracują bowiem dla Katarczyków. Ponad dziewięćdziesiąt procent siły roboczej w Katarze stanowią obcokrajowcy. Tysiące przybyszy z Filipin, Indii czy Nepalu wykonuje tu najgorzej opłacane prace fizyczne – to oni stawiają luksusowe biurowce, to oni też podają w nich herbatę. Równocześnie Doha jest przystanią dla ściąganych z różnych części świata bardzo dobrze wynagradzanych specjalistów z wielu branż. Oni też pracują na wygórowane ambicje Kataru.
Wdrożenie w życie tak idealistycznej wizji państwa było możliwe dzięki złożom gazu ziemnego i ropy naftowej. Jaką transformację przeszedł ten kraj, trafnie podsumowywał w poświęconym katarskiemu fenomenowi programie amerykańskiej telewizji CBS jeden z ówczesnych doradców rodziny królewskiej: „Jeszcze pokolenie mojego ojca mieszkało w namiotach” – mówił Fahad Al-Attiya. „To oni w krótkim czasie zamienili to miejsce w nowoczesną urbanistyczną dżunglę, a z wielbłądów przesiedli się na boeingi 747”.
Dzisiaj Katar stoi u progu kolejnego wyzwania – żeby pozostać na obecnym poziomie, nie może polegać wyłącznie na ropie i gazie. Zmiana jest nieunikniona. Polacy mieszkający w stolicy Kataru zwracają uwagę na pierwsze zwiastuny trudniejszych czasów – w tym miejscu na mapie świata do tej pory nie istniało zjawisko redukcji etatów. Obejmująca najbliższe piętnastolecie wizja rozwoju kraju zakłada zwrot inwestycji w stronę edukacji, sportu i sztuki.
Jeśli media trąbią dziś o Katarze, to najczęściej z dwóch powodów – albo chodzi o pieniądze, albo o religię. Dla niemuzułmanów ceną za dobrodziejstwa pracy w tym kraju jest życie w miejscu podporządkowanym prawu szariatu. Z modlitwami w trakcie biznesowych spotkań, cenzurą popkultury, ograniczonym dostępem do alkoholu czy zakazem publicznej konsumpcji w czasie ramadanu włącznie. Wśród ekspatów powtarza się opinię o następującym po pięciu latach emigracji przesycie arabską kulturą. Część z nich wnioskuje wtedy o pozwolenie na opuszczenie kraju.
Być na katarskim ślubie albo w katarskim domu na tak zwanej henna party to dla obcokrajowca poważne i rzadkie wyróżnienie. Zapracowała na nie Aneta – mieszkanka Dohy, a zawodowo jedyna Polka pracująca w największym banku Kataru. Ta, która jeszcze parę lat wcześniej emigracji w ogóle nie miała w planach. Ta, która już po przenosinach za granicę odliczała dni do powrotu nad Wisłę. – Przyznaję, że na początku mierzyłam czas do każdego wyjazdu z Kataru. Ale potem przestawiłam swoje myślenie i dzisiaj lubię to miejsce – mówi.
Andrzej pojawił się w Katarze wcześniej, jak zdradza – właściwie w wyniku zimnej matematycznej kalkulacji. Chociaż śmieją się, że do Dohy sprowadził ich Excel, teraz próbują głęboko chłonąć doznania w miejscu, w którym przyszło im żyć. Wykształceni i obyci ze światem, są częścią Polonii, o której sami mówią „wyjątkowa”, bo tworzące ją osoby nie stanowią dla siebie konkurencji, nie boją się pomagać innym, doceniają i szanują miejsce, w którym są. Ewenement? Nie pierwszy i nie ostatni przecież w tym kraju.
Jak mówią tutejsi obcokrajowcy, Katar zmienia. Przyzwyczaja do dobrobytu i wygody. Jest lotniczym oknem na świat i furtką do poznania dziesiątków egzotycznych kultur. Myli się jednak ten, kto sądzi, że w katarskim słońcu można się wygrzewać bez końca. Żeby zostać w tym kraju na dłużej niż wczasy, trzeba znaleźć sobie sponsora. Sponsorem Andrzeja jest jego pracodawca, sponsorem Anety – Andrzej. Jeśli sponsor pozwoli, można zostać. Jeśli pozwoli, będzie można wyjechać.

Pewnie powinnam teraz powiedzieć: „Zaraz zaczynamy, inszallah”?
Aneta: Faktycznie, inszallah to jeden z najczęściej używanych zwrotów na Bliskim Wschodzie i jest ściśle związany z islamem. Kiedy umawiamy się z kolegą lub koleżanką z pracy na wykonanie konkretnego zadania, to jest przygotowanie raportu, wysłanie danych, zrobienie prezentacji – na przykład na poniedziałek, ta osoba zwykle dopowie inszallah, czyli „jak Bóg da, to tak się wydarzy”.
Andrzej: Ten zwrot ma w tej kulturze wydźwięk pozytywny – „jak Bóg da” znaczy mniej więcej tyle co: „jeśli wszystko będzie w porządku”…
Aneta: …ale jednocześnie daje usprawiedliwienie, jeśli ktoś danego zadania nie wykona w umówionym terminie. Zawsze przecież można powiedzieć, że Bóg tak chciał. Inszallah jest tutaj zwrotem używanym bardzo często jako element codziennych konwersacji. Na początku było to dla nas dziwne, dlaczego nie można powiedzieć wprost, że na przykład przyjdzie się na spotkanie w umówionym terminie, bez dodawania inszallah. Po pewnym czasie zrozumieliśmy, że to nieodłączny element miejscowej kultury.

Kraje regionu Zatoki Perskiej wzbudzają żywe zainteresowanie najczęściej albo ze względu na ogromne bogactwo, albo właśnie z powodu podporządkowania prawu szariatu. Religia muzułmańska mocno wpływa na życie niemuzułmanina z Europy w tym kraju?
Aneta: Religia wyznacza w Katarze rytm życia, w tym również życia biznesowego. Na samym początku dla obcokrajowca z innego kręgu kulturowego jest czymś zupełnie nowym i wymaga dużej otwartości, tolerancji oraz chęci nauki, żeby tę odmienną dla nas religię zrozumieć.
Andrzej: Ale dodajmy, że jest też spora grupa ekspatów, którzy nie chcą zrozumieć lokalnych zasad, i ci ludzie bez tej wiedzy też tu funkcjonują, czasem nawet bardzo dobrze. Dziwią się na przykład, że ktoś musi wyjść się pomodlić w trakcie spotkania biznesowego, mimo że właśnie omawiany jest istotny temat.
Aneta: Powodem tej niewiedzy czasami jest ignorancja, a czasami lokalne środowisko, w którym ekspaci pracują. My z Andrzejem jesteśmy zatrudnieni w firmach państwowych, katarskich, więc powinniśmy znać i respektować zasady lokalnej religii i obyczajowości. Ale w stolicy Kataru działa też wiele firm i korporacji międzynarodowych i niektórzy z naszych znajomych w ogóle nie współpracują z Katarczykami czy muzułmanami, przez co religia aż tak głęboko nie wchodzi w ich życie. My natomiast szanujemy tutejsze obyczaje i rozumiemy, jak należy się zachowywać w różnych sytuacjach, także w pracy.

A jak należy?
Aneta: Pierwsza kwestia dotyczy modlitw – odbywają się pięć razy dziennie, z czego dwie przypadają na godziny pracy.
Andrzej: Chyba że jest się w pracy dłużej, to nawet trzy razy.
Aneta: Wiemy, że w porze modlitw nie powinno się organizować spotkań, bo po pierwsze, niewiele osób na nie przyjdzie, a po drugie, jest to niestosowne. Skąd wiemy, kiedy są modlitwy, skoro ich pora codziennie się zmienia, w zależności od wschodu i zachodu słońca? Z kilku źródeł. Po pierwsze, większość telefonów, które się kupuje na Bliskim Wschodzie, ma wbudowaną specjalną aplikację, taki „modlitwobudzik”. W momencie gdy nadchodzi czas modlitwy, w open space’ach, gdzie pracujemy, nagle uruchamia się kilka telefonów, z których każdy śpiewa werset z Koranu, nawołując na modlitwę. U mnie w biurze są jeszcze dodatkowe nawoływania muezzinów z trzech sąsiednich meczetów. Jest to naprawdę mocny sygnał i trudno go nie usłyszeć.
Andrzej: Ja natomiast pracuję w dzielnicy, gdzie tych nawoływań z meczetów nie słychać, ale w mojej firmie jest radiowęzeł, który głośno oznajmia, że nadszedł czas na modlitwę.
Aneta: Jeśli danego dnia uczestniczymy w całodziennych szkoleniach, zawsze przewidziana jest przerwa na modlitwę, zazwyczaj połączona z przerwą na lunch – te reguły są ściśle przestrzegane i są czymś bardzo naturalnym.

Co się dzieje po sygnale?
Aneta: Muzułmanie mają około dwudziestu minut od nawoływania na rozpoczęcie modlitwy. W dużych firmach, tak jak u Andrzeja, meczet biurowy znajduje się w wydzielonym miejscu, osobny dla kobiet, osobny dla mężczyzn. Ja natomiast pracuję w mniejszym budynku i tutaj koledzy zamieniają salę konferencyjną na tymczasowe miejsce modlitwy, której przewodzi jeden z nich, pełniący funkcję imama. Koleżanki dla odmiany korzystają z pokoju, w którym stoją drukarki i skanery. Tak więc miejsce modlitwy nie jest bardzo istotne, istotna jest natomiast jej forma. Kiedy zaczyna się nawoływanie na modlitwę, zgodnie z obrządkiem ablucji muzułmanie idą umyć ręce, stopy, twarz, usta, nos, poza tym kobiety nie mogą mieć makijażu ani też pomalowanych paznokci (chyba że są pomalowane henną albo wprowadzonym przez jedną z firm kosmetycznych lakierem przepuszczającym powietrze, którego nie trzeba zmywać na czas modlitwy), wyjmują z szuflady biurek swoje dywaniki i idą się modlić. Cały proces przygotowania do modlitwy, samej modlitwy i powrotu do biura może trwać nawet godzinę u kobiet i około dwudziestu minut u mężczyzn. Ten zwyczaj jest już dla nas dzisiaj codziennością i nie zwracamy na niego uwagi, chociaż na początku naszej katarskiej przygody był czymś odmiennym, wręcz dziwnym.

To jest temat, na który się nie rozmawia, bo rozmawiać nie wypada?
Aneta: Przeciwnie – w Polsce miałam wrażenie, że ludzie krępują się mówić w pracy o swojej wierze, tutaj w Katarze natomiast rozmowy o religii i własnych przekonaniach, na przykład przy obiedzie, są na porządku dziennym. Czasami mam wrażenie, że koledzy muzułmanie wiedzą o chrześcijaństwie więcej, niż wiem ja jako chrześcijanka – zdarza się, że zadają mi pytania natury religijnej, na które nie potrafię odpowiedzieć.
Andrzej: Mnie te rozmowy też sprawiają trudność. Mimo że miałem czwórkę z religii [śmiech].
Aneta: Doszliśmy do wniosku, że nasza wiedza o religii w porównaniu z tą u Katarczyków jest naprawdę mała. Po części wynika to z tego, że w szkołach Katarczycy oraz koledzy muzułmanie innych narodowości uczą się religioznawstwa, dzięki czemu ich wiedza na temat innych religii niż islam potrafi być naprawdę zaskakująca.

Trudno się później dziwić wszechobecnemu inszallah…
Aneta: A to nie jedyne z często używanych religijnych powiedzeń. Inne to wallah, czyli „przysięgam na Boga” – stosowane, kiedy ktoś bardzo chce potwierdzić, że doszło do jakiegoś zdarzenia. Powtarzane jest to za każdym razem, kiedy mówię: „Naprawdę?!”. Trzecie ulubione słowo moich kolegów to hamdullah, czyli „dzięki Bogu, dobrze”, używane jako odpowiedź na każde pytanie w stylu: „Jak się masz?”, „Co słychać?”, „Jak się czuje twoja mama?”. Hamdullah odpowiada się przynajmniej kilka razy na początku każdej rozmowy. I jeszcze jedno, które kiedyś trochę mnie bawiło, ale dziś to już moja codzienność: ya Rab, to jest „o Boże, daj mi siłę, żebym przetrwał” – wypowiadane na przykład, gdy rano w pracy siada się przy biurku.

To wszystko jednak, mimo że was otacza, bezpośrednio was nie dotyczy?
Aneta: Religia czy raczej muzułmańska obyczajowość wpływa na przykład na to, jak należy poruszać się windą w pracy. Kiedy w windzie jest kilka kobiet, mężczyzna – zarówno muzułmanin, jak i niemuzułmanin – nie powinien do niej wsiadać.
Andrzej: Dostaliśmy nawet w pracy oficjalne wytyczne z instrukcją, że w podobnych sytuacjach należy zaczekać na kolejny przejazd. Jeden z kolegów Katarczyków opowiadał historię o tym, jak w centrum handlowym wsiadł do windy, którą jechały dwie Saudyjki. Kobiety te czuły się bardzo niekomfortowo w jego towarzystwie i jedna z nich uderzyła go z całej siły torebką [śmiech]. Od tego momentu ten kolega zawsze czeka na windę, w której nie jadą kobiety. Warto dostosowywać się do takich lokalnych zasad, bo choć wiele osób ma do nich zdrowy dystans, to zawsze można natrafić na kogoś, kto nasze zachowanie odbierze jako atak na swoją prywatność.
Aneta: Miałam taką sytuację całkiem niedawno podczas obiadu i nie przewidziałam jej, mimo że mieszkamy w tym kraju już dość długo. W wielu firmowych stołówkach kobiety i mężczyźni Katarczycy zazwyczaj jedzą posiłki osobno. Ja jadam i z koleżankami Katarkami, i z kolegami – zarówno muzułmanami, jak i niemuzułmanami. Któregoś dnia przysiadłam się do grupy kolegów muzułmanów, po czym, jak nigdy wcześniej, nastała krępująca cisza. Jak się później okazało, w tym gronie znalazł się nowy kolega, Katarczyk. Cisza trwała nadal, a ja nie miałam pojęcia, co się stało. Sytuację uratował znajomy Sudańczyk, który zaproponował, żebym się z nim przesiadła do innego stolika, gdzie moglibyśmy spokojnie porozmawiać. Dowiedziałam się, że ten nowy, nieznany mi katarski kolega był człowiekiem bardzo religijnym. Powinnam była to rozpoznać po jego krótszej szacie (thobe) – miał odsłonięte kostki nóg – i długiej brodzie. Jako mężczyzna głęboko wierzący nie powinien przebywać w mniejszej niż określona odległości od kobiety. Przysiadając się do stolika, znalazłam się zbyt blisko niego, przez co w sposób nieświadomy naruszyłam jego zasady. Teraz już wiem, jak w takich sytuacjach należy się zachować.

Wspomniałaś o ubiorze. To klasyka gatunku w dyskusjach o krajach muzułmańskich, szczególnie w odniesieniu do kobiet.
Aneta: Tradycyjny strój katarski dla kobiety to czarna abaja i szajla – chusta na głowę zakrywająca włosy, ale niezakrywająca twarzy. Ale zdarzają się też koleżanki, które mają zakrytą również twarz – nikabem – tak że widać tylko ich piękne, idealnie umalowane oczy. Na początku może to budzić zdziwienie wśród obcokrajowców. W takim stroju też pracują w biurze. Nie jest łatwo zapamiętać, a później rozpoznać taką kobietę i niewiele potrzeba, żeby popełnić faux pas. Pamiętam, że kiedyś nie pozdrowiłam na korytarzu w pracy mojej znajomej zakrytej nikabem – ona zatrzymała się, podniosła do góry nikab, odsłaniając twarz, i powiedziała konspiracyjnym szeptem: „To ja, Fatma – nie poznajesz mnie?”.
Taki zupełnie zakrywający ciało ubiór nie wynika jednak z religii, ale jest już kwestią obyczajów i wpływu rodziny – najczęściej męża albo ojca. Zgodnie z zasadami islamu kobieta ma wyglądać przyzwoicie, ale nie musi zakrywać twarzy ani nakładać rękawiczek, jak to robią niektóre kobiety w Katarze.

Ileś osób myśli w tej chwili: „Biedne Katarki”…
Aneta: Z komentarzy niektórych znajomych odwiedzających nas w Katarze też przebija współczucie dla tych wyglądających na zniewolone kobiet w abajach. Tyle że one wcale nie są biedne – zarówno czarne stroje, które noszą kobiety, jak i śnieżnobiałe, zawsze idealnie wyprasowane thobe i ghutry, które zakładają mężczyźni, to prawdziwa rewia mody. Na rynek krajów Zatoki Perskiej szyją najwięksi projektanci, a ich stroje mogą kosztować nawet kilka tysięcy dolarów. Te ubrania to piękne materiały, bogate zdobienia i hafty, kamienie szlachetne, do tego oczywiście bardzo drogie buty i luksusowa biżuteria. Kobiety wyglądają w takim stroju dostojnie i elegancko. Poruszają się przy tym z niezwykłą gracją i zawsze z wysoko podniesioną głową. Mam wrażenie, że mają o wiele wyższe poczucie własnej wartości niż niejedna Europejka. Niedawna kolekcja zaprojektowana przez Dolce & Gabbana na rynek Bliskiego Wschodu była tak niezwykła, że chętnie mogłabym nosić taką abaję jako wyjątkowo elegancki płaszcz. Katarki zresztą postrzegają często abaję jako płaszcz, a nie ubiór, który je ogranicza. Uważają też, że ma pewne plusy: jedna z młodszych koleżanek z pracy mówi do mnie któregoś dnia rano, że wstała zbyt późno, żeby zdążyć się ubrać. Pytam: „Jak to nie miałaś czasu się ubrać?”. Na co ona odsłania abaję, a pod spodem… piżama [śmiech].
Andrzej: U mnie w pracy też odbywa się wielka rewia mody. To widać po torebkach, po tym, jak te kobiety są zawsze elegancko ubrane i pięknie umalowane, chodzą stale dumne, wyprostowane. Do tego mocno orientalne zapachy z nutą oud (jeden z najdroższych składników zapachów, pozyskiwany z konarów drzewa agarowego, zapach utrzymuje się na skórze wyjątkowo długo). Jest to moda egzotyczna z polskiej perspektywy, ale zawsze w dobrym guście, bez względu na zajmowane stanowisko. Nawet praktykantka w pierwszym dniu pracy wygląda nieskazitelnie. Te dziewczyny mają w sobie niezwykłą klasę.

 
Wesprzyj nas