Daniel Chavaría, autor bardzo dobrze przyjętej powieści „Adiós muchachos” serwuje polskim czytelnikom kolejny stylowy thriller, osadzony w sercu gorącej Hawany.


Zamożny przedsiębiorca Aldo Bianchi wyjeżdża na Kubę, gdzie przeżywa drugą młodość. W Hawanie poznaje nieco prymitywną, ale niezwykle zmysłową Bini. Para zamierza wziąć ślub. W mieście, pod fałszywym nazwiskiem, ukrywa się największy wróg Aldo – jego dawny prześladowca, wyszkolony przez CIA wojskowy Alberto Ríos. Aldo zdecyduje się poświęcić swoje kubańskie wakacje na to, by dopaść sadystycznego oprawcę.

Autor stworzył interesującą intrygę i osadził ją w kolorycie kubańskiego życia, gdzie wciąż trzeba kombinować, by przetrwać i gdzie dotkliwy brak wszystkiego rekompensowany jest wolnością obyczajów. Najnowsza powieść latynoamerykańskiego pisarza to kolejne mistrzowskie połączenie pikantnej historii kryminalnej i sensacyjnej. Opowieść pełna jest specyficznego, właściwego autorowi, humoru, niezwykłego połączenia absurdu i groteski, które sprawiają, że trudno oderwać się od lektury.

Egzotyczną scenerię powieści zaludniają licznie bohaterowie o skomplikowanej przeszłości, którzy knują na potęgę. To właśnie zabieg wyróżniający pisarza – tworzenie złożonej rzeczywistości, gdzie nie wszystko musi kręcić się wokół perypetii głównych bohaterów, gdzie na sąsiednich ulicach też toczy się życie.

Parna i gorąca, malownicza, ale zarazem zepsuta Kuba jest nie tylko tłem opowieści, ale także osobnym bohaterem, to miejsce, gdzie na każdym roku można spotkać dziwkę i mordercę, zaś okazja czyni złodzieja. Żywe i ekspresyjne dialogi sprawiają, że czytelnik może poczuć się jakby sam był w sercu kubańskiej stolicy.

Czytelnik zaznajomiony z „Adiós muchachos” od pierwszej strony odnajdzie się w świecie „Tanga”. W świecie pełnym południowego słońca, barwnego absurdu i realizmu odbitego w krzywym zwierciadle.

powieść zajmująca, zabawna i inteligentna

Daniel Chavaría urodził się w 1933 r w Urugwaju. Mieszka od 1964 roku na Kubie i uważa się za pisarza kubańskiego. Jego życie obfitowało w wiele niezwykłych przygód: pracował jako górnik w Essen, model w Kolonii, przewodnik w muzeum Prado i pomywacz w paryskich restauracjach. Podczas przewrotu wojskowego w Brazylii, porwanym samolotem uciekł na Kubę. Jest autorem powieści „Adiós muchachos”, za którą w 2002 roku otrzymał nagrodę EDGAR AWARD.

Daniel Chavarría
Tango dla oprawcy
Przekład: Jerzy Wołk-Łaniewski
Wydawnictwo MUZA SA
Premiera: 17 czerwca 2015
Magazyn Dobre Książki objął książkę patronatem medialnym


1
Kółko i kciuk

Gdzie on się nauczył tak wywijać? Trzeba przyznać, że jak na gringo tańczył fantastycznie. Pięćdziesiąt pięć lat, mimo to krzepki i młodzieńczy Przystojniak. Ale przede wszystkim bardzo czuły i miły.
Spędzali ze sobą już trzeci wspaniały dzień. Traktował Bini jak prawdziwą narzeczoną, a nie jak panienkę, której się płaci. Aldo pomimo wieku był całkiem niezły w łóżku. I zawsze wracał po więcej… Wiecie, lepszy niż większość trzydziestokilkulatków.
Kolejna stylowa cecha Aida to sposób, w jaki rozdawał dolary. Nie był skąpiradłem i nie robił z tego wielkiej sprawy. Opłacał mieszkanie Juanity, by zrobić jej przyjemność, lecz trzymał też pokój w hotelu Nacional, z którego prawie nie korzystał. Co za styl. I odkąd spotkali się na ulicy O, nie rozstali się ani na chwilę.
Lecz Bini najbardziej lubiła cierpliwość, z jaką uczył ją prowadzić. Nawet gdy wpadała w poślizg, nie robił się nerwowy jak ten drań Franęois ani nie krzyczał na nią jak Rafael. Aldo był zabawny… Cieszyły ją postępy, jakie robiła za kierownicą. Gdyby miała własny samochód, przez cały dzień jeździłaby po ulicach choćby tylko po to, by być w ruchu.
Otóż to, nic nie wychodziło jej tak dobrze jak bycie w ruchu. A skoro już o tym mowa, dyskoteki ją nudziły. Może poszlibyśmy do kabaretu w Teatrze Narodowym? Cesar López gra dzisiaj z Habana Ensemble. Tak, znajomy saksofonista, naprawdę świetny. Tak, chodźmy, kochany papi. Gryzie go w szyję, doprowadza do śmiechu, chodźmy, mi amor, zabierz mnie tam.
Chciała tańczyć aż do świtu. Ale on nie chciał, miał już dość. Aldo zaczął pić bardzo wcześnie i wiedział, że jeżeli wychyli jeszcze parę szklaneczek, padnie trupem na parkiecie. A w takim stanie nie ma mowy, by prowadził…
Bini proponuje, że to ona będzie kierowcą.
On na to, że nie, nie.
Ona wpada w furię.
On nadal nie, po ciemku nie ma mowy.
Ona grozi, że jeżeli nie da jej poprowadzić, to jutro rano może zapomnieć ojej cyckach.
On chichocze i obiecuje, że nazajutrz zabierze ją na plażę, gdzie będzie sobie jeździła, ile dusza zapragnie, a ona nadal skubie go i liże, w kółko mi amor, chociaż kawałek, aż w końcu on ustępuje, daje jej poprowadzić, ale tylko trochę, bo przy Piątej Alei samochody pędzą bardzo szybko, a jazda nocą jest niebezpieczna.

Aldo ruszył spod dyskoteki w hotelu Comodoro. Kiedy dojechali do Sześćdziesiątej Ulicy w dzielnicy Miramar, skręcił w lewo. Na rogu Pierwszej i Sześćdziesiątej, naprzeciwko Akwarium, pozwolił jej usiąść za kierownicą. Ściskała ją mocno. Za kółkiem zmieniała się w postać z powieści. Zycie zaczynało wyglądać jak film.
Bini przejechała Pierwszą do Dziesiątej Ulicy. Prowadziła dobrze, pewnie i spokojnie, z rozsądną prędkością. Aldo ją chwalił. Powiedział, że wkrótce będzie mogła podejść do egzaminu. Bini skręciła w Dziesiątą w kierunku Piątej Alei. Aldo spróbował odzyskać kierownicę, ale zaczęła błagać, by pozwolił jej przejechać Piątą Aleją. O tej porze nikt tamtędy nie jeździ, nawet policja. Aldo dał się przekonać. Dał się też przekonać, gdy dotarli do rogu Dziesiątej i Siódmej.
– Oj, papi, nie bądź taki.
I papi nie był.
Pozwolił jej przejechać przez Żelazny Most – miły gest. A później kolejna atrakcja: Siedemnastą aż do Vedado. Koniec końców Bini dojechała aż do rogu Dwudziestej Pierwszej i N.
– Ojej, jeszcze tylko malutki kawałeczek, porfavor.
I pozwolił jej wprowadzić samochód do garażu. Zaparkowała bez problemu.
– Widzisz, papi, wszystko w porządku.
Papi widział. I rozkojarzony skinął głową.
Rozkojarzony, ponieważ był pewny, że OOO ukrywa się w Hawanie pod pseudonimem Alberto Rios. Od chwili przyjazdu przed trzema dniami papi nic, tylko obmyślał i poprawiał plan zabicia tego człowieka. Tym razem nie pozwoli, by mu się wymknął.

Tej nocy zasnął, gdy tylko położył się do łóżka. Bini poszła do łazienki wziąć szybki prysznic. Z półki nad umywalką wzięła szczoteczkę do zębów, nasmarowała ją mydłem i zaczęła pocierać lewy kciuk. Szczególnie starannie wyszorowała paznokieć. Następnie umyła resztę palca aż do miejsca, gdzie łączył się z dłonią. Tarła jak wariatka. Pięć minut później umyła szczoteczkę, odłożyła ją na miejsce i wróciła do sypialni. Sięgnęła po włoskie czasopismo i przekartkowała je, siedząc na łóżku obok Aida. Czytając, ssała czysty kciuk.
On zaczął chrapać, a teraz mruczał cicho, wydymając lekko wargi jak do pocałunku. Taki był stylowy. Usta Aida ją fascynowały. Równe zęby i ciemnoczerwone wargi przypominały jej usta Pepita… Możliwe, że to dlatego tak bardzo go lubiła. Tak, od samego początku. No i lubiła jego argentyński zaśpiew. A także to, że nigdy nie śmierdziało mu z ust. Wręcz przeciwnie, jego oddech zawsze pachniał miętą. Kiedy umawiała się z facetami, najbardziej nie znosiła ich całować. Ale całując Aida, była w niebie. Zamykała oczy i czuła się tak, jakby całowała Pepita. Tak, z Aldem było jej dobrze. Gdyby oni wszyscy byli jak Aldo.
Na jak długo może jej wystarczyć? Tacy faceci zawsze ją w pewnym momencie nudzili. A wtedy rzucała ich, choć traktowali ją jak królową.

2
Ani Panteon,
ani Koloseum

Aldo mógłby uchodzić za trzydziestoośmiolatka, lecz tak naprawdę miał lat pięćdziesiąt pięć. Aurelia poznała go przed dwoma laty w Rzymie.
– Gonzalo, jesteś pewny, że naprawdę ma aż tyle?
– Oczywiście, Aurelio. Aldo i ja wychowywaliśmy się razem.
Co za niesamowity gość. Co za cera, co za zdecydowane rysy… Czyżby eksperymentował z chirurgią plastyczną?
– On naprawdę o siebie dba – zauważyła gderliwie Aurelia.
– Tak, ja też powinienem. Ale nie teraz. Kiedy wrócimy na Kubę, przejdę na dietę. Ale teraz jestem na wakacjach i chcę się nimi cieszyć, więc nie psuj mi zabawy, kochanie.
Aurelia zarumieniła się na wspomnienie wrażenia, jakie zrobił na niej Aldo, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Było negatywne. Nie chodziło tylko o jego niezniszczalną młodość. Wkurzał ją, bo odniósł sukces. Wyczuwała w nim jakiś fałsz: w tym, jak patrzył, w przepełnionej troską uprzejmości wobec Pii i jej. Przez pierwszych kilka tygodni Aurelia była w stosunku do niego bardzo podejrzliwa.
To Aldo ich zaprosił. Opłacił obojgu podróż, a jego znajomi załatwili Gonzalowi wykłady na paru włoskich uczelniach i w ośrodkach kultury, by mógł coś zarobić. I nawet to szczodre powitanie wzbudziło jej nieufność. Aldo, przystojny i charyzmatyczny spec od public relations, w 1982 roku poślubił Giudittę, rzymską piękność i córkę właściciela firmy z branży nieruchomości. W ciągu trzech lat uratował teścia przed bankructwem i przejął interes. Do 1990 roku w taki czy inny sposób zdołał wykupić firmę, a następnie połączył ją z potężniejszym przedsiębiorstwem. W1996 roku został jej prezesem i największym udziałowcem. W krótkim czasie zgromadził małą fortunę. Pewnego razu Aldo wyznał Gonzalowi, że tata Pii – jego drugi już włoski teść – pomógł mu na długo przed ich ślubem.
Aldo bez trudu dołączył do śmietanki towarzyskiej. Choć w Buenos Aires był nikim, w Rzymie udało mu się zostać członkiem Klubu Jeździeckiego.
– Zrobił fantastyczne pierwsze wrażenie – wspominał Gonzalo. – Wzbudzał zaufanie.
Na lotnisku Fiumicino Aldo na powitanie wyściskał ich i ucałował.
– Pia nie może się doczekać, kiedy cię pozna – powiedział do Aurelii. – Przeprasza, że nie mogła przyjechać na lotnisko, ale już się umówiła. Wiesz, jak to jest…
Aurelia uznała to za ukłon w stronę Gonzala. Taka ostentacyjna serdeczność ją przytłaczała.
Jeszcze w hali przylotów Aldo wziął jej bagaż i poprowadził ją pod rękę, a gdy wyszli na dwór, otworzył drzwi auta i zaproponował, by usiadła z przodu. Gon-zalowi wskazał miejsce na tylnym siedzeniu. Żadnemu Kubańczykowi przez myśl by nie przeszło, by z przodu posadzić żonę dawnego przyjaciela, a zarazem osobę zupełnie nieznaną.
Aurelia jednak wciąż była nieufna.
Kiedy usłyszała o sukcesach Aida, wyznała Gonzalowi, że nie ufa miłym, przystojnym mężczyznom, mającym bardzo bogatych teściów.
– Twoim zdaniem jest aż tak przystojny?
– Zdecydowanie.
I tak istotnie było: metr osiemdziesiąt, ciemne falujące włosy, niebieskie oczy, mocno zarysowana szczęka, szeroki tors, płaski brzuch, idealne zęby, a do tego głos, którego pozazdrościłby mu każdy spiker.
– Ma to we krwi.
Gonzalo powiedział jej, że matka Aida, urodzona w północnych Włoszech, lecz wychowana w Buenos Aires, była piękną kobietą.
– Poeta pijak, który praktycznie utrzymywał miejscowy bar, nazywał ją La Botticelli i pisał dla niej wiersze. Wszyscy z nią flirtowali.
– Jaka była?
– Była to bardzo przyzwoita dama, która nigdy nie pozwalała sobie na przygody, a zarazem niesamowicie żywiołowa. Pamiętam, jak kiedyś wróciła do domu, zataczając się ze śmiechu, bo jakiś żul na ulicy nazwał ją porcelanową laleczką z domu towarowego. Miała cerę gładką jak jedwab i maskowała swój prawdziwy wiek. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak wyglądała, gdy już po pięćdziesiątce robiła się na bóstwo i wychodziła pod rękę z którymś z synów. Jakby była ich dziewczyną… Danny Bianchi był od niej starszy ale mimo sędziwego wieku dobrze się trzymał. Dlatego mówię, że Aldo ma fantastyczne geny
– I dba o siebie – dodała Aurelia.
Niezmordowana w batalii przeciwko mężowskiej otyłości i jego pociągu do alkoholu nie wierzyła w genetyczny determinizm. Jeżeli zaś chodzi o sukcesy Aida, który z imigranta bez grosza przy duszy stał się przemysłowcem milionerem, Gonzalo natychmiast oczyścił go z wszelkich podejrzeń.
– To bardzo przyzwoity młodzieniec, a przy tym żarliwy katolik.
– Czy w jego rodzinie nie było komunistów?
– Owszem, jego ojciec i bracia, lecz on pod każdym względem jest podobny do matki.
– No i naprawdę o siebie dba. – Aurelia potrafiła zamęczyć każdego.
Aldo ugościł ich na ostatnim piętrze swojej rezydencji. Z przylegającego do sypialni tarasu rozciągał się widok na ogród i duży basen. Między poskręcanymi drzewami Aldo wyciął trzystumetrową ścieżkę, która służyła mu za bieżnię. Każdego dnia przebiegał pięć kilometrów, wskakiwał do wody i przepływał trzydzieści długości basenu.
Gonzalo i Aurelia mieli okazję obserwować samodyscyplinę Aida. W ciągu miesiąca spędzonego z nim i z Pią nie opuścił ani jednego dnia ćwiczeń. O ósmej rano robił przebieżkę, a goście przypatrywali mu się z tarasu, na którym jedli śniadanie.
– Ty to widzisz? – męczyła męża Aurelia.
– Owszem, widzę – prychał Gonzalo, z wściekłością smarując grzankę masłem.
Aldo, w ramach śniadania, po szybkim prysznicu wypijał na stojąco kawę i sok owocowy, po czym o wpół do dziesiątej ruszał do pracy. Na deszczowe dni i wyjątkowo mroźne zimy miał do dyspozycji doskonale wyposażoną siłownię. Rzecz jasna ciśnienie krwi i cholesterol utrzymywał na odpowiednim poziomie.
– Tak jak bilirubinę, trójglicerydy, a nawet sumienie – dodawał Gonzalo. – To dlatego, że pije tyle czerwonego wina. Wiedziałaś, że to przedłuża życie?

♦ ♦ ♦

Na początku 1999 roku Aldo i Pia, jego druga rzymska żona, wzięli rozwód. Atrakcyjny pod każdym względem – inteligentny, opiekuńczy, bogaty i wolny – był smakowitym kąskiem nawet dla kobiet młodych i majętnych. W ekskluzywnych klubach i na salonach, gdzie bywał, snuto na jego temat rozmaite domysły. Po rozwodzie pokazywał się z różnymi paniami u boku, zawsze pięknymi, z pozycją, lecz pozostawał singlem.
Aż pewnego dnia zakochał się i oznajmił, że znowu się ożeni. Zakochał się w Hawanie. Zakochał się w Bini, dwudziestosiedmioletniej kurewce.
– Głupia, tępa Mulatka – ocenił Gonzalo, gdy ją poznał.
Bini nie przyciągała uwagi urodą, lecz prymitywnym kreolskim wyglądem. Widząc, jak seksownie się porusza, nikt nie mógł oprzeć się pokusie i nie odwrócić, by zerknąć na jej tyłek. Była wysoka, kocia, o zaokrąglonych kształtach. Aurelia i Gonzalo nie uznali jej jednak za odpowiednią partię dla wyrafinowanego i światowego Aida Bianchiego.
– Powierzchowna uroda… no, a w porównaniu z Pią to katastrofa – brzmiał werdykt Aurelii.
Jako psychiatra Aurelia wysnuła rozmaite hipotezy, lecz brakowało jej danych, które mogłyby je potwierdzić. Jako pięćdziesięciokilkulatka czuła, że Aldo ją zawiódł.
– Co za dupek.
A jako Kubanka była zawstydzona, jakby to jej kraj był wszystkiemu winny.
– I pomyśleć, że poleciał na taką dziwkę…
Gonzalo i Aurelia czuli ogromną wdzięczność, bo podczas ich pobytu w Rzymie Pia była dla nich jak siostra. Poświęciła cały tydzień letniego urlopu, aby obwieźć ich po Florencji, Bolonii i Wenecji. Pia pracowała kiedyś w muzeum i była doskonałą przewodniczką. Miała ogromną wiedzę na temat historii i sztuki. Była też wspaniałym człowiekiem – uczciwym, pomocnym i wyjątkowo skromnym. Z jej ciepłych gestów przebijały dobroć i bezpretensjonalność. Do tego jako żona traktowała Aida bardzo dobrze.
Aurelia była psychiatrą i wiedziała, że nie należy oceniać po pozorach, a każde małżeństwo to puszka Pandory. .. Ale, kurwa mać, kiedy Aldo porzucił swoją trzydziestoczteroletnią żonę, kobietę miłą, kulturalną, bystrą, elegancką, o klasycznej urodzie, dla takiej lafiryndy, było to równie bolesne, co niespodziewane.
Rzecz jasna, ani Aurelia, ani Gonzalo nigdy nie sądzili, że Aldo jest monogamicznym aniołkiem. Nie był też jednak dziwkarzem. Czy to żonaty, czy stanu wolnego, kobiety ustawiały się do niego w kolejce i oboje domyślali się, że musi być rozwiązły. Rozwiązły, lecz obdarzony dobrym smakiem i dyskretny. I nigdy nie były to kobiety głupie czy wulgarne.
W maju 1999 roku Aldo zapowiedział, że przyjedzie na Kubę. Miał przylecieć w czwartek szóstego. Gonzalo uprzedził go, że nie będzie mógł odebrać go z lotniska, bo akurat wtedy będzie przewodniczył komisji egzaminacyjnej (wykładał literaturę na Uniwersytecie Hawańskim). Wyjdzie po niego Aurelia.
Aldo powiedział, żeby się nie kłopotali. Z lotniska pojedzie taksówką do hotelu, odpocznie chwilę, a potem zadzwoni do nich, by umówić się na kolację.
Tego wieczoru jednak nie zadzwonił. Zrobił to następnego dnia po południu i przeprosił, tłumacząc, że właśnie kogoś poznał – fantastyczną młodą kobietę. Nie zdradził żadnych szczegółów. Sprawiał wrażenie, że dokądś się spieszy. Poprosił, by się o niego nie martwili. Czuje się doskonale i nie może się doczekać spotkania a nimi. Jeżeli nie odezwie się wieczorem, z pewnością uczyni to następnego ranka.
Tak się jednak nie stało.
Zobaczył się z Gonzalem dopiero ostatniego dnia, zaledwie dziesięć godzin przed odlotem z Kuby. Odbyli gorączkową rozmowę w barze w Vedado. Aurelia z ulgą stwierdziła, że będzie wtedy zajęta. Tym lepiej.
– Jak myślisz, chico, w co on pogrywa? Twoim zdaniem to w porządku, że porzuca przyjaciół i idzie na dziwki? – spytała później Gonzala.
Gonzalo nie zamierzał o tym rozmawiać, więc wspomniał, że Aldo chciał między innymi pomówić z nimi o interesach swojego przedsiębiorstwa handlu nieruchomościami, które specjalizowało się w budowaniu kondominiów. Kompleksów architektonicznych, jak tłumaczył. A niedawno wzięli się do budowania hoteli. W rezultacie zamierzał wybadać grunt na Kubie. Zdaniem Aida przemysł hotelowy na wyspie czeka dynamiczny rozwój. Amerykańskie embargo nie może trwać wiecznie. W biznesie ufał swojemu instynktowi, który nigdy dotąd go nie zawiódł. Być może jego firma zdoła otworzyć się na nowe inwestycje.
To był główny powód jego podróży. Pomysł naszedł go niespodziewanie, skłaniając do zrobienia sobie pięciodniowego urlopu. Przy okazji zamierzał zabawić się trochę w Hawanie, a także spotkać z przyjaciółmi.
Lecz odkąd omotała go ta dziewczyna, cały plan się posypał.

 
Wesprzyj nas