W pełnej miłości, lecz wolnej od sentymentalizmu opowieści, Sy Montgomery zdołała uchwycić bogactwo, jakie zwierzęta wnoszą w ludzkie życie…


Kiedy Sy Montgomery przygarnęła cherlawego prosiaka, nie miała pojęcia, że ta istota – początkowo nie większa od kota – podaruje jej to, czego szukała przez całe życie: kotwicę (ostatecznie ważącą 350 kilogramów), rodzinę, dom i więzi społeczne. Sąsiedzi zaczną przyprowadzać Chrisa z jego ucieczek, córki sąsiadki będą urządzać mu ciepłe kąpiele, a powiększające się grono znajomych zacznie zwozić przepyszne resztki ze swoich stołów.

Jego inteligencja i sława rosła wraz z jego wagą – trafił w końcu do radia i telewizji. Ale wpływ Christophera Hogwooda sięgał o wiele dalej. Sy Montgomery opisuje, czego ona i inni nauczyli się od tej hojnej duszy, która po prostu znalazła się w ciele świni – samoakceptacji, wartości więzi międzyludzkich czy przyjemności płynących z tego, co nas otacza. Książka zdobyła sobie wielu czytelników na świecie i wkrótce stała się bestsellerem.

***

„To książka nie tyle o zwierzęciu w zagrodzie, ile o relacjach – w całym ich powikłaniu, radości i ściskającej za serce złożoności. W pełnej miłości, lecz wolnej od sentymentalizmu opowieści, Sy Montgomery zdołała uchwycić bogactwo, jakie zwierzęta wnoszą w ludzkie życie. Dobra świnka, dobra to książka cudownie napisana i pełna niespodzianek. Bo czasami trzeba świni, żeby otworzyła nam oczy na to, co jest w życiu najważniejsze”.
– John Grogan, autor książki Marley i ja

Sy Montgomery jest przyrodniczką, pisarką, autorką scenariuszy telewizyjnych, która pisze zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Jej książki były wielokrotnie nagradzane. Czterokrotnie jeździła do Peru i Brazylii, aby badać różowe delfiny z Amazonki. Podczas innych wypraw gonił ją w Zairze rozwścieczony goryl srebrnogrzbiety, ugryzł ją nietoperz wampir na Kostaryce, rozebrał orangutan w Borneo i polował na nią tygrys w Indiach. Pracowała także w Manitobie przy jamie wypełnionej osiemnastoma tysiącami węży pończoszników, pielęgnowała tarantulę w Gujanie Francuskiej oraz pływała z piraniami, strętwami i delfinami w Amazonce. Mieszka w New Hampshire.

Dobra świnka udowadnia, że z miłością niemal wszystko jest możliwe.

Książka ukazuje się w serii EKO:
Człowiek jest częścią natury, elementem organicznej układanki. Nie stoi wyżej ani niżej niż zwierzęta czy rośliny. Wszyscy należymy do jednego królestwa – przyrody.
W serii EKO znajdą się książki mówiące o relacjach zwierząt, roślin i ludzi. O tym, że szacunek należy się każdej istocie, każdemu organizmowi. Razem z wybitnymi i wrażliwymi autorami będziemy odkrywać ich miłość do natury.

Sy Montgomery
Dobra świnka, dobra. Niezwykłe życie Christophera Hogwooda
Przekład z angielskiego: Adam Pluszka
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 22 kwietnia 2015


Howard wiedział, że jeśli cokolwiek może ukoić moją duszę, to jest to zwierzę. Zawsze czułam się lepiej w towarzystwie zwierząt niż wśród ludzi; ciągnie mnie do nich tak mocno, że niektórych to niepokoi. W Indiach wyskoczyłam kiedyś z jadącej ciężarówki, żeby pogłaskać trzymetrowego dzikiego pytona. (Przerażeni współpasażerowie patrzyli, jak gładzę węża, on zaś odwrócił głowę i spojrzał na mnie życzliwie).
Kilku znajomych sugerowało, nie zawsze w żartach, że jestem półzwierzęciem. I nie tylko oni: kiedy podróżowałam po świecie, szamani i wróżbiarze powtarzali mi raz za razem, że mam bardzo starą duszę, ale to moje pierwsze ludzkie wcielenie.
To chyba prawda. Zawsze wiedziałam, że jestem inna. Czasami zachowywałam się z tego powodu nieśmiało i czułam się wśród ludzi niezręcznie, jakbym ich śmieszyła. (Prawdopodobnie dlatego, że dość często nimfa, która siedziała mi na głowie, gdy pracowałam, akurat zrobiła kupę). Ale jestem inna także wewnętrznie. Podczas gdy pozostali myślą o nowej kuchni czy rejsie na Karaiby albo o tym, czy ich dziecko wygra mecz piłki nożnej, lub o tym, co włożyć na przyjęcie, ja zastanawiam się, co czuje opos, gdy zwiesza się na ogonie z gałęzi, albo czy żółw jaszczurowaty, który w zeszłym roku próbował złożyć jaja na naszym podwórku, wróci tej jesieni.
Jako nie do końca ludzkie stworzenie wśród osobników o wiele lepiej czujących się w swojej skórze, zawsze miałam wrażenie, że między mną a „bardziej normalnymi” ludźmi jest przepaść. Tamtego szarego wiosennego dnia ani Howard, ani ja nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w leżącym na moich kolanach pudełku po butach wieziemy istotę, która przerzuci nad tą przepaścią most, choć nawet nie śniłam, że to możliwe. Ponieważ Christopher Hogwood miał na wiele sposobów udowodnić, że jest bardziej ludzki niż ja.
Ludzie chcieli wiedzieć, co zrobimy ze świnią. Szybko ich zapewniliśmy, że Christopher z pewnością nie trafi do chłodni. Ja jestem wegetarianką, Howard Żydem.
Oczywiście, że kochaliśmy świnie – kto ich nie kocha? Czy jest coś bardziej radosnego i podnoszącego na duchu? Wszystko w świniach sprawia, że człowiekowi chce się głośno śmiać: sposób, w jaki potrafią nieść swoje grubiutkie sadełko, wdzięcznie drobiąc na czubkach raciczek, skręty ich ogonków, nieprawdopodobna, niezwykle funkcjonalna ruchliwa tarczka ryja, ogromna, dzika rozkosz, jaką sprawia im jedzenie. Ale niewiele o nich wiedzieliśmy.
Kiedy jako sześcioletnia dziewczynka odwiedziłam z rodzicami mamę mojej mamy w Arkansas, spędziłam błogie popołudnie z chłopcem, który włóczył się po okolicy z całym chlewikiem swojego ojca. Świnie były duże i różowe i wydawały wspaniałe, przejmujące dźwięki. Zafascynowały mnie. Chyba uznałam je za coś w rodzaju koni (nie takie znów złe trafienie, jedne i drugie to ssaki kopytne – choć niedawne badania genetyczne wykazały, że konie są w zasadzie bliżej spokrewnione z psami niż ze świniami), ponieważ natychmiast wskoczyłam na grzbiet jednej z nich, tak jakbym dosiadała kucyka. Świnia wspaniałomyślnie pozwoliła mi na sobie jeździć. Mieszkańcy niewielkiego zakurzonego miasteczka Lexa długo mieli o czym gadać. Była to mieścina plantatorów bawełny, gdzie nie zdarzały się bardziej ekscytujące rzeczy; trudno uwierzyć, że dorastała tam moja olśniewająca matka. Później ów chłopiec nadał świni moje imię. Tak rozkoszowałam się tym zaszczytem, że choć nigdy się już nie spotkaliśmy, do dziś pamiętam, jak się nazywał; podobnie jak on, mimo że minęły cztery dekady, z pewnością pamięta moje imię – w końcu powtarzał je codziennie przez całe życie tamtej świni.
Od tego czasu moje doświadczenie ze świniami ograniczało się do wizyt u George’a i Mary i w chlewikach na lokalnych festynach rolniczych, raz spotkałam się też z wielkim brązowym knurem Benem należącym do naszego sąsiada. Niestety, wkrótce po tym spotkaniu Ben trafił do chłodni.
Mój mąż wydawał się gotowy na powiększenie rodziny. Wybrał już imię dla Cętkowanego Czegoś. Cherlak miał zostać nazwany na cześć propagatora muzyki dawnej. Ten pierwszy Christopher Hogwood był teoretykiem muzyki, dyrygentem i wskrzesicielem Academy od Ancient Music. Howardowi i mnie często zdarzało się pisać przy akompaniamencie dyrygowanych przez niego koncertów w National Public Radio. Jego imię i nazwisko wydawały się odpowiednie z wielu powodów. Upodobanie świń do muzyki klasycznej jest dobrze znane; wielu hodowców starej daty gwizdało w chlewikach, żeby uspokoić zwierzęta. A jak lubi mawiać Howard – czy istnieje muzyka dawniejsza niż chrumkanie świni?
Ale pierwszej nocy Christopher Hogwood nie chrumkał. Oddychał ciężko i chrapliwie. Miał rozbiegane oczy, niespokojnie poruszał ogonem. A my nie mieliśmy żadnego lekarstwa. Nie mieliśmy nawet odpowiedniego chlewika. Nie wiedzieliśmy, ile pożyje. Nie wiedzieliśmy, jak duży urośnie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, w co się wpakowaliśmy.
Jak długo żyją świnie? Często słyszeliśmy to pytanie, a nasza odpowiedź zawsze wszystkich szokowała: sześć miesięcy. Większość świń hoduje się na mięso i zarzyna w młodym wieku, dosłownie, to znaczy: kiedy tylko osiągną wagę mniej więcej stu kilogramów. Nieliczne szczęśliwe maciory i knury rozpłodowe dożywają kilku lat, ale zwykle są zabijane, gdy spada ich produktywność. Sześcio- czy siedmioletnie knury idą pod nóż, ponieważ stają się tak ciężkie, że mogłyby zmiażdżyć młode maciory, a to one mają najliczniejsze mioty.
Niewielu ludzi trzyma świnie w charakterze zwierzątek domowych. Ci, którzy to robią, zwykle mają wietnamskie świnie zwisłobrzuche. Wietnam, w którym populacja świń sięga 11,6 miliona (jest najwyższa w całej Azji Południowo-Wschodniej), poradził sobie z ograniczeniami terytorialnymi przez wyhodowanie niezwykle małych odmian – ale „mały” to w przypadku tych zwierząt pojęcie dość względne. Dojrzała, czyli mniej więcej pięcioletnia, świnka wietnamska waży zazwyczaj około siedemdziesięciu kilogramów. Naukowcom udało się wyhodować w celach doświadczalnych jeszcze mniejszą odmianę tego gatunku – mikroświnie, które ważą najwyżej trzydzieści kilogramów, mają czterdzieści centymetrów wzrostu i można trzymać je w domu. Ale wiele świń sprzedawanych jako przedstawiciele małej odmiany okazuje się mieszańcami i ku przerażeniu właścicieli szybko wyrasta z miniaturowych rozmiarów, po czym zasila schroniska takie jak Pigs Without Partners (w Los Angeles) czy Lil’ Orphan Hammies (w Solvang w Kalifornii). Nawet te, które nie rosną, mogą stać się nie lada problemem. Pewna znajoma musiała oddać swoją świnkę wietnamską, samca, ponieważ gryzł za każdym razem, kiedy uznał, że ona albo jej mąż zajmują zbyt dużo miejsca w ich wspólnym łóżku.

 
Wesprzyj nas