“Niewolnice” to poruszająca analiza ludzkiego serca, ludzkich wyborów i ich konsekwencji.


Niewolnice

 
Doskonały debiut literacki w niezwykły sposób opisujący losy ciemnoskórych kobiet u schyłku epoki niewolnictwa. Cztery młode kobiety są wykorzystywane seksualnie przez swoich panów. Na kolejnych stronach powieści obserwujemy budzącą się w nich samoświadomość, pragnienie wolności i szacunku do samych siebie.

Dolen Perkins-Valdez próbuje odpowiedzieć na pytanie, co takiego działo się między niewolnicami, a ich właścicielami, że mając wolność na wyciągnięcie ręki, nie próbowały po nią sięgnąć?

Chwytająca za serce, intrygująca, oryginalna, trzymająca w napięciu powieść, która dowodzi talentu Perkins-Valdez do wskrzeszania niechlubnej przeszłości. – “Publishers Weekly”

Dolen Perkins-Valdez
Niewolnice
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Premiera: 16.01.2013

Zaloguj się i skomentuj. Pośród autorów komentarzy losujemy nagrody książkowe.
Zobacz więcej informacji


3
W domku letniskowym Lizzie czuła się jak człowiek. Nie musiała spuszczać wzroku i mogła wysławiać się tak, jak nauczył ją Drayle. Mogła dotykać przedmiotów w salonie: dwóch krzeseł, sofy, drewnianego stołu, wysokiej lampy naftowej z kloszem ze szkła mlecznego, żeliwnego piecyka, jakby należały do niej. I mogła siadać.

Podczas sprzątania odczuwała satysfakcję wynikającą ze świadomości, że robi to dla własnej przyjemności. Po zmieceniu podłogi muskała stopami jej gładką powierzchnię. I dokładała wszelkich starań, by wszystkie miski na zupę były bez skazy, ponieważ to jej usta miały ich dotykać.

Usłyszała, że Drayle zdejmuje buty na ganku. Wsłuchiwała się w znajome szuranie, gdy je wyrównywał i opierał wędkę o ścianę budynku. Następnie do jej uszu dotarł szelest ubrań – zrzucał to, czego nie chciał wnosić do środka; pozbywał się odzieży niczym drugiej skóry. Wiedziała, że złoży ubrania i powiesi je na balustradzie ganku tak, żeby się nie dotykały.

– Co tak pachnie, dziewczyno?
– Gulasz. – Przyjęła jego pocałunek. Przesiąkł zapachem sosen i ziemi. W jego włosy zaplątał się przypominający szarą plamę kawałek kory topoli, który Lizzie wyjęła i wsunęła do kieszeni sukienki.
– Nie przypominam sobie, żeby gulasz kiedykolwiek tak pachniał.
Uśmiechnęła się.
– Kobieta Tryka nauczyła mnie go przyrządzać. Twierdzi, że tak się to robi w Luizjanie.
– Kto taki?
– Dziewczyna Tryka… to znaczy pana Taylora.
Roześmiał się.
– Naprawdę? Tryka? Tego nowego? Złapał dzisiaj naprawdę sporą sztukę. I z nikim się nie podzielił. Przypuszczam, że jego dziewucha dziś wieczór poświęci piekielnie dużo czasu na jej oczyszczenie i przyrządzenie.

„Dziś wieczór? Po spędzeniu kilku godzin na pichceniu gulaszu swojej matuli?” – pomyślała Lizzie. Wyobraziła sobie scenę usprawiedliwiającą przezwisko właściciela Mawu. Oczami wyobraźni ujrzała, jak „tryka” postawioną przed nim miskę, której zawartość barwi obrus na czerwono, po czym wciska wiadro z cuchnącą rybą prosto w ręce Mawu. Pomyślała też o rudowłosej kobiecie stojącej za domkami letniskowymi, w pobliżu strumienia, i rozcinającej rybę aż do oskrzeli, a potem wrzucającej wnętrzności do wody.

Gdy Drayle poszedł się umyć, Lizzie skończyła nakrywać do stołu. Zawsze kiedy to robiła, wyczuwała obecność pozostałych niewolnic zamieszkujących domki letniskowe. We wszystkich małych białych budynkach jadano na takiej samej zastawie. Krążyły plotki, że żona właściciela wybrała ją osobiście, a przy tym nie wykazała się oszczędnością, chociaż poskąpiła na meble. Lizzie uważała, że to niemądre, skoro w trakcie ich pierwszego pobytu stłukło się tak wiele talerzy.

W takich miejscach mężczyźni przestawali się kontrolować – zasypiali z twarzą w jedzeniu, bekali bez opamiętania, na oczach innych oddawali mocz przed domami, brali swoje niewolnice na stołach. Nawet Drayle, najbardziej poukładany ze wszystkich, czasami kochał się z Lizzie w dziwnych miejscach. W takich warunkach naczynia nie miały szansy przetrwać. Złote litery widniejące na dnie każdego talerza splatały się ze sobą; były zbyt małe, by Lizzie zdołała je rozczytać, nawet gdy mrużyła oczy. Wiedziała jednak, że zastawa powstała w jakimś wyjątkowym miejscu. Może w Europie. Lizzie wiedziała o Europie tylko tyle, że to kolejny ląd rządzony przez białych.

Zdaniem żony Drayle’a, pani Fran, niewolnicy powinni jadać rękami, ponieważ tak właśnie robili w Afryce. Twierdziła, że nie potrzebują naczyń ani żadnych innych przyborów. Jednak niektórzy niewolnicy przebywający na plantacji Drayle’ów własnoręcznie robili dla siebie talerze i łyżki z metalu bądź drewna. Ale większość z nich nadal jadała rękami.

Lizzie chciała, żeby przygotowany przez nią stół wyglądał idealnie. Tego oczekiwał Drayle. A chociaż zmierzyła odległości między poszczególnymi elementami zastawy, on i tak usiądzie i przestawi wszystko raz jeszcze. Zmierzy efekt jej starań własną miarą. Tego wieczoru wygląd stołu miał szczególne znaczenie. Nadszedł czas, żeby poruszyć temat od dawna pomijany milczeniem. Dlatego też Lizzie nie chciała, żeby cokolwiek dekoncentrowało jej mężczyznę.

„Zaczekaj, aż skończy pierwszą porcję i poprosi o dokładkę. Wstań, weź jego miskę i skomentuj, jakie inteligentne i dobrze ubrane są nasze maluchy. Schludne i kulturalne. Każ mu wyobrazić sobie te piękne dzieci jako niewolników, sprzedanych po jego śmierci jakiemuś podłemu staremu zgredowi, tak do niego niepodobnemu, który z pewnością odziałby je w łachmany i odebrał im książki. Dodaj łyżkę śmietany do jego gulaszu i rozmasuj mu ramiona. Napomknij o prawniku, który zawsze przychodzi jesienią. Pocałuj go za uszami… Zachowaj milczenie i czekaj…” – wydawała sobie dyspozycje.

Taki miała plan. Analizowała go w myślach przez cały dzień. Podczas podróży statkiem postanowiła, że wykorzysta ten letni okres, by odbyć kolejną rozmowę o jej latoroślach. Już drugi raz przekraczali rzekę Ohio, by przedostać się na terytorium wolnego stanu, a ona czuła na piersi ciężar większy niż kiedykolwiek wcześniej. Myśl o dzieciach pozostawionych samych na plantacji, pozbawionych opieki matki, narażonych na kaprysy żony Drayle’a, która czasem była im przychylna, a czasem nie, poruszała w niej czułą strunę.

A teraz miała gulasz Mawu, a w jej głowie rozbrzmiewały słowa rudowłosej: „Potrafi zmiękczyć białego mężczyznę”. Zwykle Lizzie nie zaprzątała sobie głowy religią ani zabobonami, ale tym razem liczyła na niezwykłe właściwości gulaszu. Skosztowała go i uznała, że lepszego nie jadła. Był tak wyborny, że mruknęła zachwycona, gdy umoczyła w nim wargi, barwiąc je na czerwono. Wytarła usta szmatką, której używała do podnoszenia rondla. Potem skosztowała jeszcze odrobinę potrawy. Nawet schłodzona smakowała wyśmienicie.

Poza tym w domku panowała za wysoka temperatura, żeby jeść ciepłe dania. Przyprawy pobudziły te kubki smakowe na jej języku, z których istnienia nie zdawała sobie sprawy. „Liliowce w kubku na stole dopełnią całości”. Musiała jedynie nakłonić Drayle’a do rozmowy z prawnikiem, żeby zapewnić wolność swoim dzieciom. Oczywiście zamierzała osobiście przejrzeć dokumenty. Drayle będzie je musiał jej pokazać. Znała przecież historie o oszukanych niewolnicach, które pomimo zapewnień o zabezpieczonej przyszłości po śmierci właścicieli kończyły wystawiane na licytacjach, pozbawiane przywilejów, odzierane ze złudzeń.

Drayle zjadł pierwszą miskę gulaszu szybciej, niż zdołała zapanować nad nerwami. Natychmiast stanęła za nim i nałożyła mu dokładkę, upominając się w duchu, żeby wspomnieć o urodzie ich potomstwa. Zrobiła cztery głębokie wdechy.
– Wiesz, Drayle. Mamy dwoje pięknych dzieci, tak bardzo do ciebie podobnych. Twój syn nosi nawet twoje chrześcijańskie imię.
– Istotnie.
– Nasza mała Żabka jest taka jasna, że pewnego dnia mogłaby zniknąć w tłumie białych.
Łyżka Drayle’a nagle zawisła w powietrzu. Ta perspektywa zdumiała go tak bardzo, jakby nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. Lizzie cieszyła się, że nazwała syna po ojcu. Nathaniel Drayle. Oczywiście Fran się sprzeciwiła. Na początku w ogóle nie zwracała się do syna Dryle’a po imieniu; mówiła o nim po prostu „chłopiec”. „Przynieś temu chłopcu szmatę i wytrzyj mu nos. Wynieś tego chłopca na dwór, robi bałagan w moim salonie”.

– Tylko pomyśl – kontynuowała Lizzie – o naszych pięknych dzieciach sprzedanych jakiemuś podłemu starcowi, który nie będzie zdawał sobie sprawy z ich niezwykłości. O Nacie bitym tak długo, aż zapomni cały katechizm. O Żabce zbierającej bawełnę. O twoich wnukach pozostających w niewoli do końca świata.
– Och, Lizzie – odparł, oblizując usta. – Masz bujną wyobraźnię. Nigdy nie powinienem był uczyć cię czytać. Poza tym, jeśli wziąć pod uwagę gadaninę abolicjonistów, niewolnictwo w końcu zostanie zniesione. A niech to, moje wnuki będą wolne jak ptaki. Zostaną nauczycielami i będą pomagać w wyprowadzaniu na prostą tych wszystkich małych czarnuchów.

Lizzie upuściła łyżkę.
– Przepraszam, Lizzie. Przepraszam. Nie chciałem cię zdenerwować.
Zapomniała o swoim misternie opracowanym planie.
– Drayle, uwolnij dzieci! – jęknęła. – Na litość boską, jaki człowiek traktuje własne dzieci jak przedmioty? Są zbyt delikatne do życia w niewoli. Teraz nas chronisz, ale co z nami będzie po twojej śmierci? Co się stanie, jeśli ta stara wiedźma Francesca cię przeżyje?
– Uważaj, co mówisz.
Wbiła wzrok w zimny gulasz.
Wyczyścił miskę palcem, który następnie oblizał. Znieruchomiał, wyciągając palec z ust, jakby nagle przypomniał sobie o manierach. Wstał, podszedł do Lizzie i chwycił ją pod boki. Ogarnęła ją panika. Przecież powinna właśnie stać za jego plecami i masować mu ramiona. Może zaklęcie podziałało na nią zamiast na niego?
– Daj spokój, Lizzie. Czy nie byłem dla ciebie dobry? Czy nie traktowałem cię tak, jakbyś była moją żoną?
Pocałował ją za prawym uchem, szepnął czule: „żona”, jakby to słowo miało jakieś magiczne właściwości. Chociaż umył się w przygotowanej specjalnie dla niego miednicy, nadal pachniał dworem. Zamknęła oczy, żeby przywołać scenariusz, który ćwiczyła.

Drayle przyciągnął ją do siebie i zaprowadził do drugiego pokoju. Stanął za Lizzie, wtulając się w jej ciało. Potem popchnął ją na łóżko. Leżała płasko na brzuchu i czekała.
Zagłuszył jej myśli potokiem słów:
– Nie wiesz, jaka jesteś wyjątkowa? Nie wiesz, że wybrałem cię spośród wszystkich niewolnic? Nie wiesz, że ciebie pierwszą sprowadziłem do domu? Nie wiesz, że jesteś matką mojego pierworodnego?

 
Wesprzyj nas