Unieśmiertelnił ją geniusz. Francuski król zapłacił za nią fortunę. Pożądał jej cesarz. Żyła w mieście, które przyciąga nas do dziś, obok przesławnych postaci, takich jak Leonardo da Vinci, Michał Anioł czy Niccolò Machiavelli. Każdy widział jej uśmiech, ale nikt nie słyszał jej historii.


Najsłynniejsza donna vera Florencji jest w swoim mieście niemal niewidoczna. Nie ma tabliczek w miejscach, w których mieszkała, nie upamiętniono jej ulicą ani pomnikiem.
Dianne Hales, zaintrygowana nowymi odkryciami, które potwierdziły tożsamość modelki Leonarda, podjęła śmiałą próbę odkrycia historii życia Mony Lisy del Gherardini del Giocondo.

Odnajdywała w archiwach wiekowe dokumenty, stała na zapuszczonej ulicy, przy której Lisa się urodziła, dotarła do jej rodzinnych okolic, spotkała potomków i zwiedziła wiele z najstarszych i najpiękniejszych florenckich palazzi. Wynikiem tych starań jest fascynujące połączenie biografii, książki historycznej i pamiętnika, który zabiera nas w jedyną w swoim rodzaju podróż po Florencji. To wyprawa, podczas której autorka odkrywa i odtwarza codzienne życie Lisy w epoce zawieszonej między średniowieczem a współczesnością, w pełnym życia mieście, które wówczas osiągało swój pełny rozkwit, wśród dzieł kultury, które przesunęły granice ludzkich możliwości i na nowo zdefiniowały rolę kobiety.

Książka Dianne Hales powstała w oparciu o założenie, że Mona Lisa to postać historyczna – Lisa Gherardini, żona Francesco del Giocondo. Czytelnik poznaje niemal całe życie Lisy – kobiety, która pięć wieków temu urodziła się i żyła we Florencji, urodziła sześcioro dzieci, zmarła mając 63 lata.

Oprócz zarysu życia Lisy Gherardini oraz dziejów jej rodu – a przy okazji także historii Florencji – autorka pokrótce przedstawia czytelnikowi postać Leonarda da Vinci, opisuje jego talenty, osiągnięcia, zainteresowanie nauką. W książce znajduje się wiele ciekawostek odnoszących się do życia Leonarda, jak na przykład jego problemy z prawem.

Dianne Hales przedstawia zwyczaje renesansowej Florencji, a także przybliża postać kobiety renesansu. Czytelnik poznaje tradycje związane z chrzcinami, kształceniem dzieci, funduszami posagowymi, ceremonią zaślubin, nocy poślubnej a nawet śniadania serwowanego następnego dnia (jajka i słodycze – na płodność i miłość).

Autorka porusza również kwestie seksu przeznaczonego głównie dla mężczyzn i służącemu rozrywce (stąd tak wiele nieślubnych dzieci) i prokreacji (typowa Florentynka była w ciąży średnio co trzynaście-czternaście miesięcy).

Dianne Hales to wielokrotnie nagradzana dziennikarka i pisarka. Za swój bestseller La Bella Lingua otrzymała tytuł szlachecki od króla Włoch. Współpracowała z magazynami „Parade”, „Ladies Home Journal”, „Working Mother” i „American Health” oraz wieloma innymi amerykańskimi czasopismami.

Dianne Hales
Mona Lisa. Odkryte życie
Przekład: Grzegorz Kulesza
Dom Wydawniczy PWN
Premiera: 1 czerwca 2015

Nota od autorki

Niniejsza książka oparta jest na tezie, że Mona Lisa faktycznie przedstawia osobę podaną w najstarszym opisie obrazu: Lisę Gherardini, żonę florenckiego kupca Francesca del Giocondo. Kiedy pierwszy raz usłyszałam jej nazwisko – wiele lat po tym, jak pierwszy raz zobaczyłam w Luwrze portret pędzla Leonarda da Vinci – powtórzyłam na głos sylaby, z których się składa. Chciałam usłyszeć, jak brzmią: LI-za Dże-rar-DI-ni. W moim mózgu niemal natychmiast obudziły się neurony dziennikarskiej dociekliwości, zapragnęłam dowiedzieć się więcej o kobiecie, którą rozpoznają wszyscy, ale prawie nikt nie zna.
Idąc tropem jej opowieści, podążałam za faktami wszędzie tam, gdzie mogłam je znaleźć. Zasięgałam rady autorytetów z szeregu dziedzin, od sztuki, przez historię i socjologię, aż po studia feministyczne. Zagłębiałam się w archiwa, przeczytałam całą bibliotekę uczonych artykułów i tekstów. Polegałam też na odwiecznym i najbardziej niezawodnym narzędziu reportera: dobrych podeszwach. Przez lata złożyłam we Florencji kilka długich wizyt, za każdym razem przemierzając ulice i dzielnice miasta, w których mieszkała kiedyś Mona Lisa. Oglądałam muzea i zabytki, poznałam – i pokochałam – niebo nad Florencją i tamtejsze pory roku.
W trakcie swoich wędrówek przekonałam się, że fakty z czasem kruszeją, zwłaszcza te przesycone historią Leonarda. Znawcy sprzeczają się o daty i dokumenty, pasjonaci wykłócają o niemal wszystko, samozwańczy detektywi węszą w poszukiwaniu poszlak, teorie powstają i upadają – a jednak to, co z całą pewnością wiemy o Leonardzie da Vinci, niewiele nam mówi o jego świecie. Historyczka Barbara Tuchman zauważyła kiedyś: „Wielcy ludzie – geniusze, przywódcy, święci – to słabe zwierciadła, bo wznoszą się zbyt wysoko ponad przeciętność. Tak naprawdę to maluczcy, którzy pełniej przynależą do atmosfery swojej epoki, mogą powiedzieć nam o niej najwięcej”.
Prawdziwa kobieta nazwiskiem Lisa Gherardini – mała z punktu widzenia historii – żyła wśród gwałtownych przemian, politycznych waśni, eksplozji twórczych sił, gospodarczych wzlotów i upadków. U progu nowego świtu zachodniej cywilizacji jej życie mogłoby się wydawać zwyczajne, ale z perspektywy przeszło pięciu stuleci jego szczegóły układają się w niezwykły obraz renesansowej Florencji, zarazem obcej i znajomej.
„Obyczaje się zmieniają” – przypomniał mi jeden z moich mądrych rozmówców – „ludzka natura – nie”. Książka, którą mają Państwo przed sobą, opisuje obyczaje – ubiór, domy, rytuały, codzienność – z epoki Lisy Gherardini. Ukazuje przy tym bohaterkę w roli kobiety, córki, siostry, żony, matki czy matriarchini jako w pełni ukształtowaną ludzką istotę, nie tak znów odmienną od jej dzisiejszych odpowiedniczek. Na tym gruncie stąpa się po granicy między prawdopodobnym a możliwym; starałam się jasno zarysować tę granicę za każdym razem, gdy przechodziłam od potwierdzonych faktów do opartych na nich wyobrażeniach.

Kilka dodatkowych uwag: powyższy symbol, za pomocą którego wprowadzam kolejne rozdziały książki, to giglio rosso, czyli czerwona lilia, od średniowiecza służąca za heraldyczny symbol Florencji. Przez stulecia rozwoju języka włoskiego pisownia pozostawała uznaniowa. Zgodnie z sugestią językoznawców używam w tekście współczesnej włoszczyzny, chociaż zachowałam pierwotną ortografię niektórych imion, jak Iacopo (dziś pisane Jacopo). Ponadto stosuję nazwy miejsc takich jak Palazzo Vecchio czy Bargello w ich współczesnym brzmieniu, rezygnując z dawnych określeń.
Daty w kronikach Florencji, gdzie rok rozpoczynał się 25 marca, w święto Zwiastowania, a nie 1 stycznia, często są mylące. Tam, gdzie tylko to możliwe, opierałam się na historycznym konsensusie. Na stronie 387 zamieściłam kalendarium, a na 391 listę najważniejszych postaci, które pojawiają się w książce. Na stronie www.monalisabook.com mogą Państwo znaleźć dodatkowe informacje, w tym galerię zdjęć.
Większość prac Leonarda, podobnie jak wiele innych renesansowych obrazów, jest niesygnowana, niezatytułowana i niedatowana. Być może jedyną kwestią dotyczącą Mony Lisy, co do której wszyscy są zgodni, jest to, że nikt oprócz Leonarda da Vinci nie mógł stworzyć tego arcydzieła. Ja zaś uważam też, że natchnieniem do jego namalowania nie mógł być nikt inny niż prawdziwa Lisa Gherardini.

ROZDZIAŁ 1

Una donna vera
– prawdziwa kobieta

Unieśmiertelnił ją geniusz. Zapłacił za nią fortunę francuski król. Pożądał jej cesarz. Opiewali ją poeci, rozsławiali pieśniarze, wykorzystywali autorzy reklam.
Żadna twarz nie przykuła uwagi tak wielu na tak długo. Co roku ponad dziewięć milionów zwiedzających ogląda jej portret w Luwrze. Jak większość, wpatrywałam się w arcydzieło, ale nie rozmyślałam zanadto o jego bohaterce.
Potem pojechałam do Florencji – i wracałam tam wiele razy. Jako turystka poznawałam jej skarby. Jako studentka poznawałam jej język. Kiedy przygotowywałam La Bella Lingua, opowieść o mojej miłości do włoskiego, rozmawiałam z uczonymi, specjalistami od tematyki Florencji. Wizyta po wizycie zanurzałam się coraz głębiej w jej kulturze. I – niemalże przypadkiem – trafiłam na kobietę, która stała za słynnym uśmiechem.
Pewnego wieczoru jadłam obiad w domu Ludoviki Sebregondi, zaprzyjaźnionej historyczki sztuki. Powiedziała mi wtedy, że matka La Giocondy, jak o damie Leonarda mówią Włosi, wychowała się w tym właśnie budynku przy via Ghibellina. Rzucony bez przejęcia komentarz zaskoczył mnie. Mona Lisa zawsze wydawała mi się tylko obrazem w Luwrze, a zarazem wszechobecną ikoną umieszczaną na wszystkim, od podkoszulków do imbryków, ale nie dziewczyną, która miała matkę i własne życie.
– Mona Lisa istniała naprawdę? – zapytałam.
– Sὶ – odpowiedziała Ludovica, po czym wyjaśniła, że Monna Lisa Gherardini była „una donna vera” (prawdziwą kobietą), która mieszkała we Florencji pięć wieków temu. Monna (we współczesnym włoskim pisane z podwójnym „n”) znaczy „pani”, to wyraz szacunku. Jak inne kobiety jej czasów, Lisa przez całe życie nosiła nazwisko ojca: Gherardini. Włosi nazywają obraz „La Gioconda”. To gra słów: z jednej strony przywołuje nazwisko jej męża (del Giocondo), a z drugiej – dosłowne znaczenie wyrazu: Radosna.
Mimo to najsłynniejsza córa miasta pozostaje w nim niemal niewidoczna. Nie upamiętniono jej ulicą ani pomnikiem. Nie ma tabliczek w miejscach, w których mieszkała. Wiedziona ciekawością podążyłam przez typowo włoską sieć znajomych i znajomych znajomych do światowej klasy eksperta od la vera Lisa: Giuseppe Pallantiego. To tropiciel archiwaliów, który odnalazł podczas swej niezmordowanej wędrówki szlakiem pergaminowych i papierowych śladów rodziny Lisy zeznania podatkowe, przekazy nieruchomości, notatki sądowe, a także świadectwa chrztów, ślubów i śmierci, które opublikował w 2006 roku w książce La vera identità della Gioconda.
Spotkaliśmy się na tarasie na dachu, z którego widać było rejon Oltrarno, dzielnicy „po drugiej” (czyli południowej) stronie rzeki Arno, gdzie Lisa spędziła dzieciństwo. Pallanti, spokojny, siwowłosy nauczyciel ekonomii o klasycznej i dobrotliwej toskańskiej twarzy, nie potrafi wyjaśnić obsesji, która pochłania go od dziesięcioleci. Jego żona ma dość rywalki, z którą musi konkurować o uwagę męża. Ich dzieci ciężko wzdychają na sam dźwięk jej imienia. Pallanti w chwili, kiedy natrafił na podpis ojca Lisy pod aktem własności gruntu, natychmiast znalazł się pod jej urokiem. Niedługo po naszym spotkaniu ów urok dopadł i mnie.
Pallanti rozłożył turystyczną mapę Florencji i zaznaczył na niej X w miejscu, gdzie urodziła się Lisa – przerobionym na mieszkanie warsztacie wełniarskim przy via Sguazza. Znów poczułam dreszcz objawienia: oczywiście, że una donna vera, prawdziwa kobieta, musiała mieć prawdziwe miejsce urodzenia. Nie mogłam się doczekać, żeby je zobaczyć.
Następnego dnia udałam się do wąskiej uliczki odchodzącej od via Maggio, dawniej głównej arterii wiodącej do Porta Romana, południowej bramy miasta, na szlaku do Sieny. Via Sguazza, czyli „zanurzona”, ma dobrze dobraną nazwę. Ponad pięćset lat temu mieszkańcy skarżyli się na fetor dochodzący z zablokowanej studzienki ściekowej – czuć go i dzisiaj. Smród, co odkryłam, powracając tu w różnych porach roku, nasila się, gdy rosną temperatury, a opada poziom wód.
Brudne domy po obu stronach wilgotnej ulicy pokrywa graffiti. Po kątach walają się śmieci. Drewniane, popękane drzwi zwisają z pordzewiałych zawiasów. Nikt nie skrywa się w ciemności. Nikogo chyba nie interesuje dziewczynka nazwiskiem Lisa Gherardini, urodzona setki lat temu wśród huczących foluszy florenckich sukienników.
Ze zdziwieniem stwierdziłam, że byłam w tej kwestii wyjątkiem.
Choć nie roszczę sobie pretensji do tytułu uczonej, historyczki, archiwistki czy leonardisty, jako dziennikarka natychmiast wyczułam, że kobieta z krwi i kości, urodzona w tym zatęchłym kwartale, miała do opowiedzenia historię sięgającą głęboko w przeszłość i wplecioną w bogate dzieje Florencji. Koniecznie chciałam dowiedzieć się więcej, zaczęłam więc zadawać podstawowe w moim fachu pytania: kto, gdzie, co, kiedy, i to najtrudniejsze – dlaczego.
Kim była ta zwykła kobieta, która osiągnęła tak niezwykłą sławę? Kiedy się urodziła? Kim byli jej rodzice? Gdzie dorastała? Jak żyła? Co nosiła, jadła, czego się uczyła, co sprawiało jej przyjemność? Za kogo wyszła za mąż? Czy miała dzieci? Dlaczego właśnie ją na modelkę wybrał najsłynniejszy malarz epoki? Co się z nią później stało? I dlaczego jej uśmiech wciąż nas urzeka?
Mona Lisa Gherardini del Giocondo, jak dzisiaj wiemy z taką pewnością, którą można mieć po upływie połowy tysiąclecia, była typową kobietą swej epoki, porwaną przez wir politycznych przesileń, rodzinnych dramatów i publicznych skandali. Pochodziła ze starej szlachty, urodziła się i otrzymała chrzest we Florencji w 1479 roku. Wydana za surowego i dwukrotnie od niej starszego człowieka interesu urodziła sześcioro dzieci i zmarła w wieku sześćdziesięciu trzech lat. Życie Lisy przypadło na najbardziej burzliwe momenty w historii miasta, na dziesięciolecia wojen, buntów, najazdów, oblężeń i podbojów – i największego rozkwitu sztuki w dziejach.
Ale daty i dokumenty ukazują jedynie szkielet danego życia, a nie pełny obraz renesansowej kobiety. Chciałam dowiedzieć się więcej o la donna vera i jej życiu, przenieść się w czasie do jej świata i zobaczyć go jej oczyma. Rozpoczęłam zatem własną wędrówkę jej śladami.
– Zamieszkaj w jej okolicach – poradziła mi znajoma historyczka sztuki. Podczas kolejnych wizyt pomieszkiwałam w różnych florenckich quartieri (dzielnicach) i przechadzałam się tymi samymi brukowanymi ulicami, co niegdyś Lisa Gherardini. Klękałam w kościołach, w których się modliła. Przystawałam na dziedzińcach, gdzie ona także mogła wdychać woń gelsomino (jaśminu). W miarę jak przybywało na mojej mapie krzyżyków, wyprawiałam się coraz głębiej – do zatęchłych piwnic, opuszczonych kaplic, zabytkowych warsztatów jedwabniczych, odnowionych palazzi i prywatnych bibliotek tak opustoszałych, że za wdzięcznych towarzyszy uważałam unoszące się w powietrzu drobinki kurzu.
Każde odkrycie wywoływało niespodziewany przypływ adrenaliny. Serce biło mi szybciej, gdy dotykałam szesnastowiecznych zapisków rodzinnych. Krzyknęłam z radości, gdy w kościelnym archiwum znalazłam notę o chrzcie Lisy. Któregoś dnia przed domem, który jej mąż Francesco del Giocondo kupił dla swej powiększającej się rodziny, słyszałam kobiecą pieśń z otwartego okna na drugim piętrze. Rozlegało się bicie dzwonów. Śpiewały ptaki. Stulecia opadały niczym zasłony, a z każdą kolejną czułam, jak la donna vera coraz pełniej ożywa, że jest już niemal na wyciągnięcie ręki.
Dziś gdy odwiedzam Florencję, albo gdy tylko o niej pomyślę, widzę Lisę wszędzie: w kościele Santa Maria Novella (Nowym Kościele Matki Bożej), miejscu wiecznego spoczynku jej antenatów z rodu Gherardinich, niegdyś panów zielonych rzecznych dolin w Chianti. W baptysterium Świętego Jana, gdzie jej rodzice chrzestni przenieśli noworodka przez połyskujące brązowe drzwi dłuta Ghibertiego. W Palazzo Vecchio, miejskim ratuszu, gdzie jej przodkowie, a później także mąż, starali się o najwyższe urzędy.
W Bargello, niegdyś złowieszczej katowni i sądzie, gdzie zbuntowanych Gherardinich spotykał ponury los.
Florencja epoki renesansu faktycznie była, jak przypomniał mi archiwista Pallanti, „un fazzoletto”, czyli chusteczką – wszyscy mieszkali blisko siebie, mogli się odwiedzać, rozmawiać. Idąc z palazzo dziadków Lisy przy via Ghibellina, wystarczy skręcić za róg, aby dojść do domu, gdzie handlarz jedwabiem Francesco del Giocondo być może przychodził, aby zabiegać o względy dorastającej piękności. Niesforne dzieci ser Piera da Vinci, prawnika o rozległych koneksjach, pracującego dla najpotężniejszych i najważniejszych mieszkańców miasta, mieszkały zaledwie kilka kroków dalej. Jego pierworodny (choć z nieprawego łoża) syn Leonardo szkolił się w bottedze (pracowni artysty) na tej samej ulicy.

 
Wesprzyj nas