Pierwszy tom cyklu, intrygujący kryminał o zuchwałej przestępczości w deszczowym współczesnym Sztokholmie. Leona to nowy gliniarz w literaturze kryminalnej, ale z pewnością szybko stanie się jednym z lepiej rozpoznawalnych.


Leona. Kości zostały rzuconeNaga, zakrwawiona dziewczynka wchodzi w biały dzień do banku w centrum Sztokholmu i wychodzi z kilkoma milionami koron. Sprawa tego niezwykłego napadu, który budzi ogromne zainteresowanie mediów, ląduje na biurku śledczej Leony Lindberg. Biorąc pod uwagę jej wieloletnie doświadczenie i predyspozycje, to idealne rozwiązanie.

Leona jest niezdolna do odczuwania emocji. Działa w sposób zimny i rozważny. I jest skuteczna. Także dlatego, że nie waha się sięgać po niekonwencjonalne metody, o ile pomogą jej osiągnąć cel. Leona ma także kilka problemów i uzależnienie od hazardu można uznać za najmniej uciążliwy.

Śledztwo robi się coraz bardziej zagadkowe, a ślady prowadzą w nieoczekiwanym kierunku. Kto stał za tak brawurowym, a jednocześnie bezczelnym przestępstwem? Kim jest dziewczynka?

***

Wreszcie kryminał, który się wyróżnia, koniec z prowadzącymi śledztwo zniszczonymi przez alkohol starymi kawalerami o poglądach uwłaczających kobietom. Leona jest oryginalną, ciekawą postacią, która dopuszcza się nieoczekiwanych czynów.
„Bokmärket”

Jenny Rogneby wybija się z tłumu. Leona to nowy gliniarz w literaturze kryminalnej, ale z pewnością szybko stanie się jednym z lepiej rozpoznawalnych.
„Litteraturmagazinet”

Do połowy książki jest tyle niespodziewanych zwrotów akcji, że trudno sobie wyobrazić, aby mogło ich wystarczyć na drugie pół. A jednak Rogneby potrafi zaskakiwać aż do ostatniej strony.
„Lösnummer”

Jenny Rogneby (ur. 1974) urodziła się w Etiopii i jako roczne dziecko została adoptowana przez szwedzką rodzinę. Dorastała w Boden. Z wykształcenia jest kryminologiem i tak jak bohaterka książki pracowała jako policyjna śledcza w Sztokholmie. Jej debiutancka powieść w krótkim czasie wzbudziła międzynarodowe zainteresowanie i została wydana w jedenastu krajach. Sprzedano także prawa do ekranizacji hollywoodzkiemu studiu filmowemu. Jenny mieszka obecnie na Malcie.

Jenny Rogneby
Leona. Kości zostały rzucone
Przekład: Agata Teperek
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 6 kwietnia 2016
kup książkę

Leona. Kości zostały rzucone


Nikt jeszcze nie zwrócił na nią uwagi.
Powoli i bezszelestnie stąpała po wąskim chodniku.
Kierowała się na środek banku.
Zdecydowanym krokiem.
Ze szklistym spojrzeniem.
Rany i zaschnięta krew na nagim wątłym ciele już jej nie dokuczały. Rozpraszało ją jedynie bicie jej własnego serca.
Słyszała każde jego uderzenie. Raz-dwa… trzy-cztery-pięć… sześć… Były zbyt szybkie i zbyt nieregularne, żeby mogła je zliczyć. Z całej siły przyciskała do piersi pluszowego misia.
Dzięki temu uderzenia stawały się jakby słabsze.
Świetlówki na suficie w połączeniu z przytłumionym niebieskoszarym dziennym światłem oślepiły ją. Zmrużyła oczy. Już tylko kilka kroków.
Prawa… lewa… prawa…
Zatrzymała się pośrodku sali. Rozejrzała się, nie poruszając głową. Wbiła wzrok w podwyższoną ladę, w komputery i garnitury.
Przez moment stała bez ruchu, a potem powoli, po cichu postawiła na kamiennej posadzce mały magnetofon. Ostrożnie wcisnęła przycisk „play” i wyprostowała się.
Szorstki męski głos odbił się echem w pomieszczeniu.
„Nazywam się Olivia i mam siedem lat. Posłuchacie mnie uważnie i zrobicie dokładnie to, co mówię…”

1

Oczy zaczęły wysychać. Wpatrzone w jeden punkt. Jak zwykle, gdy myśli odpływają. Mrugnęłam dwa razy, by oderwać wzrok od drukowanych liter na przeszklonych drzwiach sali konferencyjnej.
scp, sekcja do spraw ciężkich przestępstw
Mimo że remont skończył się zaledwie przed dwoma miesiącami, litery już się złuszczały. Nad napisem połyskiwało żółto-niebieskie logo policji. Dla moich kolegów symbolizowało poczucie przynależności, wspólnotę.
Dla mnie nie.
Dla mnie znaczyło to zamknięcie w potrzasku.
W tych murach nigdy nie czułam się wolna.
Chociaż służyłam w policji już od tylu lat, nie mogłam się pogodzić z tym, że jestem jedną z nich. Jedną z wielu. Ale praca odgrywała w moim życiu ważną rolę. Nikt na razie nie pojął dlaczego.
Gdyby nie to, że ja, trzydziestoczteroletnia Leona Lindberg, wiedziałam, że moja sztuczna egzystencja wkrótce się zmieni, raczej nie wytrzymałabym tam długo. Anette, sekretarka naszej sekcji, popatrzyła na mnie z drugiego końca stołu. Uśmiechnęła się. Uniosłam kąciki ust. Teraz już całkiem odruchowo. Nie zawsze tak było. Dopiero w wieku piętnastu lat zrozumiałam, że uśmiechanie się przynosi korzyści. Obserwowałam innych i socjalizowałam się. Skinęłam do Anette. Wskazała na zegarek i z niezadowoleniem pokręciła głową. Musieliśmy siedzieć i czekać. Jak zwykle po weekendzie nasz szef miał rozdzielić nowe postępowania.
Moi koledzy rozmawiali. Śmiali się. Kilku dyskutowało o tym, jak dużo mają pracy. Mówili, że absolutnie nie dadzą rady wziąć na siebie kolejnych spraw. Siedziałam cicho. Próbowałam się skoncentrować na czymś innym niż stół konferencyjny, ale coś przyciągało do niego mój wzrok. Między dwunastoma małymi stołami, które ktoś usiłował połączyć w jeden duży, powstały nierówne szczeliny. Kilkumilimetrowe różnice wysokości kłuły w oczy. W więcej niż czterech miejscach blaty były rozsunięte na minimum cztery milimetry. Ależ to irytujące. Moi koledzy narzekali na brak tlenu, a nie zwracali uwagi na szczeliny ani na to, że zestawione stoły stoją nierówno.
Nic jednak nie powiedziałam.
Tak jest lepiej.
Nauczyłam się zachowywać takie refleksje dla siebie. Ukrywanie tego, kim tak naprawdę jestem, pochłaniało dużo energii.
Wyjrzałam przez okno. Mimo szarawej pokrywy chmur i powoli spływających po szybach kropli deszczu życie na zewnątrz wydawało się wyzwoleniem. Jak wiele razy wcześniej, walczyłam z pokusą, żeby to zostawić. Ale siedziałam dalej.
Drzwi otworzyły się dopiero o jedenastej czterdzieści siedem. Wszedł szef naszego zespołu Claes Zetterlund. Przeciągnął ręką po popielatej czuprynie i energicznym ruchem potrząsnął przemoczoną marynarką, potem powiesił ją na oparciu najbliższego krzesła. Wszyscy zamilkli. Bez słowa otworzył czarny plecak i wyjął segregator. Położył go na stole i nabrał powietrza. Już miał się odezwać, ale zdążyłam przed nim:
– Przepraszam za spóźnienie?
Miał dość czasu, żeby przeprosić. Mogliśmy oczekiwać, że otworzy drzwi i od razu wymamrocze chociaż krótkie usprawiedliwienie. To było w dobrym tonie. Na tyle udało mi się pojąć zasady tej codziennej międzyludzkiej gry. Nie zrobił tego, więc uznałam, że przeprosin nie będzie. Jego reakcja tylko potwierdziła mój wniosek. Zaskoczyłam go. Wyszedł z siebie. Przytrzymał w płucach powietrze, uniósł brwi i zmierzył nas wzrokiem. Szukał osoby, która miała czelność rzucić coś takiego.
Spokój i odprężenie zniknęły w kilka sekund, atmosfera zgęstniała. Zapanował nastrój tak nieprzewidywalny jak jego kapryśny temperament. Kątem oka dostrzegłam rozbiegany wzrok Anette. Policjanci siedzieli cicho. Czekali, aż Claes coś zrobi. Wreszcie jego świdrujące spojrzenie spoczęło na mnie.
– Cholera, co z tobą, Leona? Mam za sobą koszmarne przedpołudnie. W piątek morderstwo, następny gwałt w Tantolunden, kolejne dwa przypadki ciężkiego pobicia dawnych członków mafii na Sveavägen, podpalenie na Lidingö i do tego napad, przez który terroryzuje mnie cała masa pieprzonych dziennikarzy. Nie jestem w nastroju, żeby wysłuchiwać głupich uwag od podwładnych. Zrozumiano?
Milczałam. Nie miałam nic więcej do powiedzenia. Claes popatrzył uważnie na wszystkich. Ani jednego dźwięku. Nawet ktoś postawiony wyżej od niego po takim wstępie pewnie by odpuścił. Claes naprawdę umiał wybuchnąć.
– Zaczniemy od napadu! – Wciąż mówił podniesionym głosem. Jakby miał problem z opanowaniem się. – Napad przy Östermalmstorg. Adres: Nybrogatan 39.
Zauważyłam, że akta, z których odczytywał urywane zdania, były cienkie. Nie zgromadzono zbyt wiele materiału: zgłoszenie i góra jakieś przesłuchanie.
W jego kieszeni rozległ się Thunderstruck AC/DC. Wyciągnął komórkę.
– Ciężkie przestępstwa, Claes Zetterlund.
Przedstawiciele innych zawodów mogliby uznać odbieranie telefonu w środku narady za niestosowne. U nas okazywano dezaprobatę, jeśli ktoś nie odbierał. Przecież społeczeństwu mogło coś zagrażać. Claes zawsze głośno rozmawiał przez telefon. Robił dużo szumu.
– Nie mogę tego na razie komentować. Wiemy za ma… Jeszcze nie… powiedziałem, że nie… Proszę, do cholery, poczekać, aż… – Cisnął komórkę na stół. – Kurwa, ci dziennikarze są jak hieny. Kto weźmie napad na Östermalm?
Rozejrzał się po sali. Nikt się nie zgłosił. Jak zwykle. Każdy uważał, że już i tak ma ręce pełne roboty. A poza tym nikt nie chciał ślęczeć nad jakimś gównem. Szefowie dawali nam wprawdzie szansę, byśmy sami się zgłaszali do prowadzenia nowych spraw, zamiast najzwyczajniej w świecie autorytarnie je przydzielać, lecz w ten sposób tylko zachowywali pozory. Dzięki temu my, śledczy, mieliśmy niby mieć wpływ na to, w jakich warunkach pracujemy. Ale wiedzieliśmy, jak jest: jeśli nikt się nie zgłosi, Claes wybierze tego, kto będzie według niego najbardziej odpowiedni.
Claes wiedział, że niektórych postępowań się unika. Nabrał więc pewnego zwyczaju: dopóki nie przydzielił sprawy, mówił o okolicznościach przestępstwa jak najmniej.
Wszyscy byli podejrzliwi.
Wobec wszystkiego.
W szczególności wobec spraw budzących zainteresowanie mediów. Jeśli nie wiedzieli, o co dokładnie chodzi, trzymali język za zębami. Napad na Östermalm mógł oznaczać cokolwiek. Może grożono bronią jakiemuś celebrycie, może skradziono komuś iPhone’a, iPada, iPoda albo coś innego na i. I ten ktoś będzie się wypłakiwał w brukowcach, na blogach, na Twitterze albo na Facebooku. Będzie skomlał z powodu każdego najmniejszego włoska, który mu spadnie z głowy, i będzie miał kolosalne oczekiwania co do odszkodowania. Nie będzie go w stanie zapłacić żaden normalny człowiek, a już na pewno nie sprawca. Nikt sobie nie życzy takiej sprawy. Szczególnie w takiej chwili, tuż po urlopie, gdy ludzie chcą w spokoju przejrzeć setki mejli, które przyszły w czasie ich nieobecności.
Śmieszyła mnie ta cisza. Bawiło mnie, że koledzy są podobno tak straszliwie zajęci, a mimo to znajdują czas na długie popołudniowe przerwy na kawę. Można zarobić plusa, samemu zgłaszając się do zbadania jakiejś trudnej sprawy, od której inni stronią. Napad rabunkowy na osobę prywatną raczej nikogo nie ekscytuje. Do przestępstw najwyższej rangi zalicza się morderstwa, porwania, napady na banki i konwoje z pieniędzmi, gwałty i inne brutalne przestępstwa, z których ofiary wychodzą z poważnymi obrażeniami. Utrapieniem większości śledczych są siedzące im na karkach media. Duże zainteresowanie prasy jakimś napadem świadczy o tym, że był spektakularny, a to szczególnie mnie zajmowało. Pomyślałam, że za kilka sekund się zgłoszę.
Ale jeszcze nie teraz.
Claes rozejrzał się po pokoju z uniesionymi brwiami.
– Nikt?
Moi koledzy zaczęli się wiercić na krzesłach. Wlepiali wzrok w stół. W ściany. Gdziekolwiek, byle się nie natknąć na spojrzenie Claesa. Wiedzieli, że już za sekundę przydzieli sprawę według własnego widzimisię. Unikanie jego wzroku zmniejszało ryzyko, że się zostanie wybranym. Rozbawiło mnie to rozgrywające się na moich oczach widowisko. Claes najwyraźniej zauważył, że się uśmiecham, i przeszył mnie wzrokiem.
Odchrząknęłam.
Nadeszła pora.
– Okej, Claes, biorę to.
Żeby pokazać, że mówię poważnie, wyprostowałam się na krześle. Claes skinął głową. Anette, która miała w zwyczaju przypominać, że sprawy trzeba przydzielać po równo wszystkim śledczym z sekcji, spoglądała raz na mnie, raz na niego.
– Leona, naprawdę dasz radę? Pracujesz już przecież nad morderstwem w Humlegården i nad brutalnym napadem z zeszłego tygodnia.
Miała rację. Z morderstwem w Humlegården wiązało się dużo roboty, to sprawa, przed którą inni się wzbraniali. Claes rzucił Anette szybkie spojrzenie. Ślizgiem po stole przesłał mi akta. Pewnie by do mnie dotarły, gdyby nie nierówna powierzchnia zestawionych blatów. Zatrzymały się gdzieś w połowie drogi.
Zacisnęłam zęby.
Opanowałam się.
Jeden z kolegów wziął akta. Z wyraźną ulgą podał je dalej. Claes popatrzył na mnie.
– To bardzo nietypowy przypadek, Leona. Zaraz się dowiesz, na co się piszesz. Słuchajcie!
Nie musiał prosić. Pokój już zamilkł.
– Dzisiaj o dziesiątej trzydzieści siedem do oddziału seb przy Nybrogatan 39, jednego z tych banków, które jeszcze obracają gotówką, weszła siedmioletnia dziewczynka. W jakiś sposób udało jej się skłonić pięcioro pracowników, żeby jej oddali torby z banknotami. Żaden z ośmiorga będących w środku klientów nie zareagował. Potem dziewczynka wyszła z pieniędzmi i zniknęła.
Uwaga zebranych skupiła się na Claesie. Nie będzie to zwykłe postępowanie. Zdecydowanie żadne gówno.
– Ponieważ to mała dziewczynka i ponieważ sprawą zainteresowały się media, na górze panuje popłoch. Szefostwo wydało polecenie, żeby to uznać za sprawę priorytetową. – Claes popatrzył na mnie.
– Chcesz powiedzieć, że seb został obrabowany przez siedmiolatkę? Miała chociaż bazookę?
Może zrobiłabym lepiej, gdybym trzymała język za zębami, ale nie mogłam sobie darować. Musiałam podkreślić komizm tej sytuacji.
– Jakbyś tak mogła chociaż raz zamknąć mordę, Leona, i dać mi skończyć.
Trudno mi było zrozumieć, po co sięga po takie słownictwo i nieustannie podnosi głos. Wydawało się, że bez przerwy miotają nim emocje, że aż w nim bulgocze. Wyraźnie miało to wpływ na jego nastrój. Zastanawiałam się, jakie to właściwie uczucie.
– W raporcie nie ma mowy o broni. Dziewczynka przyniosła ze sobą magnetofon i odtworzyła wiadomość. Nie znamy jak dotąd jej treści. Pracownicy banku są właśnie przesłuchiwani. Według świadka dziewczynka mogła mieć siedem lat. Nie miała na sobie ubrania, a na jej ciele podobno widniały ślady krwi. Na razie brak poszlak. Wygląda na to, że rozpłynęła się w powietrzu.
W pokoju zawrzało. Mała dziewczynka, która dokonuje napadu na bank.
Nago.
Zakrwawiona.
Sekcja nigdy nie prowadziła podobnej sprawy. Pytanie, czy w historii szwedzkiej kryminalistyki w ogóle wydarzyło się coś podobnego. Przez lata wielu moich kolegów brało udział w niezliczonych dziwnych postępowaniach, ale nawet ci najstarsi wyglądali na poruszonych. Popatrzyłam na Claesa.
– Goła dziewczynka na ulicach Sztokholmu. Małe szanse, że rozpłynęła się w powietrzu. Ktoś musiał coś widzieć. Byliśmy tam z psami?
Claes nie raczył na mnie spojrzeć. Udawał, że pytanie padło z drugiego końca pokoju, gdzieś z okolic sufitu. Odpowiedział, patrząc w górę.
– Psy zachowywały się bardzo dziwnie. Nie udało im się złapać tropu. Według świadka dziewczynka poszła Nybrogatan, na północ. Potem się zapadła pod ziemię.
– Ktoś pewnie na nią czekał w pobliżu w samochodzie. Albo zniknęła w jakiejś klatce schodowej. Co tam mamy? – zapytałam.
– Ruch samochodowy na tym obszarze wstrzymano. Nie znaleziono żadnych śladów. Rozmawiamy z ludźmi mieszkającymi w pobliżu. Zobaczymy, co to da.
Zajrzał w papiery.
– To na razie tyle, jeśli chodzi o policyjne postępowanie sprawdzające. To robota dla dochodzeniowców, ale ze względu na dziewczynkę i zainteresowanie mediów przydzielą nam prokuratora.
Należało się tego spodziewać. Sprawy, które nadzoruje policja, zazwyczaj idą szybciej, między innymi dlatego, że ten, kto podejmuje decyzje, jest na wyciągnięcie ręki, w komendzie, a nie w leżącej dobry kawałek dalej siedzibie prokuratury okręgowej w City, ale zwłaszcza dlatego, że kiedy robi się gorąco, prowadzący postępowanie policjanci mają więcej werwy i wykazują więcej inicjatywy. Łatwiej także podejmują decyzje o zastosowaniu środków bezpośredniego przymusu. Prokuratorzy zazwyczaj postępują ostrożniej. Zapatrzeni w salę sądową interesują się wyłącznie tym, czy istnieje realna szansa, by zapadł wyrok skazujący. Ale jeśli chodzi o tę sprawę, widziałam plusy tego, że to właśnie prokurator, a nie policjant ją weźmie. Część prokuratorów jest dość bierna, co działało na moją korzyść. Liczyłam, że będę mogła poprowadzić śledztwo po swojemu, że nie będę musiała nikomu raportować o każdej, najbłahszej czynności dochodzeniowo-śledczej. Ważne jest, kto się zajmuje postępowaniem przygotowawczym. Ustawia to poprzeczkę śledztwu. Kilka razy odmówiłam przyjęcia sprawy ze względu na prowadzącego. Po prostu nie było nam po drodze. Cały czas mieszał mi się w robotę. Nie potrafię tak pracować. Najchętniej działam w pojedynkę.
– Utworzyłem dla ciebie grupę roboczą. Zwołałem ich na piętnastą, żebyś mogła im przedstawić sprawę. Do tego czasu postępowanie sprawdzające prawdopodobnie zostanie już zakończone.
Popatrzył na mnie tak, jakby mnie sprawdzał. Wiedział, że nie lubię pracować z byle kim. Skinęłam głową.
– Ile pieniędzy zwinęli? – wtrącił się Fredrik.
Nic zaskakującego. Zawsze interesowały go niezwykłe przestępstwa. Powiedział „zwinęli”, co wskazywało na to, że za napadem stał ktoś poza dziewczynką. To naturalnie sensowny wniosek, jeśli się wykluczy, że w grę wchodzi zła mała dziewczynka o superinteligencji. Gdyby w to wierzono, sprawa pewnie by nie trafiła do scp. Badałby ją wydział do spraw nieletnich. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że to właśnie dziewczynka dokonała napadu.
– Pytasz, ile ona zwinęła? Ta siedmiolatka? – spytałam z uśmiechem.
Claes z hukiem upuścił segregator na stół. Musiał mieć dość moich uwag.
– Może jednak nie powinienem się zgadzać, żebyś to ty odpowiadała za śledztwo tej wagi, Leona. Sprawiasz wrażenie, jakby cię to przerastało.
Teraz to ja miałam dość jego zaczepek.
– Morderstwo w Humlegården też, co nie? I napad z zeszłego tygodnia? Je także możesz dać komuś innemu, jeśli nagle zwątpiłeś w moje kompetencje i zamierzasz oddać ten napad komuś, kto według ciebie nadaje się do tego lepiej!
Jeśli chce wojny, niech nie liczy na to, że się cofnę. Wybałuszył oczy. Przemknęły mi przez głowę wątpliwości. Nie posunęłam się za daleko? Przecież dałam do zrozumienia, że jestem lepszym śledczym niż moi koledzy. To jak podpisać na siebie wyrok śmierci. Wszyscy powinni być równi. Nie wolno się wyróżniać, jeśli nie jest się szefem.
Zapanowała absolutna cisza. Claes stał pochylony do przodu, obiema rękami opierał się o blat. Mierzył mnie wzrokiem, oczy miał szeroko otwarte.
– Możesz już iść!
Popatrzyłam na niego. Gorączkowo próbowałam coś z tego wyczytać. Mówi poważnie? Uniósł rękę. Wyciągnął ją i wskazał na drzwi. Nie ruszyłam się.
– Masz jakieś trudności ze zrozumieniem, Leona? Precz!
– Ależ Claes, nie sądzisz chyba, że…
Drugą ręką powstrzymał Anette, która próbowała przyjść mi z odsieczą. Nie spuszczając mnie z oka, wciąż wskazywał na drzwi. Policjanci siedzieli jak skamieniali. Zgarnęłam do kupy zgłoszenie i inne papiery. Podniosłam się tak energicznie, że krzesło z głośnym szurnięciem poleciało do tyłu i walnęło w ścianę. Wolną ręką poprawiłam sweter, obeszłam stół i głośno stukając obcasami, podeszłam do Claesa. Kiedy kierując się do wyjścia, przemknęłam za jego plecami, wciąż stał z wyciągniętą ręką. Z impetem otworzyłam drzwi na oścież i wyszłam.

 
Wesprzyj nas