Autorka Z plecakiem przez świat. Vademecum podróżnika jest niezwykle aktywną dziennikarką i podróżniczką, zdobywczynią Everestu (w tym roku planuje wyprawę na Mt Vinson na Antarktydzie oraz opłynięcie Przylądka Horn małym jachtem).


Książka nie jest jedynie poradnikiem, ale przede wszystkim zbiorem opowieści i anegdot, uzmysławiających, jakie sytuacje mogą zdarzyć się w podróży. Każdy początkujący i doświadczony podróżnik znajdzie w tej publikacji coś dla siebie.

Autorka odpowiada m.in. na oryginalne pytania: Dlaczego w Nepalu nie powinno się głaskać dzieci po głowach? Czemu w Chinach nie należy dawać w prezencie zegarka? Czym nas mogą zaskoczyć chorwackie zakonnice? Jak smakują żywe larwy, smażone tarantule?

W vademecum podróżnika znajdziemy też odpowiedzi na pytania praktyczne np.:

Co zrobić, aby ustrzec się przed „klątwą faraona”?
Jak i gdzie szukać tanich biletów lotniczych?
Co zrobić gdy linia lotnicza zgubi nasz bagaż?
Jak zachowywać się w trakcie trzęsienia ziemi?

Pewnym jest więc, że po lekturze tej książki podróżowanie po świecie stanie się dużo prostsze!

***

Uważam się za szczęściarę. Owe szczęście polega na tym, że mam ciekawe życie, a to z kolei wynika z podróżowania. Niemal wszystko w moim życiu – prywatnym i zawodowym – kręci się wokół podróży. Ale choć byłam w około 180 krajach i terytoriach zależnych, nie uważam się za kogoś, kto o podróżach wie wszystko – pisze Monika Witkowska we wstępie do książki. – Każdy kolejny wyjazd czegoś mnie uczy, podobnie jak każde spotkanie z innym podróżnikiem, nawet mniej doświadczonym, podsuwa nowe pomysły, czasem skłania do przemyśleń i refleksji.
Ze wstępu

Monika Witkowska – podróże są jej pasją i nałogiem. Odwiedziła 180 krajów na wszystkich kontynentach, ale zdecydowanie bardziej ceni poznawanie niż „zaliczanie” kolejnych miejsc. Jej ulubione wyjazdy to te w pojedynkę (celowo, żeby mieć lepszy kontakt z miejscową ludnością), autostopem albo lokalnymi środkami lokomocji, bez zarezerwowanych z góry noclegów, z żywieniem się w lokalnych knajpkach lub ulicznych gar-kuchniach. Z podróżami wiążą się jej inne pasje, spośród których najważniejsze są góry (zdobyła Mt Everest i prawie całą Koronę Ziemi) oraz żeglarstwo morskie (ma za sobą przepłynięcie Pacyfiku i Atlantyku, opłynięcie Przylądka Horn i pokonanie Przejścia Północno-Zachodniego).

Monika Witkowska
Z plecakiem przez świat. Vademecum podróżnika
Wydawnictwo Bezdroża
Premiera: 2 listopada 2015

OD AUTORKI, czyli dla kogo ta książka?

Uważam się za szczęściarę. Owe szczęście polega na tym, że mam ciekawe życie, a to z kolei wynika z podróżowania. Niemal wszystko w moim życiu – prywatnym i zawodowym – kręci się wokół podróży. Ale choć byłam w około 180 krajach i terytoriach zależnych, nie uważam się za kogoś, kto o podróżach wie wszystko. Każdy kolejny wyjazd czegoś mnie uczy, podobnie jak każde spotkanie z innym podróżnikiem, nawet mniej doświadczonym, podsuwa nowe pomysły, czasem skłania do przemyśleń i refleksji.
Pomysł napisania tej książki przyszedł mi do głowy po powrocie z którychś Kolosów – największej w Polsce imprezy podróżniczej (pełna nazwa: Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Alpinistów i Żeglarzy). Prowadziłam wtedy warsztaty na temat kobiet wyruszających na samotną wędrówkę, po których dostałam lawinę maili. Postanowiłam więc spisać swoje rady i przemyślenia. I tak, z czystego lenistwa, żeby po raz n-ty nie mówić i nie opisywać tego samego, powstała ta książka.
Długo się zastanawiałam, do kogo ma być ona skierowana. Bo choć najpierw myślałam o poradniku dla kobiet, szybko doszłam do wniosku, że moje rady i wskazówki przydadzą się też panom. Poza tym większość spotykanych przeze mnie na szlaku podróżników to pary albo grupy znajomych, bo Polaków wyjeżdżających w pojedynkę wciąż widzi się sporadycznie. Stanęło na tym, że będzie to książka dla wszystkich tych, którzy lubią podróżować. Zakładam więc, że każdy znajdzie tu przydatne informacje, mimo że ogólnie jest to poradnik przede wszystkim dla podróżujących na własną rękę backpackersów, czyli plecakowiczów (backpack to po angielsku „plecak”), zwłaszcza tych, którzy zastanawiają się, jak przemierzać świat, mając bardzo ograniczony budżet.
Jeżdżę po świecie od wielu lat, w dużej mierze w pojedynkę, tak więc to, o czym piszę, oparte jest na własnych doświadczeniach z podróżowania po wszystkich kontynentach, po krajach zróżnicowanych kulturowo i geograficznie. Zdaję sobie sprawę, że niektóre z moich przygód mogą być odbierane jako ekstremalne, znajdą się i tacy, którzy zarzucą mi brak rozsądku czy zbyt spontaniczne działania. Ale takie jest zadanie tej książki – opisać sytuacje z życia wzięte, pokazać, co w czasie podróży może nas spotkać, jakie błędy możemy popełnić (zawsze lepiej uczyć się na cudzych, w tym wypadku moich) i jakie mogą być ich konsekwencje.
Nie twierdzę, że wszyscy mają podróżować tak jak ja – każdy powinien dozować sobie poziom przygód i związanej z nimi adrenaliny stosownie do swoich upodobań, możliwości oraz doświadczenia. Nie chcę również nikomu wmawiać, że opisane w książce sposoby organizowania wyjazdu czy patenty na radzenie sobie w różnych sytuacjach są jedynymi słusznymi. Nikt z nas nie ma monopolu na rację – ilu podróżników, tyle pomysłów, każdy ma prawo do własnych poglądów i rozwiązań. Nie przyjmujcie więc, drodzy Czytelnicy, tego, co przeczytacie, jako wytycznych, które sprawdzą się w każdej sytuacji. To jedynie subiektywne rady, które możecie wziąć pod uwagę lub odrzucić i wymyślić coś innego.
Jedno jest pewne – w podróżach nie da się wszystkiego przewidzieć, nie można więc zamykać się w schematach. I właśnie dlatego tak prawdziwe jest powiedzenie, że podróże kształcą.
W każdym razie – powodzenia na szlaku!

TURYSTA CZY PODRÓŻNIK? Oto jest pytanie!

Ostatnie lata przyniosły masowy wysyp podróżników. Szczególnie dużo jest ich wśród celebrytów. Czy kilka wycieczek na drugi koniec świata i spędzenie paru dni w luksusowym hotelu daje prawo do nazywania siebie podróżnikiem? Łączy się to poniekąd z innym pytaniem: czy po kilku dniach pobytu w jakimś miejscu można napisać o nim przewodnik? Moim zdaniem, na oba te pytania odpowiedź brzmi – „nie”, ale wiele osób myśli inaczej. Podobnie jak podróżnikiem, teraz każdy ma szansę zostać pisarzem, kucharzem lub specjalistą od wielu innych tematów.
Niektórzy może poczują się urażeni, ale rozgraniczam pojęcia „turysta” i „podróżnik”. Wyjazd, na którym pracuję jako pilot wycieczki, uznaję za turystykę, wyprawy samodzielne – za podróże. Inaczej mówiąc: za turystów uważam tych, którzy wyruszają na wyjazd zorganizowany, wszystko jedno, czy będzie to wycieczka z biurem podróży, firmowa delegacja, czy zaproszenie od mieszkającej za granicą rodziny, która zapewni nam wikt i opierunek. Równocześnie turysta to dla mnie ktoś, kto ogranicza się do znanych miejsc, rekomendowanych w przewodnikach. Podróżnik natomiast organizuje wszystko sam, nastawiając się na kontakty z autochtonami i poznawanie od podszewki miejscowych realiów. Często zbacza z utartych szlaków, czasem nawet ryzykuje, odkrywa, eksploruje, a nie tylko „zalicza”. Co ważne, w tym, co go otacza, aktywnie uczestniczy lub przynajmniej pilnie ­obserwuje. Turysta wyjeżdża zwykle na krótko, ciąży nad nim presja czasu, przez co stara się zobaczyć jak najwięcej, preferując programy typu „10 krajów w 5 dni”, podczas gdy podróżnik jest zazwyczaj bardziej spontaniczny i elastyczny, nie trzyma się kurczowo konkretnego planu. Trafnie podsumował to Paul Theroux, ceniony pisarz amerykański, autor książek o tematyce podróżniczej: „Turyści nie wiedzą, gdzie byli, podróżnicy nie wiedzą, gdzie będą”. Muszę jednak przyznać, że zdarzają się turyści, którzy jeżdżą na wycieczki doskonale przygotowani, a po powrocie pamiętają najdrobniejsze detale, choć to wyjątki potwierdzające regułę – w tym wypadku zacytowane zdanie.
Różnica między podróżnikiem a turystą widoczna jest też w standardzie podróżowania. Nie chodzi o to, że jeżdżący z plecakiem podróżnik to synonim biedaka. Wielu z nas ogranicza wydatki, bo zmusza nas do tego stan portfela, znam jednak podróżników, którzy mają pieniądze, a spartańskie warunki wybierają świadomie – nie ze skąpstwa, ale dlatego, że tak lubią i taki mają styl. Spanie w tanich hotelikach dla miejscowych i poruszanie się lokalnymi środkami lokomocji to najfajniejsza i najbardziej owocna pod względem poznawczym forma przemierzania świata. Rzeczywistość oglądana z okien rozklekotanego autobusu, w którym lokalsi wiozą swoje kozy i kury, wygląda o wiele ciekawiej niż przez szybę klimatyzowanego autokaru turystycznego.
Zaznaczam: nie uważam, że turysta jest gorszy od podróżnika. Nie. To po prostu dwa odmienne style poznawania świata. Jedni lubią tak, drudzy inaczej. Dużo zależy od funduszy, zdrowia i kondycji, tego z kim się jedzie i jak dużo ma się czasu (aby dobrze wykorzystać krótki urlop, czasem faktycznie lepiej wykupić zorganizowaną imprezę). Dla mnie samej turyści są ważni, gdyż jestem od nich w pewien sposób uzależniona – dzięki oprowadzaniu wycieczek (jako wykonywany z pasją zawód), mogę potem realizować własne podróżnicze, globtroterskie, górskie lub żeglarskie marzenia.

CASTING NA PODRÓŻNIKA,
czyli coś dla tych, którzy nie są pewni, czy się nadają

Najtrudniej jest zacząć. „Czy sobie poradzę?” – to pytanie, z którym na początku boryka się każdy. Jedno z chińskich przysłów mówi: „Podróż o długości tysiąca mil rozpoczyna się od pojedynczego kroku”. Ten pierwszy krok jest najtrudniejszy. Mogę poradzić jedno: lepiej nie zastanawiać się za dużo i nie szukać wyimaginowanych problemów. Zazwyczaj bariery tkwią tylko w naszej głowie. Jak zresztą sprawdzić, czy sobie poradzimy, nie próbując?
Na pewno nie warto odkładać niektórych pomysłów na bliżej nieokreślone później. Nie bez powodu moim życiowym mottem stały się słowa Marka Twaina: „Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj”. Ale choć prawie każdy może podjąć próbę zostania podróżnikiem, nie każdy nim zostanie. Większość moich znajomych, których namówiłam na globtroterską włóczęgę, wracała z takiej podróży zachwycona, od razu planując kolejne eskapady. Byli jednak i tacy, którzy przyznawali, że owszem, przeżyli fajną przygodę, ale wystarczy – w przyszłości wybiorą opcję „wakacje z biurem podróży”, cenią sobie bowiem wygodę, poczucie bezpieczeństwa, i to, że wiedzą, co czeka ich w kolejnych dniach (w podróży z plecakiem zawsze jest ileś niewiadomych).
Najczęściej wysuwanym argumentem uzasadniającym, „dlaczego nie podróżuję”, jest kwestia pieniędzy. To prawda, zupełnie bez nich jeździć się nie da, ale ich brak wcale nie przekreśla możliwości poznawania świata. Wszystko zależy od naszego zacięcia, determinacji i priorytetów. Jeśli mamy cel, na którym bardzo nam zależy, fundusze zdobędziemy. Poza tym podróżowanie wcale nie musi być drogie – w wielu krajach miesięczne utrzymanie kosztuje tyle, ile tydzień wakacji spędzonych w Polsce (do finansów wrócę jeszcze pod koniec książki). Sporo zależy też od naszego charakteru. Z pewnością decyzję o podróży łatwiej podejmie osoba samodzielna i przebojowa niż nieśmiała, delikatna dziewczyna, która wcześniej jeździła wyłącznie na wczasy z rodzicami. Nie jest jednak powiedziane, że owa nieśmiała panna sobie nie poradzi – być może pod wpływem podróży zahartuje się, nabierze pewności siebie i z czasem stanie się specjalistką od pustyni czy żyjących w buszu plemion. Równocześnie może się okazać, że jej wygadana i przebojowa koleżanka, która tak świetnie czuła się na wypadach do ośrodka spa, w błotnistej dżungli pełnej pijawek dostanie histerii. Podobne sytuacje mogą się zdarzyć także wśród panów.
Wbrew pozorom płeć nie ma w podróży dużego znaczenia. Coraz więcej kobiet rusza w świat i bardzo często radzą sobie lepiej od mężczyzn – nieraz miałam dowody, że są od nich bardziej ambitne, odporniejsze na trudy, ciekawsze świata, lepiej też odnajdują się w sytuacjach kryzysowych. Nie mam nic przeciwko płci brzydkiej (wręcz przeciwnie), ale zdarzało mi się spotykać panów kreujących się w opowieściach przy piwie na supermacho, którym niestraszne najtrudniejsze warunki, a Bond nie dorasta im do pięt, natomiast kiedy przychodziło co do czego, okazywało się, że są z nimi ciągłe problemy i wymagają nieustannej opieki.
Niekiedy podróżowanie ogranicza jednak stan zdrowotny. Trudno zachęcać kogoś, kto ma problemy z chodzeniem czy choruje na nadciśnienie, żeby wybrał się na himalajski trekking, chociaż nic nie stoi na przeszkodzie, aby pojechał na przykład na spływ kajakowy lub safari. Znam jednak niepełnosprawnych, sercowców oraz cukrzyków, którzy realizują ambitne plany i którym nie dorówna niejedna w pełni sprawna osoba! Oczywiście jest im dużo trudniej, niekiedy są wręcz uzależnieni od różnorakiej pomocy, ale ich przykład świadczy o tym, że jak się chce, to można osiągnąć bardzo wiele. Ważne, aby znać swoje granice i nie robić niczego za wszelką cenę, niepotrzebnie przy tym ryzykując. Człowiek niewidomy albo o kulach, zdobywając wysoką górę, jest swego rodzaju bohaterem, ale wchodząca na ten sam szczyt osoba po dwóch wylewach przejawia raczej objawy głupoty i nieodpowiedzialności, może bowiem sprowadzić problemy nie tylko na siebie, ale także na innych, zmuszonych ją ratować.
Czy ograniczeniem w podróżowaniu może być wiek? W pewnym stopniu tak, choć bez przesady. Kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, z żalem myślałam, że już niedługo będę musiała zrezygnować z autostopu, bo „nie wypada”. Przy każdej kolejnej podróży mówiłam sobie, że to chyba ostatni raz, tymczasem mam na karku pięćdziesiątkę i nadal jestem zagorzałą autostopowiczką. Co więcej, dopóki kierowcy mnie zabierają, nie widzę powodu, żeby rezygnować z tej formy podróżowania. Na szczęście znam więcej osób, które myślą podobnie. Jedna z moich koleżanek zabrała w autostopową podróż przez Europę mamę. Obie wróciły pełne wrażeń i planują następny wyjazd! Albo przykłady górskie. Wspinając się na Everest, poznałam Japończyka Yuichira Miura. Stanął na najwyższej górze świata, zostając jej najstarszym zdobywcą. Miał 80 lat. Dużo? Metrykalnie tak, ale sprawności, zarówno umysłowej, jak i fizycznej, mógłby mu pozazdrościć niejeden 20-latek (o doświadczeniu górskim nie wspominając, bo dla pana Miury było to trzecie wejście na Everest). Jeśli dopisuje zdrowie, wiek nie jest tak istotny – ważniejsze, aby być młodym duchem.
No dobrze, zapytacie, a nieznajomość języków? Nawet jeśli daleko wam do poliglotów, nie jest to powód, aby rezygnować z podróży (więcej na ten temat w rozdziale Krzaczki, robaczki, czyli jak się dogadać). Dość powiedzieć, że perfekcyjna znajomość angielskiego czy francuskiego na chińskiej prowincji albo wśród amazońskich Indian na niewiele się przyda. Języków warto się uczyć, ale bez ich znajomości też sobie poradzimy. Sama jestem na to świetnym dowodem – kiedy zaczynałam wyjeżdżać w świat, właściwie nie mówiłam w żadnym zachodnim języku. Ze szkoły wyniosłam jedynie podstawy rosyjskiego, który później w trakcie moich licznych podróży po Rosji, opanowałam całkiem nieźle. Angielskiego też nauczyłam się w drodze, sprzyjał temu autostop, jakoś musiałam się porozumiewać. Potem wyjechałam do Ameryki Południowej, była więc okazja do podłapania hiszpańskiego. Czy jestem zdolna? Wręcz przeciwnie, od zawsze na wszelkich kursach, które kilka razy zaczynałam, a nigdy nie kończyłam (w systematycznej nauce przeszkadzały ciągłe wyjazdy), uchodziłam raczej za językowego słabeusza. Okazało się, że najlepszą szkołą jest podróżowanie i konieczność mówienia. A że nasz akcent jest daleki od ideału? Lub że plączemy coś z gramatyką? Nie ma się co przejmować. Jeśli chcemy się dogadać, jakoś się dogadamy, najwyżej – jak w popularnym powiedzeniu – będą bolały nas ręce.

 
Wesprzyj nas