Działania wojenne, wszechobecny strach, życie w schronach, a do tego przemoc, okrucieństwo i bandytyzm. Tak od kwietnia 2014 roku wygląda codzienne życie w Donbasie. Grzegorz Szymanik i Julia Wizowska w książce “Po północy w Doniecku” opisują je z perspektywy zwykłych mieszkańców.


Po północy w DonieckuKonflikt we wschodniej Ukrainie, nazywany wojną w Donbasie albo wojną hybrydową długo zajmował uwagę mediów i rządów z całego świata. Politycy naradzali się i mediowali, eksperci dywagowali w programach telewizyjnych, separatyści wspierani przez rosyjską armię i siły specjalne zajmowali kolejne miejscowości a zwykli mieszkańcy regionu ogarniętego konfliktem starali się w miarę normalnie żyć.

Dziś, po blisko trzech latach od początku rewolucji Euromajdanu i późniejszych wydarzeniach na Krymie i w Donbasie, o sytuacji na Ukrainie wiemy niewiele. Być może pamiętamy jeszcze tryumfalne pochody separatystów, walki o kluczowe obiekty czy zestrzelenie malezyjskiego Boeinga. Tyle pozostało po zainteresowaniu nową wojną w Europie. Światowe media zajęły się kolejnymi wydarzeniami napędzającymi oglądalność, politycy mają nowe sprawy na głowie, na nikim nie robi już wrażenia i mało kogo obchodzi konflikt na obrzeżach Europy. Jednak świadectwo tragicznym wydarzeniom dają mieszkańcy zrujnowanych miasteczek – problem w tym, że mało kto ma ochotę ich wysłuchać i dostrzec pozbawioną nadziei sytuację w jakiej się znajdują.

Grzegorz Szymanik i Julia Wizowska zebrali opowieści ludzi (różnych, ze wszystkich stron konfliktu), co w efekcie dało wstrząsający i wielowymiarowy obraz wojny widzianej z perspektywy codziennego życia pojedynczych mieszkańców – cywili, urzędników, żołnierzy, watażków, lokalnych polityków, byłych przedsiębiorców, a nawet pisarzy.

Właśnie od proroctw literatów rozpoczyna się książka “Po północy w Doniecku”. To oni, tworzący opowieści science-fiction, od kilkunastu lat przedstawiali mniej lub bardziej prawdopodobne scenariusze rozwoju sytuacji na Ukrainie. Co ciekawe, w większości z książek dominowały działania wojenne, w których brały udział armie ukraińska, rosyjska, turecka, NATO, miejscowi partyzanci o różnych orientacjach politycznych, a najbardziej poszkodowana była zawsze ludność cywilna, która przeżywała swoją apokalipsę niezależnie od tego, kto z kim walczył i dlaczego. Na ile twórcom opowieści science-fiction starczyło wyobraźni, a na ile życie ostatnich trzech lat przerosło ich pomysły – o tym niektórzy z nich mogli przekonać się – dosłownie – na własnej skórze.

Zwykli mieszkańcy Donbasu zapewne nie przypuszczali, że to co mogli przeczytać wcześniej w książkach, rzeczywiście stanie się ich codziennością. Bombardowania, ostrzał artyleryjski, życie w piwnicach i schronach, brak podstawowych środków niezbędnych do przetrwania, rozpad struktur państwowych i powstanie nowych, samozwańczych, porwania, zabójstwa i tortury, a w końcu katastrofa humanitarna i postawienie ludności cywilnej przed wyborem: ucieczka do sąsiedniej Rosji bądź na zachodnią Ukrainę lub wegetacja na miejscu– tego nie spodziewali się chyba w najgorszych snach.

Z perspektywy, jaką dają relacje przytoczone przez Szymanika i Wizowską dzisiejszy Donbas to miejsce ponure, niczym w postapokaliptycznych wizjach, gdzie działania wojenne przeplatają się z krótkimi okresami spokoju, kiedy można wyjść ze schronu, zaczerpnąć powietrza, wody, poszukać jedzenia. Dominuje w nim atmosfera strachu, a przemoc, okrucieństwo i bandytyzm są na porządku dziennym.

tu nikt nie jest bez winy, zbrodnicze działania prezentują wszystkie strony konfliktu

Tu nikt nie jest bez winy, zbrodnicze działania prezentują wszystkie strony konfliktu, a na światło dzienne wypełzają najgorsze pierwotne instynkty. Momentami można również odnieść wrażenie, że ten konflikt to zabawa dużych, niewyżytych chłopców w wojnę, gdy można sobie postrzelać, rozstrzelać, coś ukraść, coś wysadzić, ot taka rozrywka, ekscytujące epizody w nudnym życiu.

Z opowieści zebranych przez autorów wyłania się również skomplikowany obraz Donbasu, który niczym tygiel od lat, ze zmienną mocą wrze i pulsuje, w którym pozostają w konflikcie strony podzielone wielowiekowymi zaszłościami etnicznymi i kulturowymi. Wciąż aktualne pozostają dawne zadry i przyjaźnie, zajadła nienawiść i tolerancja, przeciwstawne lecz obecne obok siebie. Reportaż Szymanika i Wizowskiej pokazuje, że ta wojna otworzyła stare rany w tkance społecznej i spowodowała wiele nowych. Rany, które być może uleczy czas, ale po których blizny pozostaną na długo.Robert Wiśniewski

Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska, Po północy w Doniecku, Wydawnictwo Agora, Premiera: 6 października 2016

Po północy w Doniecku

Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska
Po północy w Doniecku
Wydawnictwo Agora
Premiera: 6 października 2016

Kiedy na skrzyżowaniach stoją pojazdy opancerzone
i dymią ogniska, w których dopalają się stare prawdy
– to już nie jest zakręt historii, to już zaczęła się nowa historia.
Arkadij i Borys Strugaccy
Niedoskonali, czyli czterdzieści lat później
tłum. Walentyna Trzcińska

I

POMNIKI I LUDZIE

(zima 2013)

Powiedzieli potem, że wszystkiego można było się domyślić w chwili, gdy zatrzymał się czas. Kurz dostał się do zegara na wieży pocztowej w Doniecku miesiąc wcześniej i zablokował tryby. Wskazówki stanęły na godzinie 8.55. Co dobrego – pytali mieszkańcy – może spotkać człowieka w mieście, w którym zatrzymuje się czas?
Nadchodziła surowa zima. Na placu Lenina wiatr rozwiewał płatki śniegu jak dmuchawce. Mróz pościnał kałuże, w których odbijały się światła latarń. Ławki czarne od pyłu pokryła teraz śnieżna breja. Przed pomnikiem wodza rewolucji gołębie zbiły się w gromadę, jak tłum na wiecu. Przechodnie stawiali wysoko kołnierze i próbowali iść pod wiatr w dół, ulicą Artioma. Choć był dopiero wieczór, miasto wydawało się już senne, poruszało się powoli i ospale, jakby oszczędzało siły na wojnę, która miała przyjść za pół roku.
Ten w skórzanej kurtce i czapce z daszkiem z napisem „Russian Division” to Aleksander Matiuszyn, ale niektórzy wołają na niego Sasza de Krog (z powodu przodka, który przybył tu ze Szwajcarii) albo po prostu „Wariag” (od waregów, czyli wikingów). Pierwszego człowieka zabije za kilka miesięcy. Teraz w pośpiechu pakuje do torby pirackie płyty, które codziennie sprzedaje na donieckim bazarze.
W piwiarni „Sarmata”, nieopodal placu Lenina, siedzi profesor Siergiej Barysznikow, wykładowca geopolityki na tutejszym uniwersytecie i sybaryta. Puste dno kufla odbija okrągłą i brodatą twarz, która za pół roku trafi na krajową listę terrorystów.
Siergiej Zacharow szkicuje obraz. Zawsze chciał być malarzem, ale tutaj nigdy nie udawało się z tego wyżyć. W dzień zajmował się więc dekorowaniem wnętrz, a obrazy malował wieczorami. Wiły się na nich szalone kształty, owale, koła i ornamenty, jak tkanki nieznanego organizmu oglądanego pod mikroskopem. Od pewnego czasu wśród tych nieuporządkowanych form umieszcza hełmy oraz karabiny, i nie ma pojęcia, dlaczego to robi.
Klucz w drzwiach sklepu z materiałami budowlanymi przekręca czterdziestojednoletni Andriej Purgin, przyszły wicepremier kraju, który sam sobie wymyślił.
Paweł Gubariew przymierza kostium Dziadka Mroza – długą szubę, siwą brodę sięgającą pasa i czapkę z wywiniętym futrem. Wsuwa ręce w jednopalczaste rękawice, a nogi w grube walonki. Nie pije od ośmiu lat i od ośmiu lat dorabia jako Dziadek Mróz. Odwiedza domy i słucha dziecięcych wierszyków. Niedługo to jego będą słuchały tłumy na wiecach.
Staruszka z siwym kokiem, która przechodzi przez jezdnię, nazywa się Zoja Andrijiwna. Jest emerytowaną nauczycielką matematyki. Czy pomyślała kiedyś, że będzie musiała ukrywać się przed swoimi uczniami?
Przedsiębiorca Enrique Menendez bawi się z córką. Jeszcze nie rozdzieliła ich linia frontu.
Kosmetyczka Iryna Dowhań pierwszy raz w życiu kłóci się z klientką. Poszło o tych protestujących studentów w Kijowie, w chłodną noc milicja pobiła ich do krwi. Klientka mówi, że takich darmozjadów trzeba wdeptać w ziemię bez sentymentu, a Iryna – że jak tylko zdejmie jej maseczkę, to ona nigdy już ma do niej nie wracać. Od tego dnia zamiast rozmową, będzie zabawiać klientki włączoną na cały regulator muzyką.
Autor książek fantastycznych Fiodor Bieriezin, w okularach – jak ma to w zwyczaju – wsuniętych na czoło, wchodzi na zebranie donieckiego Klubu Miłośników Fantastyki „Wędrowiec”. Ma wygłosić wykład „Wojny przyszłości albo co czeka naszą cywilizację”.

Bo nim wojna przyszła, sami ją wymyślili.
Fiodor Bieriezin wpadł na pomysł, że Donieck zaatakują Turcy i Ukraińcy. Gieorgij Sawicki – że Ukraińcy i Amerykanie, z kolei Gleb Bobrow uznał, że walczyć przyjdzie z Ukraińcami i Polakami. Wojna nigdy nie pojawia się znikąd, najpierw ktoś o niej śni, ktoś się jej boi, toczy wojnę w wyobraźni, fantazjuje o bitwach. Wojna często najpierw pojawia się w kulturze. W książkach i piosenkach, które wyrażą to, co jeszcze niewypowiedziane. Zasieją ziarno. Z ziarna wyrasta korzeń, osadza się w ziemi i rozrasta, pędy przebijają glebę.
Wojna Fiodora Bieriezina zaczyna się westchnieniem czołgisty. Powieść Ukraiński front. Czerwone gwiazdy nad Majdanem ukazała się w 2009 roku. Wojna Gleba Bobrowa – nocnym deszczem. Ukrainę w ogniu. Epokę martwo urodzonych opublikował w 2007 roku. Książkę Gieorgija Sawickiego Pole walki – Ukraina. Połamany tryzub z 2009 roku rozpoczyna przemarsz amerykańskiego wojska po wyschniętym ukraińskim stepie.
– Moja powieść – stukał palcem w pomarańczową okładkę Ukraińskiego frontu Bieriezin – jest na Ukrainie zakazana. Do donieckich księgarń wpadały ukraińskie służby i kazały ściągać ją z półek. Na festiwalach fantastyki można znaleźć wszystkie inne moje książki, Wariant księżycowy i cykl Czerwone gwiazdy, tylko tej jednej nie. Wydawca tłumaczy, że się boi, ale przecież nie chcę nikogo atakować. Napisałem ją, by pokazać, że my na Wschodzie bardzo różnimy się od tych na Zachodzie i że wszystko może się wydarzyć. Na przykład wojna domowa, to rzecz bardzo realna. Jak ją napisałem? Szurałem palcem po mapie i myślałem. Któż może mieć chrapkę na Donbas? Znam się na wojowaniu, do 1991 roku byłem zawodowym żołnierzem, dosłużyłem się nawet stopnia kapitana – opowiadał. Służbę odbywał w wojskach rakietowych, w Kazachstanie i na Dalekim Wschodzie, a gdy zwolnił się do rezerwy i wrócił do Doniecka, akurat rozpadł się ZSRR. Do domu zajrzała bieda. Pracował więc w kopalni i zajmował się handlem, a kiedy dorobił się komputera i drukarki, zaczął pisać powieści. Postanowił, że będzie pisać tylko takie książki, które ludzie zechcą czytać. O przyszłej wojnie na Donbasie chcieli.
– W głowie układałem sobie różne scenariusze – opowiadał pisarz Gleb Bobrow z Ługańska, skubiąc gęstą czarną brodę. – Jak wojna mogłaby wyglądać? Co się stanie z rosyjskojęzycznymi na Wschodzie? Kiedy już wszystko rozważyłem, zacząłem pisać. Wiem, jak pisać o wojnie, w 1982 roku trafiłem z poboru do Afganistanu, stacjonowałem w prowincji Badachszan i byłem snajperem.
Został nagrodzony medalem za odwagę. Nigdy nie żałował, że trafił do Afganistanu, ani tego, co tam robił. Po wojsku pracował jako nauczyciel przysposobienia obronnego, potem malował obrazy w ługańskim cyrku. Zrozumiał jednak, że brakuje mu warsztatu. Dlatego zdecydował się zostać pisarzem. Najpierw pisał książki krytykujące narodowych poetów ukraińskich, oskarżał ich o zarażanie Ukraińców chorobą nacjonalizmu. Potem zabrał się do powieści i opowiadań. Epoka martwo urodzonych doczekała się sześciu wznowień.
– Książkę pisało mi się długo i ciężko. Zacząłem w 2005 roku, ale potem miałem zawał, z którego cudem wyszedłem. Długo nikt nie chciał mi wydać powieści. Dopiero kiedy opublikowałem ją w internecie, dostałem propozycje. Byłem pierwszym, który wymyślił wojnę na Donbasie, długo przed Bieriezinem i Sawickim.
– Ja z większą precyzją niż Bobrow i Bieriezin opisałem ostrzały miast – chwalił się Gieorgij Sawicki z Doniecka, najmłodszy z nich.
Jako jedyny nie był w wojsku – studiował w Doniecku na wydziale biologii, żeby się utrzymać pracował jako ogrodnik i hodował grzyby na sprzedaż. W wolnym czasie pochłaniał go świat samolotów i powietrznych bitew. Pod pseudonimem Gieorgij Sawicki napisał osiemnaście książek, chociażby Pole walki – Sewastopol (o walkach z Amerykanami na Krymie), Rewanż atomowy, Podnieś się, wielkie państwo (oddziały amerykańskie zajmują plac Czerwony, lecz za Uralem Rosjanie już zbierają siły), Taran atomowy. Ginę, ale się nie poddam (gospodarka USA spada na łeb na szyję, uratować ją może tylko wojna, NATO wkracza więc do Rosji). I oczywiście Pole walki – Ukraina. Połamany tryzub, w której opisał fikcyjną wojnę domową.
Ich wojny były bogate w szczegóły.
Wojna Fiodora Bieriezina zaczyna się na lotnisku w Doniecku. Wybucha, gdy Ukraina postanawia wstąpić do NATO. Przez wschód przelewają się gniew i oburzenie. Na ulicach Doniecka protestują dziesiątki tysięcy ludzi, na placu Lenina stoją namioty. Donbas w sprawie NATO domaga się referendum. Tymczasem na lotnisko desantują się Turcy. W świecie powieści Bieriezina turecka turystyka przeżywa kryzys po katastrofie tankowca u wybrzeży Antalyi i Turcy chcą ją ratować, wywożąc do swoich burdeli dziewczęta z donieckich akademików. Turcja napada na Donbas w porozumieniu z Kijowem – rząd odda terytorium, jeśli mocno poturbują tych ze wschodu. Turcy palą więc miasta, a ukraińskie wojsko tylko się przygląda.
Wojna Gleba Bobrowa przychodzi ze zmyślonego ukraińskiego państwa przyszłości – Republiki Centralnoukraińskiej. Trwa czas Rozgraniczenia: na lewym brzegu Dniepru leżą dwa nieuznawane przez świat państwa – Wschodnia Małorosja i Republika Donbas. Ukraińcy z zachodu ruszają tam przy wsparciu Polaków i na polecenie Amerykanów.
W wojennej historii stworzonej przez Sawickiego, upadek gospodarki uczynił z Ukrainy źródło tanich surowców dla Stanów Zjednoczonych:
„Natowscy stratedzy postanowili wykorzystać Ukrainę, by wywierać presję na Rosję. Jedyny na świecie kraj, który miał jeszcze odwagę rzucić rękawicę przed odkarmiony hamburgerami ryj światowego hegemona”.
Najpierw na ulicach Połtawy z komunistami ścierają się ukraińscy nacjonaliści, niszczą wystawy z napisami po rosyjsku, włamują się do sklepów, podpalają samochody i katują przechodniów. Opór stawiają im miejscowi lotnicy, chłopaki ze wschodu. By uspokoić sytuację, prezydent Ukrainy prosi o interwencję Stany Zjednoczone. Marines maszerują na Donbas, dołączają do nich oddziały ukraińskich nacjonalistów: „Szli równymi szeregami, bezczelni i pewni swojej siły, niosący światło demokracji i swobód obywatelskich. Na ich twarzach rysował się wstręt. Choć w Kijowie na Majdanie Niepodległości witano ich chlebem i solą, na wschodzie każdy rozumiał, że przyszli okupanci. To nie było wejście Ukrainy do NATO, czym straszyli wcześniej politycy. To był podbój”. Po niebie przelatują eskadry amerykańskich samolotów. Zaczyna się ludobójstwo rosyjskojęzycznych, całe miasta znikają z powierzchni ziemi.
Jeśli chodzi o Krym, to u Bobrowa jeszcze toczą się o niego walki, u Bieriezina chcą go przejąć Turcy, a u Sawickiego półwysep odłącza się przy wsparciu rosyjskiej Floty Czarnomorskiej i staje się częścią Rosji: „Nieruchawy niedźwiedź usiadł na owłosiony tył i pokazał kły. Bezczelny ukraiński knur, kwicząc, uciekł do swojej chlewni”. Krymscy Tatarzy błagają, by uznać ich za obywateli rosyjskich.
Teraz na scenę wchodzą bohaterowie. U Bieriezina z Ukraińcami i Turkami na wschodzie biją się partyzanckie oddziały majora Zabijaki. U Sawickiego pilot myśliwca Oleg przemalowuje ukraińskie barwy samolotu na czerwone gwiazdy i niszczy eskadry wroga. Dniepropetrowsk w ruinie, Połtawa płonie, ale tam, na wschodzie „nadszedł czas, by dzieci broniły świątyń i pamięci ojców”. I dalej:
„Na drodze »walczącym o demokrację« stanęła kraina górników i metalurgów. Sprzedajni zachodni politycy ogłosili ich separatystami, kazali złożyć broń i zachować jedność państwa”. U Bobrowa dywersyjny oddział Derkulowa liczy dwadzieścia jeden osób. Mają tylko pięć granatów, jeden stary granatnik RPG-7 i ani jednego karabinu maszynowego. RPG obsługuje Antosza, najmłodszy, co wcześniej strzelał tylko w grach komputerowych. Pochód ukraińskiego wojska po jedność kraju kończy się spalonymi wsiami, walkami w miastach i falami uchodźców. Front biegnie przez Kramatorsk i Artiomowsk. W obozach partyzantów śpiewa się o wrogu: „Jeszcze suka nie umarła” (na melodię hymnu Ukrainy) i „Jeszcze Polska nie zgniła” (na melodię hymnu polskiego). Ciągle przybywają nowi ochotnicy, także z innych krajów – Serbii i Białorusi. „Nikt ich do niczego nie może zmusić – są gospodarzami swego i cudzego życia. Obrali swą drogę, zawierzyli dowódcom. Idą za nimi w mrok, brud i śmierć”.
Czas na Rosję.
W zmyślonych wojnach Rosja zawsze rusza Donbasowi na pomoc. Dostarcza broń, przyjmuje uchodźców, śle specjalistów, choć świat grozi jej za to sankcjami. Jadą z Rosji ochotnicze pułki weteranów, dywizje złożone z uciekinierów, a w końcu regularna armia. Mieszkańcy Doniecka sypią jej pod nogi płatki kwiatów. Wojna trawi Donbas, kroczy przez Ukrainę. Choć powieści różnią się szczegółami, to wojna jest ta sama. Z wypiekami na twarzach czytali o niej prorosyjscy nacjonaliści w Doniecku: sprzedawca płyt Sasza de Krog i właściciel agencji reklamowej Patison Paweł Gubariew.
To wszystko fantastyka, zupełne zmyślenie.

Wielkie nagłówki, główne wydania wiadomości, najnowsze serwisy informacyjne: „Okupacja budynków rządowych…!”, „Czy prezydent zgodzi się…?”, „Już 500 tysięcy zabrało się…!”.
Tłumy zapełniały Majdan Niepodległości w Kijowie w grudniu 2013 roku. Ludzie zbierali się tam w proteście przeciw rządom prezydenta Wiktora Janukowycza, który odłożył podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską i zwracał kraj w stronę Rosji. Pobicie protestujących studentów 30 listopada tylko zmobilizowało Ukraińców do kolejnych demonstracji. Pierwszego grudnia na ulice wyszło osiemset tysięcy osób. Krzyczano o korupcji, której siecią prezydent oplótł kraj, o arogancji władzy i o godności, której im brakowało.
Mijały tygodnie, a sytuacja była coraz bardziej napięta. Przywódcy demonstrantów znikali nagle, a potem odnajdowano ich w pokrytych śniegiem lasach pod miastem, skatowanych lub martwych. Oddziały Berkutu okrążały plac. Dziennikarze z całego świata jechali do Kijowa zobaczyć na własne oczy, jak na Majdanie rośnie miasto z namiotów, jak organizują się ochotnicze sotnie, jak powstają barykady z lodu i bruku, jak protest potężnieje z każdym dniem.
Ale my jechaliśmy dalej.
Wagon klasy plackartnyj miał oblodzone szyby, wypełniał go zapach smażonego kurczaka, piwa i potu. Wiózł nas przez Donbas, Donieckie Zagłębie Węglowe, do Doniecka. Obok Krymu to najbardziej prorosyjski obszar Ukrainy. Mówi po rosyjsku i myśli po rosyjsku, nie rozumie zachodniej Ukrainy ani tamtych ludzi, którzy w największe mrozy rozstawiali namioty na Majdanie. Ze Wschodu pochodził prezydent i stąd wywodziła się prezydencka Partia Regionów, która rządziła krajem.
Na demonstracjach w Kijowie zbierały się setki tysięcy ludzi; Ukraińcy wychodzili też na ulice Lwowa, Odessy, Dniepropetrowska, Połtawy, Białej Cerkwi, Zaporoża, Iwano-Frankowska i Tarnopola – ale w Doniecku było cicho. Na miejskich placach po śnieżnych zaspach dreptały gołębie. Prasa światowa pisała o pobiciu studentów w Kijowie? Oficjalne pismo administracji Doniecka – „Municypalnaja Gazieta”, którą zarządzała dziennikarka Jelena Blocha, na pierwszej stronie zamieściła zdjęcie, przedstawiające mieszkańców sadzących drzewa. Tytuł brzmiał „Nasze miasto – to ogród”.

Donieck powstał z ognia, węgla i stali. Miał swój początek w hucie, która cienkimi drogami łączyła się z innymi fabrykami i kopalniami. Przy zakładach pracy hutnicy i górnicy stawiali domy, w taki sposób miasto się rozrastało. Jechaliśmy z centrum na obrzeża, mijaliśmy lasy i pola, potem znów miejskie zabudowania, potem łąki, jeszcze domy, i wciąż był to Donieck, archipelag fabryk, kopalń i osiedli, rozciągnięty na trzydziestu ośmiu kilometrach wzdłuż i pięćdziesięciu pięciu wszerz. Od 1869 roku żywił się potem, katorgą, pracą i puchł wraz z nadciągającymi rzeszami przybyszów. Ciągnęli do roboty na ziemię walijskiego przedsiębiorcy Johna Hughesa. Brodacz w kamizelce opierający dłoń o młot i kowadło – tak spoglądał na nas z pomnika w Doniecku.
Historię Donbasu można opowiedzieć życiorysami czterech mężczyzn. Pierwszym będzie właśnie Hughes. Swoje życie traktował jak metal, który produkował – przerabiał je, kształtował i hartował wedle uznania. Urodził się w 1814 roku w Merthyr Tydfil, w południowej Walii. W połowie XVIII wieku założono tam hutę, która – podobnie jak stanie się to później w Doniecku – szybko zmieniła wieś w gwarne miasto. Przez pewien czas w Merthyr Tydfil znajdowały się nawet największe zakłady hutnicze na świecie. Fachu uczył się od ojca, inżyniera hutniczego. Choć Hughes był półanalfabetą – nie potrafił pisać, a czytał ledwo – dzięki pomysłowości i nowym patentom zbudował sobie reputację i zebrał majątek. Millwall Iron Works Company, której został dyrektorem, dostała zlecenie od rządu carskiej Rosji na prace przy rozbudowie fortu w Kronsztadzie. Tam Hughes dowiedział się o planach rozwoju przemysłu metalowego na Donbasie i odkupił koncesję na budowę fabryki produkującej tory. Według umowy zawartej z Imperium Rosyjskim, Hughes został zobowiązany do założenia Noworosyjskiej Spółki Akcyjnej, wydobycia węgla kamiennego i rozpoczęcia produkcji torów. Rząd oddawał mu w zamian ziemię i jej zasoby.
W 1870 roku Hughes wyruszył na Donbas na ośmiu okrętach, z czterema swoimi synami, setką metalurgów, górników i specjalistów. Z portu w Taganrogu sprzęt ciągnięto przez step wołami, koła grzęzły w błotnistej drodze. Zima była wyjątkowo ciężka, w rejonie odnotowano ogniska cholery, a jednak po ośmiu miesiącach prac udało się uruchomić pierwszy piec hutniczy.
Od brzmienia nazwiska Hughesa w języku rosyjskim, ludzie zaczęli to miejsce nazywać Juzówką. Powstawały kopalnie, pod ziemią drążono szyby i tunele, a okolice miasta zaczęły otaczać hałdy – kopce ze szczytami płaskimi jak wulkany, które z biegiem lat pokrywały się trawą i chwastami. Ruszyły pierwsze pociągi na linii kolejowej, która połączyła kopalnie i fabrykę.

 
Wesprzyj nas