Andrzej Stasiuk w rozmowie-rzece z Dorotą Wodecką. To zarówno opowieść o życiu autora „Jadąc do Babadag”, jak i jego książkach; rozmowa o kobietach, miłości, podróżach, literaturze, Polsce, samochodach, polityce, śmierci, Rosji i islamie.


Dzięki Dorocie Wodeckiej wyruszamy do Wołowca, gdzie Stasiuk osiadł, odwiedzamy jego owce i pisarską pracownię, ale przede wszystkim odbywamy podróż po jego pamięci i odwiedzamy miejsca, do których dotarł w trakcie swoich literackich podróży, od Albanii po rosyjską Czytę.

Złożyło się, że moje życie jest moim zawodem. Przepraszam, ale nie będę rozpaczał z tego powodu. Na szpulkę w mózgu nieustająco nawija mi się pejzaż, ludzie, zdania, wrażenia. Staram się, by to, co widzę i słyszę, wchodziło głębiej. Żeby przeszywało na wylot.
Andrzej Stasiuk

Zapis spotkań Doroty Wodeckiej z Andrzejem Stasiukiem, którzy przyjaźnią się od wielu lat, to niekończąca się opowieść pisarza o życiu i książkach, o kobietach i miłości, o podróżach i samochodach, o Polsce i Rosji, o religii i polityce.
Czytelnik wyrusza za nim w podróż z Wołowca na Podlasie, do Albanii i na Wschód aż do Mongolii i Chin, ale przede wszystkim – po wewnętrznym krajobrazie osobistych wspomnień, gdyż – jak mówi sam Stasiuk – “moje życie jest moim zawodem”.

Andrzej Stasiuk urodził się w 1960 roku w Warszawie, jest prozaikiem i eseistą, autorem kilkunastu książek. Mieszka w Beskidzie Niskim. W 2005 roku został laureatem Nagrody Literackiej Nike za powieść “Jadąc do Babadag”.

Dorota Wodecka jest dziennikarką “Gazety Wyborczej”, autorką książek “Mężczyźni rozmawiają o wszystkim” i “Polonez na polu minowym”.

Andrzej Stasiuk, Dorota Wodecka
Życie to jednak strata jest
Wydawnictwo Agora
Premiera: 6 maja 2015


“IDĘ, BĘDĄC NIECO GRUBY”

Pan ma dość mówienia o podróżach.
Bo i też tak wiele ich nie było! Jadąc do Babadag, które jest książką drogi, pisałem przez dziesięć lat. To, że o tym ględzę, że umiem o tym pisać, nie znaczy, że tak dużo podróżuję. To są po prostu wakacje z Moniką.

Spotkał Pan na nich jakieś wyjątkowe kobiety?
Mówiłem, nie szukam ludzi. Ani mężczyzn, ani kobiet. Ale pamiętam fascynujące spotkanie. W Albanii. Tamtejsze kobiety wyglądają bardzo wschodnio. Makijaż, biżuteria, obcasy, suknie. I nagle ona: jak wyzwolona kobieta Zachodu. Krótko ostrzyżona, w spodniach, w kamizelce z wieloma kieszeniami. To było niesamowite w kraju, w którym kobieta jest kobietą tylko z całym takim zamierzchłym sztafażem. Ona była zaprzysiężoną dziewicą, głową rodziny, mogła żyć bez facetów i miała prawo do wendety.

Była ładna?
W kobiecy sposób nie, ale była bardzo interesująca. Miała taką albańską, wysmaganą, surową twarz.

A jakie kobiety są ładne?
Kobiece. Duże. Nie znoszę chudych bab. Przecież cielesność nas w nich pociąga, ciepło, dotyk, a jak tu się przytulić do szkieletu?! Przepraszam, że tak mówię, ale współczesna kultura hodowli takich samych egzemplarzy to coś strasznego. Kobieta ma pierdolca, bo parę kilogramów więcej waży! To jest morderstwo na człowieku! Ludzie! Obsesja zdrowia i chudości! W Hamburgu poszedłem raz po południu na spacer do parku i myślałem, że mnie, kurwa, stratują. Nie było ani jednego spacerującego! Wszyscy w tych strojach, wszyscy chudzi jak kościotrupy. Atak szkieletorów! A ja chciałem się przejść niespiesznie, wypiwszy piwo, będąc nieco gruby. Czułem się dyskryminowany. Poszedłem stamtąd. Dlaczego pani się śmieje?

Bo pan się naprawdę denerwuje.
Bo to nie jest anegdota. To nieznośne uczucie, kiedy biegnie na ciebie tłum obsesjonatów, przekonanych, że będą nieśmiertelni! Że śmierć zabiegają. Ohydne. Gatunek ludzki całkiem stracił godność. Z własną śmiercią sobie nie potrafi poradzić. Zabiegać ją chce. Koniec człowieczeństwa! Ta cywilizacja zdrowia oraz nieśmiertelności jest cywilizacją śmierci. Bo nie potrafi podjąć wyzwania, nie potrafi podjąć ludzkiego wysiłku i spotkać się z prawdziwym przeznaczeniem. Zabiegamy się. A potem botoks sobie wstrzykniemy, nerkę od rozstrzelanego Chińczyka wszczepimy. Nie ma heroizmu, nie ma ludzkiego losu, wszystko jest skłamane. Brniemy w totalne zafałszowanie. Cała kultura współczesna, popkultura też, jest sfalsyfikowana, zbudowana na nieistniejących wartościach. Nie ma pomagać w egzystencji, nie ma nas określać, tylko jest wampiryczną instytucją, która wysysa z nas energię, by móc zarabiać, powielać się i regenerować.
Żeby istnieć jako zombi.
Nie znoszę nieautentyczności. I udawactwa, zwłaszcza że się jest kimś mądrzejszym. To w dzisiejszych czasach staroświeckie podejście, bo udajemy bez przerwy, ale stoi za nim niechęć do współczesności, która jest cywilizacją podróbek. I do kłamstwa, którego tyle jest w języku, w mowie, ale które nie jest lingwistycznym kłamstwem, tylko kłamstwem istnienia. Są zjawiska kompletnie skłamane, co do których mam pewność, że mogłoby ich nie być i światu by się nic nie stało.

Kim pan pogardza?
Ludźmi głupimi i pewnymi siebie, bo czasami nie ma na nich innego sposobu niż pogarda. Zwłaszcza na głupich, pewnych siebie i posiadających coś w rodzaju władzy. Politykami najczęściej zdarza mi się gardzić. Nie potrafię się oprzeć temu niechrześcijańskiemu uczuciu, wiem, że jest paskudne i brzydkie. Przepraszam. Poprawię się. Od pół roku nie kupuję gazet, więc problem umrze wkrótce śmiercią naturalną. W realu raczej nie spotykam podobnych okazów.

Co jest w życiu ważne?
Szczegóły. Detale. Prostota. Ta uczuć, krajobrazu, czynności. Spokój. No i żeby ze stosunkowo niskim poziomem żalu odchodzić. Wiadomo, że zawsze będziemy odchodzili niepogodzeni, ale chciałbym móc powiedzieć: „No, okejos, Panie Boże, w miarę było. Chodźmy”. Ważne, żeby wykorzystać, co się dostało, nie przepieprzyć tego. Nic więcej nie dostaniemy. Ale w ogóle, o co pani mnie pyta?! Ja muszę rynny kupić! Tata mnie odwiedził i muszę z nim pojechać na Słowację! Chcę mu pokazać Spišský hrad, największe ruiny w tej części Europy.

A co ważniejsze – rozum czy intuicja?
Intuicja. Jest ważniejsza niż racjonalizm, namysł, rozsądek. Od tego to Monika jest. Chociaż też ma wyostrzoną intuicję, ale znacznie lepiej ode mnie myśli. Pogodziłem się z tym i cała rodzina też, że jak idzie o myślenie, o dyskurs, to do Moniki z tym. Intuicja jest dla mnie ważniejsza w pisaniu i w życiu. Nie zacznę działać racjonalnie w jakimś kartezjańskim rozumieniu. Mam niedowład lewej półkuli związanej z racjonalnym myśleniem. Gubię się po prostu, jestem bezradny. Również w tym względzie nasze małżeństwo jest dosyć udane.

Bez względu na niedowład te pana dziewczyny podziwiają pana.
Wyobraża sobie pani faceta bez podziwu kobiet?! On z nimi przebywa po to, by go podziwiały, co one robią świadomie, z rozmysłem i wyrachowaniem (śmiech). Mam nadzieję, że mnie podziwiają. Ale ja też mam permanentny podziw dla ich obecności. Czasami serce mnie boli, że Tośka już się oddala. Za jakiś czas będzie przez ramię zerkała, jak się starzeję i gdzieś znikam.

Boi się pan o nią?
Pewnie, że się boję, ale nie mogę ochronić jej ani przed bólem, ani przed smutkiem. Chciałbym, by nie spotkało jej czyjeś wyrafinowane, świadome okrucieństwo, bo może go nie rozpoznać. I żeby była szczęśliwa, i żyła mocno. Boję się, ale mówię sobie: tak ma być. Trzeba ją w to życie wyekspediować i gdzieś z daleka czuwać. Musi stwardnieć, nabrać siły. Kiedy Tośka prowadzi samochód, Monika napomina ją, by jechała wolniej. Ja odwrotnie: jest długa prosta, jedziesz! Ach, zresztą Tośka ma waleczne serce…

Co to znaczy żyć mocno?
Doświadczyć całego swojego potencjału: duchowego, intelektualnego, uczuciowego. I spotkać kogoś, kto potrafi to jeszcze uwolnić. I nie przegapić.

Pamięta pan, jak się urodziła?
Pamiętam. Monika była w szpitalu, a ja już trochę awansem świętowałem i gdy wróciłem, sąsiad mi powiedział. Nie było wtedy rozbudowanej sieci telekomunikacyjnej. Czułem i grozę, i szczęście, i dramat. Czy to już koniec wakacji? Już nie będzie tak, jak było? A potem świat zmienił się radykalnie. Zrobił się i ciaśniejszy, bo nie było w nim już takiej swobody dzikiej, i jednocześnie większy, bo patrzyłem, a przynajmniej próbowałem patrzeć na niego oczami dziecka.

Pan się wzrusza.
Przypominam sobie to wszystko. To małe zwierzątko, pełzające, które niemal nie wiadomo czym było. Facet nie jest matką, nie nosił tego, nie przyzwyczaił się, musi się nauczyć.

A kiedy już się pan nauczył, to ona się oddala. Wzruszający tekst pan o tym w Fado napisał: „Drzwi od jej pokoju coraz częściej są zamknięte. Jeszcze tylko w nocy pozostają uchylone, by wpuścić z korytarza wąską wstążkę światła. Od jakiegoś czasu, gdy wchodzę popatrzeć, jak śpi, czuję się trochę jak intruz. Jeszcze niedawno robiłem to całkiem naturalnie. Przestrzeń nie stawiała żadnego oporu, ponieważ nie była jej własnością. Teraz wydaje mi się, że ciemne wnętrze wypełnia jej myśli i jej sny, którymi podzieli się tylko wtedy, gdy będzie miała na to ochotę. Kiedyś wchodziłem do jej pokoju i z lękiem nasłuchiwałem, czy oddycha, czy jej kruche życie daje sobie radę ze światem, z mrokiem, z tą ogromną, nieskończoną przestrzenią, która otaczała jej łóżeczko. Dzisiaj jest już inaczej. Odpoczywam. Grubieję. Lenię się. Coraz częściej strach przesiaduje u wezgłowia mojego własnego łóżka i ogrom świata odbiera mi sen. To, przed czym chciałem ją ustrzec, powoli staje się moim udziałem. Ona to widzi, chociaż nie potrafi jeszcze nazwać. Czuje, chociaż nie potrafi zrozumieć. Wzdycha z rezygnacją, robi pogardliwe miny, w jej słowa wkrada się ironia i przekąs. Instynktownie chwyta ten moment, gdy opuszczają mnie siły, a w jej duszy i ciele kipi potencjalność”.

Może jej się kiedyś spodoba? Dla ojca córka to jest szczęście. Podejrzewam, że chłopak zawsze jest chłopakiem, a córka kwitnie, zmienia się. Chłopak to tylko chłopak, a córka poza wszystkim jest jeszcze piękna. Ale nie będę więcej o tym mówił, bo pewnie przeczyta.

Ma pan w sobie ojcowską zaborczość?
Bardzo się przed tym pilnowałem. Nie lubię, gdy ktoś wchodzi nieproszony w moje życie, więc starałem się tego nie robić także komuś bliskiemu. Po prostu.

Zabieraliście ją w podróże?
Gdy była mniejsza, to się oczywiście nudziła z nami, jak ten pakunek wrzucony na tył auta. Ciągle pytała: „Kiedy dojedziemy?”. Potem miała swoje intensywne życie, ale ostatnio napomyka, że gdzieś by z nami pojechała. Może na Ukrainę? Otwarta sprawa. A ona ma tyle spraw, tylu przyjaciół, z którymi gdzieś coś trzeba, że starzy są na dalszym planie. Była ostatnio z kumplem w Rumunii i po tygodniu wróciła zrumunizowana. Byłem właściwie szczęśliwy, kiedy powiedziała z zachwytem: „Tata, jaki kraj!”.

Dlatego że czuje jak pan?
Tak. Rumunia to wspaniały kraj. Jego powierzchnia, skóra, jego postać są przecudownie ukształtowane. To bajka pejzażowo-geograficzna. Poza tym jest hiperpopierdolona w zagubieniu między barbarią a zakorzenionym mitem rzymskości. Jak się tam wjeżdża, widać takie przemieszanie materii, tak się wysokie z niskim miesza, przekleństwo ze świętością, czarny industrial z przyrodą, że łeb urywa. To jest cudowny kraj do medytacji o narodach z niewyraźną tożsamością. Cieszę się, że moja córka się na to załapuje. Że ma podobną wrażliwość. Fajnie, że czuje podobnie. Była pani w Rumunii?

Jako dziecko. Pamiętam pola kukurydzy i smak mocnej czarnej kawy.
To proszę brać furę i jechać. Cztery godziny stąd i Rumunia. Czemu nie?

Tak po prostu, nagle?
A co? Przez Serbię na przykład.

 
Wesprzyj nas