Dario Fo pisząc o Lukrecji Borgii prowadzi intrygująca grę przemieszczając się od fantazji i plotek do faktów. „Córka papieża”, najnowsza powieść tego wybitnego dramaturga, skupia się na grze o władzę ukazanej na tle XV-wiecznego świata.


W wywiadach Dario Fo podkreśla, że zabrał się za pracę nad „Córką papieża” poirytowany przekłamaniami w popularnym serialu telewizyjnym „Rodzina Borgiów”. Tytułowa córka – Lukrecja Borgia, jest w nim przedstawiona jako winna najgorszych zbrodni, kobieta upadła, perwersyjna, lekkich obyczajów, żądna seksu i władzy. Fo postanowił starannie przyjrzeć się źródłom historycznym i korzystając z formy powieści wyrazić swój sprzeciw wobec naginania faktów do granic absurdu.

Można byłoby zadać sobie pytanie czy taka książka, znajdująca się gdzieś w pół drogi pomiędzy powieścią historyczną, a popularnonaukowym esejem nie będzie aby zbyt specjalistyczna, by zyskać zainteresowanie czytelników. Jest i odpowiedź: wyniki sprzedaży książki we Włoszech okazały się bardzo wysokie. Sam autor tak to tłumaczy: -Ludzie pragną i potrzebują poznać prawdę. Cieszą się, gdy ktoś demaskuje fałsz i hipokryzję. Kiedy opowiada się prawdziwą historię, czytelnicy wspierają autora, a to znajduje odzwierciedlenie w książce. Dlatego nie trzeba dodawać nic więcej ponad to, co już powiedziano.

W warstwie dosłownej Fo przedstawia opowieść o Lukrecji Borgii sięgając po wiedzę o niej do mało znanych dokumentów. Ukazuje, że wbrew narastającym od stuleci fantazjom i plotkom, nie była wcale demoniczną i do cna zdemoralizowaną kobietą, lecz ofiarą polityki prowadzonej wszelkimi dostępnymi środkami przez swego ojca – kardynała Rodrigo de Borgia, późniejszego papieża Aleksandra VI. Ów wydał ją za mąż i sam rozwiódł z pierwszym mężem, zlecił morderstwo drugiego, na trzeciego wybrał kobieciarza i syfilityka za jedyną motywację mając własne korzyści płynące z tych ożenków.

Lukrecja radziła sobie w tych okolicznościach najlepiej jak potrafiła, próbując za pomocą inteligencji i odważnych decyzji wieść życie na tyle normalne, na ile to możliwe w przypadku córki papieża i kurtyzany. Z zachowanych dokumentów wiadomo na pewno, że wprawnie zarządzała renesansowymi miastami, otworzyła bank i oddawała się dobroczynności, co jednak nie uchroniło jej od uzyskania przydomku „największej kurtyzany Rzymu”.

Do tego wystarczały snute przez mieszkańców miasta plotki i wymysły budowane na okruchach prawdy, a także – co częste – na czynach dokonanych nie przez nią samą, ale członków jej najbliższej rodziny. Nie jest Lukrecja pierwszym przypadkiem, gdy gniew i pogarda ludu ogniskuje się na młodej kobiecie, koźle ofiarnym, po którego łatwo sięgnąć. Wizerunek Lukrecji w historii, jaki zachował się do naszych czasów jest wynikiem właśnie takiego działania.

Nie jest Lukrecja pierwszym przypadkiem, gdy gniew i pogarda ludu ogniskuje się na młodej kobiecie, koźle ofiarnym, po którego łatwo sięgnąć

Fo, erudyta i satyryk, nie byłby sobą, gdyby ograniczył się tylko do zweryfikowania tych krzywdzących opinii. „Córka papieża” wskazuje bowiem winnych ich powstania i szydzi z nich w zawoalowany sposób. Winni to my. Wszyscy, którzy dajemy się uwodzić obiegowym osądom i pomówieniom. Ta książka to nasze lustro.

Nietrudno dopatrzyć się w niej także krytycznego stosunku autora do brutalnych i dalekich od wszelkiej moralności posunięć w grze o władzę. To typowe dla twórczości Daria Fo, nie tylko tej literackiej. Szwedzka akademia przyznając Włochowi literacką Nagrodę Nobla uzasadniła, że to „pisarz, który naśladuje średniowiecznych błaznów w nękaniu władzy i stawaniu w obronie uciśnionych”. Czytelnicy ceniący ten właśnie rys w jego pracach w „Córce papieża” z pewnością go znajdą.Robert Wiśniewski

Dario Fo, Córka papieża, Przekład: Natalia Mętrak-Ruda, Wydawnictwo Znak, Premiera: 7 października 2015


Preambuła

Gdy stopy zanurzają się w błocie

O życiu, triumfach i mniej lub bardziej udokumentowanych nikczemnościach Borgiów pisano i wystawiano opery, teatralne sztuki, kręcono wybitne filmy ze słynnymi aktorami, a ostatnio także dwa telewizyjne seriale, które odniosły niezwykły sukces. Z jakiego powodu tak bardzo interesowano się życiem tych postaci?
Bez wątpienia chodzi o bezwstydny brak moralnej czystości, który przypisywany im jest w każdym momencie życia. Ich zachowania pozbawione były hamulców, od seksualnych poczynając, a na działaniach społecznych i politycznych kończąc.
Pośród wielkich pisarzy, którzy opowiadali o dramatach, cynizmach i miłościach tej potężnej rodziny, znajdują się między innymi: Dumas, Victor Hugo i Maria Bellonci. Jednym z najbardziej znanych jest jednak John Ford, elżbietański dramaturg z początku XVII wieku, który napisał Tis Pity She’s Whore, dzieło prawie na pewno inspirowane rzekomymi przygodami Lukrecji Borgii i jej brata Cezara, którzy – jak głosi legenda – byli kochankami. Moja przyjaciółka Margherita Rubino przeprowadziła badania dramatów napisanych za czasów Borgiów i odkryła dwóch autorów – Giovanniego Falugiego i Sperone Speroniego, którzy opowiadają ich historię, maskując ją rzymskim pochodzeniem nie gorzej od Owidiusza. Jeśli całkowicie oddzielimy od włoskiego renesansu historię papieża Aleksandra VI i jego krewnych, otrzymamy oczywiście wstrząsającą historię, w której postaci nie mają żadnego szacunku dla przeciwników, a często także dla siebie samych.
Ofiarą składaną za każdym razem bez wątpienia była, już od dzieciństwa, Lukrecja. To ona wrzucana jest zarówno przez ojca, jak i brata w wir finansowych i politycznych interesów, bez krztyny litości. Nikt nie przejmuje się, co o tym myśli biedna córeczka. Poza tym jest kobietą, a to wyrok, który ma znaczenie dla ojca, przyszłego papieża, i brata, przyszłego kardynała. W niektórych chwilach Lukrecja była traktowana wręcz jak paczka o okrągłych piersiach i cudnych pośladkach. Ach – zapomnielibyśmy – także jej oczy są pełne czaru.
Do włoskich ohydztw nie dochodziło jedynie w okolicach Rzymu. Aby podać przykład, możemy zajrzeć do Mediolanu i przedstawić Viscontich i Sforzów, których kilkakrotnie spotkamy później jako bohaterów naszej opowieści.
W 1447 roku umiera Filippo Maria Visconti. Nie pozostawia po sobie męskich dziedziców, jedynie córkę z nieprawego łoża, Biancę Marię, która zostaje uznana tylko dlatego, aby mogła poślubić Francesca Sforzę. Ojciec jego, najemnik, miał pochodzenie plebejskie, gdyż dziadek Francesca był młynarzem. I tak oto rodzi się nowa dynastia. Panna młoda wyda na świat ośmioro dzieci, wśród nich Galeazza Marię i Ludwika, tego, który później nazwany zostanie Maurem.
Galeazzo Maria był, jak mówi się w Neapolu, sciupafemmine, to znaczy oddawał się wielu romantycznym przygodom z damami i prostytutkami. To zachowanie przysporzyło mu mnóstwo wrogów, którzy licznie uczestniczyli w jego morderstwie. Został zasztyletowany przed kościołem Santo Stefano właśnie w dniu, w którym czci się tego świętego, czyli 26 grudnia 1476 roku, przez Giovanniego Andreę Lampugnaniego, Gerolama Olgiatiego i Carla Viscontiego, zwanego Bękartem. Spiskowców tylu, jakby chodziło o samego Juliusza Cezara!
Po śmierci Galeazza Marii miał go zastąpić jego syn, Gian Galeazzo, ledwie siedmioletni. Maur z pomocą Francuzów przyjmuje jednak regencję i wykorzystuje młody wiek siostrzeńca, aby zyskać ogromną władzę. Jego niecne postępki na tym się jednak nie kończą. Chcąc definitywnie pozbyć się rywala, własnego zresztą siostrzeńca, postanawia truć go powoli, po troszeczku, tak by nie obwiniono go o zabójstwo. Chłopak, jak było zaplanowane, po bardzo długiej agonii wreszcie umiera, a jego wuj, Ludwik Maur, płacząc rzewnymi łzami nad trumną siostrzeńca, dziedziczy po nim Księstwo Mediolanu.
Dlaczego zajmujemy się tym rodem? Ot tak, aby rozpocząć, ponieważ Maur za kilka lat poślubi Beatrycze d’Este, której brat Alfons, również d’Este, zostanie mężem Lukrecji Borgii. Powiązania na tym się jednak nie kończą, jako że Izabela d’Este, siostra Alfonsa i Beatrycze, poślubi Francesca Gonzagę, markiza Mantui, który – jak zobaczymy – odgrywa pewną rolę w niektórych plotkach o naszej Lukrecji. A gdy się dobrze przyjrzeć, koło i tutaj się nie zamyka. Aby każdy pojął, jaki klimat panował pod koniec wieku XV w Rzymie i całych Włoszech, przed rozpoczęciem warto przypomnieć jeszcze kilka faktów. Do tego celu może nam posłużyć list, który pewien świeżo konsekrowany, młody biskup pisze do swojego towarzysza z seminarium.

Eleganckie przyjęcia z miłymi damami

Prałat opowiada o papieskim festynie, podczas którego bonae femmene, czyli zaproszone na ceremonię dwórki wysokiej rangi, występowały w konkursie tanecznym, wyginając się tak, że pośladkami schodziły aż do poziomu podłogi, na której stały zapalone pachnące świece. Każda z tancerek, podnosząc oczywiście suknię, gasiła swoją świecę, po czym podnosiła się znowu, chwytając swoimi narządami tak zwany ogarek, uważnie, aby go nie upuścić. Oklaskom nie było końca.
I wreszcie ostatni godny wzmianki epizod, który prowadzi wprost na próg naszej opowieści: 23 lipca 1492 roku papież Innocenty VIII zapada w śpiączkę, a jego śmierci oczekuje się w ciągu kilku dni. To o nim Savonarola, najostrzejszy krytyk biskupów i papieży, mówił: „[Wymówką dla] sztuki jest to samo przekleństwo, które desakralizuje w Rzymie tron Piotrowy […]. Mówimy o papieżu Innocentym VIII, w którego życiu niewinne było tylko jego imię”.
A jednak Dumas*, który napisał wspaniałą historię Borgiów i poprzedzających ich papieży, mówi, że zwany był on „ojcem ludu”, jako że dzięki miłosnym aktywnościom podczas życia spędzonego w rozkoszy zwiększył liczbę swoich poddanych o ośmiu synów i osiem córek, oczywiście z różnymi kochankami**. Pozostaje niejasny klucz ich doboru, skoro, jak powszechnie wiadomo, cierpiał na straszliwą krótkowzroczność. Dlatego też zatrudnił na towarzysza biskupa, który w czasie każdego spotkania szeptał mu do ucha imię, płeć, wiek i fizyczne przymioty tego, kto akurat całował jego pierścień.
Należy jednak przyznać, że ten papież-grzesznik był niezwykle rodzinny. Jego życzliwość wobec dzieci da się oceniać raczej jako wyraz miłości niż niegodnego nepotyzmu. Zdołał bowiem wybrać właściwe maciory – aby ród rozwijał się jak najlepiej – spośród córek możnych i mądrych, rozpoczynając od ukochanej córki Lorenza de’Medici, która poślubiła jego pierworodnego Franceschetta Cyba. Młodzieńców z najwybitniejszych włoskich rodów znajdował zaś dla swoich licznych córeczek.
W książce Kultura odrodzenia we Włoszech Jakub Burckhardt opisuje interesujące zachowania Innocentego VIII i jego Franceschetta. Obaj – jak opowiada – założyli bank łask świeckich, gdzie za złożeniem wysokiej taksy otrzymywano przebaczenie za morderstwa i zabójstwa; każda taka kara przynosi skarbowi papieskiemu 150 dukatów, a nadwyżkę zagarnia Franceschetto. Za ostatnich bowiem lat tego pontyfikatu roi się w Rzymie od zbrodniarzy protegowanych i nieprotegowanych*.

Łaska i odpuszczenie grzechów są gwarancją władzy

Tym jednak, co interesuje nas najbardziej, jest fakt, że do tej dobrze wykarmionej gromadki łobuzów dołącza tegoż lipca 1492 roku kolejnych dwustu z okładem. Wyda się wam to absurdalne, ale tak właśnie jest: ponad dwustu zabitych, a więc tyle samo morderców, w ledwie kilka tygodni, jeden po drugim. Skąd rzeź takich rozmiarów?
Łatwo to wyjaśnić: przy okazji śmierci każdego papieża w Rzymie dochodzi do mnóstwa zabójstw, ponieważ zgodnie ze świecką tradycją na koniec każdego konklawe, po wybraniu nowego ojca świętego, ułaskawia się wszystkich, którzy popełnili przestępstwo w czasie bezkrólewia.
A zatem każdy, kto skrywa w duchu myśl o zemście, korzysta z czasu, gdy tron jest pusty, żeby ulżyć swojemu kaprysowi, zabija dzisiaj, a jutro znów jest wolny, a to wszystko dzięki całkowitemu odpustowi. Cóż za piękne czasy!
A teraz, gdy atmosfera została już oczyszczona, od tej właśnie śmierci i tego, co wydarzy się zaraz po niej, możemy rozpocząć naszą opowieść.

Część pierwsza

Błogosławiona loteria

11 sierpnia 1492 roku działa Castel Sant’Angelo wystrzeliły, aby ogłosić Rzymowi i całemu światu, że oto został wybrany nowy papież, o imieniu Aleksander VI. Hiszpania wreszcie mogła cieszyć się drugim swoim papieżem, Rodrigiem Borgią. W Rzymie paszkwil, napisany jak zwykle przez anonima, głosił: „Stolec papieski trafił do tego, kto najwięcej zapłacił tym, co zarządzają urną świętej loterii”.
Rzymianie znali z imienia i rodu każdego z kardynałów w loterii: Ascania Sforzę, brata Ludwika Maura, który w nagrodę za swoje wsparcie otrzymał nie tylko cztery naładowane złotem muły, ale nawet miasto Nepi; Giuliana della Rovere, któremu obiecano, że wdrapie się na szczyt piramidy w następnej kolejce, i tak dalej – kolejne dary i prebendy dla wszystkich pozostałych głosujących.
Przejdźmy jednak do nowego papieża, którego rodzinę wybraliśmy na najważniejszą bohaterkę naszej opowieści.
O pierwszych Borgiach wiadomo bardzo mało, a te nieliczne wiadomości, jakie do nas dotarły, nie wystarczają, aby nakreślić ich pochodzenie – pochodzenie, które pochlebcy hiszpańskiego rodu wywodzą aż z domu królów Aragonii, co jest jednak mało prawdopodobne. W rzeczywistości narodziny tego rodu mają miejsce dopiero wraz z nadejściem prawdziwego fundatora tej bandy, pardon!, dynastii: mówimy o Alfonsie Borgii. Ojca tego nestora rodu raz nazywa się Domenikiem, raz Juanem, nawet panieńskie nazwisko matki pozostaje nieznane.
Alfons urodził się w roku 1378 w pobliżu Walencji. Został przyjęty jako tajny skryba na dwór królów Aragonii, ale po fantastycznej zmianie poglądów odnajdujemy go niewiele później w szatach biskupa Walencji. W tym mise dopłynął do Neapolu w czasie, gdy król Alfons Aragoński został królem Neapolitańczyków. Alfons Borgia w 1444 roku został mianowany kardynałem*. Zaiste szybka i niezwykła to kariera!
Jak powszechnie wiadomo, planem konkurującej z Francją Hiszpanii już w połowie XV wieku było położenie ręki na papieskim tronie i na europejskim imperium. To właśnie Borgiowie rozpoczęli konkwistę papieskiego stolca. I to Alfons stał się pierwszym papieżem z rodu Borgiów, który włożył tiarę w roku 1455, przyjmując imię Kaliksta III. Podążając za papieżem stojącym na czele orszaku, w Rzymie zamieszkała spora grupa bezpośrednich i nabytych krewnych ojca świętego z Walencji. Pośród nich jego najdroższy siostrzeniec: Rodrigo.
Rozliczni kronikarze i badacze historii Borgiów zgadzają się co do tego, że Rodrigo przyjechał do Rzymu w wieku lat około osiemnastu, gotowy, aby oddać się pod opiekę hiszpańskiego papieża. To pierwsza oznaka jawnego nepotyzmu ze strony tego wysoko postawionego duchownego, który bierze na siebie wszelkie wydatki, jakie napotyka młodzieniec. Rodrigo miał za mistrza Gaspara z Werony, człowieka o ogromnej kulturze i niezwykłych zdolnościach nauczycielskich.
Po pewnym czasie przysposobiony synalek przenosi się do Bolonii, by studiować prawo. Czas na zdobycie tego dyplomu zaplanowano na osiem lat. Nie do pomyślenia, żeby całkowicie zanurzył się w studiowaniu kodeksów i wzbogacaniu swojej wiedzy o retorykę i teologię. Chłopak zyskuje za to natychmiastową sympatię i szacunek swoich kolegów. Rodrigo to młodzieniec pełen energii, o pięknej sylwetce, dowcipny i elokwentny. Jest podziwiany przez dziewczęta i hojny wobec przyjaciół. Dlatego też natychmiast staje się dowódcą tej zgrai synów szlacheckich i kupieckich. Bierze udział we wszystkich lekcjach i punktualnie podchodzi do egzaminów, na których zyskuje dużą przychylność. Nigdy jednak nie opuszcza spotkań w karczmach i domach publicznych. „Kobiecie bardzo jest trudno – mawiał jego nauczyciel retoryki – odeprzeć jego zaloty. Przyciąga damy niczym magnes żelazo. A żelazo jest, oczywiście, synonimem fallusa. Och, cóż wy każecie mi mówić!”
Rodrigo 9 sierpnia 1456 roku, choć nie ukończył pełnego cyklu studiów, za szczególne zasługi zostaje dopuszczony do egzaminu dyplomowego*. Rozentuzjazmowany wuj, który w tym czasie zasiadł na papieskim tronie, w nagrodę ogłasza go kardynałem. Nominacja zostaje wręczona z nonszalancją i jednocześnie zawstydzeniem, z tej oczywiście przyczyny, że nie chciano podsycać kolejnych oskarżeń o faworyzowanie krewnych.
Rozdawanie przywilejów na tym się jednak nie kończy. Kalikst III, czyli wuj, postanawia ogłosić swojego pupila papieskim wikarym prowincji Ankony. Zadanie to niełatwe, jako że panowie z Marche buntują się przeciw rzymskiej władzy, a jednocześnie nie przestają walczyć ze sobą nawzajem**.
Młody kardynał Rodrigo Borgia wraz z niewielką grupką pomocników dociera do miasta nocą, a już wczesnym rankiem zwołuje w pałacu kurii zebranie wszystkich służb odpowiedzialnych za porządek, prawo i pobieranie podatków.
– Jestem tutaj z polecenia ojca świętego – przedstawia się. – Przede wszystkim chcę się dowiedzieć, jakimi dysponujecie siłami: chodzi mi o to, ilu macie żołnierzy, ilu rycerzy i czy posiadacie broń palną, poczynając od armat. Posiadacie?
– Nie, Wasza Eminencjo, czekamy na nie, ale jak dotąd ich nie otrzymaliśmy – brzmiała nieśmiała odpowiedź.
– Dobrze, ja się tym zająłem, mam ze sobą cztery wozy z arkebuzami, kolubrynami i piszczałami, ustawionymi na kozłach dla uniknięcia rykoszetu, są tam też cztery pary byków, które ciągną za sobą cztery siedmiofuntowe armaty.
– Ale my nie potrafimy używać podobnych urządzeń – przyznał z pokorą dowódca straży.
– Właśnie dlatego tu jestem.
– Wy będziecie nas uczyć, Eminencjo?
– Jestem w stanie to zrobić, wolę jednak, aby szkolili was dwaj mistrzowie arkebuzów, których zabrałem ze sobą.
– Wybaczcie pytanie, ale czy macie zamiar strzelać z tych dział?
Na co wikary odparł:
– Rozumiem, że – biorąc pod uwagę sytuację, która zaistniała w waszej pięknej Ankonie – odczuwacie pewne opory, jeśli chodzi o rzucanie ołowianymi kulami w najbardziej poważanych dygnitarzy waszego miasta. Zasięgnąłem informacji i wiem, że podczas tego krwawego czasem sporu między różnymi frakcjami możnych wy, reprezentanci porządku i sprawiedliwości, zawsze zachowywaliście równowagę: stabilną, niestabilną i pozorną. Jednym słowem, wykpiliście się, spryciarze! Teraz musicie dokonać wyboru. Dość szwindli, wzajemnych przysług, dość błędów. Nie możecie się dalej migać, teraz macie już odpowiednie środki, żeby zaprowadzić porządek: nauczcie się strzelać, inaczej my ostrzelamy was.
– Ale jak to? Kto miałby nas zaatakować?
– W Rzymie tysiąc mężczyzn tylko czeka na mój rozkaz, starczy jeden dzień marszu, a znajdą się tutaj, gotowi, by was zastąpić. Oczywiście najpierw pochowają tych, którzy nie zechcą poddać się naszym rozkazom. Wybierajcie.
– Ale, zrozumcie… My musieliśmy poddać się sile, także zbrojnej, tych buntowników…
– Wybaczcie, ale czy nazwisko Grippo dei Malatempora coś wam mówi?
– Tak – odpowiadają chórem stróże porządku – to właśnie jeden z możnych, którzy zorganizowali ostatnią rewoltę!
– Cóż, już go nie ma.
– Nie żyje!?
– Żyje, ale gości w waszych lochach. Dlatego przybyłem nocą, z grupą tak dużą, aby móc go pojmać. Ten wasz strach na wróble niedługo wyruszy w podróż do Rzymu, gdzie zostanie niezwłocznie osądzony. Podoba wam się słowo „niezwłocznie”?
– Tak.
– Póki ja tu będę, usłyszycie je wiele razy.
I tak po raz pierwszy w historii miasta dało się w Ankonie słyszeć huk armat i kolubryn. Należy przyznać, że wybuchy te zrobiły niezwykłe wrażenie na służbach odpowiedzialnych za administrację publiczną. Rodrigo Borgia, papieski wikary w prowincji Ankony, zdołał pojmać setkę wysoko postawionych osobistości i ich sługusów. Zmarli, biorąc pod uwagę ważność operacji, stanowili przewidywane minimum. W sumie całkiem czysta robótka.
Wreszcie wikary, kiedy miał już wsiąść na konia, wciąż na oczach miejskich władz, zarówno tych skutych w kajdany, jak i tymczasowo wolnych, zakończył swoją misję:
– Od tej pory wasza współpraca z Państwem Kościelnym i ojcem świętym nie będzie już jedynie formalna, lecz odpowiedzialna i jawna. A zatem żaden z was, czy to burmistrz, czy capitano del popolo*, czy sędzia, nie będzie miał prawa nakładać dodatkowych podatków, wypowiadać wojen poprzez porwanie, administrować prawem, zarządzać grami hazardowymi i prostytucją, bić monet czy szantażować handlarzy, sklepikarzy i rzemieślników na wzór rządowych lichwiarzy, jak to czyniliście do tej pory. Ach, zapomniałbym: każdy z was i wszyscy mieszkańcy muszą co miesiąc dowieść, że zapłacili podatki państwu, które reprezentuję ja.
Odniósł ogromny sukces, zwłaszcza wśród ludu, tak że w chwili, gdy mówił „do widzenia, zobaczymy się niedługo”, wielu mieszkańców odprowadzało go do głównej bramy, wiwatując i wołając głośno:
– Wracaj szybko, Rodrigo! Potrzebujemy kogoś takiego jak ty!
A ktoś krzyczał:
– Oto kogo powinni uczynić papieżem!
– Dziękuję, to właśnie planuję. Zrobię, co w mojej mocy – odpowiadał kardynał i ukłuł ostrogami konia, który truchtem ruszył przed siebie.
Gdy dotarł do Rzymu, wielu ludzi dowiedziało się o wypadkach w Ankonie i również wiwatowało na jego cześć. W Watykanie wiwatował bezczelnie nawet papież, po czym przytulił go niczym syna. W nagrodę ogłosił go wicekanclerzem, co oznaczało, że od tej pory chłopak był drugi po papieżu.
Piękna kariera!

 
Wesprzyj nas