W swojej nowej książce Piotr Szumlewicz, dziennikarz i publicysta, pokazuje mechanizmy rządzące polskimi mediami.


Wielkie pranie mózgów to zbiór błyskotliwych, świetnie napisanych felietonów. Każdy dotyczy innego aspektu funkcjonowania mediów.

Autor odsłania pustkę świata, który szczegółowo zbadał od wewnątrz. Piętnuje brak wiedzy znanych dziennikarzy i obnaża głupotę celebrytów namaszczonych przez zaprzyjaźnione media. Przedstawia świat dziennikarski jako autorytarną, bezrefleksyjną władzę, która tępi krytyczne myślenie, wypiera z debaty publicznej kluczowe tematy, reprodukuje i umacnia najbardziej szkodliwe stereotypy.

Książka z jednej strony stanowi odważną krytykę polskiego dziennikarstwa, a z drugiej jest przenikliwą analizą wpływu mediów na świadomość społeczną.
Piotr Szumlewicz – dziennikarz, publicysta, współprowadzący program Ja panu nie przerywałem w Superstacji, redaktor kwartalnika „Bez Dogmatu” i portalu lewica.pl, doradca Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.

Piotr Szumlewicz
Wielkie pranie mózgów. Rzecz o polskich mediach
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 20 maja 2015

Zatrudniony przez Facebooka

W Telewizji Polskiej zostałem zatrudniony za pośrednictwem Facebooka. Człowiek o nieznanym mi nazwisku i niemający zdjęcia profilowego napisał, żebym następnego dnia przyszedł do siedziby telewizji. Gdy próbowałem się dowiedzieć, jaka to telewizja i po co mam przychodzić, odpisał, że podpiszę umowę i zostanę przyjęty do pracy. Zapytałem, jaką umowę i co będę robić. Wysłał emotikon „uśmiechnięta gęba” i odpowiedział, że na miejscu wszystkiego się dowiem. Tak się zaczęła moja przygoda z TVP.

Po pierwsze kręć się

Następnego dnia przyszedłem do nowego budynku TVP. Odniosłem wrażenie, że wszyscy zostali poinformowani o moim przybyciu, że wszyscy wiedzą, kim jestem. Część osób uśmiechała się do mnie znacząco, część mi się kłaniała, część patrzyła na mnie wyraźnie wrogo, choć nikogo nie znałem. Zostałem wprowadzony do dużego pokoju szefa TVP2, który przywitał się ze mną po bratersku i powiedział: „Potraktuj tę pracę jako płatne stypendium”. Na widok mojego zakłopotania dodał: „Pokręć się tu, Piotrek. To podstawowa rzecz w TVP”.
Po kilku miesiącach załapałem, o czym mówił. Odkryłem, że bez znajomości, powiązań koleżeńskich, politycznych lub biznesowych trudno tu osiągnąć jakąkolwiek pozycję. W telewizji publicznej najważniejsze są nieformalne kontakty, znajomości, przelotne rozmowy przy kawie. To dzięki nim zawiera się kontrakty, dogaduje szczegóły współpracy, otrzymuje prawo prowadzenia programów. Istnieje nieprzejrzysta, ale dla wszystkich intuicyjnie zrozumiała forma komunikacji, dzięki której każdy wie, kto jest kim, kto jest pod kim i nad kim, na kogo trzeba uważać, kogo warto znać.
Od początku zostałem włączony do sieci układów, chociaż nie miałem pojęcia, jaka jest moja realna pozycja, do jakiej frakcji należę i kto jest moim wrogiem. Już pierwszego dnia nieznani mi ludzie mówili, że wiedzą, do którego mam iść pokoju i po co, konstatowali, że jestem od jakiegoś człowieka, którego nazwiska nie znałem, wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, słysząc udzielane przeze mnie nieufne odpowiedzi.
Nie miałem wpływu na zajmowaną pozycję, decydował o tym jakiś wewnętrzny system. Sam fakt, że różnej maści dyrektorzy witali się ze mną, miał mi dawać poczucie, że jestem potrzebny, chociaż nie otrzymałem żadnych istotnych zadań do wykonania ani godnej zapłaty. Przekonałem się potem, że o wszystkich mianowaniach i nobilitacjach decydowały stosunki władzy i prestiżu. Najważniejsi byli ci, którzy najlepiej odnajdywali się w tym systemie i czerpali z tego profity. Istotne cechy pozwalające awansować i zdobyć silną pozycję w tej skomplikowanej sieci to konformizm i brak krytycyzmu wobec autorytetów, niezbędne okazują się również znajomości. Kompetencje oraz zdolności twórcze praktycznie są pozbawione znaczenia.

Feudalizm medialny

W polskich mediach nie liczą się kompetencje, wiedza ani zdolność zainteresowania widza. O wiele istotniejszą rolę odgrywają powiązania rodzinne, biznesowe i koleżeńskie.
Dlatego w TVP rzadko przeprowadzane są konkursy otwarte, a castingi na nowych prezenterów lub prowadzących programy publicystyczne – prawie nigdy. Każdy szef kanału ma grupę znajomych celebrytów, którym musi dać audycję niezależnie od tego, jaki poziom prezentują; nie ma znaczenia nawet to, czy przyciągną widownię. Kiedyś zaproponowałem szefowi TVP2 przeprowadzenie konkursu na stanowisko prowadzącego program publicystyczny.
Żachnął się nerwowo: „Zgłosiłoby się dużo kandydatów, których trzeba by było testować”. Dlatego wolał wybrać jednego z czterech kiepskich prezenterów, których miał pod ręką i których akceptował jego układ biznesowo-partyjny.
Takie mechanizmy działają we wszystkich największych polskich mediach. Świat dziennikarski jest zamknięty. Poza tym coraz częściej znajomość, a tym bardziej pokrewieństwo z celebrytą zapewnia uznanie, wysokie dochody i karierę medialną. Przykład idzie z góry, rozlewa się po wszystkich podkomórkach największych mediów i dociera niżej, także do mediów o mniejszym zasięgu i małych mediów tematycznych.
W telewizji panuje niezwykle napięta atmosfera, pracownicy traktują siebie nawzajem jak konkurentów w staraniach o stabilny etat i dostęp do dobrze płatnych projektów. Walka toczy się nieustannie, nad każdym wciąż wisi groźba wypadnięcia z obiegu. Dlatego każdy podejmuje wysiłki, aby zdobyć pozycję tak wysoką, żeby nikt nie mógł mu zaszkodzić i żeby powszechnie zabiegano o jego poparcie.
Jak to zrobić? Oczywiście najlepiej gdzieś na szczycie hierarchii mieć mocne plecy. Jeżeli ich brak, warto przynajmniej sprawiać wrażenie, że się je ma. Im więcej ludzi uważa cię za kogoś ważnego i o rozległych znajomościach, tym większe szanse, że zajdziesz wysoko. Są w telewizji publicznej ludzie, którzy sprawianie takiego wrażenia opanowali do perfekcji.

Homo woronicus

Telewizja publiczna ma wielu mieszkańców. Ci, którzy najdłużej w niej żyją i są do niej najbardziej przywiązani, to Homo woronicusy. Homo woronicus wiąże swoje życie prywatne i zawodowe z TVP, żyje w niej, poznaje przyjaciół, kochanków, wrogów, tworzy w niej rodzinę, przejmuje się jej wzlotami i upadkami. Ciągle boi się o swój los, czeka na telefony, spotkania, SMS-y od podwładnych i znajomych. Połowę czasu pracy zajmuje mu budowanie kontaktów, zdobywanie plotek oraz ich dystrybuowanie, udział w naradach formalnych i nieformalnych. Praca przy konkretnym programie odgrywa zazwyczaj drugorzędną rolę i zajmuje relatywnie mało czasu.
Nie każdy Homo woronicus ma umowę na etat. Niektórzy przez dłuższy okres nie mają w TVP żadnej pracy. Być może tych ostatnich jest najwięcej. Są jak sępy w klatce, które latają wokół łupu odgrodzonego od nich grubą kratą. Łakną plotek, szukają informacji o nowych programach, zwolnieniach, restrukturyzacjach, wypatrują znajomych twarzy, budują nowe koalicje. Im częściej czegoś się dowiadują, im częściej ktoś ich zaprasza na kawę albo na niezobowiązującą rozmowę, im więcej mają dyrektorskich numerów telefonów w swoich kajecikach, im więcej osób chce z nimi spiskować, tym większą zyskują pewność siebie i tym większą mogą mieć nadzieję, że zostaną zaproszeni do jakiegoś projektu lub dostaną nobilitującą posadę.
Homo woronicus ma podgatunek. Jest nią Homo woronicus placus, czyli osoba pracująca w siedzibie TVP na placu Powstańców Warszawy. To odmiana woronicusa bardziej nerwowa, dynamiczna, mająca więcej obowiązków, bardziej zapracowana i częściej obgadująca osoby, z którymi rozmawiała nawet pięć minut wcześniej. Na placu jest mniej dyrektorów i leniwie pijących kawę koordynatorów, więc bardziej uderza w oczy walka między reporterami, researcherami, wydawcami. Jednocześnie dominuje tam młoda generacja dziennikarzy, bliska TVN24. Są to zazwyczaj ludzie pozbawieni wiedzy i zdolności pogłębionej refleksji, których głównym zadaniem jest błyskawiczne zrobienie materiału na dowolny temat. Łatwo więc na placu znaleźć człowieka umiejącego w pół godziny zrobić materiał na temat, którego kompletnie nie rozumie.
Niech to będzie wzrost bezrobocia. Scenka rodzajowa z życia pani Bogumiły, która właśnie straciła pracę, setka (czyli krótka wypowiedź do programu udzielona reporterowi) z odpowiednim ministrem, trzy setki z „ekspertami”, do tego ładne ujęcia szefa firmy pogrążonej w kryzysie i jeszcze ładniejsze szefa przedsiębiorstwa, które dobrze sobie radzi. Jeżeli na czele TVP Info stoi akurat osoba sprzyjająca rządowi, to w podsumowaniu pokazuje się firmę, która dobrze sobie radzi z kryzysem, a jeżeli dyrektor jest z nadania opozycji, materiał kończy wypowiedź zapłakanej pani Bogumiły. W obydwu przypadkach widz nie dowie się niczego o systemowych przyczynach wzrostu bezrobocia. Najprawdopodobniej twórca materiału w ogóle nie będzie wiedział, czym jest bezrobocie.

Kaprys

Jednym z centralnych miejsc w budynku na Woronicza jest „Kaprys”. Tu przychodzą członkowie różnych biur koordynacji, aby przy kawie przeprowadzić niezwykle pogłębioną analizę jakiegoś programu i zarobić po kilkaset złotych. Tu zbierały się na przykład wielce czcigodne gremia, aby napisać „merytoryczną” analizę programu opartą na jednej tezie mówiącej o tym, że prowadząca ma za duży dekolt. W „Kaprysie” koczują też pozbawione pracy Homo woronicusy, które liczą, że ktoś zechce jeszcze nawiązać z nimi współpracę. W nim bywają największe gwiazdy TVP, pusząc się dumnie. To legendarne miejsce opromienia swoją sławą odwiedzających je gości i nieco łagodzi ich frustracje.
Poza tym w „Kaprysie”, podobnie jak we wszystkich innych kawiarniach i restauracjach na terenie TVP, są zawierane różnego rodzaju sojusze i koalicje. Umiejętność plotkowania w „Kaprysie” i wiedza, z kim należy plotkować, w TVP liczą się bardziej niż jakiekolwiek kompetencje.
Pijąc tam kawę, często przypominałem sobie słowa szefa TVP2 o tym, że jedną z kluczowych czynności w Telewizji Polskiej jest kręcenie się po jej krętych korytarzach. Niestety, nigdy nie nabyłem zdolności skutecznego kręcenia się, czyli chociażby wyłapywania odpowiednich plotek, które potem mógłbym wykorzystać do załatwiania swoich interesów.

 
Wesprzyj nas