Arktyczny thriller, prawdziwe arcydzieło narracji. Wspaniała opowieść o bohaterstwie i determinacji ludzi, którzy znaleźli się w najbardziej bezlitosnej krainie na Ziemi.


W królestwie loduGdy w 1879 roku trójmasztowy bark Jeannette wypływał z San Francisco, żegnały go wiwatujące tłumy i wrzawa w gazetach. Załoga statku pod dowództwem George’a De Longa wyruszała po chwałę, jaką miało jej przynieść zdobycie jednego z ostatnich nie zbadanych miejsc na Ziemi – bieguna północnego.

Nie było to jednak jej dane. Jeannette dostała się w miażdżący uścisk polarnych lodów. Nim z ogłuszającym trzaskiem pękły deski kadłuba, członkowie wyprawy z niewielkim zapasem żywności i trzema łódkami zeszli ze statku. Byli tysiące mil na północ od najbliższego lądu – Syberii. Czekał ich niemal beznadziejny marsz po ciągnącym się w nieskończoność lodzie…

***

Hampton Sides, mistrz narracji, snuje zdumiewająco plastyczną opowieść o jednej z najbardziej dramatycznych, choć najmniej znanych wypraw arktycznych. Lektura, od której nie można się oderwać.
– Mark Bowden, autor „Helikoptera w ogniu”

Pierwszorzędny epicki dreszczowiec.
– Lev Grossman, „Time”

Hampton Sides napisał arktyczny thriller, prawdziwe arcydzieło narracji, które z niechęcią odkładałem i ochoczo zarywałem noce, aby się dowiedzieć, co stało się z tymi niezwykłymi ludźmi przemierzającymi lodowe pustkowie.
– S.C. Gwynne, autor „Imperium Księżyca w pełni”

Porywająca […]. Sides czyni z opowieści magię.
– „Boston Globe”

Chciałoby się, żeby wszystkie książki historyczne były choć w połowie takie pasjonujące jak ta.
– Scott Anderson, autor „Lawrence’a z Arabii”

Hampton Sides – urodzony w 1962 roku w Memphis, jest historykiem, pisarzem i redaktorem magazynu outdoorowego „Outside”. Publikował w „National Geographic”, „New Yorkerze”, „Esquire” oraz „Washington Post”. Za artykuły w czasopismach nagrodzony został National Magazine Award, odpowiednikiem Nagrody Pulitzera w świecie periodyków. Autor bestsellerowych powieści Hellhound on his Trail, Blood and Thunder oraz Żołnierze widma.

Hampton Sides
W królestwie lodu
Tragiczna wyprawa polarna USS Jeannette
Przekład: Tomasz Hornowski
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 12 kwietnia 2016
kup książkę

W królestwie lodu


Prolog

Lodowy chrzest

Mglistym rankiem pod koniec kwietnia 1873 roku parowa barkentyna Tigress z Conception Bay na Nowej Fundlandii przeciskała się między krami i górami lodowymi pokrywającymi morze u brzegów Labradoru, zmierzając w stronę sezonowych łowisk fok. Późnym rankiem z pokładu Tigress zauważono coś dziwnego: samotny Inuita w kajaku machał w stronę statku, krzycząc ile tchu w piersiach. Najwyraźniej znalazł się w jakichś tarapatach. Zapuścił się dużo dalej na niebezpieczne otwarte wody północnego Atlantyku, niż zazwyczaj robili to Eskimosi. Gdy Tigress podpłynęła do niego, krzyknął po angielsku z silnym obcym akcentem:
– Amerykański parowiec! Amerykański parowiec!
Marynarze wychylili się za reling, starając się zrozumieć krzyki Inuity. Wtem mgła się rozdarła i ujrzeli w oddali poszarpaną krę, na której tkwiło w pułapce kilkanaścioro mężczyzn i kobiet oraz kilkoro dzieci. Na widok statku uwięzieni na krze ludzie zaczęli krzyczeć z radości i strzelać w powietrze. Kapitan Tigress, Isaac Bartlett, rozkazał spuścić na wodę szalupy ratunkowe.
Kiedy złapani w pułapkę ludzie, w sumie dziewiętnastu, znaleźli się na pokładzie, natychmiast stało się jasne, że musieli przeżyć gehennę. Wychudzeni, brudni, z odmrożeniami patrzyli na marynarzy udręczonym wzrokiem. Na wargach i zębach mieli resztki foczego tłuszczu.
– Jak długo tu jesteście? – zapytał kapitan Bartlett.
Najstarszy z grupy, Amerykanin George Tyson, wystąpił naprzód.
– Od piętnastego października – odparł1.
Bartlett zastanowił się: 15 października? To 196 dni temu. Ludzie ci, kimkolwiek byli, spędzili na tej krze prawie siedem miesięcy. Ten kołyszący się kawałek lodu stał się ich, jak to wyraził Tyson, „tratwą zesłaną przez Boga”2.
Ku swemu zdziwieniu Bartlett dowiedział się od Tysona, że owi nieszczęśnicy to rozbitkowie ze słynnego na cały świat statku badawczego Polaris (owego amerykańskiego parowca, o którym krzyczał Inuita) – niepozornego holownika parowego o wzmocnionym kadłubie zdolnym stawić czoło lodom, który wiózł amerykańską wyprawę polarną finansowaną przez Kongres i Marynarkę Wojenną Stanów Zjednoczonych. Ekspedycja ta dwa lata wcześniej wyruszyła z New London w Connecticut i po kilku przystankach w drodze na Grenlandię słuch po niej zaginął.

*

Tuż po przekroczeniu 82 stopnia szerokości geograficznej, czyli najdalej wysuniętego na północ równoleżnika, do którego wtedy jeszcze nie dotarł żaden statek, lód uwięził Polaris na zachód od północnego wybrzeża Grenlandii. Następnie, w listopadzie 1871 roku, w tajemniczych okolicznościach – wypiwszy kawę, która, jak podejrzewał, była zatruta – zmarł dowódca wyprawy, Charles Francis Hall, ekscentryk i wizjoner z Cincinnati. Po śmierci lidera wyprawa kompletnie się rozsypała.
W nocy 15 października 1872 roku wielki kawał lodu, na którym Tyson i osiemnastu innych członków załogi rozbiło tymczasowe obozowisko, oderwał się od pola skuwającego statek i zaczął dryfować w głąb Morza Baffina. Rozbitkom, wśród których znajdowało się kilka rodzin inuickich i noworodek, nigdy nie udało się połączyć z Polaris i musieli pogodzić się z myślą, że pozostaną na tym skrawku lodu. Przez zimę i wiosnę, gdy prądy znosiły ich na południe, spali w igloo i żywili się fokami, narwalami, mewami i od czasu do czasu niedźwiedziami polarnymi. Nie mając jak rozpalić ognia, gdy im się poszczęściło, jedli surowe mięso i wnętrzności zwierząt oraz pili krew.
Tyson powiedział, że byli „dziećmi szczęścia”3. Kulili się na stale kurczącej się krze, podczas gdy fale, góry lodowe i potężne wichury rzucały nimi na wszystkie strony „niczym lotką”, jak się wyraził4. Jakimś cudem wszyscy przeżyli. W sumie pokonali, dryfując, tysiąc osiemset mil.
Zdumiony opowieścią Tysona kapitan Bartlett powitał nieszczęśników na pokładzie swego statku, nakarmił dorszem z ziemniakami i napoił kawą, a następnie, po stosownym czasie, wysadził w Saint John’s na Nowej Fundlandii, skąd amerykański okręt wojenny zabrał ich prosto do Waszyngtonu. Po pośpiesznym przesłuchaniu rozbitków dowództwo floty doszło do wniosku, że Polaris, choć uszkodzona, być może wciąż jest cała, a czternastu pozostałych członków załogi pozostaje na uwięzionym w lodzie statku gdzieś na wysokości północnej Grenlandii. Z krzyżowego ognia pytań władze dowiedziały się także, że od samego początku wyprawa Polaris przeżywała kryzys przywództwa. Wśród załogi panowały buntownicze nastroje i ktoś naprawdę mógł otruć Halla (prawie sto lat później eksperci medycyny sądowej przebadali ekshumowane ciało dowódcy wyprawy i odkryli w próbkach tkanek toksyczne ilości arszeniku).
Tyson, choć odmówił podania nazwisk, w pewnym momencie zawołał: „Ci, którzy zniweczyli i zmarnowali tę wyprawę, nie uciekną przed boską sprawiedliwością!”5.
Amerykańska opinia publiczna, poruszona nieszczęśliwą historią fiaska narodowej ekspedycji polarnej, domagała się wysłania wyprawy ratunkowej do Arktyki na poszukiwanie ocalałych rozbitków. I tak za zgodą prezydenta Ulissesa S. Granta marynarka wojenna bez zbędnej zwłoki wysłała na Grenlandię okręt USS Juniata z zadaniem odnalezienia uszkodzonej Polaris.
Juniata, którą dowodził Daniel L. Braine, była poturbowanym w bojach slupem uczestniczącym w wielu akcjach podczas morskiej blokady stanów Południa w czasie wojny secesyjnej. 23 czerwca gazety w całych Stanach Zjednoczonych doniosły, że Juniata wypłynęła z Nowego Jorku w rejs na Grenlandię. Jej misja miała wszystko, co trzeba, by przykuć uwagę Amerykanów. Była fascynującą wyprawą ratowniczą, która zelektryzowała cały naród, a przy tym historią kryminalną z prawdopodobnym morderstwem w tle. W Saint John’s na pokład okrętu miał wejść dziennikarz „New York Heralda”, by na bieżąco relacjonować poszukiwania.
W dużej mierze dzięki jego obecności pogoń za Polaris stała się sensacją końca lata 1873 roku.

*

Zastępcą dowódcy Juniaty był młody porucznik z Nowego Jorku, George De Long. Miał dwadzieścia osiem lat i bystre niebieskoszare oczy zerkające spod binokli. Pragnął dokonać wielkich czynów. Był postawny, szeroki w barach i ważył ponad dziewięćdziesiąt kilogramów. Absolwent amerykańskiej Akademii Marynarki Wojennej, miał rude włosy, jasną cerę i gęste wąsy, które gwałtownie opadały ku kącikom ust. W wolnym czasie najczęściej siadał z fajką z pianki morskiej w ustach i zatapiał się w lekturze. Ciepły uśmiech i miękkość rysów nieco nalanej twarzy równoważyła pewna zadziorność w kształcie szczęki, na co zwracało uwagę wielu obserwatorów. De Long należał do ludzi zdecydowanych i prostolinijnych. Był skrupulatny, sumienny i bardzo ambitny. Często używał zwrotu „zrób to zaraz!”, który stanowił niejako jego życiową dewizę6. De Long opłynął prawie cały świat. Był w Europie, na Karaibach, w Ameryce Południowej, poznał całe Wschodnie Wybrzeże. Nigdy jednak nie dotarł do Arktyki, ale nieszczególnie palił się do tej podróży. Wolał tropiki. Nie pasjonował go wyścig do bieguna północnego, który tak pochłaniał badaczy w rodzaju Halla i opinię publiczną. Dla De Longa rejs Juniatą na Grenlandię stanowił li tylko kolejne zadanie.
Nie myślał zbytnio o Saint John’s, gdzie zatrzymała się Juniata, by załadować zapasy, i gdzie na spotkanie z lodem stoczniowcy okuli dziób statku blachą. Gdy dopłynęli do zamarzniętej osady Sukkertoppen na południowo-zachodnim brzegu Grenlandii, De Long napisał do żony:

nigdy w życiu nie widziałem tak ponurego pustkowia i mam nadzieję, że w żadnym razie nie wyląduję jako rozbitek na tej przeklętej przez Boga ziemi […]. „Miasto” jako takie składa się z dwóch domów i kilkunastu chat z drewna i błota. Wszedłem do jednej z nich i od tej pory cały czas się drapię7.

De Long bardzo kochał swoją żonę, Emmę – młodą Amerykankę urodzoną w Hawrze we Francji. Nienawidził opuszczać jej na długo. Pobrali się dwa lata wcześniej, ale rzadko się widywali, gdyż zadania, jakie De Long otrzymywał od marynarki wojennej, niemal bez przerwy zmuszały go do pobytu na morzu. Córka Sylvie traktowała go jak obcego. De Longowie mieli niewielkie mieszkanie przy 22. Ulicy na Manhattanie, ale on nigdy w nim nie był. Emma powiedziała kiedyś, że jej mężowi „pisana jest rozłąka z tymi, których kocha”8. Nic nie mógł na to poradzić – tak wyglądało życie oficera marynarki wojennej.
Czasem jednak marzył, że wystąpi z marynarki i będzie wiódł zupełnie inne życie z Emmą i Sylvie u boku gdzieś na amerykańskim Zachodzie lub na wsi w południowej Francji. Z Grenlandii napisał do żony o swych marzeniach:

Stale myślę o tym, jak bardzo bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy byli razem. W czasie rozłąki snuję tyle planów […]. Jak wspaniale byłoby wyjechać w jakieś spokojne miejsce w Europie i spędzić wspólnie cały rok tam, gdzie Departament Marynarki nie zawracałby mi głowy swoimi rozkazami i nic by nas nie niepokoiło. Myślę, kochanie, że po tym rejsie mógłbym wziąć rok urlopu, który spędzilibyśmy razem gdzieś, gdzie jest niedrogo i moglibyśmy wynająć jakiś domek. Sądzisz, że moglibyśmy to zrobić?9

Wkrótce jednak De Long zaczął spoglądać z mniejszą niechęcią na arktyczny krajobraz. Gdy Juniata przecięła koło podbiegunowe i popłynęła dalej wzdłuż poszarpanych brzegów największej wyspy na świecie, coś nie dawało mu spokoju. Coraz częściej rozmyślał o Arktyce, o jej samotnej wielkości, mirażach, dziwnych sztuczkach, jakie wyczyniała ze światłem, księżycach pobocznych i krwistoczerwonym halo, jej gęstym powietrzu zmieniającym i wzmacniającym dźwięk, który brzmiał, jakby człowiek znajdował się pod kopułą. Miał wrażenie, że oddycha rozrzedzonym powietrzem. Zaintrygowało go zjawisko „odblasku lodu”: białej poświaty widocznej nisko na niebie, wskazującej obecność z przodu dużego polarnego paku. Sceneria stawała się coraz bardziej imponująca: wyżłobione przez lód fiordy, wysokie icebergi świeżo oderwane od cielącego się lodowca, ostry dźwięk zimnych grzywaczy odbijających się od torosów, foki obrączkowane wysuwające głowy przez szczeliny w lodzie, wyrzucające fontanny wody wale grenlandzkie pływające w głębokich szarych kanałach – dzikie pustkowie w czystej postaci, jakiego nigdy w życiu nie widział i w którym zaczął się zakochiwać.

*

Pod koniec lipca, gdy Juniata dopłynęła do wyspy Disko – smaganej wiatrem, obfitującej w bulgoczące gorące źródła i legendy o wikingach – lodowy chrzest De Longa prawie się dokonał. Od stóp do głów okryty futrem, w butach z foczej skóry zaczął nabierać wprawy w polarnym fachu. Wzięliśmy na pokład dwanaście psów zaprzęgowych – napisał – i wreszcie wyglądamy należycie. Okręt jest czarny od brudu i sadzy, psy gnieżdżą się wśród zwałów węgla, z przodu uwiązane są owce, na prawo i lewo wisi wołowina, a tu i ówdzie walają się ryby. Jesteśmy naprawdę gotowi, by wyruszyć dokądkolwiek.
W miarę żeglugi na północ De Long coraz częściej rozmyślał nad losem Charlesa Francisa Halla i jego ekspedycji. Co poszło nie tak? Jakie decyzje dowódcy Polaris doprowadziły go do upadku? Gdzie teraz znajdował się statek i czy ktoś z jego załogi przeżył? Jako oficera marynarki wojennej intrygowały go kwestie hierarchii, dyscypliny i motywacji – organizacji wyprawy i powody jej fiaska. Poczuł, że tajemnica wciąga go coraz bardziej i jej rozwikłanie jawiło mu się nieskończenie ciekawsze niż nudne obowiązki, jakie do tej pory pełnił na morzu.
13 lipca, czterysta mil za kołem podbiegunowym, Juniata dopłynęła do maleńkiej, skutej lodem osady Upernavik i tu właśnie akcja tej polarnej historii kryminalnej zaczęła się zagęszczać. De Long i kapitan Braine zeszli na ląd, aby spotkać się z duńskim urzędnikiem Krarupem Smithem, królewskim inspektorem na północną Grenlandię. Smith miał ciekawe rzeczy do opowiedzenia na temat Charlesa Halla, który dwa lata wcześniej zatrzymał się w osadzie, nim zniknął w Arktyce. Smith nie wiedział, gdzie obecnie znajduje się Polaris ani czy ktoś ze statku przeżył, wspomniał jednak o pewnym interesującym szczególe: według niego Hall przeczuwał swoją śmierć.
Kiedy przypłynął do Upernaviku, Hall dał mu do zrozumienia, że załoga jest skłócona, a część spiskuje, by pozbawić go dowództwa. Przeczuwał, że nigdy nie wróci do domu i umrze w Arktyce. Był tego tak pewny, że dał Smithowi na przechowanie swoje cenne papiery i inne rzeczy.
Dziennikarz „New York Heralda”, Martin Maher, zanotował, że Smith „z ogromną drobiazgowością opisał szczegóły kłótni”, podczas której niektórzy członkowie ekspedycji „usiłowali nastawić załogę statku przeciwko” Hallowi10. Z opowieści Smitha wynikało, że zguba zawisła nad wyprawą, zanim jeszcze znalazła się wśród lodów. „Oficerowie i załoga Polaris byli kompletnie zdemoralizowani”, napisał Maher, „a kapitan Hall miał jakieś obawy lub przeczuwał swoją śmierć”11.

*

Upernavik było najdalej wysuniętym miejscem na północ, do jakiego kapitan Braine odważył się dopłynąć. Pomimo że dziób Juniaty obito blachą, okręt nie został zaprojektowany ani odpowiednio wyekwipowany na spotkanie z dużym lodem. Miał jednak na wyposażeniu dziewięciometrową łódź, nazwaną Little Juniata, która mogła zwinniej przemykać między krami i górami lodowymi. Ożaglowana jak slup, miała zamontowany silnik parowy napędzający trójłopatową śrubę. Braine chciał, by Little Juniata kontynuowała poszukiwania przez następne czterysta mil wzdłuż poprzecinanego fiordami wybrzeża aż do przylądka York.
Ta druga próba, która według oceny kapitana Braine’a miała trwać kilka tygodni, była w najlepszym razie wątpliwym przedsięwzięciem. Little Juniata wydawała się przerażająco krucha, niewiele mocniejsza od otwartej szalupy. Pola lodowe potrafiły zgnieść całą flotę wielorybniczą. Braine zdawał sobie sprawę, że od nikogo nie może żądać, by wziął udział w tak ryzykownym zadaniu. Musiał polegać wyłącznie na ochotnikach. De Long pierwszy podniósł rękę i od razu został mianowany dowódcą stateczku. Jego zastępcą został cichy, rzetelny absolwent Akademii Marynarki Wojennej Charles Winans Chipp, pochodzący z północnej części stanu Nowy Jork. Swój los z De Longiem związało jeszcze siedmiu ludzi, w tym eskimoski tłumacz, pilot umiejący nawigować wśród lodów i Martin Maher z „Heralda”. Braine pożegnał odpływających, przekazując De Longowi pisemne instrukcje: „Będę niecierpliwie wyglądał pańskiego powrotu z tej niebezpiecznej wyprawy, do której zgłosił się pan na ochotnika”12.
Odbili od Juniaty 2 sierpnia, wioząc zapasy na sześćdziesiąt dni i holując bączek z sześciuset kilogramami węgla. Turkot silnika parowego niósł się po wodzie, gdy łódź przemykała wśród spowitych mgłą wysepek i tysięcy odłamków gór lodowych. Zatrzymali się w kilku odległych osadach inuickich – takich jak Kingitok i Tessi-Ussak – a potem ruszyli na pustkowie, omijając potężne icebergi, przy których ich stateczek wydawał się karłem.
Nigdy nie widziałem niczego wspanialszego […] – napisał Maher. – Patrząc na ogromne pole lodu połyskujące w promieniach słońca i na tysiące wielkich, urwistych gór lodowych majestatycznie wpływających na Morze Baffina, człowiek czuje nabożny lęk wobec straszliwej potęgi żywiołów i zastanawia się, jak uniknąć zmiażdżenia przez nie na atomy13.
W końcu rozległy pak lodowy zmusił Little Juniatę do zatrzymania. De Long raz po raz atakował dziobem lód, aby się uwolnić, odłupując drzazgi ze wzmacniających kadłub desek z twardego drzewa ocotea. Otaczała ich gęsta, mroźna mgła, a takielunek pokrył się lodową obwódką. „Czuliśmy się osaczeni w tym niebezpiecznym położeniu i ogarnął nas strach przed nagłym zmiażdżeniem statku”, napisał Maher. „W końcu wyrąbaliśmy sobie przejście na zachód i po strasznej dwunastogodzinnej walce znów wypłynęliśmy na otwarte morze”14.

 
Wesprzyj nas