Sarah Brown to kobieta, która w przeszłości poświęciła swoje życie wielkiej sprawie. Eden Anderson współcześnie próbuje nadać swojemu życiu sens. Ich losy przeplatają się w „Dzieciach kartografa”, najnowszej powieści Sarah McCoy.


Sarah McCoy Dzieci kartografaAkcja „Dzieci kartografa” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach – współczesnej i w przeszłości. W 2014 roku czytelnik towarzyszy Eden Anderson, kobiecie, która właśnie przeprowadziła się do starego domu w New Charleston i przypadkiem odkryła jego tajemnicę. Drugą z bohaterek jest Sarah Brown – ta istniała naprawdę i zapisała się w historii Stanów Zjednoczonych jako abolicjonistka i zarazem uzdolniona artystka. Tę postać spotykamy w roku 1859. Jej ojciec aktywnie zaangażował się na rzecz ruchu wyzwoleńczego walczącego o zniesienie niewolnictwa. Dla niej też znalazło się zadanie w tej walce, pomimo młodego wieku i faktu, że była kobietą. W pewien szczególny sposób losy Eden i Sarah będą w powieści amerykańskiej pisarki mieć wspólny mianownik.

W ostatnich latach do rąk polskich czytelników trafiły dwie książki omawiające problem walki z niewolnictwem. „Czarne skrzydła” Sue Monk Kidd opowiadające o córce sędziego z Karoliny Południowej występującej w obronie niewolników przeciwko własnej rodzinie i środowisku, z którego pochodzi, a także „Aminata. Siła miłości” Lawrence Hill o losach Aminaty Diallo porwanej z rodzinnej wioski w Afryce przez brytyjskich handlarzy niewolników, która także w Karolinie Południowej rozpoczęła swoją walkę o wyzwolenie z kajdan i powrót do domu.

Mogłoby się zdawać, że w natłoku bieżących tematów, a także w tym kontekście, że Polska nie zajmowała się podbojami kolonialnymi i wyzyskiem ludności z egzotycznych krajów, co czyni ów temat dość odległym dla polskiego czytelnika, powieści dotyczące niewolnictwa nie spotkają się z dużym zainteresowaniem. Jednak stało się przeciwnie, obie wymienione stały się bestsellerami. „Dzieci kartografa”, powieść w założeniach bardzo podobna do wymienionych, ma szansę na podobny sukces.

Sarah McCoy pisząc o swoich bohaterkach podjęła się ukazania złożoności problemu niewolnictwa. „Południowe rodziny były tak splątane jak jeżynowe i malinowe chaszcze” – pisze mając na myśli zależności pomiędzy białymi i czarnymi mieszkańcami Stanów Zjednoczonych. „Problem polegał na tym, że – wszystko jedno, czy wyzwoleńcy, czy niewolnicy – wszyscy czarni byli związani z białymi rodzinami”- dodaje.
Ukazanie tej złożoności wzajemnych powiązań jest atutem „Dzieci kartografa”. McCoy wystrzega się operowania skrajnościami i prostych podziałów. Dostrzega niuanse, pokazuje problemy z wielu perspektyw ocenę pozostawiając czytelnikowi. Najbardziej wyraźnie widać to wtedy, gdy pisze o Wojnie Secesyjnej, konflikcie mającym na celu wyzwolenie Murzynów z rąk plantatorów, gdy owo dążenie do zrównania praw wszystkich mieszkańców Ameryki Północnej przerodziło się w przerażającą rzeź.

McCoy wystrzega się operowania skrajnościami i prostych podziałów. Dostrzega niuanse, pokazuje problemy z wielu perspektyw

Sarah Brown, bohaterka z przeszłości, jako, że miała zdolności plastyczne, rysowała dla zbiegających z plantacji Murzynów mapy i ukrywała w kolorowych obrazkach wiadomości dla walczących o wolność. Nie mogąc mieć własnych dzieci w wyniku przebytej choroby, postanowiła zaangażować się w tę działalność całym sercem. Eden, bohaterka współczesna, też nie może mieć dzieci, a ponieważ z macierzyństwem wiązała swoje wszelkie plany i nadzieje na przyszłość, to nie mogąc zajść w ciążę, nie może też znaleźć swojego miejsca w życiu. Nić łącząca obie kobiety zacznie się snuć w chwili, gdy Eden odnajdzie swoim nowym-starym domu główkę lalki pomalowaną przed wielu laty przez Sarah.

McCoy łącząc losy obu kobiet opowiada o odnalezieniu życiowego powołania i swojego miejsca na ziemi, ale pozostawia czytelników z przemyśleniami o różnych rodzajach wolności i drogach do niej prowadzących. W fabule „Dzieci kartografa” czają się więc fundamentalne pytania, które autorka zgrabnie przeplata z lekką fabułą obyczajową. Wanda Pawlik

Sarah McCoy, Dzieci kartografa, Przekład: Maria Jolanta Kozak, Wydawnictwo Świat Książki, Premiera: 17 lutego 2016

kup książkę

Sarah McCoy Dzieci kartografa

Sarah McCoy
Dzieci kartografa
Przekład: Maria Jolanta Kozak
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 17 lutego 2016

Prolog

New Charlestown, Zachodnia Wirginia

luty 2010

Stary dom przy Apple Hill Lane drżał pod brzemieniem śniegu obciążającego jego dach. Zmurszałe krokwie wyję-kiwały sekretne boleści chroniącym się na strychu gołębiom. Gniazdująca para ptaków przytuliła się do siebie pierzastymi brzuszkami, zamrugała i pospiesznie pokiwała głowami, jakby chciała powiedzieć: „Tak-tak, słyszymy, tak-tak, wiemy”. Głęboko w piwnicy tymczasem porcelanowa głowa lalki porastała na obrzeżu kryształkami lodu. Ostrymi jak nóż. Pomimo szokującej temperatury głowa starała się usilnie przetrwać w całości kolejną minutę kolejnej godziny.
Drzwi frontowe otwarły się z hukiem i podmuch śnieżnego wichru obiegł wściekłym pędem pomieszczenia w głębi domu.
– W gazetach i w telewizji mówią o tym Snowmaged-don! – powiedział srebrnowłosy mężczyzna, niestary jeszcze w porównaniu z domem. Szła za nim kobieta okutana w grube dzianiny i rękawice. – A zbliża się następny. Huragan Alberta, nadciągający podobno z Kanady. Naprawdę musimy to robić dzisiaj?
– Dość już czekaliśmy, tato – rzekł młodszy mężczyzna, wchodząc na końcu.
– Wiem, że nie możesz się doczekać przeróbki domu, ale pośpiech jest złym doradcą – zbeształ go starszy. – Nie wspominając o śnieżycy na dworze!
– Już zamówiłem ekipę budowlaną. Tę samą, która robiła rynek. Przyjadą w przyszłym tygodniu. Na wiosnę chcę mieć dom gotowy. Wiosną ludzie zawsze szukają nowych domów – na nowy początek. I chcą się wprowadzać, zanim przyjdzie lato. Musimy na tym zarobić. Jak poczekamy dłużej, to chałupa będzie tak stała przez całą następną zimę. Ludzie zaczną się zastanawiać, co z nią jest nie tak.
– Kiedy nic z nią nie jest nie tak. To piękny stary dom -odezwała się w końcu kobieta, opierając oswobodzone z rękawic dłonie na balustradzie. Jej głos i dotyk owiały ciepłem stare kości domostwa. Dom odpowiedział stosownie, a kobieta uśmiechnęła się do krzywizny ciepłego drewna pod swoją dłonią. – Historia jest złotem wartym oczekiwania.
Młodszy z mężczyzn przeniósł swój ciężar z nogi na nogę, na co deski podłogi stęknęły.
– Z całym szacunkiem, pani Silverdash, ale doprawdy nie rozumiem, co pani tu robi. To jest sprawa pomiędzy mną, moim tatą i kimś, kto ma odpowiednio gruby portfel, żeby kupić ten dom.
– Rozumiem to świetnie, Mack. – Zdjęła rękę z balustrady, a bez jej dotyku dom ochłódł natychmiast. – Morris zaprosił mnie, ponieważ udało nam się umieścić prawie wszystkie domy z Apple Hill na krajowej liście zabytków narodowych Zachodniej Wirginii, co znacznie podniosło wartość rynkową samych budynków, ulicy, właściwie całego miasteczka. Jednak świętej pamięci pan Potts miał taką awersję do przybyszów, że uszanowałam jego wolę. Teraz jednak, kiedy nadarza się okazja… Ale rozumiem, pan ma rację, to nie jest moje miejsce.
Młodszy przeciągnął ręką po włosach, odsłaniając wczesną siwiznę odziedziczoną po ojcu.
– Ale pani Silverdash, ja tylko…
Westchnął i powietrze pomiędzy nimi nabrzmiało.
– Posłuchaj no mnie, synu – powiedział starszy, występując do przodu. – Nie obrażaj mi tutaj pani Silverdash. Ona ma stopień magistra historii, co znaczy, że zna się na tych rzeczach lepiej niż ty, i niż ja zresztą też.
Młodszy, urażony, wyprężył się jak struna.
– Że niby jak? Nie skończyłem szkoły, to zaraz mam być idiotą?
– Tego nie powiedziałem, Mack. Ja ci po prostu radzę, z biznesowego punktu widzenia, posłuchać fachowca, którego tutaj mamy: odczekać parę tygodni, aż Niles sporządzi wycenę. Ekipa remontowa i tak nic nie zrobi, dopóki lód nie stopnieje. To nie szkolne mądrości, lecz zdrowy rozsądek. Planowanie prac teraz jest absurdem.
Mack jednak odwrócił się, myśląc najwyraźniej o czymś odległym, jakimś dawnym wspomnieniu.
– Przez całe moje życie robiłeś to samo: brałeś jej stronę przeciwko rodzinie.
Starszy spojrzał na panią Silverdash, przewrócił oczami i pokręcił głową.
– A ty zawsze podejmujesz pochopne decyzje, a potem czekasz, żeby inni odkręcali twoje błędy, bo ty nie poczuwasz się do odpowiedzialności – wymamrotał.
– Na przykład ty? – rzucił Mack. – Pan Szlachetny. Pan Rycerski. Pan Ożeniłem się z Laską, którą Przeleciałem w Piątek Wieczór, i Wychowałem Syna Nicponia! Tak o sobie myślisz.
W powietrzu między nimi zaiskrzyło.
– Bardzo mi przykro – szepnęła pani Silverdash. – To sprawa rodzinna. Może nie przy mnie.
Drzwi frontowe się zacięły i musiała je mocno szarpnąć, by otworzyć. Wiatr wessał jej włóczkowy czepek i zawył głucho: „Nieee, nie wychodź”.
– Ty – warknął starszy – niewdzięczny, samolubny…
– Wykrztuś to, tato. Bękarcie. Twoje największe potknięcie.
Ojciec przeszył go wzrokiem. Dom poczuł walenie jego serca, dudniącego jak kopyta koni, które niegdyś przygalopowywały pod ten próg. Gołębie na strychu osłoniły się skrzydłami. Lalczyna głowa w piwnicy skapitulowała i wcześniejsze pęknięcie poszerzyło się wskutek błyskawicy w poprzek skroni.
Starszy podniósł palec.
– Jesteś moim synem. Nie wiesz nic o miłości, dopóki sam nie będziesz miał dzieci.
Mack stał jak słup.
– Jak będziesz gotów do przeprosin, to wiesz, gdzie mnie szukać – powiedział mu ojciec. – Do tego czasu nie dostaniesz ode mnie ani centa. Skoro uparłeś się robić remont bez mojej zgody, to musisz wykupić mój wkład.
To rzekłszy, wypadł gniewnie z domu i pozostawił syna samego w przeciągu. Mackowi wargi drżały od niewysłowionego żalu. Świadkiem był tylko dom, niemy, a więc niezdolny opowiedzieć historię.
Na zewnątrz niebo pociemniało. Wał chmur się otworzył. Znowu śnieg.

Sarah

North Elba, Nowy Jork kwiecień 1859

Ta zima nie była tak mroźna jak poprzednia, a jednak po raz pierwszy studnia zamarzła na amen. Lina od wiadra złamała się jak leśna gałązka tuż przed Bożym Narodzeniem. Ojciec Sarah, John Brown, obiecał ją wyłowić, jak wróci na wiosnę, ale wcześniej musiałby puścić mróz. Dlatego Sarah i jej starszej siostrze Annie przypadł obowiązek topienia śniegu w drewnianej beczce w kuchni -zadanie decydujące o przetrwaniu domowników. Sarah często zaglądała w głąb beczki, powtarzając: „Sarah Brown, Sarah Brown, Sarah Brown”. Sylaby wracały do niej echem, aż w końcu zaczynały brzmieć jak obcy język, jak nowa piosenka – właśnie tak jak słowa, które teraz słyszała wokół siebie.
– Woda. To z wody. Ta woda… – mówił doktor Nash. -Spalcie naczynie do picia.
Pociągnął w dół jej policzki i siłą rozdarł mgłę, otwierając szeroko jej oczy. Za ostro: pokój, łóżko, w nogach łóżka rodzice, po prawej Annie, twarz doktora Nasha starannie ogolona, okrągła jak jabłuszko. Podbródek ojca sztywny jak marmur i wzmocniony białymi bokobrodami.
– Masz jeszcze dużo życia przed sobą, panno Sarah. Zdrowiej i bierz się do niego.
Doktor Nash puścił jej policzki i Sarah pozwoliła podbródkowi opaść w prawą stronę. Zapach stojącej blisko siostry: skóra pachnąca heliotropem ogrodowym i woskiem świec, oddech pachnący maślanką. Wszystko to Sarah wdychała głęboko.
– Czy o-ona będzie żyła? – wykrztusiła jej matka.
Nie zawsze się jąkała. Watson, Salmon i Oliver twierdzili, że mówiła wyraźnie dźwięcznym głosem, zanim Annie przez przypadek strąciła garnek ukropu na siostrzyczkę Kitty, jeszcze niemowlę, która nie dożyła rana. Sarah była za mała, żeby ją pamiętać, tak samo jak nie pamiętała matki bez wady wymowy.
– Tak, ale… – Doktor Nash odwrócił się od łóżka Sarah i ściszył głos. – Jest naruszona. Dyzenteria była zbyt ostra. Nie urodzi dzieci.
Każde słowo dosięgało jej jak trzaśnięcie z bata. Gdyby spała, słowa te mogłyby przebrzmieć bez rozstępu powietrza i zmiany wszystkiego.
– Bezpłodna? – żachnęła się Mary.
Naruszona… zbyt ostra… nie urodzi dzieci… Sarah powtórzyła to sobie w myślach i spróbowała złagodzić znaczenie tych słów.
Jej matka łkała.
– I kto ją teraz pokocha?
Powietrze przy policzku Sarah ochłodziło się. Jej siostra ruszyła matce na ratunek.
– Zaparzę miętowej herbaty, mamo.
Wzmianka o herbacie wywołała u Sarah mdłości. Nie była w stanie znieść czegoś tak słodkiego, tak przeciwnego wszystkiemu innemu – niczym łyżka syropu klonowego dodana do kubka octu.
I kto ją teraz pokocha? Sarah Brown, Sarah Brown, Sarah Brown, kto cię teraz pokocha? – kołatało jej w głowie.
Wcisnęła się głębiej w poduszkę, gdzie jej łzy zaginęły, nim je odkryto.

*

Obudziła się wiele godzin później. Usta spierzchnięte, w ustach gorycz. Chciało jej się pić. Nie było pod ręką herbaty ani zupy, ani kogoś z rodziny podającego płyn łyżeczką. Burza targająca tygodniami jej brzuch minęła. Sarah spuściła nogi z materaca. Ból niesienia własnego ciężaru przeszył ją od bioder po kostki stóp, ale zmusiła kolana do sztywności i niepewnym krokiem przeszła do kuchni.
Z drzwi oddzielających kuchnię od pomywalni wystawał ogon światła i rozkładał się na podłodze chaty. Pomruk głosów. Nie cienkiego ćwierkania Annie, małej Ellen czy matki, przeciągłego grzmotu nadchodzącej burzy. Sekretnej rozmowy mężczyzn. Taka była zwykła melodia w domostwie Brownów, ale Sarah jeszcze nigdy nie znalazła się tak blisko, by rozróżnić głosy chóru.
– Niech się pani dobrze przyjrzy, panno Rolla – instruował jakiś mężczyzna.
– Jest pani tuż-tuż – dodał ojciec Sarah. – Ta linia, o, to już Kanada, Ziemia Obiecana. Wolność! Przewodnik oczekuje pani na granicy. Pani musi się dostać na prom. Nasz kierowca może panią dowieźć tylko do wylotu drogi na Plattsburgh, potem musi pani iść według tej mapy. Dać jej pani nie możemy, bo mogą panią złapać i wtedy właściciele niewolników nas nakryją. Więc, moja droga, niech pani ćwiczy swoje ostrze pamięci.
– Moje co? – nie zrozumiała Rolla.
– Niech się pani nauczy na pamięć – wyjaśnił wspólnik ojca. – Tak, żeby rozpoznać drogę we dnie i w nocy.
– Ja sie staram, panie Hill, ale kreski, liczby, słowa, mapy… one wszystkie wyglądają podobnie – wyjąkała. – Nie ma pan czego z obrazkami? Z obrazkami radze se niezgorzej.
Sarah rozpoznała ciężki odgłos ojcowego westchnienia rozczarowania. Przeniknął i rozorał krzaczaste zarośla jego brody.
Zakwiliło dziecko.
– Mamu, mamu!
– Cśśś, Daisy, moje złotko.
Sarah zakłuło w kolanach, gdy nachyliła się, aby zerknąć przez szparę w drzwiach, którą jej brat Watson wybił kiedyś z gniewu kopniakiem.
Dwie czarne kobiety i dziecko w niewolniczych strojach. Zbiegowie. Jedna stała przy stole; po bokach ojciec Sarah i dwaj mężczyźni, których nie rozpoznała. Sarah wiedziała, że ojciec jest bardzo zaangażowany w Wielkie Wezwanie do Abolicji. Jej bracia walczyli o to i zginęli na terytorium Kansasu, lecz kobiet Brownów nigdy nie dopuszczano do planów i działań mężczyzn. John uważał, że to zbyt niebezpieczne. Rolą kobiety było pomagać – dbać o dom i wychowywać silne dzieci w służbie bożej sprawie. Tak w każdym razie John Brown rozumiał Pismo Święte.
– Może jak bardziej przybliżę świecę, to mi się wypali w pamięci – powiedziała Rolla.
Sarah powstała z łoża śmierci jako nowa osoba, znużona byciem na marginesie, znużona czekaniem, aż los postanowi, czy będzie żyła, czy umrze, znużona niemocą. Jeżeli była naruszona i nigdy nie będzie miała własnej rodziny, tak jak siostry i matka, to czego się ma bać? Wystarczy szybki łyk skażonej wody, żeby wszystko się skończyło. Nie zamierzała dożyć tej chwili, zanim nażyje się do syta – zanim znajdzie sobie nowy cel.
Pchnęła drzwi do kuchni, nie zważając na żachnięcie się ojca, i podeszła prosto do stołu.
– Ja mogę pani zrobić rysunek.
Odwróciła mapę i wzięła do ręki węgiel.
Była w Plattsburgh wiele razy. Podczas gdy ojciec załatwiał sprawy w sekretnych pokojach, matka, Mary, oprowadzała Sarah i jej rodzeństwo po miasteczku; po drodze robili zakupy, a na koniec urządzali piknik nad jeziorem Champlain. Sarah mogła z pamięci odtworzyć tamtejszy krajobraz – i to właśnie uczyniła teraz. Jej ręka wędrowała pewnymi zakolami i spiczastymi zygzakami, a główne punkty krajobrazu wyłaniały się z kartki jak fatamorgana. Nigdy dotąd nie pomyślała, że jest artystką, nigdy nie miała okazji ani chęci do spróbowania swoich możliwości. Teraz jednak rysowanie przychodziło jej tak łatwo jak uśmiech i było dwa razy przyjemniejsze.
Mężczyźni przyglądali się. Nawet jej ojciec zachowywał nietypowe dla siebie milczenie.
– Tu jest rzeka w kształcie ucha – objaśniała Sarah.
– Widze jom – powiedziała Rolla.
– Zakręca od drogi do lasu w stronę wody i przystani. -Przegub Sarah wygiął się wdzięcznie. – Musicie po prostu iść wzdłuż rzeki. Jak zobaczycie dąb z trzema wyłupiastymi ślepiami i korzeniami, które jak długie palce sięgają w rzekę – narysowała wspomniane drzewo – będziecie wiedzieć, że przystań znajduje się dwadzieścia kroków od skraju miasta. Jeziora Champlain z początku nie widać, ale nie wątpcie. Ono tam jest.
Na koniec dorysowała zmarszczki fal, po czym popchnęła kartkę w krąg światła świecy.
Pan Hill, który wcześniej zachęcał Rollę, żeby dobrze się przyjrzała, teraz sam czynił to z uwagą.
– Kropka w kropkę ta droga. To piktograf. – Odwrócił ku niej twarz z uśmiechem. – Świetnie, panno…
– Sarah.
– Moja przedostatnia – uzupełnił John.
Pan Hill skinął Sarah głową.
– Zdolna artystka bardzo by się przydała naszej sprawie. Wielu klientów skorzystałoby z takiego rysunku, a niewtajemniczeni nie dostrzegliby w nim nic poza wymyśloną scenerią. Zgodzi się pani ze mną, panno Rolla?
– No. Zgodze sie. – Poklepała czoło i zamknęła oczy. -Widze to, jakbym już tam stojała.
John odchrząknął.
– Powinnaś leżeć w łóżku, Sarah. Jeszcze całkiem nie wyzdrowiałaś.
– Pić mi się zachciało, tato – odparła.
– W imbryku jest herbata. Nalej sobie i się pospiesz. Potem odprowadzę cię do łóżka.
W jego głosie niczym bulgotanie wody pod lodem brzmiała duma, która rozgrzała i napoiła Sarah lepiej niż jakakolwiek herbata.
John i pan Hill naradzali się teraz z trzecim mężczyzną, który, jak się Sarah zorientowała, był kierownikiem pociągu Kolei Podziemnych. Gdy nalewała sobie herbaty, niewolnice zaczęły się sposobić do odejścia.
– Idziemy, Daisy – jedna z nich namawiała siedzące na kolanach dziecko.
Daisy tuliła starą szmacianą lalkę. Annie właśnie skończyła ją wypychać lawendą. To pomagało zasnąć małej Ellen.
– To nie twoja – perswadowała kobieta, rozwierając paluszki małej.
Sarah spostrzegła łzy w oczach Daisy i pomyślała, że dziewczynka rozpłacze się, gdy odbiorą jej lalkę. A płacz zbudzi matkę i siostry, czułe na lamenty małych dzieci.
– Niech ją sobie weźmie – powiedziała Sarah.
Młoda kobieta spuściła oczy.
– Nie, panienko. Nie uchodzi zabierać własności waszej rodziny.
– To moja lalka. Daję ją małej. – Powiedziała po części prawdę. Lalka należała do Sarah, gdy ta była w wieku El-len, po czym dostała ją młodsza siostrzyczka razem z resztą zabawek, ubraniami, grami planszowymi i książeczkami. Dla maluchów były to cenne skarby, potem się z nich wyrastało i zapominało.
Ellen miała inne lalki, z umalowanymi buziami, w nowych sukienkach. Nie będzie tęsknić za tą, zrobioną z per-kalowych szmatek i wypchaną suszonymi ziołami.
– Dzieciak będzie miał milczącą towarzyszkę podróży.
Kobieta przestała mocować się z dzieckiem i ośmieliła się podnieść oczy.
– Dziękuję, bardzo panienka dobra.
Niewalcząca już o zatrzymanie szmacianej lalki Daisy zaczęła ssać jej kończynę, jakby próbowała dotrzeć do miodowego smaku, a z każdym oddechem robiła się bardziej senna.
Sarah przeciągnęła palcem po miękkim policzku małej, barwy herbacianej róży.
– Tam w środku jest tajemny czar.
Powieki dziecka zatrzepotały i zwarły się we śnie.
– Rumianek działa podobnie.
Kobieta się uśmiechnęła.
Sarah uniosła swoją filiżankę.
– Modlę się, żebyśmy jutro o tej porze wszyscy spali jak susły, aby rankiem rozpocząć nowy dzień.
– Lepszego błogosławieństwa nam nie trzeba – powiedziała Rolla, dołączając do współtowarzyszek podróży. -Tego samego życzymy wam, panienko Brown.
– Sarah! – zawołał ją od drzwi ojciec, a ona usłuchała.
Na górze ojciec opatulił ją wychłodzoną kołdrą, a na nocnym stoliku postawił filiżankę herbaty. Para wznosiła się jak rozmazane pociągnięcia pędzlem.

 
Wesprzyj nas