W książce “Ostatnie imperium” Serhii Plokhy pokazuje kulisy gry o kremlowski tron i władzę nad kluczowymi republikami w przełomowym dla Związku Sowieckiego roku 1991. Opisuje pół roku, które przyniosło rozpad Związku, ale pozostawiło wiele nierozwiązanych problemów, które co rusz powracają ze zdwojoną siłą.


Serhii Plokhy posiadł sporą wiedzę i ma dużo samozaparcia w docieraniu do rozlicznych źródeł i archiwów, ma też instynkt analityka, niezbędny do powiązania wydarzeń politycznych w ciąg przyczynowo-skutkowy, nie dając się przy tym zwieść propagandowym sztuczkom polityków będących u władzy.

Pierwszym znanym w Polsce owocem jego wnikliwości była praca “Jałta. Cena pokoju” wydana w 2011 roku, przedstawiająca dogłębną ocenę konferencji jałtańskiej i obalająca mity i dezinformacje otaczające to historyczne spotkanie. W tym roku do rąk polskich czytelników trafiło “Ostatnie imperium”, przekład wydanej w USA w maju 2014 roku książki “The Last Empire. The final days of the Soviet Union”.

Autorowi udało się dotrzeć do niedawno odtajnionych dokumentów rosyjskich i amerykańskich oraz przeprowadzić rozmowy z czołowymi politykami amerykańskimi i europejskimi biorącymi udział w wydarzeniach tego gorącego okresu. W książce cytowane są również opinie z publikowanych i prywatnych notatek i pamiętników prezydentów: Busha, Gorbaczowa, Krawczuka, Mitterranda.

Z tych dokumentów i wspomnień wyłania się przebieg wydarzeń w Związku Sowieckim oraz obraz reakcji Zachodu na rozpad Sowietów. Jednocześnie autor stara się wskazać przyczyny późniejszych ważnych epizodów, które były pokłosiem rozpadu imperium – w tym ubiegłorocznej aneksji Krymu, krwawych starć na kijowskim Euromajdanie, a wcześniej wojen w Gruzji, Abchazji i Czeczenii.

Serhii Plokhy przedstawia rozpad komunistycznego imperium biorąc pod lupę głównych bohaterów: George’a H.W. Busha – „ostrożnego i nieraz pokornego przywódcę Zachodu, który, wspierając prezydenta Gorbaczowa i stawiając na pierwszym miejscu bezpieczeństwo arsenałów jądrowych, przedłużył żywot imperium, ale i przyczynił się do jego bezkrwawego upadku”, Borysa Jelcyna – „nieokrzesanego i buntowniczego przywódcę Rosji, który niemalże w pojedynkę stłumił pucz”, Łeonida Krawczuka – „chytrego przywódcę Ukrainy, którego upór w sprawie niepodległości jego kraju przypieczętował los Związku Sowieckiego” i wreszcie Michaiła Gorbaczowa, propagatora głasnosti i pierestrojki, ostatniego prezydenta Związku Sowieckiego, największego przegranego wydarzeń 1991 roku.

Plokhy przedstawia rozpad komunistycznego imperium biorąc pod lupę głównych bohaterów: Busha, Jelcyna, Gorbaczowa i Krawczuka

W książce znajdziemy chronologiczny przebieg wydarzeń od szczytu moskiewskiego prezydentów George’a H.W. Busha i Michaiła Gorbaczowa w lipcu 1991 roku dotyczącego układu START 1 czyli układu o redukcji zbrojeń strategicznych, poprzez internowanie Gorbaczowa i próbę odsunięcia go od władzy przez puczystów, znaczący udział Jelcyna w stłumieniu puczu, ogłoszenie niepodległości przez Ukrainę, okres walk o wpływy między Gorbaczowem a Jelcynem, próby prezydenta Związku Sowieckiego nakłonienia republik do podpisania nowego traktatu związkowego, aż po ostatnie dni imperium po grudniowym „słowiańskim” szczycie w Puszczy Białowieskiej, gdzie utworzono Wspólnotę Niepodległych Państw.

Autor podkreśla też bieżące różnice zdań i stare, historyczne niesnaski pomiędzy Rosją i Ukrainą – dwiema największymi republikami narodowościowymi dawnego ZSRS. Wielokrotnie wskazuje, jak administracja USA prowadziła politykę uników w stosunku do rozpadającego się imperium, jak i walczącej o niepodległość Ukrainy.
Według Plokhy’ego późniejsi po Gorbaczowie władcy Kremla żałowali utraty wpływów na Ukrainie i wydarzenia 2014 roku były tylko kwestią czasu, szczególnie że i tym razem Zachód bardzo ostrożnie popierał walkę Ukraińców o integralność terytorialną.

“Ostatnie imperium” – efekt wielkiej pracy Plokhy’ego – porządkuje wiedzę o wydarzeniach, których nie tak dawno byliśmy świadkami i które wciąż wpływają i na światową politykę i na nasze życie. Dzięki umiejętnie dobranemu materiałowi i przemyślanej narracji mamy okazję poznać od podszewki okoliczności rozpadu ZSRS, transformacji byłych republik sowieckich w państwa suwerenne i niepodległe oraz udział światowych potęg w tych procesach. Warto sięgnąć po “Historię upadku Związku Sowieckiego”.

Tomasz Orwid

Serhii Plokhy
Ostatnie imperium. Historia upadku Związku Sowieckiego
Przekład: Łukasz Witczak
Wydawnictwo Znak
Premiera: 21 września 2015

Często pomija się fakt, że to właśnie demokracja wyborcza doprowadziła do rozwiązania ZSRS. Sowiecki kolos upadł trzy lata po tym, jak w dawnym cesarstwie Romanowów po raz pierwszy od 1917 roku, czyli od bolszewickiego przewrotu w Sankt Petersburgu, wprowadzono częściowo wolne wybory. Bezpośrednią przyczyną rozpadu ZSRS stało się referendum ukraińskie z 1 grudnia 1991 roku, w którym ponad 90 procent głosujących opowiedziało się za niepodległością.

Serhii Plokhy

„Imperium kontratakuje”,
czyli przedmowa

Pierwsze amerykańskie wydanie Ostatniego imperium trafiło do księgarń w maju 2014 roku, gdy na dobre rozgorzał już międzynarodowy kryzys, uważany obecnie za najgorszy od czasu zakończenia zimnej wojny – konflikt między dwoma krajami postsowieckimi, Rosją i Ukrainą, o poważnych reperkusjach ogólnoświatowych. Pierwsze recenzje zbiegły się z kolejnymi dramatycznymi wydarzeniami: kryzys krymski rozlał się na wschodnią Ukrainę, pochłaniając tysiące ofiar wśród miejscowej ludności, a także życie blisko trzystu Bogu ducha winnych pasażerów i członków załogi samolotu malezyjskich linii lotniczych, zestrzelonego nad terenem objętym walkami 17 lipca 2014 roku.

Jak doszło do tej tragedii? Co tkwi u źródeł kryzysu rosyjsko-ukraińskiego? Te pytania zadawali sobie czytelnicy, którzy latem 2014 roku sięgali po Ostatnie imperium, w tym również jego amerykańscy, brytyjscy i holenderscy recenzenci. (Tytuł niniejszej przedmowy zaczerpnąłem z artykułu, który ukazał się w brytyjskim „The Mail on Sunday”). Książkę tę, w zamyśle historyczną, traktowano nieraz jako swoisty klucz do zrozumienia wydarzeń rozgrywających się na wschodzie Europy.

Rzeczywiście, wydarzenia wiosny i lata 2014 roku na Krymie i na wschodzie Ukrainy dopisały, po upływie niemal ćwierćwiecza, nowy rozdział do historii rozpadu Związku Sowieckiego. W 2014 roku pogrzebane imperium wstało z grobu. Rządzący Rosją postanowili za pomocą odbudowanej potęgi gospodarczej i wojskowej zrewidować historię upadku ZSRS. Władimir Putin, który nigdy nie krył żalu czy wręcz rozgoryczenia z powodu rozpadu państwa sowieckiego, w przemówieniu z marca 2014 roku, dotyczącym aneksji Krymu, nawiązał bezpośrednio do zmian z roku 1991: „ZSRS się rozpadł. Wydarzenia potoczyły się na tyle gwałtownie, że mało który obywatel dostrzegał ich pełny dramatyzm oraz konsekwencje. (…) I kiedy Krym nagle znalazł się w innym państwie, Rosja poczuła, że nie tylko ją okradziono, ale też ograbiono”. I dalej: „A państwo rosyjskie, co z nim? No co, Rosjo? Spuściłaś głowę, pogodziłaś się z tym i przełknęłaś hańbę. Nasz kraj był wtedy w tak ciężkim położeniu, że po prostu nie mógł realnie bronić swoich interesów”. Orędzie Putina miało być czytelnym sygnałem, że Rosja wydostała się z „trudnego położenia” i jest gotowa naprawić „niesprawiedliwość”, jaką jej wyrządzono w chwili rozpadu ZSRS.

Co dokładnie rozumieją przez to rządzący i jak daleko są gotowi posunąć się w imię rzekomej sprawiedliwości historycznej? Te pytania spędzały sen z powiek wielu światowym przywódcom. Po rozmowie telefonicznej z Putinem zdumiona niemiecka kanclerz Angela Merkel miała powiedzieć, że prezydent Rosji żyje „w innym świecie”. Były amerykański prezydent Bill Clinton wyraził przypuszczenie, iż Putin dąży do odbudowy rosyjskiej potęgi w stylu dziewiętnastowiecznym. Ukraiński premier Arsenij Jaceniuk wielokrotnie oskarżał rosyjskiego przywódcę o próbę odtworzenia Związku Sowieckiego. Putin odpierał te zarzuty, twierdząc, że nie próbuje wskrzesić ani idei imperium, ani samego ZSRS. Poniekąd trudno się z tym nie zgodzić. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Rosja prowadziła wojny (otwarte i hybrydowe), anektowała terytoria i wykorzystywała jako broń praktyczny monopol na dostawy energii do Europy Wschodniej. Celem tych działań było stworzenie tańszego i elastyczniejszego systemu kontroli politycznej nad przestrzenią postsowiecką niż metody stosowane przez imperium rosyjskie czy Związek Sowiecki. Nie zmienia to faktu, że wiele zasad obecnej polityki Rosji ukształtowało się w ostatnich latach i miesiącach istnienia ZSRS.

Najważniejszą z tych zasad była wcześnie podjęta przez rosyjskie kierownictwo decyzja o utrzymaniu kontroli politycznej, gospodarczej i wojskowej nad „bliską zagranicą”, jak elity i media tego kraju ochrzciły dawne republiki sowieckie. Już jesienią 1991 roku doradcy Borysa Jelcyna przewidywali, że Rosja najdalej za dwadzieścia lat wchłonie graniczące z nią państwa. Podobnie jak w przypadku wielu innych dawnych mocarstw, zrezygnowano z modelu imperium, ponieważ był on zbyt kosztowny w utrzymaniu. W przeciwieństwie jednak do większości dawnych potęg Rosja odziedziczyła bogate złoża gazu i ropy, zlokalizowane głównie na Syberii. Pod względem ekonomicznym kraj miał więc dużo do zyskania na rozpadzie ZSRS. Dostęp do złóż surowców energetycznych ułatwił Rosjanom rozstanie się z ideą imperium i zapobiegł zbrojnym konfliktom między Rosją a państwami, które proklamowały niepodległość. Dziś jednak wiemy, że konflikty te nie zostały całkiem zażegnane, lecz tylko odłożone w czasie. Rosnące w minionej dekadzie ceny ropy i gazu pozwoliły Rosji odbudować potencjał gospodarczy i militarny, a także wskrzesić kwestię spornych terytoriów. Dwadzieścia parę lat po rozpadzie ZSRS podejmowane są coraz intensywniejsze wysiłki na rzecz odzyskania byłych republik sowieckich.

Ukraina, druga pod względem wielkości republika postsowiecka, wielokrotnie niweczyła rosyjskie próby gospodarczej, militarnej i politycznej reintegracji „bliskiej zagranicy”. W 1991 roku dalsze losy całego ZSRS zależały od stosunków między tymi dwoma państwami. W sierpniu tamtego roku, po ogłoszeniu przez ukraiński parlament deklaracji niepodległości, rosyjski rząd Borysa Jelcyna zagroził sąsiadowi rozbiorem jego terytorium. Mówiło się przede wszystkim o Krymie i Donbasie, a więc o terenach, które 23 lata później stanęły w ogniu. Wtenczas, mimo rosyjskich gróźb, Ukraina nie porzuciła drogi do niezależności. W grudniu 1991 roku na mocy rosyjsko-ukraińskiego porozumienia Związek Sowiecki zastąpiono Wspólnotą Niepodległych Państw. W cytowanym już wcześniej orędziu z okazji aneksji Krymu Putin twierdzi, że wielu mieszkańców Rosji uważało WNP za nową formę państwowości wspólnotowej. Takiego poglądu nie podzielali jednak ukraińscy rządzący, którzy swoją niepodległość – jak i niezawisłość innych republik postsowieckich – traktowali z największą powagą.

W latach dziewięćdziesiątych z woli Ukrainy Wspólnota Niepodległych Państw stała się narzędziem „cywilizowanego rozwodu” – określenie to ukuto w Kijowie – a nie, jak chciała Moskwa, instrumentem rosyjskiej kontroli nad sąsiednimi terytoriami. Ukraińcy usilnie zabiegali o uznanie swoich granic przez Rosję. W 1994 roku Kijów zrzekł się arsenału jądrowego w zamian za „gwarancje” niepodległości i nienaruszalności terytorialnej udzielone przez Rosję, Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Trzy lata później rząd ukraiński zgodził się wydzierżawić marynarce rosyjskiej bazę w Sewastopolu pod warunkiem podpisania traktatu potwierdzającego nienaruszalność ukraińskich granic. Rosyjski parlament potrzebował dwóch lat, by ratyfikować ten dokument, formalnie uznający Krym i Sewastopol za integralną część terytorium Ukrainy. Wydawało się, że oba kraje wreszcie rozstrzygnęły wszystkie kwestie sporne wynikłe z rozpadu ZSRS.

Następne dziesięciolecie pokazało jednak, jak kruche było tamto porozumienie oraz rosyjskie poszanowanie ukraińskiej niepodległości. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Ukraina zaczęła zbliżać się do Zachodu. Ogłoszono, że głównym celem polityki zagranicznej państwa będzie integracja z Unią Europejską, a także odmówiono przystąpienia do struktur gospodarczych i politycznych funkcjonujących pod przewodnictwem Rosji. Na Ukrainie udało się zachować znacznie większy niż w Rosji pluralizm demokratyczny, łącznie z silnym parlamentem, szerokim współzawodnictwem politycznym i wpływową opozycją. W 2004 roku tamtejsze społeczeństwo obywatelskie nie uznało zwycięstwa popieranego przez Rosję Wiktora Janukowycza w sfałszowanych wyborach prezydenckich. Pod wpływem długotrwałych pokojowych protestów, które przeszły do historii jako „pomarańczowa rewolucja”, ustępujący prezydent rozpisał nowe wybory, wygrane przez Wiktora Juszczenkę. Odtąd Moskwa traktowała prozachodni kurs Kijowa nie tylko jako rosnące zagrożenie zewnętrzne, ale także jako wyzwanie dla własnego reżimu, coraz bardziej autorytarnego. Z perspektywy Kremla niezgoda Ukraińców na fałszerstwa wyborcze, ich opór wobec skorumpowanej władzy, dawały niebezpieczny przykład raczkującemu społeczeństwu obywatelskiemu w Rosji.

Obecny kryzys w stosunkach rosyjsko-ukraińskich rozpoczął się wieczorem 21 listopada 2013 roku, od posta, jaki opublikował na Facebooku ukraiński dziennikarz afgańskiego pochodzenia Mustafa Najem. Zaniepokojony wiadomością, że rząd Wiktora Janukowycza, który doszedł do władzy w 2010 roku, nie zamierza podpisać długo wyczekiwanej umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, Najem napisał: „Dobra. Koniec żartów. Kto jest gotów przed północą stawić się na Majdanie? Lajki się nie liczą. Tylko komentarze »jestem gotów«”. O 21.30 opublikował kolejny apel: „Ubierzcie się ciepło, weźcie parasole, herbatę, kawę, dobry humor i znajomych”. Tuż po dziesiątej był już na głównym placu Kijowa, czyli Majdanie, gdzie dziesięć lat wcześniej rozpoczęła się „pomarańczowa rewolucja”. Zastał tam około trzydziestu osób. Do północy zebrało się ponad tysiąc młodych, wykształconych kijowian. Umowa stowarzyszeniowa z UE była dla nich ostatnią szansą, że Ukraina w końcu wkroczy na europejską drogę rozwoju, zwalczy korupcję, zmodernizuje gospodarkę i zapewni swoim obywatelom godne warunki życiowe. Nie mogli patrzeć bezczynnie, jak te ich nadzieje obracają się wniwecz.

Z początku atmosfera była festynowa – śpiewano i tańczono, by jakoś wytrzymać listopadowy ziąb. Wkrótce protesty zyskały miano Euromajdanu, największego proeuropejskiego wiecu w historii. Prezydent Janukowycz, pomny doświadczeń „pomarańczowej rewolucji”, uznał, że im szybciej rozgoni demonstrujących, tym lepiej. Wczesnym rankiem 30 listopada oddziały prewencji otrzymały rozkaz ataku na studenckie miasteczko na Majdanie. Akcję milicji, przeprowadzoną pod pretekstem oczyszczania placu w celu wzniesienia wielkiej bożonarodzeniowej choinki, cechowała ogromna brutalność. Zdjęcia przedstawiające bicie bezbronnych studentów obiegły Internet, budząc gwałtowny sprzeciw uśpionego społeczeństwa obywatelskiego na Ukrainie. Nazajutrz, w niedzielę, ponad pół miliona osób zebrało się w centrum Kijowa, by zaprotestować przeciwko milicyjnej agresji. Euromajdan, którego początkowym celem było jedynie wymuszenie podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, przerodził się w „rewolucję godności“. W grudniu, styczniu i lutym w nieprzerwanych protestach uczestniczyły już setki tysięcy ludzi.

Gdy Stany Zjednoczone i Unia Europejska zaczęły wywierać na Janukowycza presję, by zażegnał kryzys pokojowo, ukraiński prezydent zwrócił się o pomoc do Rosji. Odkąd go wybrano w 2010 roku, Kreml oczekiwał od niego, że zmieni prozachodni kurs Ukrainy, odmówi podpisania umowy stowarzyszeniowej i przystąpi do sterowanej przez Rosję unii celnej, tak jak to uczyniły Białoruś i Kazachstan. Janukowycz początkowo opierał się, lecz latem 2013 roku Kreml podbił stawkę, rozpoczynając z Ukrainą wojnę handlową. W listopadzie prezydent dał za wygraną. Oświadczył, że nie podpisze umowy stowarzyszeniowej z UE, i udał się do Rosji, aby wynegocjować 15 milionów dolarów pożyczki na utrzymanie swojej kleptokracji do następnych wyborów prezydenckich, zaplanowanych na 2015 rok. Moskwa zgodziła się na udzielenie kredytu i wypłaciła pierwszą ratę. Należało teraz utrzymać Janukowycza u władzy, a najlepszym sposobem wydawało się stłumienie protestów na Majdanie – za takim wariantem publicznie opowiedział się doradca Putina Siergiej Głazjew. W styczniu 2014 roku Janukowycz przeforsował w parlamencie niezbędne do tego ustawy. Jednak nowe prawo, uznane przez opozycję za drakońskie, sprawiło, że na ulice wyszło jeszcze więcej ludzi.

Starcia między demonstrantami a milicją zaczęły się pod koniec stycznia, a kulminacyjny punkt osiągnęły 18 lutego 2014 roku, kiedy to od kul zginęły dziesiątki protestujących i funkcjonariuszy. Ukraińskie władze twierdziły później, że ogień otworzyli rosyjscy snajperzy, a koordynatorem akcji był jeden z doradców Władimira Putina. Ofiary snajperów i najemnych zbirów okrzyknięto Niebiańską Sotnią. Na członków ukraińskiego rządu odpowiedzialnych za użycie siły wobec demonstrantów Unia Europejska nałożyła sankcje wizowe i finansowe. Parlament Ukrainy, zdominowany przez oligarchów, którzy nie chcieli utracić dostępu do pieniędzy zgromadzonych w zachodnich bankach, przegłosował uchwałę zabraniającą władzom stosowania przemocy wobec obywateli. Oznaczało to koniec reżimu Janukowycza, który mógł się utrzymać jedynie używając siły. 21 lutego 2014 roku delegacja Unii Europejskiej pod przewodnictwem szefa polskiego MSZ, Radosława Sikorskiego, wynegocjowała porozumienie pomiędzy Janukowyczem a przywódcami opozycji. Umowa zakładała między innymi przyspieszone wybory prezydenckie przed końcem roku. Jednak Janukowycz, nie mając złudzeń co do ich wyniku, jeszcze tego samego wieczora opuścił swoją posiadłość pod Kijowem, zabierając ze sobą, według doniesień medialnych, setki milionów dolarów, a pozostawiając prywatne zoo i kolekcję zabytkowych samochodów. Nazajutrz parlament postanowił odwołać go z urzędu. Janukowycz udał się z obstawą na Krym, a stamtąd przedostał się do Rosji, gdzie przyznano mu obywatelstwo.

Rząd rosyjski był bardzo niezadowolony z obrotu spraw na Ukrainie. 21 lutego przedstawiciel Rosji uczestniczący w kierowanych przez Sikorskiego negocjacjach odmówił złożenia podpisu pod gotowym porozumieniem. Nie przeszkodziło to Kremlowi w oskarżeniu Zachodu i ukraińskiej opozycji – już po ucieczce Janukowycza – o złamanie tej umowy. Moskwa oświadczyła, że w Kijowie doszło do przewrotu, a nowy rząd ukraiński nazwała niekonstytucyjnym. Gdy 23 lutego cały świat oglądał uroczystość zamknięcia zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi, w kuluarach europejskich ministerstw spraw zagranicznych huczało od spekulacji na temat zamiarów Federacji Rosyjskiej. 27 lutego, cztery dni po zakończeniu igrzysk, Janukowycz, który znalazł bezpieczne schronienie w Rosji, wydał komunikat, w którym nazwał się „prawowitym prezydentem Ukrainy”. Jednocześnie oddział „grzecznych zielonych ludzików” – ciężko uzbrojonych komandosów w nieoznakowanych mundurach – zajął siedziby Rady Najwyższej i rządu Krymu, po czym wywiesił na obu gmachach rosyjskie flagi.

Niedługo potem krymski parlament odbył zamknięte posiedzenie (według licznych doniesień na sali zabrakło kworum), na którym podjęto uchwałę o rozwiązaniu rządu. Nowym premierem mianowano Siergieja Aksionowa, przewodniczącego partii Rosyjska Jedność, która w krymskich wyborach parlamentarnych uzyskała zaledwie 4 procent głosów. 1 marca Aksionow zaapelował do Władimira Putina o pomoc w utrzymaniu „pokoju i ładu” na półwyspie. Nazajutrz jednostki rosyjskiego wojska wyszły z koszar w Sewastopolu i z pomocą posiłków przerzuconych z Rosji przejęły kontrolę nad Krymem. Wspierały ich specjalnie wyszkolone grupy kozaków i rosyjskich najemników, a także lokalne odziały ochotników. Władimir Putin i członkowie jego rządu, którzy pierwotnie zaprzeczali doniesieniom o rosyjskiej interwencji wojskowej na Krymie, ostatecznie przyznali, że w operacji brali udział żołnierze rosyjscy.

Pozory legalności nadano aneksji Krymu za pomocą pospiesznie zorganizowanego referendum, które odbyło się 16 marca 2014 roku. Miało w nim wziąć udział ponad 83 procent uprawnionych do głosowania, z czego blisko 97 procent opowiedziało się za przyłączeniem półwyspu do Rosji. Według niezależnych szacunków (m.in. Rady Praw Człowieka przy prezydencie Federacji Rosyjskiej) prawdziwe dane były inne: frekwencja wyniosła niecałe 40 procent, z czego za połączeniem z Rosją głosowało niespełna 60 procent. Dane te znajdują potwierdzenie w wynikach sondażu przeprowadzonego na Krymie w lutym 2014 roku: wówczas za przyłączeniem do Rosji opowiedziało się niewiele ponad 40 procent respondentów. Jednak nowe władze najwyraźniej wolały nie ryzykować i plebiscyt został gruntownie sfałszowany – według oficjalnych danych w Sewastopolu przy urnach stawiło się… 123 procent uprawnionych do głosowania. Referendum zbojkotowała 250-tysięczna społeczność krymskich Tatarów, a rząd Ukrainy uznał je za nielegalne. Wspólnota międzynarodowa nie uznała jego wyników. Mimo to 18 marca Rosja oficjalnie anektowała półwysep. W okolicznościowym orędziu Władimir Putin oznajmił, że referendum krymskie „przebiegło w pełnej zgodzie z procedurami demokratycznymi i międzynarodowymi normami prawnymi”.

 
Wesprzyj nas