Jeden majowy dzień w życiu trzech z pozoru bardzo różnych kobiet. Bolesna, zmysłowa, pełna tajemnic i mrocznego erotyzmu opowieść o poszukiwaniu duchowej wolności.


Zuzanna, dobrze sytuowana warszawianka pracuje w agencji reklamowej; ekscentryczny szef wysyła ją z misją służbową do Aten, gdzie ma za zadanie dotrzeć do kilku młodych artystów, których prace mają być wykorzystane w nowym projekcie. Helena, matka dwójki dzieci, sprząta w ośrodku konferencyjnym Atena wykonując, dzień po dniu, te same syzyfowe prace. Ewa, bezdomna mistyczka, dryfuje po ulicach miasta w poszukiwaniu alkoholu i miejsca do spania – skrawków raju.

Łączy je przeszłość: wszystkie dorastały w małym podwarszawskim miasteczku, odkrywając przyjaźń i miłość. Tragiczne zdarzenie, jakim było zaginięcie szkolnego kolegi, położyło kres niewinności, rzucając cień na ich dalsze losy, sprawiając, że każda z nich stała się, na swój sposób, nieważka.

Trzy kobiety, z których każda, w poszukiwaniu samej siebie, musiała zejść do innego piekła.
Trzy losy naznaczone namiętnością i pragnieniem piękna.
Zmierzch majowego dnia każdej z nich przyniesie inne rozwiązanie.

Julia Fiedorczuk – ur. 1975, poetka, tłumaczka. Debiutowała w roku 2000 tomem poetyckim Listopad nad Narwią, za który otrzymała nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Autorka kilku zbiorów wierszy: Bio (2004), Planeta rzeczy zagubionych (2006), Tlen (2009) i tuż-tuż (2012), a także zbioru opowiadań Poranek Marii (2010) oraz powieści Biała Ofelia (2012). Laureatka wielu nagród, w tym austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Adiunkt w Instytucie Anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Jej utwory zostały przełożone na 17 języków, w tym walijski, japoński i islandzki. Mieszka w Warszawie.

Poruszająca, czule skupiona na bohaterkach opowieść o tym, że dojrzewanie nigdy się nie kończy

– Olga Tokarczuk

Julia Fiedorczuk
Nieważkość
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 4 lutego 2015


Śpiew ojca było już słychać w ogródku. Helena zakryła twarz dłońmi.
– Nie wierzę – jęknęła.
Weszły do środka. Siedział wsparty na dużych poduchach, patrzył w okno i śpiewał.
– Tato – powiedziała Helena. Zdawało się, że spojrzał na nią, ale tylko z ukosa. Za to śpiew stał się jeszcze bardziej intensywny. I jeszcze piękniejszy. – Może w końcu pójdzie spać? – zwróciła się do matki. – Może po nocy samo minie?
Przeszły do kuchni i usiadły przy stole. Nie dało się nic zrobić, można było tylko czekać i słuchać tych jego treli.
– Czy on kiedyś śpiewał? – zapytała Helena. – Dawniej, kiedy byliście młodzi?
– Nigdy.
Helena spojrzała na zegarek – dochodziła jedenasta.
– Może w końcu zaśnie – powtórzyła. – Może do rana mu minie.
– Żeby chociaż robił przerwy – odezwała się matka – toby się dało wytrzymać.
– Mamo! – Helena nie wierzyła własnym uszom. – Przecież on jest chory!
– Ty wiesz – powiedziała matka spokojnie, zapalając papierosa – ja się ostatnio coraz częściej zastanawiam, kto tu jest chory.
Helena spojrzała na nią pytająco.
– Karolak – ciągnęła matka – jak zamykali GS, to tam jeszcze ukradł, co było do ukradnięcia…
– Mamo!
– Taka jest prawda. Nakradł, ile wlezie, a teraz wielki przedsiębiorca. Dom sobie nowy wybudowali z Karolakową na starość, samochody mają dwa, chociaż ona nie jeździ, a synowie obydwaj w Warszawie…
– No i co z tego? Dobrze im się powodzi. Ich szczęście.
– Wiem – powiedziała matka. – Ale kiedy chodzę do tego ich pałacu, a chodzę, bo ona ciągle chce, żebym dla niej szyła, to sobie nieraz tak myślę: i po co to ziemia musi jeszcze nosić taki betonowy kloc? Bo na zewnątrz to ten dom nawet nie jest ładny. W środku, owszem, marmury i posadzki, a w łazience takie rzeczy, że ci się nie śniło. I te perfumy, diory, kiedyś się trochę popsikałam, potem się bałam, że Karolakowa mnie przyłapie…
– Co ty próbujesz powiedzieć? – spytała Helena.
– Nie wiem – przyznała w końcu matka. – Po prostu ciężko mieć do człowieka pretensję, że śpiewa.
– Ale…
Helena nie dokończyła. Trele ojca nagle przeszły w silny kaszel. Zerwały się obydwie i pobiegły do jego pokoju.
– Władziu – powtarzała matka. – Władziu.
Usiadła obok niego na łóżku, pomogła mu podnieść się z poduszek i poklepała go po plecach. Kaszel minął i zapanowała cisza. Ale nie na długo. Kiedy tylko wyrównał mu się oddech, ojciec odchrząknął, a potem zaintonował:
– Madonnooooo, Czarna Madonnoooo, jak dobrze twym dzieckiem być.
– Władziu – powiedziała znowu matka.
Helena stała na środku pokoju, zupełnie osłupiała.
– O pozwól, Czarna Madonno – śpiewał ojciec – w ramiona twoje się skryć.
Helenie ukazał się w myślach stary kościelny obrazek: chuda brązowa kobieta przytulająca dziecko ze spuchniętym brzuchem.
– Władziu… – Głos matki zaczynał się łamać.
Ojciec śpiewał coraz głośniej.
– Miałaś rację – zwróciła się w końcu do Heleny. – Trzeba wezwać pogotowie.
Helena wreszcie odzyskała przytomność.
– Dzwoń – powiedziała do matki. – Ja tu z nim zostanę.

Zanim przyjechało pogotowie, ojciec zdążył wyśpiewać wszystkie najbardziej znane pieśni kościelne. Zamilkł, kiedy tylko zobaczył lekarzy. Nie stawiał żadnego oporu, gdy zabierali go do karetki, chciał nawet iść sam, ale położyli go na noszach, właściwie nie wiadomo dlaczego, bo nogi miał całkiem sprawne.
– Jutro do ciebie przyjadę – zawołała matka, kiedy zamykały się za nim drzwi samochodu.
Odjechali na sygnale. Było krótko po północy, na czystym majowym niebie mocno świeciły gwiazdy.
– Odprowadzę cię – powiedziała matka.
Tym razem szły w całkowitym milczeniu, jakby zamilknięcie ojca w dziwny sposób objęło też żonę i córkę.
– No i co? – zapytał mąż Heleny, kiedy dotarły na miejsce. Czekał na ławeczce przed domem, dziecko spało.
– No i zabrało go pogotowie – westchnęła matka. – No i będzie po chłopie.
– Może go wyleczą, przecież od tego są lekarze.
– Wyleczyć to można chorego.
Zamilkli.
– Odprowadzę mamę – powiedział po chwili mąż Heleny. – Przecież nie będzie mama sama po nocy chodziła.
– Nie – odparła stanowczo.
A kiedy matka Heleny mówiła „nie”, to znaczyło „nie”.

 
Wesprzyj nas