Eltahawy, pisząc o walce kobiet o ich prawa, robi to tak, że doprowadza krew do wrzenia. Pokazuje jak naprawdę wygląda życie kobiet na Bliskim Wschodzie.


Bunt. O potrzebie rewolucji seksualnej na Bliskim WschodzieDla Mony Eltahawy kontrowersje to chleb powszedni. Dziennikarka, od lat zaangażowana w walkę na rzecz autonomii, bezpieczeństwa i godności kobiet w społecznościach muzułmańskich, swoimi tekstami oraz działalnością budzi głosy zarówno żarliwego poparcia, jak i zajadłego sprzeciwu.

Dzięki wieloletniemu zaangażowaniu w walkę o prawa kobiet jako bojowniczka i komentatorka, Mona Eltahawy wyjaśnia, dlaczego od 2010 roku, kiedy rozpoczęła się Arabska Wiosna, kobiety świata arabskiego muszą stać na barykadach dwóch rewolucji, walcząc ramię w ramię z mężczyznami przeciwko represyjnym reżimom, a równocześnie z całym systemem polityczno-ekonomicznym, który gnębi kobiety w Egipcie, Arabii Saudyjskiej, Tunezji, Libii, Jemenie oraz innych państwach.

Autorka odwiedziła każdy zakątek Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, aby spotkać się z kobietami i wysłuchać ich opowieści. Niniejsza książka stanowi apel o potępienie i o stanowczy sprzeciw wobec – jak pisze autorka – „toksycznej mieszanki kultury, religii i polityki”. „Bunt” jest żarliwym manifestem nadziei i wściekłości, w równej mierze pouczającym, co wichrzycielskim.

***

Jest to ważny głos w walce o równouprawnienie kobiet.
Vanessa Bush, “Booklist”

Eltahawy, pisząc o walce kobiet o ich prawa, robi to tak, że doprowadza krew do wrzenia. Pokazuje jak naprawdę wygląda życie kobiet na Bliskim Wschodzie. Eltahawy jest wściekła na to, że nikt nic nie robi dla poprawy losu kobiet z Bliskiego Wschodu. Jej gniew jest bardzo zasadny.
Bari Weiss, “The Wall Street Journal”

Eltahawy jest wściekła na to, że nikt nic nie robi dla poprawy losu kobiet z Bliskiego Wschodu

“Bunt” jest manifestem. Dzięki tej książce Mona Eltahawy wzywa do walki o wyzwolenie fizyczne i emocjonalne arabskich kobiet. Eltahawy jest nieugięta!
Connie Schultz, “The Washington Post”

Mona Eltahawy jest niezależną dziennikarką i komentatorką. Jej eseje o prawach kobiet w świecie islamu pojawiały się w różnych publikacjach, w tym w „The Washington Post” i „The New York Times”. Gościnnie występowała w MSNBC, BBC, CNN, PBS, Al-Dżaziry, NPR, i wielu innych stacjach radiowych i telewizyjnych. Ceniona jest za ostre i krytyczne wypowiedzi. Mieszka w Kairze i Nowym Jorku.

Mona Eltahawy
Bunt. O potrzebie rewolucji seksualnej na Bliskim Wschodzie
Przekład: Michał Juszkiewicz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: sierpnia 2016

kup książkę

Bunt O potrzebie rewolucji seksualnej na Bliskim Wschodzie


Piszcie oczami jak malarze, uszami jak muzycy, stopami jak tancerze. Macie głosić prawdę piórem i pochodnią. Piszcie językami ognia. Niech pióro nie wypędzi was z ostoi waszego jestestwa. Niech nie zakrzepnie w nim atrament. Niech cenzor nie zdławi iskry, knebel nie zagłuszy waszego głosu. Wszystko, co w was siedzi, przelejcie na papier.
Nie pogodziłyśmy się z prześladowcami, którzy karmią swoją zajadłość naszym nieszczęściem. Nie pogodziłyśmy się.
Gloria Anzaldúa, Speaking in Tongues: A Letter to Third World Women Writers
(„Mowa językami: list do pisarek Trzeciego Świata”)

Dlaczego nas nienawidzą

Wielce niedoceniana, nieżyjąca już egipska pisarka Alifa Rifa’at rozpoczyna swoje opowiadanie A Distant View of a Minaret („W oddali widać minaret”) opisem stanu ducha kobiety, która uprawia seks z mężem i ma do tego podejście tak obojętne, że – skoncentrowana wyłącznie na jego przyjemności – zauważa pod sufitem pajęczynę, po czym odnotowuje w myślach, by później ją sprzątnąć; ma również dość czasu na rozmyślanie o tym, że mąż regularnie odmawia kontynuowania stosunku na tyle długo, aby doprowadzić ją do szczytowania, „jakby celowo chciał ją czegoś pozbawić ”. Wezwanie do modlitwy przerywa akt małżeński na chwilę przed tym, jak mężczyzna osiągnie orgazm; odsuwa się od żony, a ona obmywa się, a następnie pogrążona w modlitwie wygląda z balkonu na ulicę. Po chwili otrząsa się z zadumy, bo wzywa ją obowiązek: musi zaparzyć mężowi kawę, którą zwykł pić po drzemce. Idzie z dzbankiem do sypialni, aby nalać mu napój do filiżanki – mąż lubi, żeby robiła to przy nim – i zauważa, że umarł. Nakazuje synowi, aby sprowadził lekarza. „Wróciła do dużego pokoju i nalała sobie kawy, zaskoczona własnym spokojem”, pisze autorka.
W tym krótkim, trzyipółstronicowym opowiadaniu Alifa Rifa’at przedstawia wielką trójkę, która tworzy bijące serce mizoginii na Bliskim Wschodzie: seks, śmierć i religię. Mamy do czynienia z pisarką, którą za życia uznawano w kręgach naukowych za „autentyczną” Egipcjankę, nieskażoną ani obcym językiem – mówiła wyłącznie po arabsku – ani też żadnymi zagranicznymi wpływami. Ponoć nigdy nie opuściła granic Egiptu, w rzeczywistości jednak odbyła pielgrzymkę do Mekki i wzięła udział w zjeździe literatów zorganizowanym na terenie Wielkiej Brytanii. Posłuszna woli rodziny poślubiła mężczyznę wybranego przez krewnych; podróżowała z nim po całym Egipcie.
Rifa’at wypowiada się bez ogródek i nie próbuje niczego łagodzić. Bohaterkami opowiadań zgromadzonych w cienkim zbiorku A Distant View of a Minaret („W oddali widać minaret”) są m.in.: sfrustrowana seksualnie żona w średnim wieku, która zastanawia się, czy jej matka podobnie cierpiała u boku swojego męża, a jej ojca, oraz pewna matka opłakująca młodość, którą odebrał jej akt obrzezania – czyli okaleczenia narządów płciowych – a także społeczność na każdym kroku sprzeciwiająca się kobiecości. W opowiadaniach Alify Rifa’at kobiety szukają sublimacji w religii, pomimo iż duchowni oraz społeczeństwo zdominowane przez mężczyzn obracają wiarę przeciwko nim.
Nie da się tego ubrać w ładne słowa. My, arabskie kobiety, żyjemy w kulturze, która jest wobec nas co do zasady wroga, kulturze narzuconej nam przez pogardę mężczyzn. Nienawidzą nas, ale nie dlatego, że jesteśmy wolne, jak w tym wyświechtanym amerykańskim hasełku ukutym po zamachu na World Trade Center. Alifa Rifa’at wyraziła to z całą mocą: nie jesteśmy wolne, ponieważ nas nienawidzą.
Właśnie tak. Nienawidzą nas. Trzeba to powiedzieć.
„Prawda jest taka, że dla dziewczyny dorastanie to żadna radość, a tylko ciągłe pasmo nieszczęść, które musi przeżywać, dopóki nie stanie się starą kobietą, nieprzydatną do niczego. Może mówić o prawdziwym szczęściu, jeśli znajdzie kogoś, kto jej współczuje”, pisze Alifa Rifa’at w opowiadaniu Bahiyya’s Eyes („Oczy Bahii”).
Niektórzy zapytają, dlaczego poruszam ten temat właśnie teraz, kiedy Bliski Wschód i Afrykę Północną ogarnął chaos, giną tysiące ludzi, a czasami wydaje się, że rewolucje rozpoczęte w 2010 roku – wywołane nie przez nienawiść Ameryki i Izraela, jak zwykle, ale przez powszechne żądanie wolności i godności – zboczyły z właściwej drogi. Ostatecznie, czy zanim kobiety zaczną domagać się specjalnych względów, najpierw każdy człowiek nie powinien mieć zapewnionych podstawowych praw? Poza tym, co płeć czy też, skoro o tym mowa, seks mogą mieć wspólnego z Arabską Wiosną? Otóż z tą rewolucją łączy je właściwie wszystko. To jest nasza szansa, aby rozmontować cały system polityczny i ekonomiczny, w którym połowę ludności traktuje się, w najlepszym przypadku, jak dzieci. Jeśli nie teraz, to kiedy?
Podajcie nazwę dowolnego arabskiego kraju, a ja wyrecytuję wam litanię rażących występków, których ofiarami padają tam kobiety. Tak działa toksyczna mieszanka kultury i religii, a mało kto jest skłonny szukać rozwiązań w tym względzie, bo zakrawałoby to na bluźnierstwo i naruszenie prawa. Wszystkie musimy być bluźnierczyniami, skoro ponad dziewięćdziesiąt procent kobiet, które kiedykolwiek wyszły za mąż w Egipcie, obrzezano w imię „czystości”. Nie czas na milczenie, kiedy Egipcjanki poddaje się upokarzającym „badaniom dziewictwa” jedynie za to, że ośmieliły się przemówić głośno i otwarcie. Do diabła z polityczną poprawnością, kiedy w egipskim kodeksie karnym znalazł się artykuł mówiący o tym, że jeśli mąż pobije żonę „w dobrej wierze”, nie może ona ubiegać się o odszkodowanie. Cóż to właściwie takiego: „bicie w dobrej wierze”? Kodeks zalicza do tej kategorii każde uderzenie, które nie jest „brutalne” lub „wymierzone w twarz”. To wszystko oznacza, że status kobiety w świecie arabskim nie jest wcale lepszy, niż się powszechnie wydaje.
Jest o wiele, wiele gorszy. Nawet po niedawnych „rewolucjach” kobiety wciąż muszą się zasłaniać i w dalszym ciągu są uwiązane w domu, odmawia się im najprostszej swobody polegającej na prowadzeniu własnego samochodu, nie wolno im podróżować bez zezwolenia udzielonego przez mężczyznę i nie mogą ani wyjść za mąż, ani się rozwieść bez błogosławieństwa swojego męskiego opiekuna.
Arabskie kraje Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej nie mają sobie równych, jeśli chodzi o łamanie praw kobiet. Żadne państwo arabskie nie figuruje nawet w pierwszej setce publikowanego przez Światowe Forum Ekonomiczne indeksu Global Gender Gap, mierzącego równouprawnienie płci w poszczególnych krajach świata; można powiedzieć, że w tej kategorii cały region sięgnął dna. Doroczny raport Światowego Forum Ekonomicznego koncentruje się na czterech kluczowych obszarach. Są to zdrowie (średnia długość życia itp.), dostęp do edukacji, partycypacja gospodarcza (płace, przekrój zawodowy i hierarchia stanowisk) oraz udział w życiu politycznym. Dla przykładu: sąsiadujące ze sobą Arabię Saudyjską i Jemen dzieli przepaść, jeśli chodzi o produkt krajowy brutto (PKB), ale w indeksie Global Gender Gap z 2013 roku – już tylko osiem pozycji: Królestwo Arabii Saudyjskiej zajmuje miejsce sto dwudzieste siódme, natomiast Jemen sto trzydzieste szóste, ostatnie. Maroko, tak często wychwalane za swoje „postępowe” prawo rodzinne (w opublikowanym w 2005 roku raporcie zachodnich „ekspertów” nazwano Maroko „wzorem dla krajów muzułmańskich dążących do integracji z nowoczesnym społeczeństwem”*), plasuje się na sto dwudziestej dziewiątej pozycji.

* Król Maroka wprowadził w 2004 roku poprawki do prawa cywilnego, które zrównały kobiety i mężczyzn m.in. w sprawie rozwodu – oboje mogą wystąpić o rozwód na tych samych zasadach – a także ustanowiły wiek zawarcia związku małżeńskiego taki sam dla obu płci – osiemnaście lat (przyp. kons.).

Nietrudno zrozumieć, dlaczego na ostatnim miejscu w indeksie znalazł się Jemen, kraj, w którym czterdzieści dziewięć procent kobiet to analfabetki, pięćdziesiąt dziewięć procent nie podejmuje żadnej pracy, a w 2013 roku w tamtejszym parlamencie nie było ani jednej kobiety. Przerażające relacje o ośmioletnich dziewczynkach, które umierały wieczorem w dniu swojego „ślubu” ze znacznie starszymi mężczyznami, w najmniejszym stopniu nie powstrzymały fali dziecięcych małżeństw w tym kraju. Wprost przeciwnie, liczba demonstracji popierających takie związki przewyższa liczbę publicznych protestów, natomiast duchowni ogłaszają odstępcami od wiary tych, którzy sprzeciwiają się usankcjonowanej przez państwo pedofilii, ponieważ – jak twierdzą – prorok Mahomet poślubił swoją drugą żonę, Aiszę, kiedy była jeszcze dzieckiem. Jemeńskie kobiety mają przynajmniej prawo prowadzić samochód. Nie zakończyło to, co prawda, ich problemów, lecz oznacza, że mają swobodę poruszania się – a w żadnym innym kraju symbol ten nie jest bardziej wymowny niż w Arabii Saudyjskiej, gdzie także praktykuje się dziecięce małżeństwa, a dorosłe kobiety do samej śmierci traktowane są jak dzieci i w podstawowych sprawach muszą prosić opiekunów o pozwolenie. Na saudyjskich uczelniach wyższych studiuje znacznie więcej kobiet niż mężczyzn, ale w życiu codziennym kobiety muszą biernie patrzeć, jak mężczyźni o znacznie niższych kwalifikacjach nadzorują je na każdym kroku.

* * *

Nic nie przygotowało mnie na to, z czym zetknęłam się w Arabii Saudyjskiej. Urodziłam się w Egipcie, ale moja rodzina wyjechała do Londynu, kiedy miałam siedem lat. W 1982 roku, po prawie ośmiu latach pobytu w Wielkiej Brytanii, przeprowadziliśmy się do Arabii Saudyjskiej. Moi rodzice, Egipcjanie z doktoratami londyńskich akademii medycznych, znaleźli zatrudnienie w Dżuddzie: wykładali mikrobiologię kliniczną dla studentów medycyny i laborantów. Na uczelniach obowiązywała segregacja płciowa. Moja mama pracowała ze studentkami w żeńskiej części, a mój ojciec – ze studentami w męskiej. Kiedy zajęć nie mógł prowadzić nauczyciel tej samej płci, odbywały się za pośrednictwem telewizji przemysłowej, a jeśli ktoś miał pytanie, musiał je zadać przez telefon. Moja mama przez ostatni rok naszego pobytu w Wielkiej Brytanii – mieszkaliśmy wtedy w Glasgow – utrzymywała całą rodzinę, a teraz nie miała prawa prowadzić samochodu. Wszędzie musiał wozić nas ojciec, byliśmy od niego zależni. Dopóki nie dostarczono nam nowego samochodu, byliśmy skazani na autobusy i lewe taksówki. W autobusie kupowaliśmy bilety u kierowcy, a potem ja i mama szłyśmy na tył, do ostatnich dwóch rzędów siedzeń (jeśli było ich cztery, mogłyśmy mówić o szczęściu) przeznaczonych dla kobiet. Tylne siedzenia w autobusie. Co wam to przypomina? Segregacja – to jedyne właściwe słowo.
Czuliśmy się jak na innej planecie, której mieszkańcy gorąco pragną, aby kobiety nie istniały. Żyłam w takiej nierealnej atmosferze przez sześć lat. W tym świecie kobiety, bez względu na wiek, muszą mieć męskiego opiekuna – jest nim ojciec, brat, a nawet własny syn – i bez jego pozwolenia nie mogą zrobić absolutnie nic. To wręcz niewiarygodne, jak bardzo są zinfantylizowane: nie mogą podróżować, otworzyć konta w banku ani chociażby uzyskać pomocy medycznej bez zaświadczenia o zgodzie mężczyzny. Przyglądałam się temu z rosnącym przerażeniem i konsternacją.
Wspomniałabym o prawach wyborczych, ale w czasach kiedy mieszkałam w Arabii Saudyjskiej, nie przysługiwały one nikomu, dosłownie nikomu. Król Abdullah oznajmił, że w wyborach rozpisanych na rok 2015 kobiety będą mogły głosować i kandydować, ale dopiero się okaże, czy duchowni – jak na przykład wielki mufti Arabii Saudyjskiej, który uważa, że udział kobiet w polityce „otworzy drzwi złu” – nie odstąpią od tej obietnicy, tak jak w 2009 roku, kiedy w pierwszych w historii kraju wyborach do miejskich władz samorządowych głos mogli oddać wyłącznie mężczyźni.
Tak, to jest właśnie Arabia Saudyjska, kraj, gdzie ofiara zbiorowego gwałtu trafiła do więzienia, ponieważ zgodziła się wsiąść do samochodu z niespokrewnionym mężczyzną, i pomógł jej dopiero królewski akt łaski; gdzie kobiecie, która złamała zakaz prowadzenia samochodu, zasądzono karę chłosty – dziesięć uderzeń – i znów potrzebny był akt łaski króla. Sytuacja kobiet w Arabii Saudyjskiej jest tak zła, że drobne ojcowskie gesty – jak królewska obietnica prawa wyborczego dla kobiet w 2015 roku – budzą uznanie obserwatorów międzynarodowych, a tego, kto je wykonał, czyli króla Abdullaha, obwołuje się „reformatorem”. Czynią tak nawet ci, którzy powinni wiedzieć lepiej, na przykład „Newsweek”, który w 2010 roku umieścił monarchę na liście jedenastu najbardziej poważanych przywódców świata. Co zrobił ten tak zwany reformator w odpowiedzi na rewolucje wybuchające w całym regionie? Otępił swój naród kolejnymi prezentami od rządu, najhojniej zaś obdarował fanatyków religijnych, którzy sankcjonują prawo saudyjskiej rodziny królewskiej do sprawowania władzy.
Miałam piętnaście lat, gdy zetknęłam się z tym krajem, i wywołało to uraz, który popchnął mnie w stronę feminizmu; inaczej nie sposób tego opisać. Skąd ten uraz? W Arabii Saudyjskiej być kobietą oznacza być żywym uosobieniem grzechu. Królestwo wyznaje niepohamowany kult mizoginistycznego boga, ale nie musi się obawiać z tego powodu żadnych konsekwencji, a to dzięki swoim trzem wielkim przewagom. Pierwsza to ropa, druga to usytuowanie na jego terytorium dwóch najświętszych miast islamu, Mekki i Medyny, zaś trzecią jest kontrola nad przepływem petrodolarów, dzięki którym producenci broni zachodnich sojuszników Arabii Saudyjskiej mogą nie martwić się o fundusze.
Wtedy (w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych), tak samo zresztą jak i obecnie, duchowni występujący w saudyjskiej telewizji mieli obsesję na punkcie kobiet i ich otworów anatomicznych, a zwłaszcza tego, co się z tych otworów wydobywa. Nigdy nie zapomnę, jak kiedyś usłyszałam, że jeśli chłopczyk kogoś obsiusia, to ta osoba może modlić się w tym samym ubraniu, ale jeśli zrobi to dziewczynka, to koniecznie należy się przebrać. Jak to możliwe, myślałam. Co sprawia, że mocz dziewczynek jest nieczysty?
Nienawiść do kobiet.
Ta obsesja duchownych na punkcie kobiecych narządów po dziś dzień nie przygasła ani trochę. Mój ulubiony kwiatek z ostatnich czasów: prowadzenie samochodu niszczy jajniki.
„Jeśli kobieta prowadzi samochód, i nie jest to spowodowane absolutną koniecznością, może mieć to negatywne następstwa fizjologiczne, ponieważ badania czynnościowe i fizjologiczne wykazały, że prowadzenie samochodu wpływa na jajniki i wypycha miednicę ku górze”, powiedział w 2013 roku saudyjski duchowny Salih al-Luhajdan w wywiadzie dla portalu informacyjnego Sabk. „Z tego powodu u dzieci kobiet, które regularnie prowadzą samochód, obserwujemy kliniczne objawy chorób w różnym stopniu nasilenia”.
Obowiązującą w Arabii Saudyjskiej religią jest ultrakonserwatywny prąd islamu: wahabizm, znany także jako salafizm. Pierwsza z tych nazw kojarzona jest konkretnie z saudyjskim królestwem, natomiast druga, odnosząca się do surowej doktryny islamu – z ogółem wyznawców mieszkających poza jego granicami. Dzięki płynącym z królestwa petrodolarom oraz zorganizowanej pracy misyjnej wahabizm-salafizm zyskał zasięg globalny, a wraz z nim rozprzestrzenia się interpretacja islamu upodabniająca życie kobiet w Arabii Saudyjskiej do życia więźniów w zakładzie karnym.
Nienawiść do kobiet nie jest jednak wyłącznie domeną salafizmu. Zjawisko to nie ogranicza się też do Arabii Saudyjskiej – nie tylko na tej bogatej, odciętej od świata pustyni kwitnie ciekawość podszyta wrogością. Islamistyczna nienawiść do kobiet goreje jasnym płomieniem w całym regionie, nigdy jeszcze nie była aż tak nasilona. Przyjmuję definicję sformułowaną przez agencję Associated Press, a zatem islamista oznacza dla mnie tyle, co „propagator bądź zwolennik politycznego ruchu mającego na celu reorganizację państwa i społeczeństwa zgodnie z prawami zalecanymi przez doktrynę islamu”. Definicja ta obejmuje ugrupowanie Braci Muzułmanów, salafickie grupy należące do sekty sunnitów oraz szyickie milicje działające w Iraku.
Obsesyjne pragnienie kontroli nad kobietami i nad naszymi ciałami nierzadko wynika z przypuszczenia, iż bez narzuconych ograniczeń kobiety stają się w zasadzie nienasycone seksualnie. Jako przykład niech posłużą słowa Jusufa al-Karadawiego, popularnego duchownego z Egiptu mieszkającego w Ad-Dausze, stolicy Kataru. Al-Karadawi przez długi czas prowadził konserwatywny program na antenie telewizji Al-Dżazira. Poparł rewolucję, niewątpliwie w nadziei na obalenie tyranów, którzy od dawna dawali się we znaki zarówno jemu samemu, jak i Braciom Muzułmanom, ruchowi, z którego się wywodzi. Dzięki kanałom satelitarnym jego wypowiedzi docierają do olbrzymiej rzeszy odbiorców i chociaż utrzymuje on, że okaleczanie kobiecych narządów płciowych (które eufemistycznie określa „obrzezaniem”, co jest częstym zabiegiem, mającym na celu zrównanie tej praktyki z obrzezaniem mężczyzn) nie jest „obowiązkowe”, to w jednej z jego książek znajdziemy taką oto bezcenną obserwację: „Ja osobiście to popieram, ze względu na sytuację, w której znajduje się współczesny świat. Każdy, kto ma córki i uważa, że obrzezanie jest najlepszym sposobem, aby je uchronić, powinien to zrobić”. Tak pisze Jusuf al-Karadawi, po czym dodaje: „Osoby o umiarkowanych poglądach skłaniają się ku praktykowaniu obrzezania jako środka ograniczającego pokusę”. Tak więc nawet „osoby o umiarkowanych poglądach” poddają dziewczynki obrzezaniu, aby zdusić w zarodku odczuwanie seksualnego pożądania. Al-Karadawi wydał później fatwę przeciwko okaleczaniu kobiecych narządów płciowych (ang. female genital mutilation, w skrócie FGM*), ale nikogo nie zdziwiło, że gdy w 2008 roku władze Egiptu zakazały tej praktyki, niektórzy prawodawcy z ugrupowania Braci Muzułmanów oprotestowali zakaz.

* O kobiecym obrzezaniu nie ma wzmianki w Koranie, mówi o nim jeden hadis, uznawany za niewiarygodny. Jest to praktyka afrykańska dotycząca tak muzułmanów, jak i chrześcijan; znaleziono obrzezane mumie z czasów faraonów. Większość świata muzułmańskiego nie praktykuje kobiecego obrzezania (przyp. kons.).

Kilka kobiet stanęło na straży credo Braci i publicznie zaaprobowało bądź też usankcjonowało praktyki klasyfikowane jako FGM. Wśród nich znalazły się Azza al-Dżarf (niegdyś posłanka) oraz pani, która pełniła urząd doradcy do spraw kobiet w rządzie Muhammada Mursiego za czasów jego krótkotrwałej prezydentury i zasłynęła stwierdzeniem, że obrzezanie służy „upiększeniu” kobiety. Duchowni nie szczędzą wysiłków, aby stłumić pożądanie u kobiet, a tymczasem to mężczyźni nie potrafią panować nad sobą. W wielu, zbyt wielu krajach regionu na ulicach miast szaleje epidemia, której na imię napastowanie seksualne. Według badania przeprowadzonego w 2008 roku przez Egipskie Centrum Praw Kobiet ponad osiemdziesiąt procent Egipcjanek twierdzi, że go doświadczyło, a ponad sześćdziesiąt procent mężczyzn z tego kraju przyznaje się do jego stosowania. Z innego badania, przeprowadzonego na zlecenie ONZ w 2013 roku, wynika, że ofiarą napastowania seksualnego na ulicach pada dziewięćdziesiąt dziewięć i trzy dziesiąte procent egipskich kobiet. Mężczyźni nas obmacują i narzucają się nam seksualnie, ale winę ponosimy my – bo znalazłyśmy się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie i niewłaściwie ubrane. W kairskim metrze wyznaczono wagony tylko dla kobiet, aby „chronić” nas przed lepkimi męskimi dłońmi i innymi, jeszcze gorszymi rzeczami. W Arabii Saudyjskiej mnóstwo centrów handlowych wprowadziło zasadę wstępu wyłącznie dla rodzin – niezamężni mężczyźni mogą wejść jedynie w towarzystwie kobiety, ponieważ takie są wymagania. Rodziny wyznaczają córkom godzinę policyjną, żeby uchronić je przed gwałtem albo napaścią, ale nikt nie mówi chłopakom i mężczyznom, że nie wolno nas gwałcić i napastować?
Słychać głosy, że z powodu kryzysów gospodarczych na Bliskim Wschodzie wielu tamtejszych mężczyzn nie może się ożenić*, niektórzy przytaczają to nawet jako wyjaśnienie dla rosnącej fali napaści seksualnych na ulicach.

* W islamie utrzymanie rodziny jest obowiązkiem męża, dlatego aby się ożenić, mężczyzna musi mieć majątek lub źródło utrzymania, inaczej żadna rodzina nie powierzy mu swojej córki (przyp. kons.).

Tymczasem ani słowem nie wspomina się o wpływie późniejszego zamążpójścia na kobiety. Czy kobieta ma popęd seksualny, czy też nie? Jak widać, w krajach arabskich wciąż jeszcze nie rozstrzygnięto podstawowych kwestii dotyczących biologii człowieka. Oto kolejna garść mądrości z ust Jusufa al-Karadawiego: dziewice muszą być „cierpliwe” i oprzeć się pokusie masturbacji, która, jak twierdzi duchowny, jest „groźniejsza” u kobiet niż u mężczyzn, ponieważ jeśli dziewica włoży palce lub inne przedmioty do pochwy, może dojść do przerwania błony dziewiczej, a wtedy rodzina takiej dziewczyny, jak również przyszły mąż uznają, że dopuściła się nierządu pod postacią seksu przedmałżeńskiego.

 
Wesprzyj nas