Są takie miejsca, które mają szczególną atmosferę, smak ciszy, zapach kurzu, tajemnicę półmroku. Najciekawszym spośród takich miejsc jest z pewnością biblioteka.
W dzisiejszych czasach, gdy przewiduje się rychłą zagładę książki, mordowanej przez tablety bądź inne internety, warto pamiętać o książce drukowanej na papierze, solidnie oprawionej, pięknie ilustrowanej. Książce stawianej na półce nie dla ozdoby lecz by móc sięgać do niej, korzystać z niej. Taka książka-domownik tworzy – odchodzącą w przeszłość ? – bibliotekę. Czy odejdzie – to czas pokaże.
Historia biblioteki liczy tysiące lat. Już w starożytnej Niniwie znajdowała się biblioteka, składająca się z dziesiątków tysięcy glinianych tabliczek, zapisanych pismem klinowym. Ich czytanie nie przypominało przerzucania kartek, raczej układanie stosów cegieł. Jednak owe tabliczki przetrwały tysiąclecia. Odkopano je i znów można je czytać jak nowe.
Mimo wszystko nie były wygodne. To nie to co zwój papirusu, który można rozwijać, uważając jeno by nie połamać kruchego materiału. Czasem ozdabia się go, co uprzyjemnia czytanie. Kilkaset tysięcy takich zwojów zawierała najsłynniejsza z bibliotek starożytności – Aleksandryjska, założona w Aleksandrii przez faraona Ptolemeusza Philadelphosa w III wieku p.n.e. Cała kultura i wiedza starożytności – bez przesady – znalazła w niej mieszkanie. Jej zbiory zostały skatalogowane, a w przyległych do niej budynkach uczeni mogli prowadzić badania, dyskutować, nauczać.
Ta skarbnica wiedzy dwukrotnie płonęła. Raz przez przypadek, kiedy wojska Cezara podbijającego Egipt zapaliły egipskie okręty, od których zajęła się biblioteka. Na szczęście spłonęła tylko w części. Została szybko odbudowana, a jej zbiory uzupełnił Marek Antoniusz, który, chcąc zyskać przychylność Kleopatry, ofiarował jej 200 tysięcy zwojów przeniesionych z innej sławnej biblioteki w Pergamonie. Inna rzecz, co o tym pięknym geście Marka Antoniusza myśleli pergamończycy.
Drugi pożar Biblioteki Aleksandryjskiej był znamienny. Był dziełem kalifa Omara, który około roku 640 spalił ją celowo. Uważał bowiem, że książki albo są zgodne z Koranem, przeto są niepotrzebne, albo nie zgadzają się z nim, zatem są szkodliwe. Po cóż komu biblioteka, skoro całą mądrość zawiera Koran. Szczęściem nie wszyscy podzielali taki pogląd. Przykładem może być wielki wezyr Abdul Ismael, który w X wieku miał bibliotekę liczącą ponad 100 tysięcy tomów. Był tak rozmiłowany w księgach, że zawsze w podróżach towarzyszyła mu karawana 400 wielbłądów, wiozących je, ułożone w porządku alfabetycznym.
Mimo niespokojnych czasów biblioteki powstawały, przeważnie przy świątyniach i w klasztorach
Tak więc mimo niespokojnych czasów biblioteki powstawały. Przeważnie przy świątyniach i w klasztorach. Mnisi byli warstwą ludzi wykształconych, zresztą znajomość pisma była im niezbędna. Przy klasztorach średniowiecznych powstawały też skryptoria, w których skrybowie pracowicie przepisywali kodeksy, już nie na papirusie lecz na pergaminie. Znużeni mozolnym pisaniem (przecie nie zawsze wiedzieli co przepisują) ozdabiali je iluminacjami, rysowali na marginesach, potem pięknie oprawiali, nierzadko złotem i drogimi kamieniami. Z tej przyczyny owe kodeksy, współcześnie są cenne nie tylko z uwagi na treści, są prawdziwymi skarbami. W czasach swego powstania także uchodziły za skarby: przykuwane łańcuchami do pulpitów, strzeżone. Papież Sykstus IV, ten od Kaplicy Sykstyńskiej, zagroził nawet klątwą kościelną każdemu, kto w ciągu 40 dni nie zwróci książki.
Zostawmy jednak Europę Zachodnią i przejdźmy na nasze ziemie. Wraz z chrześcijaństwem przywędrowały do nas i biblioteki. Do nas, czyli najpierw do Krakowa. Tu bowiem, przy katedrze na Wawelu powstał w XI wieku bodaj pierwszy księgozbiór, liczący wedle inwentarza z roku 1110 aż 52 księgi liturgiczne, prawnicze, filozoficzne, autorów klasycznych, reguły gramatyczne, encyklopedię Izydora z Sewilli, dwa egzemplarze prawa longobardzkiego itp. Przy okazji warto dodać, że jest to najstarszy inwentarz na ziemiach słowiańskich. Później oczywiście księgozbiór był wzbogacany darami biskupów, królów, kanoników. Wśród nich znalazły się takie wspaniałości jak Ewangeliarz emmeramski z XII w. czy Graduał Jana Olbrachta z przełomu XV i XVI w. z przepięknymi miniaturami.
Powstawały też biblioteki prywatne. Najstarsza bodaj jaką znamy, z początku XIII wieku, należąca do biskupa Iwona Odrowąża, zawierała 32 sprowadzone zza granicy kodeksy, które potem, zapisane w testamencie, wzbogaciły wawelską bibliotekę kapitulną.
Jednak starsze były biblioteki klasztorne. Już bowiem w XI wieku powstał księgozbiór benedyktynów w Tyńcu. Z tego wszak stulecia pochodzi słynny iluminowany Sakramentarz tyniecki. Później powstało w Tyńcu także skryptorium, w którym mnisi pracowicie przepisywali kodeksy. Biblioteka początkowo mieściła się zapewne w zakrystii. Z czasem przeniesiono ją do osobnego pomieszczenia.
Wszelako najpiękniejsze, z późniejszych czasów, należało do cystersów. Biskup Iwo Odrowąż w roku 1222 sprowadził ich do Krakowa, a właściwie do Mogiły pod Krakowem. Przywieźli ze sobą niewielki zbiór ksiąg liturgicznych, Biblię, kalendarz i inne, przechowywane w armarium. Ów zbiór powiększał się szybko nie tylko dzięki własnemu skryptorium, ale nade wszystko przez zakupy i dary, nade wszystko profesorów Akademii, którzy byli cystersami. W XVI wieku humanista, biskup Erazm Ciołek zbudował bibliotekę przykrytą pięknym sklepieniem sieciowym. A że mnichem był wówczas Stanisław Samostrzelnik, wybitny malarz, ozdobił ją w roku 1538 pięknymi malowidłami. Zachowane do dzisiaj, mimo pożarów i grabieży jakie nie oszczędzały klasztoru, sklepione wnętrze biblioteki urzeka owymi malowidłami, ale też szafami bibliotecznymi i nade wszystko księgami. Wśród nich znajduje się słynna Kronika świata Hartmana Schedla, wydana w roku 1493 w Norymberdze, zawierająca najstarszą panoramę Krakowa. Księgi i dokumenty chroniono przed ogniem w solidnie okutych żelazem skrzyniach. Taka właśnie skrzynia, potwornie ciężka, ocalała w bibliotece cystersów.
W kilku klasztorach zachowały się pomieszczenia dawnych bibliotek. Przykładem może być biblioteka karmelitów trzewiczkowych Na Piasku, czy niewielka biblioteka paulinów Na Skałce. Ta pierwsza ma sufit z barokowymi malowidłami, zaś druga ma szafy na książki biało malowane, zgodnie z duchem epoki, w której budowano kościół. Obie zaś – niezwykłą atmosferę dawności, wiedzy i tajemnicy, jako że kryją niezwykłe skarby. Opowieść o nich wymagałaby jednak osobnego, grubego tomu.
Warto jedynie przypomnieć, że skarby owe to nie tylko kodeksy i dokumenty. Niekiedy coś zupełnie zaskakującego, jak choćby zachowany w zbiorach kamedułów glejt wjazdowy dla szlachcica polskiego, wydany w listopadzie w roku 1578 w Wenecji. Takich glejtów zachowało się niewiele, gdyż traciły one ważność po kilku tygodniach i po prostu wyrzucano je.
największym bibliofilem pośród polskich królów był Zygmunt August
Nie tylko klasztory posiadały biblioteki. Także władcy. Chyba największym bibliofilem pośród polskich królów był Zygmunt August. Jego kilkutysięczny zbiór był pięknie oprawny w skórę tłoczoną w ornamenty i ozdobiony wytłoczonym na okładkach superekslibrisem. Król testamentem przekazał bibliotekę, ocenioną na sumę 10 000 złotych polskich, jezuitom wileńskim. Później bodaj tylko Stanisław August Poniatowski mógł się z nim równać, a po prawdzie przewyższyć go, boć królewski księgozbiór liczył do 20 tysięcy woluminów, również pięknie oprawnych – z królewskim herbem jako superekslibrisem – pomieszczonych w długiej galerii w zamku warszawskim. Ale przecie wcześniej i w Wilanowie była niemała biblioteka, widoczna wszak w architekturze pałacu. Król Jan najwyraźniej nie tylko wojował i kochał Marysieńkę, ale i czytywał – i to nie tylko romanse o Astrei i Celadonie.
W XVIII stuleciu każdy niemal magnacki pałac mógł się poszczycić biblioteką. Wszelako prym wiodą bracia Andrzej i Józef Załuscy, prawdziwi pasjonaci. Gromadzili książki kupując je, wymieniając, „pożyczając”. Mówiąc wprost, niejedna biblioteka klasztorna ucierpiała na rzecz biblioteki Załuskich. Robili to w szczytnym celu, by udostępnić wiedzę społeczeństwu. Już Stanisław August miał taki zamiar, jednak dopiero Biblioteka Załuskich w roku 1747 otwarła swe podwoje dla wszystkich, którzy chcieli z niej korzystać. Co oczywiście wiązało się z niebezpieczeństwem kradzieży. Toteż w roku 1752 papież Benedykt XIV (podobnie jak kiedyś Sykstus IV) na prośbę Józefa Załuskiego ogłosił bullę nakładającą ekskomunikę na potencjalnego złodzieja.
Biblioteka Załuskich, jako zdobycz wojenna, w roku 1794 została przewieziona do Petersburga. Józef Maksymilian Ossoliński w roku 1817 założył we Lwowie bibliotekę, która miała ją zastąpić. Zaczątkiem były zbiory gromadzone przez fundatora w Wiedniu. Po jego śmierci przewieziono je w roku 1827 do Lwowa i pięć lat później udostępniono publiczności. Dzięki darom i zapisom włączono do nich wiele zbiorów prywatnych, np. Lubomirskich z Przeworska i Pawlikowskich z Medyki. W Ossolineum właśnie przechowuje się rękopis Mickiewiczowego Pana Tadeusza. Po wojnie zbiory Ossolineum znalazły schronienie we Wrocławiu.
W Krakowie największą biblioteką była biblioteka Akademii Krakowskiej, co jest oczywiste i niejako naturalne. Trudno sobie wyobrazić uniwersytet bez biblioteki. Przynajmniej w dawnych czasach. Już od średniowiecza profesorowie i wychowankowie Akademii ofiarowywali uczelni swoje księgozbiory, powiększając jej zasoby. Do dzisiaj zachowały się używane w XIV wieku kodeksy. Przez długi okres zbiory ksiąg, gromadzone były przy poszczególnych wydziałach, kolegiach i bursach studenckich. Największy ich zbiór, głównie z zakresu teologii i sztuk wyzwolonych, znajdował się w Collegium Maius. Po jego przebudowie na przełomie XV i XVI wieku libraria uzyskała pomieszczenie dzisiaj zwane Salą Obiedzińskiego (od nazwiska profesora pomysłodawcy). W czasach Komisji Edukacji Narodowej, na wniosek Hugona Kołłątaja połączono rozproszone zbiory i utworzono jedną bibliotekę ogólnouniwersytecką o charakterze publicznym. Rozkwit biblioteki na przełomie XIX i XX wieku wiąże się z osobą twórcy Bibliografii Polskiej, Karola Estreichera, który dbał zwłaszcza o powiększanie zbioru druków w języku polskim. Biblioteka cały czas mieściła się Collegium Maius. Dopiero w 1940 roku przeniesiono ją do nowego, wzniesionego tuż przed wojną, gmachu.
W XIX stuleciu pojawiła się w Krakowie biblioteka, która była częścią zbiorów Czartoryskich. Książę Adam Kazimierz, a zwłaszcza jego żona Izabela z Flemingów gromadzili nie tylko dzieła sztuki ale też księgi. Początkowo w Puławach, potem, po upadku powstania listopadowego w Kórniku, Sieniawie, wreszcie w Paryżu. Na koniec w Krakowie, dokąd zbiory przeniósł syn, książę Władysław Czartoryski i w 1874 roku umieścił w Arsenale Miejskim, oddanym na ten cel przez Kraków. Po kilku latach udostępniono publiczności także pozostałe zbiory jako Muzeum Czartoryskich. Biblioteka zawiera prawdziwe skarby, wśród których jest i autograf dzieła Jana Długosza Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, wspaniale iluminowany Pontyfikał Erazma Ciołka i akt hołdu pruskiego.
Trzecim księgozbiorem tej rangi jest biblioteka Akademii Umiejętności. Powstała w roku 1856 jako biblioteka Krakowskiego Towarzystwa Naukowego (założonego w roku 1817). Od roku 1873 istnieje jako Biblioteka Akademii Umiejętności, a po odzyskaniu niepodległości jako Biblioteka Polskiej Akademii Umiejętności. W roku 1953 biblioteka została przejęta przez Polską Akademię Nauk. W 1989 roku, po reaktywacji Polskiej Akademii Umiejętności, instytucja ta podjęła starania o odzyskanie swej dawnej własności. Dziesięć lat później, po pertraktacjach, utworzono placówkę pod nazwą: Biblioteka Naukowa Polskiej Akademii Umiejętności i Polskiej Akademii Nauk w Krakowie.
Warto dodać, że biblioteki te posiadają w zbiorach nie tylko książki drukowane, czasopisma i druki ulotne, ale także rękopisy, dokumenty, grafiki, mapy, fotografie i inne. Dzisiaj zbiory te liczy się już w milionach egzemplarzy.
A przecież są jeszcze inne biblioteki. Nieoceniona wojewódzka, która początkami sięga roku 1758, kiedy to Jacek A. Łopacki przekazał miastu księgozbiór liczący około 200 tomów. Są biblioteki specjalistyczne, wyższych uczelni. I ciągle jeszcze są prywatne.
W starożytności pożar biblioteki aleksandryjskiej przyniósł kulturze i nauce niepowetowane straty. W roku 1850 wielki pożar Krakowa dopadł także biblioteki. Między innymi spłonęła częściowo biblioteka dominikanów, a zwęglone szczątki pergaminów wiatr rozwiewał aż do Wieliczki. Takie straty można przeboleć. Gorzej, gdy książki płoną na stosach. Mam nadzieję, że taki los tym skarbnicom nie grozi.
Witold Turdza