Juliet GreyW Marii Antoninie (i Ludwiku Auguście) zakochałam się podczas pracy nad pewnym projektem badawczym. Wcześniej niewiele wiedziałam o jej życiu i bez większych zastrzeżeń przyjmowałam wersję prezentowaną przez europejską szkołę historyczną, kreującą ją na pustogłową strojnisię, namiętnie trwoniącą pieniądze. Kiedy dowiedziałam się, że Maria Antonina bynajmniej nie była lnianowłosą blondynką, tak jak najczęściej ukazują ją książki i filmy (w rzeczywistości miała włosy w odcieniu rudawym, stąd pogardliwe przezwisko la petite rousse, nadane jej przez madame du Barry), zaczęłam odkrywać niezbadane do tej pory strony jej osobowości.

Im więcej czytałam o Marii Antoninie i Ludwiku Auguście, tym lepiej zaczynałam ich rozumieć. Rozpoczynali wspólne życie jaka pora sympatycznych, naiwnych nastolatków, niewiele rozumiejących z polityki, nieświadomych zmian zachodzących w otaczającym ich świecie pod wpływem takich myślicieli jak Voltaire czy Rousseau, których idee były żywo dyskutowane w salonach całej Europy. Uprzywilejowani, rozpieszczani, izolowani od społeczeństwa, robili wszystko, by zadowolić swoich wychowawców, podczas gdy ludzie z ich bezpośredniego otoczenia starali się ich wykorzystać dla własnych korzyści. Żadne z nich nie było głupie, jednak od dzieciństwa wpajano im wiarę w boskie prerogatywy rządzących, stąd ich niezrozumienie nadciągających przemian i opór przeciwko podporządkowaniu się nim. W porównaniu na przykład z książętami renesansu byli też bardzo słabo wykształceni. Maria Antonina miała tak wielkie luki w edukacji, że musiała przejść żmudny proces intelektualnej (i fizycznej) przemiany, zanim Francuzi uznali, że jest odpowiednio przygotowana do roli delfiny.

Moja powieść jest wytworem fikcji, jednak wszystkie opisane wydarzenia są oparte na rzetelnie przebadanych faktach. Występujące w niej osoby, odpowiedzialne za poszczególne aspekty transformacji arcyksiężniczki, istniały naprawdę. Kiedy odkryłam, jak bardzo wszechstronny i wyczerpujący był to proces, wzięłam sobie za punkt honoru ustalić prawdziwą tożsamość wszystkich zaangażowanych w tę „przemianę” uczestników. Postaciami historycznymi są także wprowadzeni przeze mnie na karty książki dyplomaci.

Większość listów oparta jest na autentycznej korespondencji. Cesarzowa Maria Teresa była osobą wielkiego formatu, a przy tym wytrawnym politykiem, pozwoliłam jej więc przemówić własnym głosem. Zależało mi także na tym, aby pokazać działania zakulisowe, których Maria Antonina była całkowicie nieświadoma. Zostawszy delfiną, podejrzewała, że jest szpiegowana, jednak nie zdawała sobie sprawy, do jakiego stopnia się nią manipuluje i że to matka pociąga za sznurki. Nie wiedziała również, że osoby z jej najbliższego otoczenia, które darzyła całkowitym zaufaniem, nie zawsze na tę ufność zasługiwały.

W kilku miejscach pozwoliłam sobie skorzystać z przysługującej autorowi swobody. Wydarzenia poprzedzające remise rzeczywiście rozegrały się w tych dniach, które podałam, i towarzyszyła im wymiana listów między hrabią de Mercy i cesarzową. Nie znalazłszy jednak w źródłach dokładnych dat wysłania tej korespondencji, wprowadziłam daty oparte o własne wyliczenia oraz zastosowałam pomysł z rozstawionymi kurierami, pędzącymi co koń wyskoczy z Kehl do Wiednia i z powrotem.

Obiad w gronie rodzinnym w wieczór poprzedzający ceremonię zaślubin, podczas którego Maria Antonina po raz pierwszy ujrzała madame du Barry i naiwnie pytała o jej rolę na dworze, w rzeczywistości został wydany w prześlicznym château de Muette, królewskim pałacyku myśliwskim na skraju Lasku Bulońskiego. Nie chcąc skazywać czytelnika na zbyt częste przemieszczanie się z miejscowości do miejscowości, przeniosłam ten wieczór do Wersalu. W końcu to samo wydarzenie było ważne, a nie miejsce, w którym się rozegrało. Ponadto wersalska lokalizacja pozwoliła mi od samego początku postawić czytającego w położeniu bohaterki, a to dzięki scenie z hrabiną de Noailles, wprowadzającej Marię Antoninę w skomplikowane arkana dworskiej etykiety i objaśniającej genezę rygorystycznego protokołu.

Kolejną wprowadzoną przeze mnie zmianą było uczynienie hrabiny Prowansji bardziej Włoszką niż Francuzką. Sabaudia w ciągu wieków wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk, a Maria Józefina Sabaudzka i jej młodsza siostra, Maria Teresa hrabina d’Artois, słynęły z tego, że błędnie wymawiały francuskie słowa, co często prowadziło do komicznych rezultatów (wykorzystałam to w scenie zamykającej powieść). Prawdopodobnie językiem ojczystym obu sióstr był francuski, skażony ciężkim lokalnym akcentem, uznałam jednak, że biorąc pod uwagę inne cechy ich osobowości, zabawniej będzie uczynić je rodowitymi Włoszkami.

Marię Antoninę także darzę ogromną sympatią; uważam, że miała o wiele bardziej złożoną osobowość, niż się powszechnie przyjmuje.

Jednym z powodów, dla których pragnęłam opowiedzieć historię dzieciństwa i pierwszych lat małżeństwa Marii Antoniny, był ten, że prowadząc badania, nigdzie nie natrafiłam na racjonalne i satysfakcjonujące wytłumaczenie strachu delfina przez fizycznym kontaktem z żoną. Historycy i biografowie są zgodni co do jednego: pierwszą reakcją Ludwika Augusta na widok narzeczonej było nerwowe wzdrygnięcie się. W podobny sposób reagował na jej obecność przez dłuższy czas.

Żaden z jego biografów nie pokusił się o analizę takiego zachowania. Osobisty lekarz Ludwika Augusta, doktor Lassone, początkowo był zdania, że delfina nadmiernie się objada i zanadto forsuje siły. W późniejszym czasie postawił diagnozę, że następca tronu cierpi na pewną drobną przypadłość natury medycznej, z czym biografowie późniejszego Ludwika XVI na ogół się zgadzają. Wielu historyków utrzymuje jednak także, że Maria Antonina była delfinowi zupełnie obojętna, że ociężały, nieruchawy młodzieniec w ogóle nie interesował się seksem.

Drodzy czytelnicy, zapewniam was, że to bzdura! W kolejnym tomie powieści ujawnię, co trapiło delfina, teraz powiem tylko, że im więcej czytałam na jego temat, tym większą miałam ochotę obdarzyć go pokrzepiającym uściskiem. Nic dziwnego, że nie potrafił się przemóc, aby skonsumować swoje małżeństwo, choć przecież miał pełną świadomość ciążących na nim obowiązków. Jeśli do dolegliwości fizycznej dodamy wrodzoną nieśmiałość, znaczną krótkowzroczność, pokaźną tuszę i młodzieńczą niezręczność… Choć z racji urodzenia cieszył się licznymi przywilejami, to jako jednostka ludzka zasługiwał naprawdę na szczere współczucie.

Marię Antoninę także darzę ogromną sympatią; uważam, że miała o wiele bardziej złożoną osobowość, niż się powszechnie przyjmuje. Kiedy przybyła do Wersalu, liczyła sobie zaledwie czternaście wiosen, tymczasem wymagano od niej, by jak najprędzej urodziła dziedzica tronu i nie tylko bez problemów odnalazła się na obcym dworze, rządzonym nakazami rygorystycznej etykiety, ale także zajęła na nim pierwsze miejsce. Maria Antonina robiła wszystko, by sprostać tym wymaganiom i zadowolić matkę, którą kochała, ale i bała się zarazem, ta jednak wysyłała jej często sprzeczne sygnały. Dwa najpoważniejsze potknięcia delfiny na francuskim dworze stanowiły rezultat kurczowego trzymania się wskazówek cesarzowej.

William Werner, mój ulubiony profesor angielskiego w szkole średniej, zwykł mawiać: „Ilekroć czytam Hamleta, mam nadzieję, że bohater nie umrze na końcu”. Podobne odczucia towarzyszyły mi podczas pisania Marii Antoniny. Komponując końcową scenę, kiedy ona i Ludwik August, wciąż jeszcze prawie dzieci, pełni wiary i radości, choć także i niepokoju obejmują panowanie, desperacko pragnęłam wierzyć w to co oni, kiedy jechali do château de Choissy, witani radosnymi okrzykami poddanych, wypatrujących Ludwika Upragnionego — że przyszłość rysuje się przed nimi jasna i promienna. Świadomość tego, co spotkało oboje na końcu drogi, napełniła mnie ogromnym smutkiem.

Mam nadzieję, że moja książka zyskała uznanie czytelników i zachęciła do śledzenia dalszych losów Marii Antoniny. Druga cześć opisująca jej dramatyczne życie ukaże się w USA latem 2012 roku, a ostatnia w roku 2013.

 

 

 
Wesprzyj nas