Znajome polskie piekiełko, zapita, zabita dechami wieś, gdzie życie toczy się, jakby czas się zatrzymał, a inny świat nie istniał. Magiczną granicą przestrzeni jest Manhattan, jedyny dziesięciopiętrowy blok w okolicy.


Second HandMiłość, czułość, troska o bliskich to puste pojęcia, ludzie nie potrafią się do siebie zbliżyć, bo nikt nigdy nie nauczył ich bliskości. W takim miejscu dorastają Femi i jej przyjaciółka Jovanka. Femi nie wie nic o swojej matce, wychowują ją dwie ciotki: karlica Edzia, alkoholiczka, i Cecylia – niedoszła śpiewaczka, niegdyś cudownie uleczona z gangreny przez czarownicę.

W domu pełnym bolesnych tajemnic życie toczy się sennym rytmem, ale przeszłość jest ciągle obecna. Co się wydarzy, gdy strzeżone od lat sekrety ujrzą światło dzienne? Brutalna rzeczywistość Polski B, świat odarty z sacrum i kruche ludzkie życie w konfrontacji ze złem przybierającym najrozmaitsze postaci. Przejmujący portret trzech pokoleń kobiet oraz historie ludzi, których spotykały na swojej drodze.

A wszystko to przedstawione nie tylko z nieprawdopodobną energią i gorzkim poczuciem humoru, lecz także z niezwykłą wrażliwością.

Joanna Fabicka tak mówi o książce:
Proszę szanownej wycieczki – jesteśmy na miejscu! Po prawej podupadający pensjonat Second Hand (neon znów się zepsuł). Po lewej cuchnące stawy w dawnym dworku dziedzica, zakwitające na wiosnę świeżutkim topielcem. Prowadzi do nich przedwojenna aleja wysadzana platanami, do których jak huby przyrosły miejscowe pijaczki (nie dotykać eksponatów). W głębi kościół, zimny i ciemny, bo ksiądz oszczędza na prądzie i dobrym słowie.

To najgorsza z najgorszych, zapadła, zapita w trzy dupy parafia, gdzie bieda aż piszczy po kątach. A oto syjamskie siostry zrośnięte traumą, fatalna Marlena ze swym fatalnym kochankiem, pedofil Niuniek i jego popisowy numer, Róża z mocno przywiędłym kwiatem dziewictwa. A kogo tu jeszcze mamy, w tej szafie? To trzynastoletnia Femi – takie dziecko to się powinno w schowku na Żyda trzymać, żeby na to wszystko patrzeć nie musiało.

Poznajcie mieszkańców naszego rezerwatu tworzących absurdalną i poruszającą wspólnotę rozpaczy, zgubnych namiętności i oczyszczającego cierpienia. Gotowi? Zapiąć pasy, włożyć kombinezony ochronne – zaczynamy zwiedzanie!

Joanna Fabicka (ur. 1970) – pisarka i felietonistka z wykształceniem filmoznawcy oraz doświadczeniem montażystki. Pracując w łódzkiej Filmówce, montowała m.in. nominowaną do Oscara Męską sprawę w reżyserii męża, Sławomira Fabickiego. Debiutowała w 1993 roku tomikiem poezji Bardziej cierpki smak. Jest autorką bestsellerowego cyklu książek o dojrzewaniu Rudolfa Gąbczaka i jego dysfunkcyjnej rodzinie: Szalone życie Rudolfa (W.A.B.
2002), Świńskim truchtem (W.A.B.2004), Seks i inne przykrości (W.A.B.2005) i Tango ortodonto (W.A.B.2006). W 2008 roku nakładem W.A.B. ukazała się jej powieść Idę w tango. Romans histeryczny.

Joanna Fabicka
Second Hand
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 6 lutego 2013


Z początkiem jesieni ściągają z różnych stron. Garstka ich już została, najbardziej wytrwałych i samotnych. Diabli wiedzą, dlaczego tak upodobali sobie akurat ich pensjonat, bo przecież prezydium skąpi na remont i dawno nikt z „góry” tu nawet nie zajrzał. Mimo to zawsze co roku któreś z nich przyjeżdża. Najpierw dzwoni telefon, a potem wszystkie podwijają rękawy i biorą się do świątecznych porządków, których ani na Boże Narodzenie, ani na Wielkanoc nigdy nie robią. Rusza się nawet Cecylia, choć sprząta tylko jeden pokój, ale siedzi w nim od rana do nocy. Potem zamyka go na klucz, który chowa do woreczka z pończochami. W tym woreczku jest coś jeszcze: stare, pomięte pocztówki z Sewilli, ze słonecznej Andaluzji. Kiedy je czyta, serce twardnieje jej coraz bardziej, aż wreszcie zamienia się w mały, obijający się w piersiach kamyk. Hiszpańska kraina na kolorowych widokówkach sprawia, że świat Cecylii ciemnieje, budzą się dawne wspomnienia i kobieta znów przez kilka dni przeklina swoje życie. Zagraniczny świat, zamknięty w szarym woreczku, jest wszystkim, co zostało po Marii. Ale Marlena nigdy go nie dostanie, nigdy się nawet o nim nie dowie. Cecylia tylko tak może ją ukarać, sprawić, że będzie cierpiała. Za swoje grzechy i grzechy swojej matki.

Femi jest pewna, że ciotka ukrywa w tym pokoju jakąś wielką tajemnicę, bo nigdy nikomu nie pozwala do niego zajrzeć i wpada w prawdziwą furię, kiedy Edzia chce tam ulokować któregoś ze zbłąkanych wędrowców. To jest wyłącznie jej sanktuarium, ziemia okryta klątwą.

Pewnego dnia Femi czeka na przedpołudniową drzemkę ciotki i wykrada jej kluczyk, a potem razem z Jovanką, wezwaną na wypadek czającej się w środku bestii, idą na piętro. Obie, nieprzytomne z napięcia, ze wstrzymanym oddechem pomału uchylają drzwi.

Pokój numer jeden jest całkiem sterylny i bezosobowy, nie różni się niczym od pozostałych czterech. Takie samo łóżko, narzuta w fioletowe irysy, wytarty fotel, stojąca obok niego lampa z wypłowiałym abażurem i mała etażerka. Wrażenie doskonałego ładu i harmonii burzy tylko jedna rzecz: zmięta i przybrudzona szmata wisząca w plastikowym, przezroczystym woreczku na gwoździu obok umywalki. Femi rozwiązuje troczki worka, otwiera go i niepewnie wącha stary ręcznik. Pachnie wilgocią, pleśnią i czymś, co jednak zdecydowanie przebija się na pierwszy plan. To słodkawo-korzenne wspomnienie, tak pierwotne, że Femi aż kręci się w głowie. Nie jest w stanie w żaden sposób zidentyfikować tego zapachu, on nie istnieje w otaczającym ją świecie, ale równocześnie w jakiś magiczny i przedziwny sposób jest jej tak dobrze znany, jakby był częścią jej samej. Jovanka nic z tego nie rozumie, dla niej szmata po prostu śmierdzi, i uważa, że tylko marnują tutaj czas, bo Edzia robi dziś leniwe z cynamonem i jak się pospieszą, to przed powrotem do swojego domu może zdąży jeszcze zjeść drugą porcję. Jednak muszą najpierw poroznosić do pokoi astry – świeżo kradzione z przykościelnego ogrodu.

Do numeru dwa – te najbardziej strzępiaste, białe i lilaróż. Edzia starannie dobrała ich kolor, by nie pobudzał ponad miarę skołatanych nerwów szczególnej lokatorki. Anna zawsze przyjeżdża na miesiąc i nigdy nie wychodzi z pokoju. Zanim się w nim zabarykaduje, uprzedza Cecylię i Edzię, żeby pod żadnym pozorem nie reagowały, ignorując wszelkie sygnały dochodzące zza zamkniętych drzwi. Cecylii przychodzi to z dużą łatwością, ale Edzia, Marlena i Femi cierpią prawdziwe katusze. Nadchodzi dla nich bardzo trudny czas nieprzespanych nocy i burzliwych poranków. Wiele godzin warują przed pokojem numer dwa zespolone z tą kobietą w przedziwnym misterium cierpienia: one po jednej, ona po drugiej stronie drzwi, oddzielne, a jednak razem – współczujące. Bo Anna przyjeżdża tu, by dniami i nocami płakać. Rozdzierająco, żarliwie i tak przejmująco, że naprawdę trudno to wytrzymać. Łka, chlipie, jęczy i wyje. Wali pięściami w drzwi, bluźni, rozwala lustro. Wypuszcza na wolność wściekłą bestię nagromadzonych uczuć, przez cały rok trzymaną za mordę, w kagańcu. Edzia już nie raz się zastanawiała, czy pękniecie w szczytowej ścianie powstało od fizycznych wstrząsów, czy od nadmiaru cierpienia rozwalającego Annę od środka, a pensjonat na zewnątrz. Trwa to około tygodnia, aż pewnego ranka wszystko nagle ucicha. Anna pogodna, z gładką twarzą i perfekcyjnie umalowanymi ustami staje w drzwiach. Daje im suty napiwek, każdą po kolei całuje w usta i wychodzi. Patrzą za nią wszystkie cztery, jak drobi małymi kroczkami w eleganckich skórkowych bucikach i znika za zakrętem. Z walizką w jednej ręce i z bestią na krótkiej smyczy w drugiej.

Pokój numer trzy musi tonąć w purpurowych kwiatach. Stoją na parapecie, przy radiu, na umywalce. Krwiste astry leżą na poduszce i pod łóżkiem, a jeden wetknięty jest nawet w dziurkę od klucza od strony korytarza. Tak sobie życzy Marcello, niezwykły połykacz ognia, którego najlepsze lata dawno porosły mchem. Ale on co roku przybywa tu pełen nadziei, że odzyska dar, utracony nagle i bez ostrzeżenia na dożynkach, kiedy występował przed samym Pierwszym Sekretarzem. Skończyło się kompletną kompromitacją i poparzeniami drugiego stopnia. Od tego czasu nie wziął już do ust niczego łatwopalnego, rzucił papierosy, stał się lękliwy i cierpiał na bezsenność. Tułał się w udręce, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Ani żyć, ani umierać. Kiedy przyjechał tu pierwszy raz i Edzia wstawiła mu do wazonu jesienne kwiaty, popłakał się nad ich soczystym pięknem, a potem wycieńczony zasnął na wiele godzin, po raz pierwszy od długiego czasu. Śnił o wielkich kulach ognia, które wpadały mu wprost do żołądka, o strzelających z oczu błyskawicach i fajerwerkach, którymi żonglował bez lęku i z niezwykłą zręcznością. Odtąd przyjeżdżał tu co roku, by śnić swój najpiękniejszy sen i czekać na odmianę losu. A czekał pokornie i z rzadko spotykaną wiarą. Femi lubiła podglądać, jak rankiem bije słońcu pokłony, biega boso po rżysku i ogryza z kory młode brzózki, bo ponoć właśnie takie mają najwięcej życiodajnej energii. Pewnego dnia Marcello zabiera je wszystkie na łąkę. Idą za nim gęsiego, komentując i śmiejąc się z zażenowania, bo kto to słyszał takie brewerie wyczyniać, jeszcze im kuku na muniu nie odbiło. Ale posłusznie stają w pełnym słońcu, na środku pachnącej późnym latem polany i robią, co każe. Ugięte nogi w rozkroku, ciężar na lewą stopę, prawy łokieć do góry, półpłynny obrót zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Cecylia od razu rymnęła na tyłek, całe szczęście, że butów nie zdjęła, jeszcze czego! To przez krowie placki straciła równowagę, bo zamiast czerpać energię ze słońca, tylko kombinowała, gdzie tu nogę postawić, żeby w gówno nie wpaść. Ale tamte, patrzcie państwo, na bank im odbiło, bo oczy zamknęły, gęby otworzyły i dalej wygibasy z Marcellem Duperellem wyczyniać. Dobrze, że chmura nadciąga, zaraz będzie lać. I faktycznie nie mija moment, a wielka błyskawica rozpruwa niebo, z którego wylewa się cała beczka deszczu. Kobiety zwiewają, gdzie pieprz rośnie, a bosy dziwak podnosi ręce w górę i śmieje się jak wariat. I prawdą jest, że głupi to ma zawsze szczęście, bo piorun tak go pieprznął, że aż się nogami nakrył, a mimo to przeżył. Lecz coś mu się dokumentnie po tym pokitrało, bo od tej chwili mówił na pensjonat Złota Brama, a Edzię, Cecylię, Marlenę i Femi nazywał cudownymi strażniczkami tego magicznego miejsca.

Ostatni bukiet, fioletowy, ląduje pod czwórką. Edzia ma swoją teorię na temat fioletu. Według niej wycisza ciało, by umysł mógł trochę odetchnąć, i tego jej zdaniem najbardziej potrzebuje Beata. Nazwana tak na cześć Beaty Tyszkiewicz, jest zupełnym zaprzeczeniem własnego imienia, bo wszystko w niej aż ugina się pod ciężarem nieszczęścia, którym z nikim nie może się podzielić. Siostry zachodzą w głowę, na co też cierpi ich tajemnicza lokatorka, ale wiedzą tylko tyle, że musi to być jakaś nieznana choroba, najpewniej tropikalna. Twarz pięknej Beaty, tak podobnej do swej eterycznej imienniczki, wykrzywia niezrozumiały ból na przemian z zachwytem i ekstazą. Ból i rozkosz, ból i rozkosz, pierdolca można dostać od samego patrzenia! Porusza się ostrożnie i tak powoli, jakby miała się zaraz rozsypać na kawałki. Każdy gwałtowniejszy ruch przyprawia ją o dreszcze, doprowadza ciało do konwulsji, a oczy po brzegi wypełnia szaleństwem. Femi pamięta, jak nieszczęsna kobieta potknęła się kiedyś o podwinięty dywan i spadła ze schodów. Leciała z jakimś osobliwym stękaniem, stłumionym jękiem, które dziewczynce wydało się fascynujące, ale ciotka Cecylia natychmiast odesłała ją do kuchni. Jednak to właśnie Femi poznała sekret Beaty, gdy przyniosła jej kiedyś tabletki od bólu głowy. Kobieta leżała na łóżku, przy zamkniętym oknie i zaciągniętych zasłonach. Wydawała się spokojna i wyciszona, więc dziewczynka spytała, na co choruje. Beata w pierwszej chwili chciała odgonić ją ręką, ale popatrzyła w pełne szczerej troski oczy dziewczynki i odpowiedziała:
– Natura dała wszystkim kobietom cudowny dar odczuwania rozkoszy, mamy do tego specjalną maszynkę. U mnie się popsuła i nie działa, jak powinna. A kiedy cały czas odczuwasz przyjemność, staje się ona udręką nie do wytrzymania. I nikt tego nie potrafi naprawić – dodała smutno.

Łokieć nieznacznie zsunął jej się z pościeli i Beata opadła na poduszki, wydając z siebie ni to jęk, ni słodkie westchnienie.
Femi niewiele wtedy z tego zrozumiała, ale kiedyś znalazła w jednej książce Marleny opis, który pasował jej do Beaty. Odtąd żyła w ciągłym strachu przed permanentnym orgazmem.

Joanna Fabicka – Second Hand
Copyright © by Wydawnictwo W.A.B., 2012

 
Wesprzyj nas