W świecie Archiego Greene’a magia wpisana jest w codzienność. Jako Strażnik Płomienia chłopiec sprawuje pieczę nad magicznymi książkami.


Archie Greene i Klub AlchemikówGdy podczas inicjacji jego kuzyna Thistle’a dzieje się rzecz niezwykła, Archie musi się zmierzyć z potężną i niebezpieczną magią, aby wyjaśnić tajemnicę klątwy ciążącej na alchemikach…

Drugi tom przygód Archiego Greene’a

Ręka Thistle’a wystrzeliła w górę i złapała płomień. Przez chwilę kula jarzyła się i skrzyła w jego dłoni, drgając i wirując. Potem zmieniła barwę z żółtej na niebieską i zniknęła…

D. D. Everest mieszka ze swoją rodziną, a także dwoma pięknymi kotami, w starym, pełnym zakamarków edwardiańskim domu pod Londynem, w pobliżu Ashdown Forest, pierwowzoru Puchatkowego Stumilowego Lasu. Kiedy nie pisze, trenuje młodzież w miejscowym klubie piłkarskim i bywa technikiem muzycznym w kolejnych rockandrollowych grupach swojego syna. Ale nie narzeka. W każdym razie nie tak bardzo. W wolnym czasie zajmuje się dziennikarstwem i pisaniem książek. Jego powieść, Archie Greene i sekret czarodzieja, trafiła na krótką listę kandydatów do National Book Award w kategorii literatury dziecięcej.

D.D. Everest
Archie Greene i Klub Alchemików
seria Archie Greene tom 2
Przekład: Agnieszka Jacewicz
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 30 sierpnia 2016

Archie Greene i Klub Alchemików


1
Znikające ciasto owocowe

Smoki bywają różne. Ten, który spoglądał na Archiego Greene’a z dachu Biblioteki Bodlejańskiej w Oksfordzie, nie zaliczał się do wielkich. Mimo to chłopiec zerkał na niego podejrzliwie. Wprawdzie bestia była w tej chwili kamienną figurą, lecz Archie na własne oczy widział, jak gargulce ożywają. Na łbie smoka przysiadł kruk i wlepił czarne ślepia w chłopca. Nie ruszał się, jakby on także został wykuty z kamienia.
W tym samym momencie Archie poczuł dziwne mrowienie we wnętrzu prawej dłoni. Spojrzał na niewielki, podobny do tatuażu znak w kształcie igły z nitką – znamię ognia, które pojawiło się u niego, zanim rozpoczął naukę w magicznej introligatorni. Zazwyczaj w ogóle go nie czuł, ale tego dnia swędziało.
Archie był dość niski jak na dwunastolatka i miał ostrzyżone na jeża brązowe włosy, ale poza tym wyglądał zupełnie zwyczajnie. Oprócz znamienia na dłoni jedyną wskazówką, że nie jest zwykłym chłopcem, był kolor jego oczu. Jedno miało barwę szmaragdowej zieleni, a drugie siwej szarości – oznaka zdolności magicznych.
Właśnie dobiegały końca letnie wakacje i Oksford roił się od rodziców kupujących dzieciom szkolne mundurki. Archie nie miał mamy ani taty, więc z ciekawością się rozglądał.
Ze sklepu papierniczego przy głównej ulicy wyszła dziewczynka z warkoczykami, ściskając w ręku nowy piórnik – kolejny znak, że zbliża się początek roku szkolnego. Zazwyczaj o tej porze Archie z babcią szukali tanich mundurków w sklepach z używaną odzieżą.
Ale nie tym razem! Na początku lata w życiu Archiego zaszła ogromna zmiana. Poznał kuzynów, o których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia, i odkrył, że jest potomkiem Strażników Płomienia Aleksandrii, tajnej społeczności, która odnajdywała magiczne książki i sprawowała nad nimi pieczę.
Teraz miał rozpocząć zupełnie inną edukację – jako uczeń Muzeum Rozmaitości Magicznych, które w Oksfordzie było pilnie strzeżoną tajemnicą. Kryło się w podziemiach Biblioteki Bodlejańskiej.
Przez całe lato Stary Zeb, introligator muzeum, uczył Archiego naprawiać magiczne książki. W nowym roku szkolnym chłopiec miał poznać bardziej zaawansowane metody odnawiania, między innymi takie, które wymagały zaklęć. Później, po otrzymaniu kolejnego znamienia ognia, czekała go nauka jednej z dwóch pozostałych umiejętności – odnajdywania lub doglądania.
Archiego zawsze fascynowały książki. Babcia nieraz mu powtarzała, że praca z nimi jest mu pisana. Podczas wakacji dowiedział się dlaczego. Odkąd rozpoczął naukę w muzeum, odkrył u siebie bardzo rzadki talent – był zaklinaczem, co oznaczało, że potrafi rozmawiać z magicznymi książkami.
Nie do końca rozumiał, skąd się wzięła jego niezwykła umiejętność ani jak powinien ją wykorzystać, ale bardzo lubił zajęcia w muzeum – w otoczeniu książek i przyjaciół.
– Wyglądasz na wyjątkowo zadowolonego z siebie. Co cię tak cieszy? – spytała Bramble Foxe, kuzynka Archiego, która tak jak on zatrzymała się przed witryną sklepu i zajrzała do środka. Miała prawie piętnaście lat, zielone oczy i długie ciemne loki. Zakończyła już kurs odnajdywania, pojawiło się u niej drugie znamię ognia, i właśnie rozpoczynała naukę sprawności doglądania.
– Myślałem o wszystkim, co się wydarzyło, odkąd przyjechałem do Oksfordu – przyznał, uśmiechając się szeroko.
A wydarzyło się sporo.
Magiczna książka, którą przysłano mu w dniu jego dwunastych urodzin, okazała się Księgą dusz, zbiorem mrocznych zaklęć napisanych przez czarnoksiężnika Barzaka. Była jednym ze Strasznych Woluminów – siedmiu najniebezpieczniejszych magicznych dzieł, jakie kiedykolwiek powstały. Na szczęście Archie zdołał udaremnić plany Barzaka. Nie dopuścił do uwolnienia czarnej magii i uwięził czarownika w księdze.
Działo się to zaledwie kilka tygodni wcześniej i Archie wciąż czuł ciarki na plecach, gdy o tym myślał. Naprawdę niewiele brakowało. Ale była to zarazem niesamowita przygoda!
– Nie mogę się doczekać nauki zaklęć – przyznał, spoglądając na Bramble.
– To tylko jedna z zalet bycia uczniem Skansenu – odparła.
„Skansenem” uczniowie nazywali między sobą muzeum, bo pachniało tam starym pergaminem i naftaliną. Używali tej nazwy, aby nie zdradzić tajemnicy Nieprzygotowanym – ludziom, którzy nie mieli pojęcia o czarach. Jedynie potomkowie magicznych rodów wiedzieli, że magia naprawdę istnieje.
Archie i Bramble właśnie szli do muzeum. Bardzo chcieli się dowiedzieć, czego będą się uczyli w nowym półroczu.
– Pomyśl tylko! Jeśli Thistle otrzyma znamię ognia, też będzie tu przychodził – stwierdził Archie, gdy skręcili z głównej ulicy w mało uczęszczaną brukowaną alejkę.
Thistle Foxe był jego młodszym kuzynem i nazajutrz kończył dwanaście lat, co oznaczało, że czeka go test Płomienia Faros.
– Aha. Nie mogę uwierzyć, że mój braciszek jest już taki duży – przyznała Bramble.
Archie terminował w „Białym Regale”, magicznej księgarni sąsiadującej z muzeum. Zobaczyli ją, gdy tylko weszli na niewielki dziedziniec – mały, niepozorny budynek z zielonymi drzwiami i łuszczącym się biało-złotym szyldem z napisem:

Biały Regał: skład rzadkich książek
Właściciel: Geoffrey Screech

W księgarni sortowano przynoszone przez ludzi książki (bez wiedzy ich właścicieli), oddzielając magiczne od zwykłych. Była to jedyna część muzeum dostępna dla Nieprzygotowanych.
Przed wejściem Archie pożegnał się z Bramble. Kuzynka miała zajęcia w głównym budynku, który znajdował się po przeciwnej stronie dziedzińca i był niedostępny dla osób spoza magicznego świata. Uczniowie wchodzili do środka sekretnym wejściem, które znajdowało się w czekoladziarni „Pod Gęsim Piórem”.
Archie otworzył drzwi do antykwariatu i rozległ się głośny dźwięk dzwonka. „Biały Regał” z zewnątrz nie wydawał się taki duży. Rzędy regałów z ciemnego drewna dzieliły wnętrze na korytarze. Półki pełne były starych książek, ale te magiczne trzymano za aksamitną kotarą na zapleczu, gdzie czekały na naprawę lub przeniesienie do muzeum i klasyfikację.
Sklep oświetlały migoczące płomienie świec. Unosiła się tu ciężka mieszanka zapachów wosku, pajęczyn i starego papieru. Za kontuarem stał właściciel Geoffrey Screech i równiutkim pismem notował coś w rejestrze. Był człowiekiem drobnej postury, z rzadkimi siwymi włosami i kozią bródką. Nosił zieloną kamizelkę i żółtą muchę. To on sprawdzał, które z przynoszonych do antykwariatu książek są magiczne.
– Dzień dobry, Archie – powiedział, podnosząc głowę.
W kartonowym pudełku na kontuarze chłopiec zobaczył książkę.
– Nowa przesyłka? – spytał.
– Przyszła wczoraj – odparł Screech. – Jakiś Nieprzygotowany robił porządki na strychu. Oczywiście nie miał pojęcia, że książka jest zaczarowana. Trzeba ją zanieść Staremu Zebowi.
Archie przyjrzał się cienkiemu tomowi. Miał okładkę w czerwone, zielone i czarne romby i był owiązany grubym sznurkiem.
Między regałami Archie dostrzegł asystentkę Screecha, Marjorie Gudge, która właśnie układała książki na półkach. Była niska i nosiła okulary o grubych szkłach. W księgarni zajmowała się niemagicznymi zbiorami.
Archie wziął pudełko, minął czarną aksamitną kotarę i skierował się do introligatorni Starego Zeba. Na zapleczu powiódł wzrokiem wzdłuż regału pełnego naprawionych magicznych tomów. Miały stąd trafić do muzeum.
– Witaj, Archie – dobiegł go szeleszczący głos.
– Hej – odparł chłopak, zatrzymując wzrok na starym zbiorze receptur, który stał na półce. – Jesteś dziś w lepszym nastroju?
– O wiele! Udało się naprawić to rozdarcie w mojej okładce – odparł tom z wdzięcznością.
Po chwili zabrzmiał cały chór papierowych głosów. Książki witały chłopca i pytały go o samopoczucie.
Archie uśmiechnął się pod nosem. Tak było codziennie. Odzywały się do niego, bo tylko on je słyszał.
– Jak miło was wszystkie widzieć – powiedział. – Wybaczcie, ale nie mam dzisiaj czasu na dłuższą pogawędkę. Muszę iść na dół, do warsztatu.
Gdy skierował się do korytarza, z wnętrza pudełka, które niósł, dobiegł szmer.
– Potrafisz z nami rozmawiać? – zdziwiła się magiczna książka, która nigdy dotąd nie spotkała żadnego zaklinacza. – Dokąd mnie zabierasz?
– Do introligatora, Starego Zeba – odparł.
– Ktoś mnie związał tym okropnym sznurkiem – pożaliła się. – Jest za mocno ściśnięty. Nie mogę oddychać. Zdejmij go, proszę.
Archie uśmiechnął się dyskretnie. Nie wszystkim magicznym książkom można było ufać. Przekonał się o tym na własnej skórze.
– Zobaczymy, co powie Stary Zeb – oznajmił.
Książka umilkła. Chłopiec dotarł korytarzem do spiralnych schodów, które prowadziły na dół. Z półki wziął latarenkę, postawił ją na pudełku i zaczął schodzić. Na dole znajdował się kolejny korytarz, długi i mroczny, oświetlony jedynie płomieniami pochodni. Powietrze pachniało tu ziemią i wilgocią.
W ścianie widniało troje zwieńczonych łukami drzwi. Każde miały inny kolor. Archie minął zielone i niebieskie. Introligatornia znajdowała się za trzecimi – czerwonymi. Koniec korytarza ginął w mroku. Chłopcu nieraz się zdawało, że w głębi są jeszcze czwarte drzwi – czarne – ale przez te ciemności nie był pewien. Wolał się tam nie zapuszczać. Przez swoją ciekawość już raz znalazł się w poważnych tarapatach. Kiedyś usłyszał dziwne odgłosy dochodzące zza drugich drzwi. Odważył się tam zajrzeć i stanął oko w oko z groźnym magicznym stworem – kamiennym gryfonem, który strzegł wejścia.
Archie pchnął czerwone drzwi i wszedł do środka. Pośrodku dużego warsztatu stał długi stół. W bocznej ścianie zauważył drzwiczki Mówiącej Kuźni. Narzędzia introligatorskie leżały rozrzucone na blacie albo wisiały w rzędach na wieszakach.
Stary Zeb stał przy Mówiącej Kuźni. Wewnątrz niewielkiego paleniska palił się jasny Płomień Faros. Introligator był drobnym starcem, miał najwyżej sto dwadzieścia centymetrów wzrostu, siwe szczeciniaste włosy zbite w sterczące kępki, zadarty nos i jasne zielone oczy. Archie znał go krótko, ale już zdążył go bardzo polubić.
Na stole piętrzyły się uszkodzone książki, które czekały na naprawę. Archie pomagał introligatorowi w pracy, a naprawione zanosił do muzeum, aby tam wpisano je do katalogu.
– Witaj, Archie – wydyszał chrapliwie Stary Zeb. – Co tam dla mnie masz?
– Nową przesyłkę. Chyba zapięcie się popsuło.
– Mądry z ciebie chłopak. Połóż ją z tamtej strony stołu – polecił Stary Zeb i powiódł za Archiem błyszczącymi oczami. – Później się zajmiemy tym, co przyniosłeś. Domyślam się, że najpierw chcesz usłyszeć, na jaką ocenę sobie zasłużyłeś i czego będziesz się dalej uczył, co?
Archie przytaknął.
– Tak właśnie myślałem – przyznał starzec – ale wszystko po kolei. Marjorie upiekła coś dla nas, żeby uczcić początek nowego roku szkolnego. – Uśmiechnął się i wskazał na stojące na stole duże ciasto z owocami w okrągłym pojemniku. – Bądź tak miły i nastaw wodę na herbatę.
Stary Zeb wszystko zaczynał od filiżanki herbaty. Archie napełnił miedziany czajnik i postawił go na Mówiącej Kuźni. W tym momencie znowu poczuł pieczenie we wnętrzu dłoni. Znamię swędziało go coraz mocniej. Nie dokuczało mu tak bardzo nawet na początku, gdy na skórze pojawił się znak.
– Mniam, nic nie może się równać z wypiekami Marjorie – oznajmił Stary Zeb jakiś czas później, kiedy przełknął kęs ciasta i popił go łykiem herbaty, siorbiąc głośno.
Podał Archiemu zwój pergaminu.
– Twoje świadectwo – powiedział. – Na co czekasz, zajrzyj do środka!

 
Wesprzyj nas