Książka Kazimierza Krajewskiego to dogłębne studium historii polskiego ruchu niepodległościowego na Kresach Wschodnich w czasach II Wojny Światowej i początków komunistycznej Polski. Zbrojny opór przeciwko okupacji sowieckiej i niemieckiej na Ziemiach Utraconych był świadectwem przywiązania mieszkańców Kresów do Polski i ich aktem protestu przeciw kolejnemu podziałowi naszego kraju.


Książka Kazimierza Krajewskiego jest opowieścią o walce, którą na Kresach stoczyła Armia Krajowa. To dramatyczna i wciąż bardzo mało znana historia polskiej armii podziemnej i partyzantki.

Polskie zbrojne podziemie niepodległościowe, sformowane jako Armia Krajowa, było zjawiskiem unikalnym na obszarach ogarniętych działaniami wojennymi, stanowiąc istotny element Polskiego Państwa Podziemnego. Nigdzie w Europie na taką skalę nie rozwinął się zbrojny ruch oporu, cywilna administracja podlegająca legalnym władzom polskim na uchodźstwie, szkolnictwo czy produkcja sprzętu wojskowego.
Kresowa Armia Krajowa, mimo działania w szczególnie trudnych warunkach: oprócz Niemców istotnym przeciwnikiem stali się także partyzanci i regularna armia sowiecka, ukraiński ruch nacjonalistyczny OUN-UPA, proniemiecko i antypolsko nastawieni aktywiści litewscy i białoruscy – dała wielokrotnie wyraz zwartości, hartu ducha i patriotyzmu i ofiarności.
Zbudowanie silnego podziemia i struktur Armii Krajowej liczących ponad 80 tysięcy żołnierzy wymagało niezwykłej ofiarności miejscowego społeczeństwa i jego przywiązania do do idei polskości.

Kazimierz Krajewski w swojej pracy przedstawia dzieje budowy i działań wojskowych struktur podziemnych we wschodnich województwach II Rzeczpospolitej, zwracając uwagę czytelnika na zmienne warunki polityczne i społeczne w poszczególnych rejonach. Nie bez znaczenia bowiem dla przebiegu działań konspiracyjnych i partyzanckich była struktura ludnościowa, przejawy działań antypolskich, współpraca osób i organizacji innych narodowości z okupantami czy też stopień nasilenia terroru w czasie pierwszej okupacji sowieckiej.

Autor stworzył dzieło monumentalne – niezwykle szczegółowe, oparte na licznych dokumentach, wypowiedziach, pamiętnikach i relacjach świadków – przedstawiające dzieje ruchu niepodległościowego począwszy od pierwszych polskich oddziałów, przez działalność w ramach AK, a następnie, już po jej rozwiązaniu, walkę z nowym, „czerwonym” okupantem prowadzoną pod szyldami różnych podziemnych organizacji poakowskich.
Kresy stały się areną walki każdego z każdym – niemieckiego Wehrmachtu, Gestapo, Polaków, Ukraińców, Litwinów, Żydów, sowieckiej komunistycznej partyzantki i Armii Czerwonej. Najpierw wojenny cyklon, który wymagał czasem nieoczekiwanych taktycznych sojuszy AK z Niemcami czy Sowietami, a w końcu powojenna walka „leśnych żołnierzy” z komunistycznym reżimem – bezpieką i wojskiem Polski Ludowej i ZSRR.

Jest to fragment historii naszego kraju, o którym przez powojenne dziesięciolecia nie uczyło się w szkołach, dążąc zdecydowanie do skazania na zapomnienie kresowych bohaterów i straszliwą odyseję ludności cywilnej, mordowanej, wywożonej na zsyłki a w końcu siłą repatriowanej na Ziemie Odzyskane.

Na Kresach rozpętała się wojenna zawierucha, w której walkę toczyły dwa totalitarne reżimy i partyzantki kilku narodów na czele z Polakami.

Praca Kazimierza Krajewskiego jest niezwykle cenna jako przypomnienie współczesnemu czytelnikowi i zachowania dla potomności walki mieszkańców Kresów o polskość, wolność, prawa człowieka, odebraną bezprawnie własność, ich ofiarności i niezłomności.
Autor zwraca uwagę, że powinniśmy także pamiętać o naszych rodakach żyjących współcześnie, potomkach mieszkańców przedwojennych ziem kresowych, dzisiaj także walczących o polską szkołę, polski język w życiu publicznym, o wolność słowa – już nie karabinem, ale w ramach prawa krajów, w granicach których się te ziemie znalazły.

Czytelnik powinien zwrócić także uwagę na rozdziały poświęcone stosunkom ludności polskiej i litewskiej oraz Polaków i Ukraińców.

W latach drugiej wojny światowej elity litewskie szukając tożsamości dla swego narodu, pomimo więzi łączących Polskę i Litwę przez kilka stuleci, za głównego przeciwnika uznały Polskę. Spowodowało to współpracę Litwinów z okupantami i działania eksterminacyjne w stosunku do Polaków i Żydów. Antypolskość i szykany w stosunku do Polaków pozostałych na Litwie trwają w różnym stopniu do dziś.

Podobnie zaszłości ze wspólnej historii Polaków i Ukraińców rzutują po dziś dzień na stosunki polsko-ukraińskie. W latach drugiej wojny światowej zostały one zdeterminowane przez działalność ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego, o zdecydowanie wrogim stosunku do Polski i Polaków. Zadecydowały o tym zaszłości z okresu po I wojnie światowej: zwycięstwo Polski w wojnie polsko-ukraińskiej 1918-19, restytucja państwowości polskiej na obszarze Małopolski i Wołynia, działania wobec mniejszości ukraińskiej.
Działania ukraińskich organizacji nacjonalistycznych w okresie II Wojny Światowej, zwłaszcza zbrodnie w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu położyły się cieniem na późniejszych stosunkach polsko-ukraińskich i są do dzisiaj wykorzystywane do doraźnych celów politycznych.

Warto uważniej przyjrzeć się rozdziałom książki Kazimierza Krajewskiego przedstawiającym hekatombę mieszkańców Wołynia i działalność oddziałów OUN-UPA. To spory materiał do przemyśleń na temat mechanizmów działań destrukcyjnych i destabilizujących, terrorystycznych, odrzucających wszelkie zasady, powstałych na podłożu ideologii nacjonalistycznej.

Praca Kazimierza Krajewskiego to hołd złożony ofiarnemu i patriotycznemu społeczeństwu Kresów Wschodnich, które zapłaciło krwią tysięcy mieszkańców za przywiązanie do Polski.

… odebrano im wolność, zagrabiono własność, zabroniono praktyk religijnych,
zapędzono ich do niewolniczej pracy w kołchozach i pozbawiono możliwości nauczania dzieci po polsku

To przypomnienie, że Kresy to nie tylko przeszłość, krajobrazy, zabytki i cmentarze ale że życie, które toczy się tam dzisiaj, to także walka o zachowanie narodowej tożsamości. Nie pozostawiajmy ich w tej walce osamotnionymi.

Grzegorz Bogusz

Kazimierz Krajewski (ur. 1955) – historyk warszawskiego IPN, znawca dwudziestowiecznej historii Polski, specjalizujący się w dziejach polskich Kresów Północno-Wschodnich w okresie II wojny światowej i stalinizmu.



Kazimierz Krajewski
Na straconych posterunkach
Armia Krajowa na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej 1939-1945
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 29 stycznia 2015

Zamiast wstępu.

Kilka refleksji o polskich Kresach Wschodnich

 
Zazwyczaj terminem „Kresy”, czy też „Kresy Wschodnie” posługujemy się bez głębszego zastanowienia, dość bezrefleksyjnie. Cóż, mogłoby się wydawać, że chodzi o jakieś tereny leżące na skraju państwa polskiego, w sferze pogranicza – na obrzeżu centrów państwowych i cywilizacyjnych[1]. Gdy jednak sięgniemy do podstawowych danych dotyczących owych „kresów”, okaże się, że wymowa liczb jest wstrząsająca. Kresy Wschodnie to nie był żaden odległy skrawek naszych ziem, tylko przeszło połowa terytorium Rzeczypospolitej Polskiej! Kresy Wschodnie, zagarnięte w 1939 roku przez Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich i ostatecznie anektowane przez to państwo w latach 1944–1945, to siedem najdalej wysuniętych na wschód województw (wileńskie, nowogródzkie, poleskie, wołyńskie, tarnopolskie, lwowskie i stanisławowskie), a także część województwa białostockiego (tj. Grodno z powiatami grodzieńskim i wołkowyskim) oraz spora część powiatu augustowskiego (gminy Balla Kościelna, Łabno, Sopoćkinie i Hołynka). Tereny, o których mówimy, zamieszkiwało w 1939 roku około trzynastu milionów obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, z czego blisko połowę stanowili Polacy (ponadto mieszkali tam Ukraińcy i Rusini, Białorusini, Żydzi, Litwini i Tatarzy, a zupełnie śladowo także Karaimi, Ormianie, Niemcy, Rosjanie i Czesi). W województwach wileńskim i nowogródzkim Polacy stanowili ponad połowę mieszkańców, podobnie było na Grodzieńszczyźnie, a niewiele mniej niż połowę w województwach tarnopolskim i lwowskim.
Znaczenie kresowej części Polski dla całości naszego państwa jest nie do przecenienia. Wilno, Lwów i Grodno to największe oprócz Warszawy i Krakowa ośrodki polskiej kultury, a dwa pierwsze z wymienionych miast to najstarsze po Krakowie polskie centra akademickie. Kresy Wschodnie to kraina Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Elizy Orzeszkowej, Józefa Mackiewicza, Zbigniewa Herberta i wielu innych wybitnych twórców naszej narodowej kultury.
Teren Kresów nazywamy dzisiaj Ziemiami Utraconymi. Jest to obszar państwa, który do Polski już nie należy, oderwany od niej na mocy teherańskich, a następnie jałtańskich wyroków, wydanych bez zgody rządu Rzeczypospolitej Polskiej i wbrew zasadom prawa międzynarodowego. Co więcej, decyzje dotyczące naszego kraju zapadały w Jałcie wbrew sojuszniczym zobowiązaniom, jakie alianci zachodni mieli wobec Polski. Także wbrew szczytnym hasłom „demokracji”, „wolności” czy „praw człowieka”, którymi liderzy wolnego świata ustawicznie się posługiwali. Owi piewcy „wolności” i „demokracji” świadomie podjęli decyzję o przepołowieniu Polski i pozostawieniu jej na pastwę straszliwego sowieckiego systemu totalitarnego, przy którym chwilami bladł nawet system hitlerowski. Tym samym nasi sojusznicy usankcjonowali czwarty rozbiór Polski dokonany w 1939 roku przez Związek Sowiecki Józefa Stalina i Trzecią Rzeszę Niemiecką Adolfa Hitlera.
Autorzy podręczników wydawanych w rządzonej przez komunistów Polsce uzasadniali zagarnięcie połowy naszego państwa przez „bratni” Związek Sowiecki rzekomą koniecznością dziejową, podnosili też atrakcyjność gospodarczą Ziem Odzyskanych, które miały jakoby stanowić rekompensatę ze strony Stalina za utraconą ojcowiznę naszych przodków. Nawiasem mówiąc, nic go to nie kosztowało, bo przekazywał „ludowej” Polsce ziemie należące przed wojną do państwa niemieckiego. Dwadzieścia cztery lata wcześniej, gdy podpisywany był pokój brzeski kończący wojnę polsko-sowiecką lat 1919–1920, przywódcy Związku Sowieckiego nie mieli wątpliwości, że można Polsce oddać należny jej Mińsk Litewski (dziś nazywany Mińskiem Białoruskim), Słuck, Żytomierz i wiele innych miejscowości, leżących daleko na wschód od ustalonej wówczas granicy państwowej dzielącej nasze kraje..
Gdy przeglądamy współczesne polskie podręczniki do historii, nie znajdujemy w nich zrozumienia dla dramatu, jaki rozegrał się po 1944 roku na tamtych terenach w wyniku decyzji podjętych w Jałcie przez ludzi niesłusznie nazwanych Wielką Trójką. Ot, palec „wielkiego człowieka” przesunął się po mapie, trzej przywódcy antyhitlerowskiej koalicji zgodnie zdecydowali, że granice zostaną przesunięte na zachód, Związek Sowiecki dostanie połowę Polski, druga jej połowa zaś zostanie zhołdowana i znajdować się będzie w strefie sowieckich wpływów. Nikt nie zamierzał pytać o zdanie mieszkańców, którzy przez kilka pierwszych lat trwającej właśnie wojny światowej z wielkim poświęceniem i kosztem krwawych ofiar niezmiennie stali po stronie swej polskiej ojczyzny. „Wielcy przywódcy” zapewne świetnie wiedzieli, że w przypadku przeprowadzenia referendum ludność opowiedziałaby się w większości za Polską – a przeciw Związkowi Sowieckiemu. Ludność miała wszakże zostać przesiedlona, co oznaczało wyrwanie z ojcowizny setek tysięcy, a właściwie milionów ludzi. Uczeń nie dowie się zatem, że prezydent największego mocarstwa tamtej epoki, „wielki demokrata” Franklin D. Roosevelt wprawdzie coś tam jeszcze mówił o Lwowie i swych polskich wyborcach w Stanach Zjednoczonych, lecz „wielki człowiek” reprezentujący wschodnie, totalitarne imperium zbył go wtedy krótko. Wszystko to opisane jest tak, że może się wydawać czytelnikowi racjonalne, a w domyśle – nawet sprawiedliwe. No i to prezydent USA Franklin D. Roosevelt wraz z brytyjskim premierem Winstonem Churchillem przygotowali nam ten scenariusz, więc polski uczeń powinien zrozumieć, jak dalece słuszne były decyzje tych „znanych z życzliwości dla Polski” polityków.
Nie znajdziemy we wspomnianych podręcznikach informacji o tym, jak ów jawny gwałt przyjęty został przez ludność oderwanego od Polski terytorium. Ani o tym, w jak zbrodniczy i nieludzki sposób Związek Sowiecki zaprowadził na polskich Ziemiach Utraconych swą władzę, ani o tym, jak naprawdę wyglądała zapowiedziana „repatriacja”. Nie znajdziemy też wzmianki o polskim oporze przeciw tym straszliwym decyzjom – mimo iż historia lat czterdziestych i pięćdziesiątych terenów anektowanych przez Rosję Sowiecką obfituje w niezwykłe postacie, niektóre o wymiarze wręcz symbolicznym, pomnikowym.
Doprawdy mogłoby się wydawać, że obywatele polscy, zwłaszcza Polacy, których kilka milionów nadal mieszkało na tym obszarze, przyjęli jałtańskie decyzje z pokorą i biernością. Że zgodzili się na oderwanie połowy Polski i przyłączenie do znienawidzonej Rosji Sowieckiej. Że polscy katolicy mieszkający na Kresach nie mieli nic przeciwko temu, że znaleźli się nieoczekiwanie „w kraju bez Boga”. Że mieszkańcom opisywanych ziem w ogóle nie przeszkadzało to, że odebrano im wolność, zagrabiono własność, zabroniono praktyk religijnych, że zapędzono ich do niewolniczej pracy w kołchozach i pozbawiono możliwości nauczania dzieci po polsku.
Prawda zapamiętana przez współczesnych wygląda jednak zupełnie inaczej. Oderwanie połowy kraju i włączenie jej do innego, wrogiego przecież państwa spotkało się z zaciekłym oporem mieszkańców. Przez wiele lat kontynuowana była tutaj polska konspiracyjna działalność niepodległościowa i trwały zacięte walki partyzanckie polskiej poakowskiej samoobrony z Wojskami Wewnętrznymi (WW) NKWD (Narodnyj komissariat wnutriennich dieł – Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych). Polska społeczność Ziem Utraconych poniosła wówczas olbrzymie straty w wyniku terroru stosowanego na masową skalę przez aparat represji ZSRS.
Ta książka poświęcona jest właśnie kresowym Polakom, żołnierzom podziemia niepodległościowego i zwykłym mieszkańcom, którzy nie chcieli dać swego przyzwolenia, by przesądzające o ich losie decyzje zapadały ponad ich głowami, a „wielcy” politycy traktowali ich przedmiotowo, którzy nie pogodzili się z utratą wolności, z kolejnym rozbiorem ziem polskich i utratą niepodległości swego kraju. Mówi o ludziach, którzy podjęli walkę z obydwoma agresorami i wrogami naszego kraju, z dwoma najstraszniejszymi systemami totalitarnymi. O tych, którzy po latach nieustannych akcji zbrojnych wymierzonych wpierw w Rosję Sowiecką, potem w hitlerowskie Niemcy nie zawahali się w latach najczarniejszej stalinowskiej nocy, gdy wydawało się, że nie ma cienia nadziei, dawać swą walką świadectwa więzi Ziem Utraconych z Polską – rozumianą już wszakże jako idea, bo przecież nie o taką Polskę, jaką była wasalna wobec Stalina PRL, walczyli i nie za taką ginęli.
Dzieje polskiego ruchu niepodległościowego na Kresach Wschodnich II RP pokazują obywatelski, ochotniczy charakter sformowanych tam struktur Armii Krajowej. Powstały one na tych terenach jako emanacja dążeń miejscowego społeczeństwa polskiego, które za cenę największych nawet ofiar chciało utrzymać jedność ziem polskich. Żaden rozkaz nie mógłby zmusić obywatela do poświęceń, na jakie zdobyli się mieszkańcy tych ziem. Wysiłek mobilizacyjny polskich Kresów Wschodnich był większy niż w którymkolwiek z narodowych powstań XIX wieku! Ocenia się, że łącznie na tym obszarze w końcowym okresie okupacji niemieckiej należało do AK, wraz ze służbami pomocniczymi (Wojskowa Służba Kobiet – WSK, Wojskowa Służba Ochrony Powstania – WSOP), blisko osiemdziesiąt tysięcy ludzi, z czego około trzydziestu trzech tysięcy zostało zmobilizowanych do oddziałów walczących z bronią w ręku w czasie trwającej od stycznia do lipca 1944 roku akcji „Burza”. Dodajmy, że było to wojsko sformowane wyłącznie z ochotników, w warunkach, w których ryzykowało się życie nie tylko swoje, lecz także swoich bliskich – i to w konfrontacji nie z jednym wrogiem, jak w Polsce centralnej, ale z kilkoma wrogami. Ludzie ci stanowili doborowy materiał, najbitniejszy w skali całej Armii Krajowej. Dość powiedzieć, że 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK to największy i najdłużej działający wielki związek taktyczny partyzantki AK (siedem miesięcy bezustannych walk na terenie trzech województw – wołyńskiego, poleskiego i lubelskiego), a Nowogródczyzna wystawiła w 1944 roku w ramach jednego zgrupowania pułkowego (77 pp AK) aż osiem batalionów partyzanckich liczących od trzystu do tysiąca ludzi każdy.
Oprócz struktur wojskowych zorganizowanych w ramach Armii Krajowej Polskie Państwo Podziemne dysponowało w województwach wschodnich także cywilnymi organami władzy – Okręgowymi Delegaturami Rządu. Na całym niemal obszarze Kresów zorganizowane zostały administracja cywilna, podziemne szkolnictwo i opieka społeczna.
Skala polskich strat poniesionych w walce prowadzonej przez polskie struktury niepodległościowe na wschodzie kraju w latach drugiej wojny światowej i w okresie powojennym jest ogromna. Polska społeczność tych ziem, planowo i metodycznie wyniszczana przez kolejnych okupantów, zdobyła się jednak na olbrzymi wysiłek zbudowania wojskowych struktur konspiracyjnych, stanowiących około jednej piątej całości sił podziemnej Armii Krajowej. Pod względem wyszkolenia i wartości bojowej polskie oddziały kresowe, zwłaszcza na terenach północno-wschodnich i na Wołyniu, należały do najlepszych jednostek AK. Jeśli mówimy o pewnych stereotypach czy legendach funkcjonujących w społecznej świadomości w odniesieniu do Armii Krajowej, to z całą pewnością obok hekatomby Powstania Warszawskiego w grę wchodzić będą epopeja 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK oraz pamięć o partyzantce wileńsko-nowogródzkiej, która kończyła swój szlak bojowy, uczestnicząc w operacji „Ostra Brama”, czyli w walce o polskie Wilno. Straty kresowego podziemia, podobnie jak w ogóle straty Armii Krajowej, nie zostały dotychczas dokładnie policzone. Wycinkowe prace w tym zakresie dotyczyły głównie Wołynia, a także niektórych struktur z terenów północno-wschodnich. Wszelkie przytoczone tutaj liczby będą miały zatem charakter tylko szacunkowy, a tym samym w istocie symboliczny – w rzeczywistości ofiar związanych z oporem przeciwko dwóm systemom totalitarnym we wschodniej części ziem polskich było znacznie więcej. Obliczenia są trudne, gdyż w wielu sytuacjach nie da się oddzielić ofiar podziemnego wojska od strat ludności cywilnej (np. w wypadku Wołynia). Fragmentarycznie prowadzone prace pozwalają nam dotrzeć do nowych informacji, nazwisk i pseudonimów, nowych elementów tej układanki, jaką jest wiedza o walkach i stratach poniesionych przez Polaków w konfrontacji z niemieckim i sowieckim aparatem represji.
Walka o niepodległość i całość Polski prowadzona przez polską społeczność kresową została przegrana. Nie z jej winy, gdyż ona akurat dała z siebie więcej, niż można było oczekiwać od obywateli i żołnierzy ochotników. Kresowi Polacy zostali w sporej części fizycznie zniszczeni przez okupantów i ich sojuszników lub wygnani z ojcowizny. W Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu można mówić o ich już tylko śladowej obecności. Znacznie więcej naszych rodaków pozostało na terenach północno-wschodnich. Gdy wreszcie, już w latach pięćdziesiątych minionego stulecia, opór polski został tam złamany, dawnych obywateli RP i ich potomków zamieniono w niewolników XX wieku. Wyzuci z własności zabranej przez sowieckie państwo, przywiązani do ziemi w kołchozach – bez możliwości ich opuszczenia – mogli wykonywać tylko najgorsze, najbardziej pogardzane zawody. Możliwość podjęcia nauki, wyjazdu na wyższe uczelnie w przypadku polskiej młodzieży w czasach ZSRS wiązała się z zupełną ateizacją i rusyfikacją.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat kilkakrotnie zmieniły się granice i systemy polityczne. Tam, gdzie była Polska, na czterdzieści kilka lat zainstalowano władzę sowiecką. Dziś nie ma już Związku Sowieckiego. Nasze Ziemie Utracone weszły w skład niepodległych Litwy, Białorusi i Ukrainy. Państw, z którymi nasz kraj stara się utrzymywać dobrosąsiedzkie stosunki.
Powinniśmy jednak pamiętać, że wschodnie województwa II RP to nie tylko wspólna historia, krajobrazy i zabytki, jak można by sądzić na podstawie dość licznych „kresowych” albumów wydawanych ostatnimi czasy w Polsce. Zmieniły się granice i systemy, lecz pozostali ludzie, mieszkańcy ziemi kresowej. Żyją tam i mieszkają do dzisiaj. Nasi rodacy na Wschodzie nadal muszą walczyć. Już nie tak jak w 1946 czy 1949 roku, karabinem, granatem i podziemną, konspiracyjną gazetką. Walczą w sposób dozwolony prawem krajów, których są obywatelami. Pytanie tylko – o co? Lista jest długa. O zachowanie tożsamości, polską kulturę i oświatę, język polski w kościele, prawo do tworzenia własnych organizacji pożytku publicznego, przestrzeganie należnych im praw, przywrócenie odebranej ongiś własności. Na ogół żyją w bardzo ciężkich warunkach. Pamiętajmy o nich, bo Kresy to nie tylko pomniki, groby i historia. To także, a może przede wszystkim żywi ludzie i ich problemy. Kresowi Polacy pamiętali o Polsce i o obowiązkach, jakie mieli wobec ojczyzny. Czy dzisiejsza Polska o nich pamięta, czy pamięta na miarę ich potrzeb? Strach zadawać to pytanie, bo każdy, kto choć trochę zna tamtejsze realia, zna też i przygnębiającą odpowiedź.
W tragedii polskich Kresów zawiera się też jakiś element odpowiedzi na pytanie o przyczyny zatrważającej kondycji naszego współczesnego państwa. Oczywiście jedną z nich będzie „obezhołowienie” – wymordowanie narodowych elit przez obu okupantów, hitlerowskiego i komunistycznego. W tym kontekście wskazać też trzeba na skutki półwiekowych rządów dyktatury obcej nam cywilizacyjnie partii komunistycznej, które podzieliły i głęboko zdemoralizowały społeczeństwo. W grę wchodzi jednak jeszcze jeden element. Zmarły niedawno prof. Paweł Wieczorkiewicz w jednej ze swych prac zapytywał, jak może funkcjonować człowiek, któremu usunięto połowę organów i narządów zewnętrznych i wewnętrznych. I porównywał Polskę do takiego straszliwie okaleczonego nieszczęśnika. Jasne jest, że człowiek taki może dalej żyć, jakoś wegetować, lecz będzie kaleką fizycznym i psychicznym. Po utracie Kresów, ziem o tak wielkim znaczeniu dla naszej historii, kultury i gospodarki, jesteśmy jako państwo i jako społeczeństwo takim właśnie kaleką.
Gwałt dokonany na Polsce po zakończeniu drugiej wojny światowej w wyniku porozumienia naszych zwycięskich sojuszników, przywódców państw koalicji antyhitlerowskiej, powinien być też ostrzeżeniem dla współczesnych liderów naszego kraju. Historia pokazała, ile warte są sojusze silnych ze słabymi oraz jak niewiele znaczą wszelkie gwarancje i deklaracje przyjaźni w relacjach międzynarodowych. Dowiodła też, że w polityce nie ma nic stałego – ani granic, ani sojuszników – a o swoje narodowe interesy trzeba zaciekle walczyć. Że słabych nie stać na nietrafione politycznie decyzje, a jeśli takowe zapadają, kosztują zbyt wiele. Po zakończeniu drugiej wojny światowej straciliśmy wschodnią część państwa, ziemie, które Polska zajmowała od wieków. Nadal mamy jeszcze wiele do stracenia, bo nic nie jest dane ani ludziom, ani organizmom państwowym raz na zawsze.
I ostatnia, jakże gorzka refleksja. Józef Mackiewicz zawarł w swojej Drodze donikąd znamienne stwierdzenie: „psychiczne działanie bolszewizmu, jak każde tego rodzaju, wymaga ciszy i skupienia. Nie da się chloroformować pacjenta, gdy ten się rzuca; nie da się hipnotyzować w atmosferze krzyku, hałasu, a tym bardziej huku strzałów. Jeżeli to, co przeżywamy w tej chwili, podobne jest do złego snu, to czy ze snu nie najłatwiej wyrwać kogoś hukiem? Materialne znaczenie strzału sprowadza się jedynie do kawałka ołowiu, który trafia w ciało. Ale huk wystrzału to jego moralne znaczenie o wiele większe od poprzedniego i niezależne, czyś trafił, czy chybił”.
Powojenna tragedia Kresów odbywała się w zupełnej ciszy. Mieszkańcy rządzonej przez komunistów Polski nigdy nie dowiedzieli się o walce toczonej przez rodaków za jałtańskim kordonem. W ogromnej większości nie wiedzą o niej do dzisiaj. Zapewne to milczenie, ta cisza i wynikająca z niej niewiedza były elementem ułatwiającym „przeorywanie świadomości” mieszkańców PRL przez komunistycznych manipulatorów. Nie chciał także wiedzieć o tej walce wolny świat za żelazną kurtyną – wszak dał Stalinowi wolną rękę w sprawie polskiej, a do tego jako bonus – pół Polski.
Powróćmy jednak do przeszłości i przypomnijmy chlubne karty historii polskiej społeczności ziem wschodnich związane z walką o całość i niepodległość ojczyzny.

 
Wesprzyj nas