Trzeci tom “Kronik królobójcy”. Doskonała proza Patricka Rothfussa – jednej z największych gwiazd literatury fantasy


Głęboko w podziemiach Uniwersytetu, na którym najwybitniejsze umysły studiują sztuki tajemne, istnieje mroczne miejsce, o którym mało kto wie. To sieć starożytnych korytarzy i zniszczonych pomieszczeń. W sercu tego labiryntu mieszka dziewczyna, która przemierza samotnie rozległe tunele Podspodzia.

Ma na imię Auri i jest pełna tajemnic.

Muzyka milczącego świata to słodko-gorzka przygoda z życia Auri. Była studentka Uniwersytetu wie już, że niektórych zagadek lepiej nie rozwiązywać. Nastrojowa i liryczna opowieść ofiarowuje szansę ujrzenia niezwykłego świata oczami bohaterki i poznania spraw, o jakich wie tylko ona…

Jedna z najbardziej tajemniczych postaci “Kronik królobójcy” zabiera nas w niezwykłą wędrówkę po pełnym sekretów, ale i niebezpiecznym świecie w podziemiach Uniwersytetu.

“Cudownie napisana, miejscami balansująca na granicy poetyckości… Mamy poczucie, że Rothfuss dobrał każde ze słów z uwagą i precyzją, by opowiedzieć tę liryczną, wzruszającą i wyjątkową historię”
– “Starburst Magazine”

“Cokolwiek wyjdzie spod pióra Rothfussa, jest lekturą obowiązkową: czy to epicka powieść, nowela czy opowiadanie, i Muzyka milczącego świata nie jest tu wyjątkiem”
– “Wondrous Reads”

“Pokochałem tę historię, a jeszcze bardziej pokochałem Auri…to wyjątkowa książka, do której będę wracała jeszcze nieraz”
– Sleepless Musings

Patrick Rothfuss (ur. 1973) mieszka w Wisconsin, gdzie długie zimy i brak kablówki sprzyjały zainteresowaniu książkami. Studiował m.in. chemię, psychologię i literaturę angielską. Gdy nie czyta (nałogowo) i nie pisze, marnuje czas na gry komputerowe i eksperymenty z formułami alchemicznymi. Dwa pierwsze tomy “Kronik królobójcy” (Imię wiatru oraz Strach mędrca) wyniosły go do grona największych gwiazd literatury fantasy.

“Proza Rothfussa jest doskonała. Piękne metafory, autentyczność głosu Auri i emocje, którymi pulsuje ta historia, są niezwykle sugestywne”

– Marc Alpin, “Fantasy Faction”

Patrick Rothfuss
Muzyka milczącego świata
Przekład Mirosław Piotr Jabłoński
Ilustrował Nate Taylor
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 3 lutego 2015


Przedmowa autora

Mogliście nie chcieć kupić tej książki.
Wiem, że autor nie powinien tego mówić. To się nie spodoba ludziom od marketingu. Mój wydawca wpadnie w szał. Ale wolę być z wami szczery od samego początku.
Po pierwsze, jeśli nie czytaliście innych moich książek, lepiej nie zaczynajcie od tej. Jeśli jesteście zainteresowani moim pisarstwem, zacznijcie od dwóch pierwszych powieści: Imię wiatru i Strach mędrca. Stanowią najlepsze wprowadzenie do mojego świata. Muzyka milczącego świata opowiada o Auri, jednej z postaci tego cyklu. Bez kontekstu w postaci tamtych książek pewnie poczujecie się zagubieni.
Po drugie, jeśli czytaliście moje powieści, to uczciwie ostrzegam, że ta historia jest trochę dziwna. Nie jestem zwolennikiem literackich spoilerów, ale dość powiedzieć, że ten jest… inny. Nie spełnia wielu kryteriów, jakie powinna spełniać klasyczna opowieść. A jeśli oczekujecie kontynuacji wątku Kvothe’a, to go nie znajdziecie.
Z kolei jeśli chcecie lepiej poznać Auri, to ta historia ma wiele do zaoferowania. Jeśli kochacie słowa, tajemnice i sekrety. Jeśli jesteście ciekawi Podspodzia i alchemii. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o ukrytych mechanizmach mojego świata. Cóż, w takim razie ta książka może być dla was.

Głęboko pod dnem rzeczy

Kiedy Auri obudziła się, wiedziała, że ma siedem dni.
Tak. Była tego całkiem pewna. On przyjdzie z wizytą siódmego dnia.
Dużo czasu. Dużo czekania. Ale nie tak dużo jak na to wszystko, co należało zrobić. Jeśli miała być skrupulatna. Jeśli chciała być gotowa.
Otworzywszy oczy, ujrzała słaby blask światła. Niezwykła rzecz, skoro była ukryta głęboko w Schronieniu, w jej najbardziej prywatnym miejscu. Był zatem jasny dzień. Pełnia dnia. Dzień znajdowania. Uśmiechnęła się, czując w piersiach buzujące podniecenie.
Światła było akurat tyle, żeby widziała blady kształt własnego ramienia, kiedy wymacała na półce przy łóżku buteleczkę z kroplomierzem. Odkręciła korek i upuściła kroplę na talerzyk Foxena. Chwilę później zaczął się jarzyć słabym błękitem.
Ostrożnie odrzuciła koc, tak żeby nie dotknął podłoża. Wysunęła się z łóżka i poczuła pod bosymi stopami ciepłą kamienną podłogę. Miednica stała na stole w pobliżu posłania, obok leżał płatek jej najrozkoszniejszego mydła. Żadna z tych rzeczy nie zmieniła się przez noc. To dobrze.
Upuściła kolejną kroplę bezpośrednio na Foxena. Zawahała się, skrzywiła, po czym odmierzyła trzecią kropelkę. Żadnych półśrodków w dzień znajdowania. Wzięła pled i złożyła go kilka razy, przytrzymując ostrożnie brodą, żeby nie zamiatać nim podłogi.
Światło Foxena jaśniało. Najpierw najzwyklejsze migotanie – pyłek, odległa gwiazda. Potem zaczął opalizować mocniej, jak świetlik. Jego blask nasilał się ciągle, aż cały pokrył się jego drżeniem. W końcu rozparł się dumnie na swoim talerzyku jak jasnoniebieski żarzący się węgiel, niewiele większy od monety.
Uśmiechnęła się do niego, podczas gdy on rozpalał się do największego natężenia, aż wypełnił całe Schronienie najprawdziwszym, najjaśniejszym białoniebieskim światłem.
Rozejrzała się. Zobaczyła swoje doskonałe łóżko. Idealne na jej wzrost. Dokładnie tak. Przyjrzała się krzesłu. Cedrowej skrzyni. Malutkiemu srebrnemu kubkowi.
Kominek był pusty. A ponad nim, na obramowaniu, jej żółty liść, kasetka z kamienia, słoik z szarego szkła z przyjemną wysuszoną lawendą. Nic nie było niczym innym. Nic nie było tym, czym nie powinno być.
Ze Schronienia prowadziły trzy drogi. Korytarz, wyjście i drzwi. Te ostatnie nie były dla niej.
Poszła wyjściem do Bramy. Foxen nadal spoczywał na talerzyku, tutaj więc jego światło było słabsze, ale widoczność wciąż wystarczająca. Brama nie była ostatnio zbyt uczęszczana, ale mimo to sprawdziła wszystko po kolei. Na stelażu do wina leżała połówka rozbitego porcelanowego talerza, nie grubszego od płatka kwiatu. Poniżej oprawiona w skórę książka in octavo, dwa korki, mały kłębek sznurka. Z boku czekała na niego delikatna biała filiżanka z cierpliwością, której Auri jej zazdrościła.
Na talerzu na półce ściennej leżała gruda żółtej żywicy. Czarny kamień. Szary kamień. Gładki, płaski kawałek drewna. Prócz tego wszystkiego stała tam malutka buteleczka z drucianym kabłąkowym zamknięciem, rozdziawionym jak wole głodnego ptaka.
Na środkowym stole, na czystej białej ściereczce leżała garść owoców ostrokrzewu. Auri przyglądała się im przez chwilę, a potem przeniosła je na półkę z książkami, na grzędę, do której lepiej pasowały. Rozejrzała się po pomieszczeniu i kiwnęła głową. Wszystko w porządku.
Znalazłszy się z powrotem w Schronieniu, umyła twarz, ręce i stopy. Wyśliznęła się z koszuli nocnej i złożoną umieściła w cedrowej skrzyni. Przeciągnęła się z rozkoszą, wyrzucając w górę ręce i stając na palcach.
Potem zanurkowała w ulubioną sukienkę, tę, którą jej podarował. Była miła w dotyku. Jej imię płonęło w niej jak ogień. Zapowiadał się pracowity dzień.

***

Wzięła Foxena i osłoniła dłonią. Przeszła przez Bramę, przemykając przez poszarpane pęknięcie w ścianie. Nie była to szeroka szczelina, ale Auri była tak szczupła, że prawie nie musiała się obrócić, żeby nie otrzeć się barkami o popękane kamienie. Nie było wcale ciasno.
Dychy były wysokim pomieszczeniem o prostych białych ścianach z dopasowanych kamieni. Było to miejsce pozbawione echa, z wyjątkiem jej stojącego zwierciadła. Ale dzisiaj było tu coś dodatkowego, najdelikatniejszy oddech słońca. Przenikało przez szczyt łukowatego wejścia, zawalonego szczątkami: połamanymi belkami i kamiennymi blokami. Ale tam, na samym szczycie, plama światła.
Auri stanęła przed lustrem i zdjęła szczotkę z włosia, która wisiała na jego ramie. Czesała skołtunione przez sen włosy, aż otoczyły ją, unosząc się jak obłok.
Zacisnęła dłoń wokół Foxena; i bez jego niebieskozielo-nego lśnienia pomieszczenie stało się czarne jak noc. Potem jej źrenice rozszerzyły się i widziała jedynie delikatną plamę wątłego ciepłego światła, wylewającego się spoza rumoszu wysoko nad jej głową. Bladozłoty blask schwytany przez jej bladozłote włosy. Auri uśmiechnęła się do siebie w zwierciadle. Wyglądała jak słońce.
Podniosła rękę, odsłoniła Foxena i czmychnęła szybko w rozciągający się labirynt Rubryk. Wystarczyła ledwie minuta starań, żeby odszukać miedzianą rurę, otuloną izolacją z materiału. Lecz znalezienie idealnego miejsca to jest sztuka, nieprawdaż? Niemal pół mili podążała za rurą przez okrągłe w przekroju tunele z czerwonej cegły, uważając, żeby nie zgubić jej wśród niezliczonych innych splątanych rur.
Potem, bez żadnego ostrzeżenia, rura zakręciła ostro i zanurkowała prosto w łukowatą ścianę, porzucając Auri. Nieuprzejmość. Było oczywiście mnóstwo innych rur, ale te cienkie blaszane nie miały żadnej izolacji. Te z polerowanej stali były zdecydowanie zbyt nowe. Żeliwne wykazywały taką ochotę, że to było aż żenujące, ale osłony miały z bawełny, a na takie kłopoty nie miała dzisiaj nastroju.
Zatem podążyła za grubą kamionkową rurą, która -mrucząc – biegła przed siebie. W końcu zagłębiła się w podłoże, ale tam, gdzie była zagięta, płócienna izolacja wisiała luźno, poszarpana jak koszula ulicznika. Auri uśmiechnęła się i odwinęła delikatnymi palcami pasek materiału, starając się bardzo, żeby go nie rozerwać.
W końcu odszedł cały. Doskonała rzecz. Przejrzysty fragment zieleniejącego płótna, długości jej ramienia. Był zmęczony, ale ochoczy, a gdy go złożyła, odwróciła się i puściła szaleńczym biegiem przez rozbrzmiewający echem Padół, a potem w dół i w głąb Tuzina.
Tuzin był jednym z nielicznych zmieniających się miejsc Podspodzia. Wystarczająco mądry, żeby być siebie świadomym, i dosyć śmiały, żeby być sobą, oraz nieokiełznany na tyle, żeby się zmieniać, pozostając zarazem całkiem prawdziwy. Był niemal wyjątkowy pod tym względem i chociaż nie zawsze bezpieczny czy miły, Auri nie potrafiła wyzbyć się czułości do niego.
Dzisiaj wysoka łukowata przestrzeń była właśnie taka, jakiej się spodziewała, jasna i ożywiona. Snopy słonecznego światła wpadały przez kraty w górze, wnikając w głąb wąskiej doliny ewoluującego miejsca. Światło przesączało się poza rury wspierające belki i krzepką, prostą linię drewnianego pomostu. Stłumiony odgłos ulicznego ruchu dryfował w dół, daleko w głąb poniżej dna rzeczy.
Usłyszała stukot kopyt na kamieniach bruku, ostry i dosadny, jak wyłamywanie kłykci. Usłyszała odległy turkot przejeżdżającego wozu i stłumione, zlewające się głosy. Przez to wszystko przewijał się przenikliwy płacz rozzłoszczonego niemowlęcia, bezskutecznie domagającego się cycka.
Dno Żółtego Tuzina zajmował wydłużony, głęboki staw o wodzie gładkiej jak szkło. Padające z góry światło było na tyle jasne, że Auri mogła dojrzeć drugi węzeł rur pod jej powierzchnią.
Miała już tutaj przygotowaną słomę i trzy butelki, czekające na wąskim kamiennym występie ściany. Spojrzawszy na nie, zmarszczyła brwi. Była tam zielona flaszka, brązowa oraz przezroczysta. Było też szerokie druciane zamknięcie, szara zakrętka i korek wielki jak pięść. Wszystkie miały rozmaite kształty i rozmiary, ale żadne nie było całkiem w porządku.
Zirytowana Auri wyrzuciła ręce w górę.
Pobiegła więc z powrotem do Schronienia, plaskając bosymi stopami o kamienie. Kiedy znalazła się na miejscu, spojrzała na szarą butelkę z lawendą. Podniosła ją, obejrzała uważnie, a potem odstawiła na właściwe miejsce, po czym ponownie stamtąd wybiegła.
Pognała przez Bramę, tym razem zamiast szczeliny w ścianie wybierając ukośne drzwi. Przecisnęła się przez Łoziny, a Foxen rzucał szaleńcze cienie na ściany. Kiedy biegła, włosy powiewały za nią niczym chorągiew.
Zbiegła przez Ciemnodom spiralnymi schodami, doko-lusia, dokolusia. Kiedy usłyszała w końcu szmer płynącej wody i dźwięczenie szkła, wiedziała, że przekroczyła próg Brzęków. Niebawem światło z Foxena odbiło się od zbiornika falującej czarnej wody, która pochłaniała podstawę krętych schodów.
W płytkiej niszy przycupnęły tam dwie butelki. Jedna niebieska i wąska. Druga zielona i pękata. Auri przechyliła głowę i przymknąwszy oko, wyciągnęła rękę, żeby dotknąć dwoma palcami zielonej flaszy. Uśmiechnęła się, chwyciła ją i pobiegła schodami w górę.
W drodze powrotnej przeszła dla odmiany scenerii przez Skarbiec. Biegnąc korytarzem, pierwszą głęboką szczelinę w strzaskanej podłodze przeskoczyła zwinnie jak tancerka. Drugie pęknięcie pokonała lekko jak ptak. Trzecie przeskoczyła tak niepohamowanie, jak ładna dziewczyna przypominająca słońce.
Dotarła do Żółtego Tuzina, dysząc i sapiąc. Kiedy odzyskała oddech, wcisnęła Foxena do zielonej butelki, upchnęła go delikatnie słomą i zatrzasnęła krachlę na gumowej podkładce, uszczelniając zamknięcie. Podniosła butelkę do twarzy, uśmiechnęła się i pocałowała ją, po czym postawiła ostrożnie nad brzegiem stawu.
Zrzuciła z siebie ulubioną sukienkę i powiesiła ją na lśniącej mosiężnej rurze. Błysnęła w uśmiechu zębami i zadrżała lekko, a w brzuchu, ze zdenerwowania, przepłynęła jej ryba. Potem, stojąc całkiem sama w sobie, zebrała obiema dłońmi powiewające włosy. Zaczesała je do tyłu, splotła i przewiązała paskiem starego szarego lnu. Długi koński ogon sięgał podstawy kręgosłupa.
Ze stulonymi na piersi rękoma zrobiła dwa malutkie kroki, żeby stanąć na brzegu stawu. Zanurzyła palec w wodzie, a potem całą stopę. Skrzywiła się, czując jej dotyk, chłodny i słodki jak peppermint. Opuściła się głębiej, nogi dyndały jej w wodzie. Przez chwilę balansowała, obiema rękami podtrzymując w górze swoje nakie ciało, z dala od zimnego, kamiennego skraju zbiornika.
Nie dało się jednak tego uniknąć. Zacisnęła więc usta i weszła głębiej. Nie było nic miętowego w zimnej kamiennej krawędzi. Było to stłumione, tępe ukąszenie jej wrażliwego, najdalszego „się”.
Wtedy się odwróciła i zaczęła zanurzać w wodzie. Robiła to wolno, macając wkoło stopami, póki nie natrafiła na małe kamienne wybrzuszenie. Zagięła na nim palce stóp, stojąc w wodzie głębokiej do ud. Zrobiła kilka głębokich wdechów, zacisnęła mocno powieki i obnażyła zęby, po czym rozluźniła palce stóp i zanurzyła w wodzie dolną część ciała. Pisnęła cicho, a od chłodu wody cała pokryła się gęsią skórką.
Mając najgorsze za sobą, zamknęła oczy i zanurzyła także głowę. Dysząc i mrugając, wytarła wodę z oczu. Potem otrząsnęła się zamaszyście, przytrzymując piersi zgiętym ramieniem. Wtedy jej grymas zamienił się w uśmiech.
Bez aureoli włosów Auri poczuła się malutka. Nie małością, z jaką borykała się każdego dnia. Nie znikomoś-cią drzewa pośród drzew. Czy podziemnego cienia. I nie tylko małością ciała. Wiedziała, że nie jest duża. Kiedy pomyślała o tym, żeby stojąc przed lustrem, przyjrzeć się sobie uważniej, dziewczyna, którą widziała, była drobna jak urwis żebrzący na ulicy. Dziewczyna, którą widziała, była wiotka, że strach. Kości policzkowe miała wystające i drobne. Mostek tuż pod skórą.
Ale nie. Z włosami ściągniętymi do tyłu i w dodatku mokrymi czuła się… mniejsza. Ubita. Nikła. Bledsza. Udawana. Wymyślona. Zmuszona. Byłaby to czysta przykrość bez doskonałej wstążki z lnu. Gdyby nie to, nie czułaby się zwyczajnie jak skręcony knot, byłaby zdecydowanie marnotą. Warto było robić wszystko w odpowiedni sposób.
W końcu dreszcze ustały. Ryba w jej brzuchu nadal się wierciła, ale uśmiech Auri był ożywiony. Na powierzchnię stawu padło złote światło dnia, proste, jasne i pewne jak włócznia.
Auri wzięła głęboki wdech, a potem wypuściła powietrze, poruszając palcami stóp. Odetchnęła ponownie, po czym wypuściła powietrze wolniej.
Potem trzeci wdech. Ujęła szyjkę butelki z Foxenem, puściła kamienną krawędź zbiornika i zanurkowała. Kąt padania światła był idealny i nadzwyczaj wyraźnie ujrzała pierwszy węzeł rur. Skręciła szybko jak piskorz i pomknęła gładko w wodzie, nie pozwalając, żeby którakolwiek jej dotknęła.
Poniżej był kolejny splot. Pchnęła stopą starą żeliwną rurę, żeby posuwać się dalej w dół, po czym, mijając zawór, chwyciła go wolną ręką, żeby zmienić dzięki temu prędkość
i prześlizgnąć się przez wąski przestwór między dwiema miedzianymi rurami grubości nadgarstka.
Im głębiej się zanurzała, tym snopy światła były ciemniejsze, pozostawiając jedynie niebieskozielony blask Foxe-na. Jednak jego światło było tutaj stłumione, przefiltrowane przez słomę, wodę i grube zielone szkło. Auri ułożyła wargi w idealne kółko i wypuściła szybko dwa bąble powietrza. Wraz z tym, jak się zanurzała, rosło ciśnienie, a obok niej majaczyły w mroku niewyraźne kształty. Stary pomost, przechylona kamienna płyta, drewniana belka pokryta algami.
Wyciągnięte ręce znalazły dno szybciej niż oczy. Auri przesunęła dłońmi po gładkim kamiennym podłożu. Tam i z powrotem. Tam i z powrotem. Szybko, lecz ostrożnie. Czasami można się było natknąć tutaj na ostre przedmioty.
Potem jej palce zamknęły się na czymś długim i gładkim. Laska? Wetknęła przedmiot pod pachę i pozwoliła, żeby woda wypchnęła ją w górę, ku odległemu światłu. Wolną ręką znajdowała znajome rury, ciągnąc i sterując, przemykając przez labirynt na wpół widocznych kształtów. Poczuła lekki ból w płucach i wznosząc się, wypuściła obłok bąbli powietrza.
Przebiła twarzą powierzchnię wody w pobliżu brzegu i w złotym świetle ujrzała swoje znalezisko: czysta, biała kość. Długa, ale nie z nogi. Ramieniowa. Przesunęła wzdłuż niej palce i wyczuła delikatny szew, który otaczał ją jak pierścień, ujawniając dawno zrośnięte złamanie. Było pełne przyjemnych cieni.
Z uśmiechem odłożyła kość na bok. Potem wzięła trzy głębokie wdechy, chwyciła mocno Foxena i zanurkowała ponownie.
Tym razem, w okolicy drugiego splotu, stopa uwięzła jej między dwiema rurami. Pech. Zmarszczyła brwi, szarpnęła i po chwili zdołała się uwolnić. Wypuściła połowę powietrza z płuc, po czym zaczęła mocno kopać nogami, opadając jak kamień w czerń w dole.

 
Wesprzyj nas