Sara Pennypacker oddaje w nasze ręce pięknie napisaną, wprost urzekającą opowieść o dorastaniu i najistotniejszych prawdach, które decydują o tym, kim jesteśmy.


PaxOdkąd Peter uratował osieroconego liska, on i Pax byli nierozłączni. Pewnego dnia dzieje się jednak coś, czego Peter nigdy by się nie spodziewał: jego ojciec idzie do wojska i chłopiec musi się przeprowadzić do dziadka, którego słabo zna i raczej nie lubi (ze wzajemnością) – a lisa wypuścić do lasu.

Jednak już pierwszej nocy Peter wymyka się z domu dziadka i wyrusza do swojego, oddalonego o 500 kilometrów, gdzie ma nadzieję zastać Paxa.

Lis w tym czasie musi się nauczyć, jak przetrwać w dzikim lesie, i na nowo odkryć świat ludzi i zwierząt. Nigdy jednak nie traci nadziei, że jego chłopiec po niego wróci.

Czy dwunastolatek dotrze sam do domu? I czy odnajdzie tam Paxa?

“Pax” to wzruszająca i ponadczasowa opowieść o chłopcu i jego lisie (lub lisie i jego chłopcu), o stracie i miłości, dzikiej naturze i wolności oraz wojnie. Dynamiczna akcja, głębokie emocje i uniwersalne tematy czynią z tej książki nowoczesną klasykę na miarę Małego Księcia.

***

Pax to książka, która jest jak lis Pax: na wpół dzika i absolutnie piękna.
„New York Times”

Zaskakująca opowieść, która powinna być obowiązkową wspólną lekturą dzieci i dorosłych.
„School Library Journal”

Porażająco szczery, piękny, a chwilami łamiący serce – PAX to po prostu arcydzieło.
Katherine Applegate, autorka książki Jedyny i niepowtarzalny Ivan

Sara Pennypacker – jest autorką serii o Klementynce (na liście bestsellerów „New York Timesa”), cenionych powieści oraz książek dla dzieci.

Jon Klassen – dorastał w Niagara Falls w Kanadzie, a obecnie mieszka w Los Angeles. Jest autorem i ilustratorem kilku książek z listy bestsellerów „New York Timesa”, m.in. “Gdzie jest moja czapeczka?”, za którą otrzymał Medal Caldecotta. “Extra Yarn”, książeczka dla dzieci autorstwa Maca Barnetta z obrazkami Jona uzyskała nagrodę „Boston Globe” Horn Book Award.

Sara Pennypacker
Pax
Ilustracje: Jon Klassen
Przekład: Dorota Dziewońska
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 26 października 2016

Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym

Pax


Od autorki: Lisy porozumiewają się za pomocą skomplikowanego systemu dźwięków, ruchów, zapachów i innych środków ekspresji. „Dialogi” zapisane pismem pochylonym w rozdziałach przedstawiających punkt widzenia Paxa próbują oddać to, co lisy wyrażają swoim rozbudowanym językiem.

To, że coś nie dzieje się tutaj, nie znaczy,
że nie dzieje się wcale.

1

Lis wcześniej niż chłopiec wyczuł, że samochód zwalnia, bo wszystko wyczuwał pierwszy. To wzbierało w opuszkach, w kręgosłupie, we wrażliwych włoskach na przednich łapach. Po wibracjach poznał, że droga stała się bardziej wyboista. Poderwał się z kolan chłopca i skierował nozdrza ku smugom woni wpływającym przez okno. Wiedział, że wjeżdżają do lasu. Intensywny zapach sosen – drewna, kory, szyszek i igieł – niczym ostrze noża wrzynał się w powietrze, ale gdzieś pod nim ukrywały się łagodniejsze wonie koniczyny, dzikiego czosnku i paproci oraz setek innych rzeczy, z którymi lis nigdy wcześniej się nie zetknął, a pachniały zielenią i rozbuchaniem.
Teraz chłopiec też coś wyczuł. Przyciągnął do siebie swojego liska i mocniej ścisnął rękawicę bejsbolową. Niepokój chłopca zaskoczył lisa. Już wcześniej kilka razy podróżowali samochodem i wtedy chłopiec był spokojny albo radośnie podniecony. Lis trącił pyszczkiem rękawicę, chociaż nie znosił zapachu skóry. Chłopca zawsze to bawiło. Wkładał wówczas rękawicę lisowi na głowę, udawał, że się z nim siłuje, i dzięki temu zapominał o własnych troskach.
Dzisiaj jednak chłopiec podniósł swojego przyjaciela i mocno wtulił twarz w jego biały kołnierz. W tym momencie zwierzak zorientował się, że chłopiec płacze. Obrócił się, żeby zobaczyć jego twarz. Tak, płakał, ale zupełnie bezgłośnie – a to było dla lisa czymś nowym. Od bardzo dawna nie widział łez na twarzy chłopca, ale dobrze pamiętał: te krople zawsze były poprzedzone krzykiem, jakby ten hałas miał przyciągnąć uwagę do zbliżającej się fontanny słonej wody z oczu.
Zlizał łzy z policzków chłopca. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. Nie czuł zapachu krwi. Wysunął się z objęć chłopca, żeby uważniej się mu przyjrzeć, zaniepokojony, że mógł nie zauważyć jakiegoś zranienia, chociaż do tej pory węch nigdy go nie zawiódł. Nie, ani śladu krwi; nawet drobnego siniaka czy wysięku szpiku z pękniętej kości – nic, z czym lis już wcześniej się zetknął.
Samochód skręcił w prawo i umieszczona z tyłu walizka przesunęła się. Lis węchem wyczuwał, że są w niej ubrania chłopca i rzeczy z jego pokoju, których najczęściej dotykał: fotografia z biurka i drobiazgi ukrywane w dolnej szufladzie. Nacisnął łapą na róg z nadzieją, że pokrywa uchyli się na tyle, by mało wrażliwy nos chłopca wyłowił zapach tych przedmiotów. Był pewien, że to sprawi chłopcu przyjemność. Wtedy jednak samochód znowu zwolnił, tak że teraz ledwie się posuwał. Chłopiec pochylił się i ukrył twarz w dłoniach.
Serce lisa zabiło szybciej, włoski na ogonie uniosły się. Jego gardło podrażnił ostry zapach zwęglonego metalu pochodzący z nowych ubrań ojca chłopca. Skoczył do okna i skrobnął łapą po szybie. Czasami w domu, kiedy tak robił, jego chłopiec usuwał podobną szklaną przegrodę. Lis zawsze czuł się lepiej bez tej przezroczystej ściany.
Teraz jednak chłopiec wciągnął go z powrotem na kolana i błagalnym tonem odezwał się do ojca. Lis rozumiał już wiele ludzkich słów i teraz usłyszał jedno z nich: „NIE”. Słowo to często łączyło się z jednym z dwóch znanych mu imion: jego własnym lub chłopca. Nasłuchiwał uważnie, ale tego dnia było to tylko „NIE”, powtarzane w kółko z błaganiem w głosie.
Samochód zatrzymał się tak gwałtownie, że za szybą wzbił się tuman kurzu. Ojciec sięgnął ponad oparciem i powiedziawszy coś łagodnym tonem, który zupełnie nie pasował do silnej woni kłamstwa, złapał lisa za kark.
Chłopiec nie protestował, więc i lis nie protestował. Zwisał potulnie w garści mężczyzny, choć teraz odczuwał już tak silny strach, że w każdej chwili gotów był wyrwać się i uciec. Nie chciał sprawić przykrości swoim ludziom. Ojciec otworzył drzwi samochodu i szedł po kamieniach i trawie w kierunku lasu. Chłopiec wyszedł z auta i pobiegł za nim.
Mężczyzna postawił lisa na ziemi, a ten natychmiast odskoczył poza jego zasięg. Nie odrywał wzroku od obu ludzi. Ze zdumieniem zauważył, że są już niemal jednakowego wzrostu. Chłopiec ostatnio bardzo urósł. Mężczyzna wskazał ręką las. Chłopiec dość długo przyglądał się ojcu, a z jego oczu znowu pociekły łzy. W końcu otarł twarz podkoszulkiem i skinął głową. Sięgnął do kieszeni dżinsów i wyjął starego plastikowego żołnierzyka – ulubioną zabawkę lisa.
Lis zwiększył czujność, gotów w każdej chwili rozpocząć znajomą zabawę. Jego chłopiec rzuci zabawkę, a on ją wytropi – co chłopiec zawsze uważał za wspaniały wyczyn. Lis znajdzie więc zabawkę i poczeka z nią w pysku, aż chłopiec do niego podejdzie, by mu ją odebrać i rzucić jeszcze raz.
Jak było do przewidzenia, chłopiec uniósł żołnierzyka i cisnął nim w las. Ulga, jaką poczuł lis – przyjechali tu tylko po to, by się pobawić! – sprawiła, że stracił czujność. Pognał w stronę lasu, nie oglądając się na ludzi. Gdyby się obejrzał, zobaczyłby, jak chłopiec wyrywa się ojcu i zasłania twarz rękami, i zawróciłby. Czegokolwiek potrzebował jego chłopiec – ochrony, rozrywki, czułości – lis gotów był mu to ofiarować.
Zamiast tego jednak ruszył za zabawką. Odnalezienie jej okazało się odrobinę trudniejsze niż zwykle, gdyż las pełen był różnych świeżych zapachów. Ale tylko odrobinę, bo przecież na zabawce zachował się zapach jego chłopca. Ten zapach lis odnalazłby wszędzie. Żołnierzyk leżał twarzą w dół na grubym korzeniu orzecha, jakby położył się tam z rozpaczy. Mocno dociskał do policzka kolbę karabinu, którego lufa zagrzebana była w liściach. Lis odkopał zabawkę pyskiem i chwycił ją w zęby, a potem usiadł na tylnych łapach i czekał, aż chłopiec go odnajdzie.
Cichy las trwał nieruchomo. Jedynym, co się poruszało, były smugi światła słonecznego przeświecające przez sklepienie z listowia jak przez zieloną szybę. Lis wyciągnął szyję. Ani śladu chłopca. Poczuł ukłucie niepokoju przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Puścił zabawkę i szczeknął. Nie było odpowiedzi. Szczeknął jeszcze raz i tak jak wcześniej odpowiedziała mu cisza. Jeśli to była jakaś nowa gra, to stanowczo mu się nie podobała. Podniósł żołnierzyka i ruszył z powrotem. Kiedy wybiegał z lasu, nad jego głową z wrzaskiem przeleciała sójka. Lis zatrzymał się niezdecydowany. Tam czekał jego chłopiec. Ale tutaj były ptaki! Całymi godzinami potrafi ł obserwować ptaki ze swojego legowiska. Dreszcz go przeszywał, gdy patrzył, jak suną po niebie zuchwale niczym błyskawice, które widywał w letnie wieczory. Wolność w ich ruchach zawsze go urzekała.
Sójka znowu zaskrzeczała, teraz już z głębi lasu, i odpowiedział jej chór ptasich głosów. Lis wahał się jeszcze chwilę, zaglądając między drzewa, czy nie mignie mu barwna smuga.
Wtedy usłyszał dobiegający z tyłu dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Po nim następny. Rzucił się na łeb na szyję, nie zważając na kolce drapiące go po pysku. Usłyszał warkot silnika. Zatrzymał się na skraju drogi. Jego chłopiec opuścił szybę i wyciągnął ręce. Kiedy samochód oddalał się, obryzgiwany strumieniem żwiru, ojciec wykrzyknął imię chłopca:
– Peter!
A chłopiec wykrzyknął drugie z dwóch imion znanych lisowi:
– Pax!

2

A więc było ich mnóstwo. – Peter słyszał, jak głupio to brzmi, ale nie mógł tego nie powtórzyć.
– Mnóstwo. – Wsunął dłoń między plastikowe żołnierzyki przechowywane w zniszczonej puszce po ciastkach. Wszystkie takie same, tylko w różnych pozycjach: stojące, klęczące i leżące na brzuchu z karabinami dociśniętymi do zielonych policzków. – Zawsze myślałem, że miał tylko jednego.
– Nie. Wiecznie się o nie potykałem. Miał ich chyba setki. Małą armię. – Dziadek uśmiechnął się, słysząc, jak to zabrzmiało, ale Petera to jakoś nie rozbawiło. Odwrócił głowę i wpatrywał się uważnie w ciemność za oknem, jakby dostrzegł coś na podwórzu. Przesunął grzbietami palców po linii szczęki, tak jak jego ojciec testował kilkudniowy zarost, i dyskretnie otarł łzy, które napłynęły mu do oczu. Jakie dziecko płacze po czymś takim? Zresztą dlaczego on w ogóle płacze? Ma dwanaście lat i od dawna nie płakał, nawet gdy złamał kciuk, próbując złapać gołą ręką wysoką piłkę rzuconą przez Josha Hourihana. To bolało, ale on tylko klął pod nosem, czekając z trenerem na prześwietlenie. Nie chciał być mięczakiem. Jednak tego dnia płakał już drugi raz. Wydobył z puszki jednego żołnierzyka i przypomniał mu się dzień, w którym znalazł takiego samego w biurku ojca.
– Co to jest? – zapytał wtedy.
Tata wyciągnął rękę i odebrał od niego figurkę. Wyraz jego twarzy złagodniał.
– Hm, ile to już czasu… Kiedyś to była moja ulubiona zabawka.
– Mogę go sobie wziąć?
Tata rzucił mu żołnierzyka.
– Pewnie.
Peter postawił go na parapecie obok łóżka, twarzą w stronę okna, jakby bronił dostępu do pokoju. Nie minęła jednak godzina, a zwędził go Pax, co bardzo rozbawiło Petera – tak samo jak on lis zapragnął mieć tę zabawkę, gdy tylko ją zobaczył. Wrzucił żołnierzyka z powrotem do puszki i już miał ją zamknąć, gdy zauważył wystającą spośród figurek krawędź pożółkłej fotografii. Wyciągnął ją. Jego tata w wieku dziesięciu, może jedenastu lat, jedną ręką obejmujący psa, który wyglądał jak collie wymieszany z setką innych ras. Taki grzeczny pies, o którym każdy chciałby opowiadać swoim dzieciom.
– Nie wiedziałem, że tata miał psa – powiedział, podając zdjęcie dziadkowi.
– To Książę. Najgłupsze stworzenie na świecie, wiecznie się plątał pod nogami. – Mężczyzna przyjrzał się zdjęciu uważniej i podniósł wzrok na Petera, jakby po raz pierwszy coś zauważył. – Masz takie same czarne włosy jak twój tata. – Pogładził łysinę na skraju siwej czupryny okalającej czubek jego głowy. – Ja też kiedyś takie miałem. I zobacz, też był taki chudy jak ty, jak ja… i te odstające uszy. Mężczyźni w naszej rodzinie… niedaleko pada jabłko od jabłoni.
– Chyba tak. – Peter zmusił się do uśmiechu, ale tylko na chwilę. „Plątać się pod nogami”. Tego wyrażenia użył tata Petera. „Ten lis nie może się dziadkowi plątać pod nogami. Dziadek nie rusza się już tak szybko jak kiedyś. Ty też schodź mu z drogi. Nie jest przyzwyczajony do obecności dzieci”.
– Wiesz, wybuchła wojna i poszedłem walczyć tak jak mój ojciec. Jak teraz twój ojciec. Powinność wzywa, a my w tej rodzinie nie pozostajemy głusi na zew obowiązku. Tak jest, niedaleko pada jabłko od jabłoni. – Zwrócił zdjęcie chłopcu. – Twój ojciec i ten pies. Byli nierozłączni. Prawie już zapomniałem.
Peter włożył fotografię z powrotem do puszki i mocno wcisnął pokrywkę. Następnie wsunął puszkę pod łóżko, gdzie ją znalazł. Znowu wyjrzał przez okno. Nie chciał słuchać o obowiązku. I nie chciał już więcej słuchać o jabłkach i jabłoniach.
– O której zaczyna się tutaj szkoła? – zapytał, nie obracając się.
– O ósmej. Kazali ci przyjść trochę wcześniej, żebyś się przedstawił wychowawcy. Pan Mirez czy Ramirez… jakoś tak. Kupiłem ci trochę rzeczy. – Mężczyzna wskazał ruchem głowy kołonotatnik, podniszczony termos i garść mocno skróconych używaniem ołówków spiętych grubą gumką.

 
Wesprzyj nas